Kraj

Sierakowski w „Polityce”: Budapeszt w Warszawie zrobi nam… opozycja

Słabość sejmowej opozycji zagraża brakiem poważnej alternatywy dla obozu Kaczyńskiego.

Przedłużającą się słabość i podział opozycji Orban wykorzystał do znaczącego ograniczenia demokracji na korzyść swojej partii. Na Węgrzech dziś to bardziej władza kontroluje media niż media władzę. Ograniczono nie tylko pluralizm prasy i telewizji, ale także działalność organizacji pozarządowych, autonomię uniwersytetów, a przede wszystkim niezależność Trybunału Konstytucyjnego. Ordynacja wyborcza została napisana tak, żeby zapewnić Fideszowi większość konstytucyjną. Tak dostosowano okręgi wyborcze, sposób liczenia głosów, skład węgierskiej komisji wyborczej oraz politykę informacyjną, że Fidesz w 2010 r. zdobył 44 proc. głosów i… ponad dwie trzecie miejsc w parlamencie. W 2011 r. zmienił konstytucję. Od tej pory o tym, ile jest demokracji i wolności na Węgrzech, decyduje Fidesz.  (…)

Nie podpisałbym się pod zdaniem, że PiS pójdzie tak daleko jak Fidesz, a Kaczyński chce być polskim Orbanem. Ale nie podpisałbym się także pod zdaniem przeciwnym. Orban szedł tak daleko, jak iść pozwalali mu przeciwnicy. Gdzie nie napotykał wystarczająco silnego oporu, sam się nie zatrzymywał, ale przyspieszał. Zamiast liczyć na to, że Kaczyński sam się będzie pilnował, lepiej żeby tego pilnowała opozycja. (…)

Jest wciąż mocna ilością posłów i poparcia społecznego Platforma. Jeśli jednak przywództwo pozostanie przy Ewie Kopacz albo przejmie je Grzegorz Schetyna, partię czeka najprawdopodobniej eseldyzacja. Przywódcy będą zbyt silni, żeby oddać władzę, ale za słabi, aby odwrócić proces degeneracji. (…)

Kopacz zawiodła według trzech najważniejszych dla partii kryteriów: merytorycznie, kadrowo i wizerunkowo. Co z tego, że w ostatniej chwili przygotowała nowy program gospodarczy, nawet bardzo ciekawy (choć nieskończony i w tym sensie nie wiadomo czy liberalny, czy socjaldemokratyczny), jeśli zupełnie nie potrafiła go przedstawić. Popisała się stanowczością, samodzielnie układając listy wyborcze, ale z kogo? W tak ważnych okręgach jak Poznań czy Gdańsk partia rządząca od ośmiu lat Polską na jedynkę wystawia znanych jedynie z sukcesów sportowych Szymona Ziółkowskiego czy Adama Korola.

Wizerunkowe harakiri to był tercet Kamiński-Dorn-Giertych, bardzo egzotyczny na tle całej kampanii wyborczej straszenia PiS-em.

Słuchanie Kamińskiego, gdy opowiada o nagonkach PiS na Platformę, a w uszach wciąż brzmi echo jego słów o nagonkach PO na PiS, tworzyło zabójczy dla strategii PO dysonans poznawczy. W jaki sposób Ewa Kopacz chciała krytykować PiS, mając u siebie głównego spin doktora z PiS, współtwórcę PiS-u zwanego „trzecim bliźniakiem” i pomagając wejść do Senatu jednemu z liderów IVRP? Najgłośniejszy spór o miejsce na listach PO rozegrał się między byłymi politykami PiS-u. Jeden drugiemu zarzucał PiS-owską skazę na życiorysie, a godził ich trzeci twittując „Uchodźcy polityczni z IV RP, łączmy się!” (Sikorski). Chyba za karę, po wyborach w ławach PO świecił będzie przykładem najgorszy z nich Kamiński. (…)

Paweł Kukiz zbiera głosy wyborców jako bat społeczny na elity, ale z tego samego powodu trudno go typować na budowniczego szerokiej formacji, która odbierze PiS-owi władzę i będzie rządzić Polską. Kukiz wprowadził do Sejmu dziecięcą wersję węgierskiego Jobbika otoczoną zbiorem przypadkowych osób. To raczej rezerwuar dodatkowego poparcia dla Kaczyńskiego niż zaczyn czegoś większego. Nie będzie z tego nawet Jobbiku, bo może największa zasługa Kaczyńskiego dla polskiej demokracji to likwidowanie skrajnej, otwarcie antydemokratycznej prawicy.

W tej sytuacji na najpoważniejszego kandydata do zorganizowania opozycji wyrasta Ryszard Petru. On jeden ma sukces, determinację i zacięcie przywódcze. Można odnieść wrażenie, że z całej Platformy Obywatelskiej najlepiej nadaje się na jej przywódcę właśnie Petru. Jeśli nie zostanie jej liderem, to może zostać liderem jej elektoratu. Tym bardziej, że reprezentuje jej wczesną wersję.

Ale jeśli w Sejmie nie powstanie alternatywa dla PiS, a wiele wskazuje na to, że nie będzie to proste, wówczas taka może powstać właśnie na lewicy.

Bycie poza parlamentem ma swoje atuty. Partia, której nie ma w parlamencie może tylko zyskiwać, nie może tracić. Nie uczestnicząc w parlamentarnej grze nie ma jak przegrywać, za to może punktować nie tylko władzę, ale i całą klasę polityczną. Tym bardziej, że wciąż rośnie liczba Polaków, która odrzuca ją en bloc (stąd np. sukces Kukiza). Lewica pozaparlamentarna nie musi się ograniczać, może być radykalna, inaczej nie będzie słyszana. (…)

To się wiąże zresztą z pierwszym pytaniem, jaki stanie przed partią Razem: czy potrafi się otworzyć, rozwiewając standardowe wobec każdej nowej lewicy zarzuty o sekciarstwo, które podcinało skrzydła wielu małym organizacjom po tej stronie?

Drugim pytaniem będzie: jak się usytuować wobec władzy? Licytując się z nią na socjalny populizm czy pokazując odpowiedzialną alternatywę? Nie byłoby dylematu, gdyby nie słabość opozycji parlamentarnej, która otwiera pole do popisu dla obu strategii.

Trzecia kwestia: co zrobić z kwestiami kulturowymi? Lewicowe stanowisko w kwestii ograniczenia wpływów Kościoła, związków jednopłciowych, edukacji seksualnej w szkole, prawa do aborcji czy refundacji in vitro wykluczało dotąd popularność wśród konserwatywnego ludu. A to jest właśnie elektorat socjalny, który musi być głównym punktem odniesienia dla każdej socjaldemokracji. Ukryć się po Tuskowemu i Millerowemu za alibi „nie wszczynania wojen kulturowych” to jednak powtórka ze słabej rozrywki, która zaraz wywoła wątpliwość: po co nam znowu taka lewica? Tym bardziej, że po tej stronie łatwiej było dotąd zdobywać poparcie walcząc z klerykalizacją państwa i ograniczaniem praw mniejszości. I to jest także przypadek Razem. Powyborcze statystyki pokazują wyraźnie: Razem cieszy się poparciem elektoratu młodszego, wielkomiejskiego, dobrze wykształconego, lepiej sytuowanego i liberalnego światopoglądowo, a nie socjalnego. Na razie nie mogło być inaczej, a o przebicie się do elektoratu socjalnego będzie bardzo trudno. Uzyskany zaczyn jest bardzo dobry, ale to ekskluzywny elektorat mało podobny do reszty społeczeństwa. (…)

**

Pełna wersja tego artykułu jest dostępna w najnowszym numerze „Polityki„.

 

**Dziennik Opinii nr 313/2015 (1097)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij