Kraj

Smolar: Chaos, jaki kreuje Kaczyński, jest niebezpieczniejszy niż dyktatura

Pierwsza część rozmowy z Aleksandrem Smolarem.

Cezary Michalski: Co z perspektywy pierwszych stu dni rządów PiS jest ich siłą, a co błędem mogącym powodować problemy z ustabilizowaniem tej władzy?

Aleksander Smolar: Czasami trudno jest oddzielić siłę od słabości. Siłą tej władzy, ale mogącą się okazać w dłuższej perspektywie źródłem destabilizujących ją słabości, jest bez wątpienia zdolność przeprowadzenia radykalnych zmian, których w tak krótkim czasie nikt nie oczekiwał. Uważniejsi obserwatorzy mogli antycypować ogólny kierunek i filozofię działań PiS-u na podstawie znajomości sposobu myślenia Kaczyńskiego i jego wcześniejszej praktyki rządzenia. Tu zaskoczenia nie ma, ale tempo i radykalizm działań są zaskakujące. Ja dopuszczałem już wcześniej ten poziom radykalizmu Kaczyńskiego, ale to była moja diagnoza z połowy ubiegłego roku, kiedy po zwycięstwie Dudy, a także po dobrym wyniku Kukiza w wyborach prezydenckich, można było brać pod uwagę ukształtowanie się większości konstytucyjnej. W takiej sytuacji było prawie pewne, że Jarosław Kaczyński bardzo szybko przystąpi do zmieniania konstytucji i budowania „nieliberalnej demokracji”, czyli demontowania barier dla własnej woli politycznej. Później jednak, kiedy stało się jasne, że Kaczyński takiej większości w tym parlamencie nie zgromadzi, sądziłem, że przynajmniej na początku będziemy mieli do czynienia z taktyką łagodniejszą.

Podobną do pierwszej fazy jego rządów w latach 2006–2007, kiedy premierem był Kazimierz Marcinkiewicz, a np. szefem MSZ jeszcze Stefan Meller? Kaczyński nastawiał się wówczas na pozyskanie centrum i przejęcie części Platformy.

Jednak po sformowaniu rządu, szczególnie po prowokacyjnej – jeśli wziąć pod uwagę choćby zapowiedzi pani premier z okresu kampanii wyborczej – nominacji Macierewicza, ale również Kamińskiego i Ziobry, stało się dla mnie oczywiste, że „faza przejściowa” albo będzie bardzo krótka, albo nie będzie jej wcale.

Nie było jej wcale.

Podobnym sygnałem była dla mnie nominacja Waszczykowskiego, który należy do innego pokolenia i nurtu w PiS, ale jego język związał go z radykałami. Ja tę nominację skomentowałem słowami, że przeszliśmy do drugiej fazy, do fazy Anny Fotygi. Nie uogólniałem tego jeszcze na cały rząd i całą praktykę rządzenia, co jednak się stało. Zaskoczeniem było dla mnie tempo zmian personalnych. Z mieszaniną obaw i taktycznego podziwu patrzyłem też na to, co Kaczyński wyprawia z Trybunałem Konstytucyjnym. Wykorzystał przy tym ostatnie działania poprzedniej władzy, do których świetnie stosują się słowa Talleyranda: „to gorzej niż zbrodnia, to błąd”. Kaczyński albo potrzebował większości konstytucyjnej, albo musiał jak najszybciej sparaliżować Trybunał Konstytucyjny. Wcześniejszy błąd Platformy pozwolił mu uderzyć na tym drugim froncie. Ale jednocześnie ta siła Kaczyńskiego, ta jego determinacja w demontażu podstaw liberalnej demokracji w Polsce, jest jego słabością.

Dlaczego, skoro jego przeciwnicy podobnej determinacji i równie wyrazistego projektu nie mają?

Pamiętam wywiad z Jarosławem Gowinem z lata 2015 roku. On wówczas powiedział, że rozmawiał z wieloma kolegami z PiS-u i oni mu mówili, że rozumieją, jak wielkim błędem tej partii było przed dziesięciu laty mnożenie frontów konfliktu. Otóż tym razem również tego nie uniknięto.

Raczej poszerzono i zwielokrotniono te fronty.

Niektóre z nich były zrozumiałe i do przewidzenia, np. podporządkowanie prokuratury ministrowi sprawiedliwości, szybkie przejęcie służb specjalnych czy skok na media, który był błędem tylko w takim sensie, że z powodu pośpiechu został rozłożony na dwa etapy. W związku z czym na początku PiS nie pokazało żadnej pozytywnej koncepcji zmian kształtu mediów publicznych, a jedynie dokonało kadrowego przejęcia i czystki. Nawet zwolennikom tej partii musiało to uświadomić, jak bardzo ona jest nieprzygotowana do zmiany – programowo, personalnie, instytucjonalnie.

Ale to jest problem powtarzający się w każdym obszarze działania tej władzy. Przejęcie kadrowe różnych instytucji bez jakiejkolwiek wizji ich reformy, a za to paraliżowanie ich działania i kreowanie chaosu. Czystki idące dużo dalej, niż by wymagało samo tylko przejęcie „nomenklatury” budowanej wcześniej przez SLD, a także PO i PSL. Tyle że twardy elektorat PiS wiązał nadzieje z Kaczyńskim nie jako z reformatorem państwa, ale jako z kimś, kogo Ludwik Dorn nazwał kiedyś celnie „wyjątkowo skutecznym organizatorem społecznego gniewu”. Zwolennicy Kaczyńskiego nie czekali na reformy instytucjonalne, a nawet nie na „dary socjalne”, ale na „pogonienie elit”, „celebrytów”, „ludzi Platformy”. I zostali zaspokojeni, nie tylko w obszarze mediów publicznych. Już nie mówiąc o poszerzaniu klienteli PiS-u dzięki rozmiarowi czystek.

To może wystarczyć, ale tylko części elektoratu i tylko na razie. Zresztą już w tym początkowym okresie nawet do twardego elektoratu i do części prawicowych elit dociera prawda o tym, jak zaskakująco nieprzygotowani do rządzenia są ludzie Kaczyńskiego. W obszarze realizacji kampanijnych obietnic socjalnych to jest wręcz żenujące. Chaos w propozycjach podatkowych, niezdolność do skorelowania różnych działań, nieświadomość kosztów złożonych obietnic. Był w tym cynizm, niefrasobliwość, pogarda dla gospodarki. Może to będzie niezamierzony komplement dla Kaczyńskiego, ale sądzę, że on reprodukuje sposób myślenia należącego co prawda do innej epoki de Gaulle’a, który mawiał z pewną pogardą, w odpowiedzi na rozmaite wątpliwości co do granic politycznego woluntaryzmu: „l’intendance suivra”, czyli narzędzia, środki, a nawet okoliczności „podążą”, dostosują się do woli politycznej lidera czy przywódczego ośrodka. To jest do jakiegoś stopnia prawda, jednak w ekipie Kaczyńskiego poza tą wolą lidera zaskakujący jest poziom chaosu i nieprzygotowania.

Oni mieli masę czasu, żeby się przygotować do rządzenia. Mieli też ponoć kadry i budowali zaplecze instytucjonalne. Można było momentami odnieść wrażenie, że ich kadrowe zaplecze jest bogatsze niż zaplecze Platformy, która się kompletnie wyjałowiła przez te osiem lat. Ale tu właśnie widać splot siły ze słabością.

Wola polityczna Kaczyńskiego to pierwsza i jedyna zasada tej władzy.

Do tego dochodzi antycypowanie wyrażonego lub niewyrażonego radykalizmu Kaczyńskiego, co w wykonaniu niektórych jego ludzi przybiera postać wręcz groteskową – choćby to, co wyprawia Gliński, wygadujący rzeczy niezwykłe i antagonizujący środowiska twórcze. A przecież po nim można się było spodziewać, że jako były sympatyk Unii Wolności, a także socjolog zajmujący się społeczeństwem obywatelskim będzie należał raczej do liberalnego skrzydła obozu rządzącego. No i Waszczykowski jako symbol absolutnego już braku profesjonalizmu. Nie wiadomo, jak długo on przetrwa. Jednak Waszczykowski bardzo chce dołączyć do grona paladynów Kaczyńskiego i stąd radykalizacja, przelicytowywanie, pewien retoryczny nadmiar mający spełnić oczekiwania lidera.

Np. poprzez deklaracje „suwerennościowe” i antyniemieckie.

Prezes Kaczyński zapewne tego oczekuje, ale Waszczykowski antycypuje te oczekiwania w sposób, który na pewno nie podoba się w ośrodku prezydenckim, a może się nie spodobać także Kaczyńskiemu, bo to jest nie tylko kwestia języka, ale także działań tworzących jak najgorszy obraz Polski w kręgach polityków, dyplomatów, komentatorów politycznych.

I to nie tylko niemieckich czy „brukselskich”, z czym Kaczyński do pewnego stopnia się liczył, ale także amerykańskich, a przecież USA miało być w tej PiS-owskiej koncepcji „bezpieczną alternatywą” w przypadku pojawienia się napięć w stosunkach z Brukselą czy Berlinem.

Tymczasem w każdym z tych miejsc Waszczykowski bardzo szybko buduje wizerunek Polski gorszy niż wizerunek Węgier Orbana. Atutem Orbana była zawsze twarda, czasem perfidna gra dyplomatyczna. Między innymi dlatego, choć wyjściowo czuł się bliższy Platformy, teraz wyraża on głośno uznanie dla nowej polskiej ekipy rządzącej, bo zachowanie tej ekipy, jej błędy i niezgrabności osłaniają go przed krytyką ze strony Zachodu.

Podsumowując, mamy z jednej strony zdolność nowej władzy do przeprowadzania zmian, już nawet nie „po bandzie”, ale przekraczających konstytucyjne granice. Ale z drugiej strony jest cena takiej polityki. Ja już dziesięć lat temu, podczas pierwszych rządów Kaczyńskiego, w odpowiedzi na nerwowe reakcje różnych znajomych, którzy mówili o dyktaturze, odpowiadałem, że chaos, jaki kreuje Kaczyński, jest dla Polski zagrożeniem większym. I do tej diagnozy powracam. Oczywiście silnie widoczne są w praktyce działania Kaczyńskiego próby budowania elementów nieliberalnej czy wręcz autorytarnej demokracji, ale równocześnie pogłębia się chaos – w państwie, w społeczeństwie, ale i w samym obozie władzy. Ten chaos wynika także z centralizacji tej władzy.

W dodatku nieformalnej, bo „telefon na Nowogrodzką” nie jest wpisany do konstytucji czy jakkolwiek rozumianego ładu instytucjonalnego. A „Naczelnik” nie pełni żadnej formalnej funkcji państwowej.

Instytucjonalizacja i formalizacja władzy zawsze rodzą potrzebę rozliczania się przed samym sobą i przed innymi wedle w miarę jasnych kryteriów. Tymczasem tutaj nie ma sformalizowanej struktury władzy. Jest kompletna centralizacja, ale ze względu na jej niezdefiniowanie wszyscy biegną do Kaczyńskiego po akceptację bardzo różnych decyzji, z bardzo różnych obszarów. Tylko w sprawach czysto technicznych mogą tego nie robić.

Nawet to zależy od charakteru poszczególnych ministrów czy ludzi władzy. Ci, którzy dobrze znają ekipę Kaczyńskiego, mówią, że są tam postacie – i to na kluczowych pozycjach – które żadnej decyzji nie podejmą bez upewnienia się, że Prezes ją akceptuje.

Czasami rzeczywiście ocieramy się tutaj o groteskę. Skoro nawet w sprawie filmu o Smoleńsku wicepremier Gliński przywołuje jako kryterium oceny, a nawet finansowania projektu opinię Kaczyńskiego…

Mówiąc, że film się spodoba albo nie spodoba Prezesowi.

Raczej się spodoba. Nie wiem, jakie w tym filmie zostały dokonane zmiany, ale Gliński zapewnił, że teraz się Prezesowi spodoba. Co jest kryterium w ustach ministra kultury dość dziwnym.

Pan mówi o gwałtownych zmianach, ale to są zmiany na priorytetowym dla Kaczyńskiego poziomie rewolucji kadrowej, wedle leninowskiej maksymy „najważniejsze są kadry”. Nawet zmiany z pozoru instytucjonalne, jak ustawa o mediach publicznych czy służbie cywilnej, są podporządkowane temu kadrowemu przejmowaniu państwa. Także sparaliżowanie Trybunału Konstytucyjnego temu głównie ma służyć. Wreszcie o działaniach socjalnych, redystrybucyjnych, Kaczyński i jego otoczenie myślą przede wszystkim jako o politycznej osłonie dla tej rewolucji kadrowej.

Lenin rzeczywiście powiedział „najważniejsze są kadry”. Ale pamiętajmy, że Lenin przeprowadził najbardziej radykalną w historii rewolucję ekonomiczną, społeczną i instytucjonalną.

Jednak on miał ideologię, pewną wersję marksizmu. Kaczyński tak jednoznacznej ideologii nie ma, co sprawia, że u niektórych krytyków jego rządów pojawia się nawet określenie „rewolucja nihilizmu”.

Ciekawy jest powrót tego pojęcia, ostatnio u Aleksandra Halla, w kontekście ataku PiS na Lecha Wałęsę. I jest w tym sporo racji. Dla Kaczyńskiego kadry to przede wszystkim narzędzie realizowania jego woli politycznej, może podstawowe, może nawet jedyne, bo jak zauważyła Jadwiga Staniszkis, on ma pewne ograniczenia w rozumieniu nowoczesnego państwa, nie tylko jego sieciowości, ale także natury nowoczesnej biurokracji. Dlatego może być zaskoczony, kiedy się okazuje, że „jego kadry” nie są tak prostym wyrazicielem i narzędziem „jego politycznej woli”. Ciągle pojawia się jakiś opór.

Mamy zatem zmiany kadrowe, żeby zapanować nad instytucjami, które są wrogie ze swej natury, obce dla Kaczyńskiego i jego formacji, ograniczają jego polityczną wolę, mogą ją zablokować, a nawet stać się zarzewiem oporu. Tak Kaczyński definiuje np. Trybunał Konstytucyjny. Ale mamy też inny obszar działań, na razie niedoceniony. Ostatnio mówił o tym Józef Pinior w wywiadzie dla was. Ja też parokrotnie zwracałem na to uwagę. Sam Kaczyński ujął to w jednym zdaniu, które też wymagałoby długiej wykładni. To oczywiście modernizacja, ale równocześnie tradycja (nie tradycjonalizm), Kościół, wiara. Rozumiana trochę na sposób de Maistre’a, który nie wiadomo, czy sam wierzył, ale uważał, że wiara jest potrzebna maluczkim – jako źródło sensu, ale także po to, by ich konsolidować wokół ośrodka władzy.

U Kaczyńskiego jest pewna utopia cząstkowa bliska najbardziej reakcyjnym katolickim reżimom okresu międzywojennego.

I to jest w jakiejś części odpowiedź na pana pytanie o projekt i elementy ideologii tej władzy. Czy raczej odpowiedź na pytanie, o co chodzi Kaczyńskiemu, bo o innych w tej grupie nie ma sensu pytać.

Pinior nazwał to „salazaryzmem”.

Salazar, Franco, Dollfuss, ale także Petain, który zlikwidował wręcz nazwę Republika Francuska, zamieniając ją na Państwo Francuskie. To był oczywiście rewanż prawicy za rewolucję francuską jako rewolucję równości. I to się składa na pewną utopię, nawet jeśli bardzo negatywną i bardzo przechyloną w stronę krytyki Zachodu. To rzecz dosyć w Polsce nowa, nie jest tak, że tego u nas wcześniej w ogóle nie było, ale jednocześnie zarówno na lewicy, jak też na prawicy zawsze dominowała w Polsce wola utożsamienie się z tym rdzeniem Zachodu, Europy, cywilizacji zachodniej.

Ona była równie silna u Stanisława Brzozowskiego, co u Romana Dmowskiego. A nawet u Jarosława Kaczyńskiego z okresu wczesnego Porozumienia Centrum. Nie wiadomo, na ile to było szczere, a na ile on się jeszcze nie chciał odsłaniać wobec powszechnego po PRL-u zwrotu w stronę Zachodu.

Otóż dzisiaj mamy w Polsce niesamowity regres, dzisiejszy język Kaczyńskiego i jego formacji bardziej przypomina XIX-wiecznych słowianofilów rosyjskich. To już nie jest negatywne definiowanie się wobec Rosji czy Wschodu, co dominowało w Polsce wcześniej, ale negatywne odniesienie do demokracji zachodnich.

Ja nie lubię przesady obecnej w stwierdzeniach, że Kaczyński „putinizuje” Polskę.

Jego wybór ideowy nie oznacza też, że on świadomie chce zbliżenia z Rosją. Ale w tej krytyce cywilizacji zachodniej pojawia się paradoksalna bliskość z ideologią Putina. U Kaczyńskiego nie ma też żadnej pozytywnej wizji alternatywnego ładu społecznego, poza rousseańską wizją, że nie powinno być żadnych ograniczeń dla woli ludu (oczywiście reprezentowanej przez wolę polityczną lidera czy ośrodka władzy, dla której powinno być jak najmniej ograniczeń instytucjonalnych czy prawnych. Choć jakieś muszą być. Kaczyński oczywiście będzie jednak uznawał pewne ograniczenia – nie będzie kwestionował podstawowych praw człowieka, ale chodzi mu o rozsadzenie zbyt wąskich jego zdaniem ograniczeń własnej woli politycznej.

Łącznie z zupełnie podstawową zasadą trójpodziału władz.

Widzimy osłabienie władzy ustawodawczej, która staje się bezwolnym instrumentem w rękach egzekutywy, choć ten proces postępuje także w niektórych państwach zachodnich.

W Polsce też nie zaczyna się od Kaczyńskiego, bo Miller czy Tusk już starali się „wydrążać” władzę ustawodawczą na rzecz wykonawczej.

Owszem, ale różnicą w przypadku Kaczyńskiego jest rzeczywiście ta determinacja w próbach osłabienia trzeciej władzy – wymiaru sprawiedliwości – zniszczenia jej niezależności. Zatem mamy rewolucję kadrową i walkę o duszę Polaków. Próbę odwrócenia się od Zachodu w wymiarze kulturowym. Ale nagle się okazuje, że wola Kaczyńskiego zaczyna natrafiać na ograniczenia obiektywne. Donoszą mu, że istnieje coś takiego jak S&P, ratingi, rynki kapitałowe, podatki, konieczność zbilansowania budżetu. On napotyka na opór także na poziomie czysto personalnym. Rzeczywiście uznał kadry za priorytet i nagle okazuje się, że nie ma tych kadr. Szef policji oskarżony o korupcję, ludzie do niczego niezdolni, grzęznący w instytucjach, które mieli podporządkować woli Kaczyńskiego. Oczywiście on do tego jeszcze nie doszedł i ja go nie mam zamiaru porównywać do Stalina, ale Stalin kiedyś powiedział, jak przyszedł do niego Surkow i zaczął się skarżyć, jacy to ci pisarze są okropni i niesforni: „Niestety, towarzyszu Surkow, nie mam dla Was innych pisarzy”. Tak samo Kaczyński odkrywa, że nie ma innych, lepszych kadr.

Wiele działań nowej władzy powiększa społeczny i polityczny chaos. Chaos bywa potrzebny opozycji walczącej o władzę, bo jest dowodem, że aktualna władza sobie nie radzi. Ale po przejęciu władzy samemu trzeba udowodnić, że się umie „przywrócić porządek”. Na ile dzisiejszy chaos jest wynikiem błędów nowej władzy, a na ile to jest jeszcze ciągle „radykalizowanie rewolucji”, metoda wzmacniania i poszerzania własnej władzy poprzez rozbijanie i demobilizowanie instytucji czy środowisk, których Kaczyński jeszcze nie kontroluje?

W pewnych dziedzinach świadome działania władzy kreujące chaos są faktycznie widoczne – prowokacje wobec sędziego, który skazał wcześniej Mariusza Kamińskiego, albo sposób zarządzania przez PiS kryzysem lustracyjnym wokół Wałęsy. Tam wszędzie, gdzie są wyspy niezależności, oni się będą starali je rozbić. A Wałęsa to jest także uderzenie w symboliczną legitymizację III RP. Kiedy nie posiada się alternatywy, własnego projektu – bo Kaczyński wie, że idea IV RP została skompromitowana – skupia się wówczas na delegitymizacji symboli przeciwnika. W sprawie Wałęsy ja nie wierzę w prowokację, choć w obecnej sytuacji nie można niczego całkowicie wykluczyć. Ale do obsłużenia tej sprawy zostały rzeczywiście wykorzystane wszystkie narzędzia, którymi PiS już dysponuje, z mediami na czele. Przede wszystkim dlatego, że Wałęsa był od pewnego momentu wrogiem braci Kaczyńskich. Ale także dlatego, że zniszczenie Wałęsy to zniszczenie obrazu całej polskiej transformacji i delegitymizacja III RP.

Co ciekawe, Waszczykowski i Duda posunęli się w poniżaniu Wałęsy dalej niż sam Kaczyński czy najbliżsi mu ludzie z „zakonu PC”. Oni milczą, a popisują się swoim radykalizmem ludzie z drugiego szeregu.

Zaliczył pan do „ludzi drugiego szeregu” człowieka, który pełni funkcję Prezydenta RP.

Ale my już wiemy, że on jest dla Kaczyńskiego kimś takim i taką funkcję pełni nawet jako prezydent. W każdym razie Duda i Waszczykowski ośmielili się na najwięcej, na zasadzie antycypacji woli Kaczyńskiego. Waszczykowski powiedział, że Wałęsa był marionetką, a Duda posunął się chyba jeszcze dalej mówiąc, że „esencją III RP była szafa Kiszczaka”. To są niesłychane rzeczy, mówione „pod Kaczyńskiego”, który sam na razie milczy. Radykalizacja języka prowadząca do tego, że w języku obozu władzy zanikają już nawet odwołania do „Solidarność”. „Solidarność” pojawia się co najwyżej wówczas, kiedy trzeba oddzielić Wałęsę od „Solidarności”, przeciwstawić go temu masowemu ruchowi. Podobnie nie mówi się już o polskim państwie podziemnym czy o AK, ale wyłącznie o „żołnierzach wyklętych”. Konsekwencją tej radykalizacji jest oczywiście niszczenie kapitału społecznego, którego w Polsce i tak zawsze mieliśmy deficyt. Jeżeli tę radykalizację języka władzy traktować poważnie, byłby to bardziej pesymistyczny obraz tej władzy, niż ten, jaki ja miałem dotychczas.

Agnieszka Holland powiedziała w jednym z wywiadów, że władza Kaczyńskiego to połączenie Barei z Orwellem. Ja jeszcze Orwella nie widzę, choć Barei jest mnóstwo.

Ale radykalizacja języka nastawiona na agresję wobec postaci, wartości i instytucji III RP sprawia, że ten Bareja przestaje być śmieszny i rzeczywiście zaczyna nasiąkać czymś niebezpiecznym. A znakiem tego procesu są właśnie punktowe na razie manipulacje językowe czyniące z nurtów i postaci skrajnych nowe punkty odniesienia, także dla obozu władzy. Oni nie mają koherentnych propozycji dla Polski, ale próbują zniszczyć to, co traktują jako konkurencje wobec siebie. Chcą zniszczyć wizerunek i osiągnięcia III RP i transformacji, bo rozumieją, że to się nie kojarzy ludziom z nimi, przeciwnie, to się kojarzy z siłami i postaciami, które nieraz są już historyczne, ale w sumie kojarzą się z obozem, z którym oni walczą. I który chcą zniszczyć całkowicie, nie tylko na poziomie politycznym, ale także społecznym, bo widzą tam potencjał oporu.

Kaczyński nie wyprowadzi już z Polski Armii Czerwonej, nie wprowadzi Polski do NATO i UE, nie zmieni ustroju gospodarczego, bo to wszystko zrobili Wałęsa, Mazowiecki i Balcerowicz, a nawet Kwaśniewski i Miller.

A jednocześnie PiS nie może się całkiem odciąć od tej zmiany, Polacy by na to nie pozwolili, więc Kaczyński i jego ludzie chcą tę zmianę „przejąć dla siebie”. Zatem priorytetem stało się dla nich zniszczenie osób, symboli, punktów odniesienia – żeby tego porównania nie było.

A przekraczanie granic zdrowego rozsądku w polityce kadrowej? Skokowe rozbudowywanie nawet tej sporej nomenklatury partyjnej, jaką w państwie i na jego obrzeżach pozostawiły najpierw SLD, a później PSL i PO? Na ile to jest świadoma próba budowania przez Kaczyńskiego armii ludzi ślepo lojalnych dzięki nominacjom, a na ile mu się to wszystko wymknęło spod kontroli?

On uruchomił proces, nad którym w małym stopniu może panować. Każdy z dworaków stara się korzystać, wprowadzając swoich ludzi, znajomych, klientów, i Kaczyński już tego nie kontroluje, bo sterowność takiego nieformalnego systemu zarządzania państwem jest ograniczona. Ten model centralizacji władzy w nowoczesnym państwie i społeczeństwie jest nieefektywny i z góry skazany na klęskę.

A jego punktowe interwencje, jak np. w przypadku nominacji „madryckich chłopców”, których sam wcześniej usunął z list wyborczych PiS? On unieważniał poszczególne decyzje kadrowe, więc i „przejęcie stadnin” mógłby unieważnić, gdyby chciał.

Kaczyński uruchomił takie siły, że niezależnie od własnych intencji może interweniować tylko w sytuacjach granicznych. A chaos, jaki powstaje, jest przede wszystkim wynikiem pojawienia się na samej górze zarówno radykalnego języka, jak i ogólnego przyzwolenia dla radykalnych zmian. Na tym stara się korzystać każdy. Konkurujący ze sobą pomniejsi liderzy próbują wzmacniać swoje frakcje poprzez rozbudowywanie własnej klienteli. To jest chaos wynikający z braku określenia prawdziwej hierarchii i przeciążenia procesu decyzyjnego ze względu na centralizację. Wielu działaczy PiS antycypuje prawdopodobne intencje czy też wolę Kaczyńskiego i radykalizm własnych decyzji personalnych niejako wyprowadza z radykalizmu jego deklaracji.

Radykalna interpretacja woli Kaczyńskiego zawsze wydaje się bardziej bezpieczna niż interpretacja umiarkowana.

Tak jak w normalnej biurokracji mówi się, że nic nie robienie jest bezpieczniejsze niż robienie czegokolwiek, to w „rewolucyjnej” biurokracji Kaczyńskiego jest dokładnie na odwrót. W sytuacji niepewności – bo nawet ludzie otaczający Kaczyńskiego nie wiedzą, jak daleko on się chce posunąć ani nawet, w jaką stronę chce pójść – poszczególni działacze PiS ten radykalizm antycypują. To znowu najlepiej widać na przykładzie przywołanego już tu Waszczykowskiego, który uważa, że radykalizm będzie dla niego zawsze bezpieczniejszy niż umiarkowanie. A to jest dzisiaj postawa wielu nominatów Kaczyńskiego w ministerstwach, w gospodarce, w służbach. To wszystko nie jest jednak efektem jakiegoś genialnego i diabolicznego planu Kaczyńskiego chcącego zdestabilizować i rozbić wszystkie instytucje państwa i społeczeństwa obywatelskiego aż do fundamentów. Cała ta sytuacja wynika z woli radykalizmu bez precyzyjnego planu i bez uwzględnienia ograniczeń. Zetknięcie się radykalizmu z ograniczeniami tworzy groteskę tej władzy i moment chaosu. I doprawdy, jeśli Kaczyński za cztery lata pozostanie u władzy, nie będzie to jego zasługa, ale konsekwencja słabości opozycji.

Aleksander Smolar – ur. 1940, politolog, prezes Fundacji im. Stefana Batorego, członek rady European Council on Foreign Relations (think tanku pracującego na rzecz polityki zagranicznej UE) oraz zastępca przewodniczącego Rady Naukowej Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.

Czytaj też drugą część rozmowy: Liberalny opór wobec Kaczyńskiego zaczyna się dopiero kształtować

**Dziennik Opinii nr 64/2016 (1214)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij