Kraj

Spowiedź młodego wyzyskiwacza

Byłem panem pracy moich pracowników tymczasowych. To ja decydowałem, do kogo zadzwonię i to ja decydowałem, co ta osoba będzie robić.

Nie tak znowu dawno temu, bo u progu tego tysiąclecia zamieniłem miejscowy tabloid, czyli „Express Ilustrowany” na „Gazetę Wyborczą”. W moich rodzicach wzbudziło to mieszane uczucia, gdyż nie wyobrażałem sobie rozpoczęcia dnia bez chrupiącej bułeczki i nowego numeru GW. Matka nie komentowała, ojciec mówił coś zgryźliwie o sponsorowaniu Żydów, mieszkający na wsi chrzestny również nie komentował, choć do dziś pamiętam bardzo wymowną scenę, gdy kiedyś wuj wraz z kilkoma znajomymi usiadł do butelki wina, zdarł akcyzę i ją spalił, z zimną nienawiścią mówiąc o „balcerowiczowskim pieniądzu”. 

Ja żyłem wtedy w świecie wskaźników i liczb. Spadająca inflacja, rosnące PKB, kurs złotówki wobec euro i dolara, najnowsze notowania WIG (no dobrze, tego nie śledziłem aż tak bardzo) – najważniejsze było ciąć koszty, reformować i bić się o przyzerową inflację. Złapałem się niedawno na tym, że teraz nie mam pojęcia, ile ta inflacja wynosi, ale wtedy wiedziałem z dokładnością do dwóch miejsc po przecinku. Oczywiście zafiksowanie na liczbach powodowało, że wszyscy ci, którzy nie pasowali do obrazka cięć i dalszych wyrzeczeń oraz szczęśliwych dynamicznych budowniczych wciąż rosnącego PKB lądowali na pozycji marudzących i roszczeniowych wąsaczy – hutnicy, górnicy, stoczniowcy, związkowcy, pielęgniarki, nauczyciele i oczywiście rolnicy – wszyscy byli negatywnymi bohaterami neoliberalnej bajki, która była moją bajką.

Nieco później, w 2006 roku, poszedłem do swojej pierwszej pracy, którą podjąłem, chcąc zarobić na podróż zarobkową do UK dla siebie i mojej przyszłej niedoszłej żony. Zatrudniono mnie w agencji pracy tymczasowej na stanowisku nadzorcy niewolników, tzn. koordynatora ds. osób tymczasowo zatrudnionych. Zarabiałem 749 zł na rękę i pracowałem na umowę zlecenie po 13 godzin dziennie w systemie 5 dni roboczych – weekend – 5 dni roboczych – roboczy weekend (mogłem pracować z domu, profit!) – 5 dni roboczych – weekend itd.. Ale ja nie o tym. Otóż będąc koordynatorem ds. osób tymczasowo zatrudnionych zostałem skierowany do fabryki X. pakującej produkty innej fabryki Y. w sposób taśmowy. Tamże do moich zadań należało a) dostarczyć żądaną liczbę pracowników tymczasowych na zmianę b) wpuścić ich na teren fabryki c) wysłać do zamówionych na następny dzień pracowników smsy informujące ich o tym, że mają przyjść do pracy d) załatwić wszystkie inne sprawy administracyjne, w tym podpisywanie umów e) dopilnować, żeby pracowali prawidłowo f) wypuścić ich z fabryki g) przekazać miejsce pracy koordynatorowi następnej zmiany.

System działał w ten sposób, że fabryka życzyła sobie mieć przykładowo danego dnia 25 osób tymczasowo zatrudnionych na zmianie. Wiedząc, że część z nich może nie przyjść, musiałem wyprognozować, ile osób muszę zawiadomić smsem, że mają danego dnia przyjść do pracy. Jeśli zawiadomię dokładnie 25 i ktoś nie dotrze, będę miał problem. Jeśli zamówię więcej niż 25 i dotrze więcej osób – fabryka nie zapłaci za nadmiarowych pracowników. Dlatego też każdego dnia odsyłałem z kwitkiem po kilka osób mówiąc im, że nie ma dziś dla nich pracy i że przyjechali na próżno. Oczywiście za tę przejażdżkę im nie płacono.

Osoba tymczasowo zatrudniona żyła w ciągłym zawieszeniu. Nigdy nie wiedziała, ile dni w miesiącu przepracuje i które to będą dni. Żyła w ciągłym oczekiwaniu na mój sms. Jeśli miała ogromne szczęście i przepracowała wszystkie możliwe dni, dostawała 649 zł na rękę. Osoba tymczasowo zatrudniona była na samym dole hierarchii. Nie przysługiwała jej odzież służbowa poza jedną koszulką daną jej na początku przez agencję, którą winna nosić każdego dnia w pracy i za której brak miałem karać taką osobę potrącając pieniądze z wynagrodzenia. Osoba taka pozbawiona była nawet własnej karty otwierającej bramki – każdego dnia rano wpuszczałem moich tempsów osobiście i osobiście ich wypuszczałem. Temps nie miał nawet nazwiska – w żargonie biurowym mówiło się „ta osoba”. Ta osoba przyjdzie, ta osoba zrobi, tej osobie się wyda, tę osobę się wyprowadzi.

Byłem panem pracy moich pracowników tymczasowych. To ja każdego dnia sprawdzałem, czy są przygotowani do pracy, czy nie są na kacu czy po spożyciu. To ja miałem prawo przebadać ich alkomatem i nie wpuścić do środka, a równało się to z rozwiązaniem umowy. Były dni, gdy nie wpuszczałem po dwie – trzy osoby. To ja decydowałem, do kogo zadzwonię i to ja decydowałem, co ta osoba będzie robić. Do dziś pamiętam, gdy blisko czterdziestoletnia kobieta, doktor socjologii, błagała mnie o pracę biurową (nie mieliśmy takiej), a ja kierowałem ją na taśmę. Odchodziła z pustym wzrokiem i pamięcią o dwójce dzieci na wychowaniu,spod biurka dwudziestotrzyletniego szczyla, przed którym przed chwilą niemal wytarła sobą podłogę. 

Jak w każdej fabryce na dzikim wschodzie, najważniejsza jest produktywność. Normy są wyśrubowane i wciąż rosną, jeśli nie potrafisz im podołać, musisz odejść. Zatrudniłem matkę i jej nieco opóźnionego w rozwoju syna. Pracowali bardzo sumiennie i starannie, ale niestety powoli. Nakazano mi ich zwolnić. 

Osób nie zwalniało się ot tak. Ponieważ nie było w umowie paragrafu o zbyt wolnym pracowaniu, wykorzystywało się paragraf o jednostronnym wypowiedzeniu umowy. Jeśli czyniła to agencja, musiała zapłacić odszkodowanie pracownikowi, jeśli robił to pracownik – musiał zapłacić odszkodowanie agencji. Cała sztuka polegała na tym, aby to pracownik odszedł i aby to on zapłacił. Ponieważ jak wspomniałem wcześniej, nie było określone, ile dni w miesiącu pracownik ma przepracować, robiło się to w ten sposób, że zamawiało się tę osobę raz na tydzień (i odprawiało spod drzwi) albo dawało przepracować kilka dni w miesiącu. Jak łatwo się można domyślić, ludzie nie wytrzymywali tak długo – bo jak przetrwać miesiąc, gdy miało się zapłacone na kilka dni pracy? Odchodzili, mając potrącaną karę za zerwanie umowy z poprzedniej pensji. 

Odszedłem po trzech miesiącach, a dokładniej pozbyto się mnie karnie za to, że przekroczyłem swoje uprawnienia wydając pracownikom tymczasowym koszulki z logiem agencji – wszystkim, a nie tylko wybranym. Moja przydatność do spożycia się skończyła, a ostatnią pensję odebrałem dopiero wtedy, gdy wysłałem agencji pismo przedprocesowe, w którym informowałem ją o tym, że jeśli nie otrzymam pensji na konto w ciągu x dni roboczych, to złożę pozew do sądu. Odebrano mi identyfikator, a była koleżanka powiedziała strażnikowi, żeby wyprowadził „tę osobę” za bramę. Rozśmieszyło mnie to, a gdy wyszedłem za bramę poczułem się niezwykle lekko i swobodnie. Gdy tydzień później dowiedziałem się, że moją pracę wykonuje trójka studentów za to samo wynagrodzenie, roześmiałem się jeszcze bardziej. Dopiero lata później dotarło do mnie, co naprawdę się stało i w czym naprawdę brałem udział. Jedyne, co sprawiało mi i sprawia do dziś pewną satysfakcję to to, że byłem na tyle przyzwoity, że nawet lata później moi byli pracownicy kłaniali mi się na ulicy, choć nie musieli.

Dziś, sześć lat później, nie wiem, czy sytuacja uległa zmianie. Wiem tylko, że obie fabryki stoją nadal, a ich właściciel, ogólnoświatowy koncern, chełpi się sponsorowaniem igrzysk olimpijskich w Londynie. Istnieją również agencje pracy tymczasowej i istnieją nadal pracownicy tymczasowi zatrudnieni na umowę zlecenie. To wszystko jednak nie istnieje w mediach i nie istnieje w świadomości społeczeństwa – wyjmując tych, którzy zmuszeni się przejść przez opisane przeze mnie tryby, a których imię jest legion.

*Jarek Ogrodowski – łódzki społecznik i aktywista, autor lewicującego
bloga http://gothmucha.blox.pl

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij