Kraj

Sierakowski: Dylemat czystych rąk

Rozszerzona wersja tekstu opublikowanego w tygodniku „Polityka”.

Ujawnienie przez „Gazetę Wyborczą” warszawskiej afery reprywatyzacyjnej uderzyło politycznie w obóz demokratyczny, a z pewnością działa na korzyść PiS. Nie ujawnienie zaprzeczyłoby jednak tożsamości obozu demokratycznego. To część większego problemu.

Opowiedzmy tę historię tak: ujawniając aferę reprywatyzacyjną gazeta opozycyjna wobec rządu zagrażającemu demokracji liberalnej w Polsce uderza w ostatni bastion opozycji, otwierając populistom drogę do absolutnej władzy w Polsce. Utrata Warszawy może uruchomić domino, dzięki któremu PiS zdobędzie władzę nad samorządami i kontrolę nad całością finansów Polski. Ujawnienie afery reprywatyzacyjnej jest politycznie na rękę jej i tylko jej. Nie ma nawet nadziei, że „Prawo i Sprawiedliwość”, które nie chce powstania komisji śledczej na ten temat, zajmie się rozliczeniem winnych i zadośćuczynieniem ofiarom. Żadna z sił krytykujących Hannę Gronkiewicz-Waltz nie posiada choć odrobinę realnego planu na przejęcie władzy w stolicy. „Gazeta Wyborcza”, Nowoczesna, lewica, ruchy miejskie uderzają we władze Warszawy, z wypartą albo jasną świadomością, że otwierają nie sobie, tylko PiS drogę do władzy.

Przy tym Polska nie jest jedną z wielu demokracji liberalnych, gdzie toczy się mniej lub bardziej demokratyczna walka polityczna, ale państwem, dla którego demokracja liberalna jest jedyną gwarancją bezpieczeństwa. Radosław Sikorski ujął to tak:

Żeby zapewnić nam bezpieczeństwo trzeba nieustannie budować na Zachodzie poczucie cywilizacyjnej jedności z Polską. I dlatego tak śmiertelnym zagrożeniem jest lekkomyślność tego rządu. Rząd polski wytwarza poczucie u naszych partnerów, że Polska jest jakaś inna i że nie jest normalną zachodnią demokracją. Przez 25 lat udawało nam się przekonywać zachodnich partnerów, że Polska jest koniecznym i pożądanym podmiotem europejskiej polityki. I że wobec tego poświęcanie się za Polskę jest czymś naturalnym, bo to jest kraj taki jak my. Teraz maszerujemy w odwrotną stronę (rozmowa dla „Wirtualnej Polski” z 22 września).

Jeśli stawką jest nie tylko demokracja, ale i suwerenność państwa, co wolno, a czego nie wolno opozycji? Ojciec polskiej niepodległości Józef Piłsudski, kiedyś poświęcił demokrację. Niepodległości i tak nie udało się zabezpieczyć, a mimo to autor zamachu stanu ma dziś tysiące pomników i ulic w całej Polsce.

A teraz opowiedzmy tę samą sytuację inaczej: Jeśli zależy „Gazecie Wyborczej” na obronie polskiej demokracji liberalnej, to nie mogła zachować się lepiej, ujawniając aferę reprywatyzacyjną. Kto upomina się o wolność słowa i piętnuje upartyjnienie mediów, sam musi dochowywać uczciwości dziennikarskiej. Kto piętnuje nieudolność, ignorancję i kolesiostwo rządu, temu nie wolno przymykać oko na nieudolność, ignorancję i kolesiostwo opozycji. Gdy rozmowa dotyczy faktów, a nie opinii, uczciwość dziennikarska musi być jak Temida, czyli pozostawać ślepa na to, w czyim interesie politycznym jest ujawnianie gorszących faktów.

Jeśli się w poniedziałek krytykuje telewizję publiczną, że przemilcza albo przekręca niewygodne dla rządu fakty, to nie można we wtorek robić tego samego, udając, że się nie widzi win lub błędów opozycji.

Czym wtedy byśmy różnili się od PiS? A tak nikt z tej partii nie będzie mógł powiedzieć, że media liberalne od rządowych różni tylko nazwa partii, której sprzyjają. Media prorządowe stoją w szyku bojowym jak jedna zdyscyplinowana falanga. Tam nigdy nie doszłoby do ujawnienia afery obciążającej PiS, zwłaszcza gdyby od razu było jasne, jaki byłby skutek. „Gazeta Wyborcza” dała świadectwo prawdziwego przywiązania do wartości demokracji liberalnej. Doskonale pokazała na czym polega różnica między demokratami i populistami. To może tylko wzmocnić morale obozu demokratycznego, co jest szczególnie ważne, gdy opozycji zostały głównie zasady.

Zdecyduj czytelniku, która z tych wersji bardziej do Ciebie przemawia, a my podsumujemy: ujawnianie afery reprywatyzacyjnej grozi samobójstwem obozu demokratycznego, a z pewnością politycznie działa głównie na korzyść populistycznej władzy. Nie ujawnienie (zakładając, że w ogóle było możliwe), albo pozostawienie ujawnienia afery mediom rządowym (wówczas miałaby wagę tylko jednego z wielu konfliktów rządu i opozycji) zaprzeczyłoby tożsamości obozu demokratycznego. Zaznaczmy przy tym, że jak każde medium „Wyborcza” wie, że można ujawnienie albo nagłośnienie afery zostawić komuś innemu, bo zdecydowała się na to przy sprawie arcybiskupa Paezta i Jedwabnego. Nie byłaby więc to żadna nowość dla gazety Adama Michnika.

Sytuacja przypomina odwrócony dylemat opisany w latach 70. przez amerykańskiego filozofa Michaela Walzera w tekście Polityczne działanie: Problem brudnych rąk. Walzer cytuje komunistycznego przywódcę Hoerdera ze sztuki Brudne ręce Sartre’a, który mówi: „Mam ręce brudne aż po łokcie. Unurzałem je w brudzie i krwi. Czy naprawdę sądzisz, że da się rządzić bez winy”. Walzer, uważany za sumienie amerykańskiej inteligencji, odpowiada wprost: „Nie uważam, że można rządzić niewinnie”. I przekonuje, że konkretne działanie polityczne może być najlepsze z możliwych i jednocześnie moralnie obciążać polityka winą. Popularny stereotyp, że politycy są gorsi niż zwykli ludzie, ma prawdopodobnie wiele wspólnego właśnie ze zjawiskiem, któremu przyjrzał się Walzer. Celem amerykańskiego filozofa jest odrzucenie nieżyciowego absolutyzmu moralnego, ale bez jednoczesnego zaprzeczenia istnieniu moralnego dylematu. Walzer odwołuje się do przykładu, który jeszcze tu z konieczności uprościmy.

Wyobraźmy sobie polityka, który dowiaduje się, że w mieście rozłożono bomby, które wybuchną w czasie krótszym niż możliwa jest ewakuacja ludzi z tak dużego obszaru. Policja złapała zamachowca, który wie, gdzie rozłożono ładunki. Zwykłe przesłuchanie nie pomaga i polityk staje przed dylematem: pozwolić na wydobycie zeznania torturami, co do których nie ma wątpliwości – mówił o tym nawet w kampanii wyborczej – że są w każdej sytuacji (także w tej) moralnie naganne, czy zaryzykować życie ludzi. W momencie, w którym podjął decyzję o torturowaniu pojmanego, popełnia zbrodnię moralną. Od tej pory jest winny. Zwróćmy przy okazji uwagę, jak podobna jest ta sytuacja do dylematu przed jakim (być może) stanęli politycy rządzący Polską w czasie wojny w Iraku, zakładając, iż nie wiedzieli jeszcze, że Saddam Husein nie posiada żadnej broni masowego rażenia. I podkreślmy jeszcze raz: w przykładzie Walzera polityk NIE jest usprawiedliwiony podjęciem optymalnej decyzji, którą POWINIEN podjąć, jeśli ma dobrze wykonać swój obowiązek.

Nie chodzi tu więc wcale o to, że cel usprawiedliwia środki (w Rozważaniach… Machiavellego brzmiało to tak: „rezultat usprawiedliwia tego, kogo obciąża działanie”), bo polityk, który złamał zasady etyczne, nie zostaje uniewinniony przez to, że jako polityk zachował się właściwie. To są dwa różne porządki: moralny i polityczny. Być może społeczną funkcją sławy i dumy, które towarzyszą politycznym zwycięzcom jest właśnie zrekompensowanie politykowi poczucia winy, które powinien mieć, jeśli jest moralnym człowiekiem. To po skrupułach i poczuciu winy, poznajemy, że jest dobrym człowiekiem. Zauważmy, że sławą nie są obdarzani ci, którzy po prostu postąpili niemoralnie, ani ci politycy, którzy postępowali moralnie, ale przegrali. To jest dylemat brudnych rąk. I jeśli chcemy tego dylematu uniknąć, powinniśmy albo usprawiedliwić wszystko, albo zakazać polityki.

Polityk powinien ponieść konsekwencje, czyli zostać osądzony i ukrainay, mimo że jako polityk zachował się właściwie. Tego od niego oczekujemy, jeśli ma reprezentować nas i zrealizować powierzoną mu misję (w naszym przykładzie: zapewnić nam bezpieczeństwo). Ale nie uchyla to obowiązywania reguł moralnych, bo uchylić się ich nie da. Tortury są zawsze złem, zabijanie jest zawsze złe itd.

Argumentacja Walzera niekoniecznie musi zawężać się wyłącznie do polityki, bo dylemat opisujący sytuację, w której musimy albo zrezygnować z wartościowego celu, albo postąpić niemoralnie pojawia się także w innych obszarach życia codziennego. Patron mojej organizacji Stanisław Brzozowski zdefraudował pieniądze samorządu studenckiego, szukając środków na leczenie umierającego ojca. Czuł się winny, został ukarany publicznym napiętnowaniem i 3 letnim zakazem wystąpień publicznych, do którego się zastosował.

Wielki Inkwizytor w Braciach Karamazow, który postanowił dać ludziom szczęście, odbierając im wolność, jest dlatego odrażający, że nie towarzyszy mu żadne poczucie winy. Wypiera się „brudnych rąk”.

Wróćmy teraz do sytacji, gdy zagrożona jest demokracja liberalna lub jej w ogóle nie ma. Gdy panuje reżim autorytarny jak na przykład w PRL, czystość moralna staje się silnym (albo jedynym) orężem. Havel, Michnik, Wałęsa dysponowali „siłą bezsilnych”. Nie chcieli, nie mogli i nie musieli brudzić rąk, bo nie byli politykami. Gdy nadeszły czasy polityki, dysydenci, którzy postanowili wejść do polityki, natychmiast zaczęli zaczęli godzić się na kompromisy, o które nigdy by siebie nawet nie podejrzewali. Ci, którzy w polityce pozostali moralni i nie chcieli iść na odpowiednie cesje, pozostawali moralni, ale przestawali być politykami, bo po prostu przegrywali. Walzer nie wystawiłby im laurki. Jeśli podjęli się politycznej misji, zawarli zobowiązanie wobec ludzi, że ją wykonają. Jeśli przegrali, to moralna czystość nie może być usprawiedliwieniem porażki.

To jest mniej więcej to, co można nazwać „syndromem Unii Wolności”, czyli pomieszaniem porządków wynikającym z nieporzuconej dysydenckiej przeszłości. Ludzie Unii Wolności często woleli uważać, że irytują pozostałych, bo są od nich czystsi moralnie, a irytowali tym właśnie, że uważali swoje porażki za usprawiedliwione, gdy porażek politycznych nie da się moralnie usprawiedliwić. Nie dość, że przegrywali, to jeszcze czuli się lepsi od tych, którzy ich pokonali, choć powodu do czucia się lepszym nie mieli. W polityce nie ma moralnych zwycięstw.

Naszą sytuacje komplikuje, a może częściowo wyjaśnia fakt, że jesteśmy w przejściu między demokracją liberalną i próbą jej populistycznej likwidacji. Stąd pewien chaos. Nie wiadomo, czy walcząc z populistami należy stawiać na partie, czy raczej odwołać się do „siły bezsilnych”. I jak postępować wobec prawa? Dziś sądy są wciąż niezależne, ale policja i prokuratura już nie. Ale co, jeśli sądy zostaną podporządkowane władzy, jak w PRL albo na Węgrzech? Dylemat „brudnych rąk” ma wiele wspólnego z kwestią „obywatelskiego posłuszeństwa”, różnica pojawia się tam, gdzie prawo nie pokrywa się z moralnością.

Nie wiadomo, jaką rolę pełnić powinni dziennikarze: uczestniczyć w manifestacjach czy je tylko opisywać, chodzić do mediów tak silnie podporządkowanych rządowi, czy je bojkotować. Podczas ofensywy wobec Trybunału Konstytucyjnego rola i siła mediów była wręcz ważniejsza niż partii politycznych. Czy to jeszcze prasa czy już opozycja? Prasa, która ujawniając aferę reprywatyzacyjną, wystawiła sobie doskonałe świadectwo moralne, czy opozycja, która popełniła kardynalny błąd polityczny?

W trudnych czasach nie będzie łatwych wyborów. Trzeba szukać własnej odpowiedzi na dylematy, które opierają się na współistnieniu przeciwieństw.

Post Scriptum: Uprzedzony doświadczeniem pragnę zwrócić uwagę tym, którzy lubią schylać się po kamień, że tak jak w poprzednim tekście dla „Polityki” nigdzie nie zadeklarowałem się jako przeciwnik wolności (starałem się pokazać jak niezrównoważona innymi wartościami przeradza się poprzez skrajną indywidualizację w swoje przeciwieństwo), tak i w tym tekście nigdzie nie piszę, co należało zrobić w sprawie ujawnienia afery reprywatyzacyjnej. Nie kwestionuję decyzji o jej ujawnieniu, przeciwnie – staram się pokazać jej sens. Interesuje mnie ona tu jedynie jako przykład ciekawego problemu w życiu politycznym. A z pewnością ciekawszego dla mnie jako publicysty i socjologa, niż to, co lewica może bez zastanowienia poprzeć lub skrytykować. Zainteresowanych moimi własnymi poglądami na sprawy reprywatyzacji w Warszawie odsyłam do innych tekstów i wywiadów, choćby do cytowanej powyżej rozmowy z jednym z liderów Platformy Obywatelskiej z tamtych czasów Radosławem Sikorskim.

EBOOKI-KRYTYKA-POLITYCZNA

 

**Dziennik Opinii nr 290/2016 (1490)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij