Kraj

Przeterminowana wizja Europy

Spytajcie polityków „Zjednoczonej opozycji”, jaka jest ich opinia na temat rozwoju opartego na wzroście PKB w czasach globalnego ocieplenia. Co sądzą o powiązaniach między wolnym rynkiem a nierównościami płciowymi, o prekaryzacji pracy, o błędach konstrukcyjnych strefy Euro, o transporcie publicznym? W odpowiedzi usłyszycie garść przestarzałych regułek wolnorynkowego fundamentalizmu.


„Albo Zachód, albo Wschód, albo Europa, albo Rosja” – ogłosił swego czasu na Twitterze Tomasz Lis, zarysowując wybór, przed którym stoją Polki i Polacy. To hasło odwołuje się do znanego polskiego marzenia: być tam, gdzie znajduje się nowoczesny świat. Trudno nie podzielać tego pragnienia. Nie tylko ze względów ideowych, ale też pragmatycznych.

Czegokolwiek nie sądzilibyśmy na temat wad Unii Europejskiej – a są one liczne – nie ma na tę chwilę lepszego rozwiązania dla Polski niż bycie częścią zjednoczonej Europy. Bez niej staniemy się zupełnie bezbronni nie tylko wobec Rosji, Chin, USA i innych światowych potęg, ale też wobec międzynarodowych korporacji. Choć Unia Europejska ma spore problemy z okiełzaniem samowładztwa biznesowych kolosów, to przynajmniej w teorii dysponuje narzędziami, aby poddać je demokratycznej kontroli. Polska nie ma nawet tego. Symbolem naszej bezradności jest grzywna, którą Polska Inspekcja Pracy nałożyła swego czasu na Amazona za nieprzestrzeganie praw pracowniczych: tysiąc złotych.

Zaradni twardziele są twardzi i zaradni. Po co im społeczeństwo?

Dlatego kiedy siły opozycyjne skupione wokół PO wołają „Europa” albo „Zachód”, to wybierają słuszne symbole. Pytanie brzmi jednak, co dokładnie mają na myśli, gdy wykrzykują te słowa. Co kryje się za ich wyobrażeniem Europy i Zachodu oprócz oczywistego „nie możemy dopuścić do wyjścia Polski z Unii Europejskiej”?

Europa jak reaganowska Ameryka

Kiedy w 1989 roku Polska wkraczała do świata zachodniego, na globalnej scenie rządziły niepodzielnie Stany Zjednoczone. W nich zaś nowy  republikański prezydent zastępował właśnie poprzedniego – po Reaganie stery przejmował Bush senior. Ameryka, a wraz z nią cały świat, przechylały się w stronę wolnorynkowego fundamentalizmu. Rynek miał być rozwiązaniem na wszystko: znoszono regulacje, obniżano podatki, ułatwiono gromadzenie niebotycznych majątków, a przy okazji zaczęto rozkręcać prawicową machinę medialną (proces dobrze zobrazowany w nominowanym do Oscara Vice).

„Vice”: zdrowe obywatelskie wkurzenie

Dla nas, nowicjuszy w świecie kapitalizmu, wszystko to wydawało się równoznaczne z wolnością i demokracją: widocznie tak one miały wyglądać. Niestety, dla dużej części polskich elit politycznych i medialnych, tak mają wyglądać do dziś. Gdy owe elity mówią „Europa” lub „Zachód”, najczęściej mają na myśli idealistyczne wyobrażenie na temat Ameryki z czasów Reagana i Busha. Nie Francję, Niemcy, czy – o zgrozo! – Szwecję bądź Danię, lecz właśnie Stany Zjednoczone, lidera nierówności społecznych wśród krajów rozwiniętych. Państwo, które znajduje się na pograniczu demokracji i oligarchii.

Zielonka: Płacimy za wypaczenia liberalizmu

Nie wierzycie? Wsłuchajcie się uważnie w słowa liderów Platformy Obywatelskiej i ich największych zwolenników. Nieustannie przestrzegają oni przed powrotem socjalizmu, komunizmu, bolszewizmu i – stosunkowo najłagodniejsza obelga w ich ustach – protekcjonizmu. Tak jakbyśmy byli w samym środku zimniej wojny:

To obsesyjne zamiłowanie do straszenia socjalizmem upodabnia ich raczej do prawicowych ekspertów amerykańskiej stacji Fox News niż do czołówki polityków i komentatorów europejskich. Jeśli już nasi miłośnicy Zachodu wspominają o pomocy socjalnej albo wyższych, progresywnych podatkach, to zawsze krytycznie, z odniesieniami – jakże by inaczej – do komunizmu, PRL-u i czasów minionych. Ostatnio zabłysnął w ten sposób poseł Paweł Kobyliński, który propozycję wprowadzenia 70% stawki podatkowej w USA skwitował stwierdzeniem: „aż zionie socjalizmem”.

Stany Zjednoczone wreszcie zdają się iść do przodu, między innymi dzięki młodym polityczkom w rodzaju Alexandrii Ocasio-Cortez, która zaproponowała wspomniany podatek (popierany przez wielu ekonomistów i większość amerykańskiego społeczeństwa). My zaś utknęliśmy w amerykańskich mitach ubiegłego stulecia.

Młodzi Demokraci mają plan

Również na Europę nasi liberalni zwolennicy Zachodu patrzą przez pryzmat amerykańskiej przeszłości. Znamienne, jak często w ich oczach za nowoczesne uchodzą partie proponujące podatek liniowy – kiedyś pomysł PO, potem Nowoczesnej, do dzisiaj powracający w różnych formach po stronie liberalnej opozycji.

Dzieje się tak pomimo faktu, że tego typu rozwiązania łatwiej spotkać za wschodnią, a nie zachodnią granicą Polski. W Szwecji, Danii, Francji, Niemczech i większej części Europy obowiązują podatki progresywne, z górną stawką znacznie wyższą niż w Polsce. Ale kto odwoływałby się do Szwecji czy Danii? No właśnie: kto? Kraje skandynawskie, które konsekwentnie wygrywają w rankingach demokracji i zadowolenia obywateli, nigdy nie są punktem odniesienia dla polityków i komentatorów z okolic Zjednoczonej Opozycji. Nawet Niemcy i Francja rzadko występują w tej roli. Rozwiązania, które tam są na porządku dziennym, jak rozbudowana pomoc socjalna i silna ochrona praw pracowniczych, u nas uchodzą zwykle za przykład skrajnego lewactwa.

Polska wersja Europy nie dla kobiet i osób LGBT

Niewiele lepiej jest w kwestii praw kobiet i społeczności LGBT. Platforma Obywatelska i jej zwolennicy lubią powtarzać, że nie są w tej sprawie takimi zamordystami jak PiS. To prawda, ale bycie bardziej postępowym od PiS-u nadal nie oznacza spełniania europejskich standardów.

Gdy w 2017 roku w Parlamencie Europejskim głosowano za rezolucją w sprawie równouprawnienia kobiet i osób LGBT, duża część europosłów PO wstrzymała się od głosu, troje było przeciw. Jak wszyscy pamiętamy, niewiele lepiej poszło, kiedy w Polsce głosowano nad projektem Ratujmy Kobiety. Skoro partia, która rozpływa się w zachwytach nad Europą i Zachodem, ma problem z dostosowaniem się pod tym względem do standardów europejskich, trudno się dziwić temu, że na prawo od niej jest jeszcze gorzej.

Sutowski: O czym marzy lud koderski. Krótki kurs

To samo dotyczy polityków i różnej maści „doradców” z okolic PO. Najdobitniejszym przykładem jest oczywiście Roman Giertych — wcale nie chodzi tylko o jego przeszłość. Nie dalej jak w lipcu 2017 roku zrównał on ze sobą uczestników Parady Równości i polskich neonazistów. Chodziło o manifestowanie pod Jasną Górą. Zdaniem Giertycha wygłaszanie w takim miejscu haseł o równouprawnieniu było „tak samo durne jak naziole na Jasnej Górze”.

W większości krajów europejskich dostrzega się jednak pewne różnice między hasłami antydyskryminacyjnymi a propagowaniem ideologii nazistowskiej i gloryfikacją przemocy. Tego rodzaju symetryzm byłby w nich nie do pomyślenia, jednak polskim zwolennikom europejskości jest on niepokojąco bliski. Najważniejsze, że Giertych nienawidzi PiS-u i nie chce krępować wolnego rynku. Raz jeszcze trudno powstrzymać się przed refleksją, że podejście do praw kobiet i osób LGBT jest wśród naszych „Europejczyków” co najwyżej na poziomie republikańskiej wizji Ameryki z czasów Reagana i Busha seniora.

Co jeszcze jest w szafie Giertycha?

„Nowoczesność” sprzed 30 lat

„Zjednoczona opozycja” zdaje się tkwić mentalnie gdzieś na początku lat 90. ubiegłego stulecia. Polscy liberałowie wyuczyli się wtedy kilku prostych regułek wolnorynkowego fundamentalizmu i nie zauważyli, że świat i Polska przeszły od tamtej pory długą drogę. Stąd ich obsesja na punkcie rzekomego zagrożenia socjalizmem; stąd różne potworki językowe takie jak „prawo-lewica” autorstwa Leszka Balcerowicza; stąd zamiłowanie do dawno skompromitowanych koncepcji ekonomicznych.

Spytajcie ich, co myślą o najnowszej myśli polityczno-ekonomicznej. O książki Josepha Stiglitza, Ha-Joon Changa, Paula Krugmana, Thomasa Piketty’ego, Anthony’ego Atkinsona, Branko Milanovica, Kate Raworth, Davida Graebera czy Mariany Mazzucato. Spytajcie, jaka jest ich opinia na temat rozwoju opartego na wzroście PKB w czasach globalnego ocieplenia. Co sądzą o powiązaniach między wolnym rynkiem a nierównościami płciowymi, o zagrożeniach dla spójności społecznej wywoływanych przez wzrastające nierówności, o prekaryzacji pracy, o błędach konstrukcyjnych strefy Euro, o transporcie publicznym? Obstawiam, że usłyszycie niewiele, bo nie są to tematy, którymi interesowaliby się nasi piewcy europejskości. A potem spytajcie, czy Biedroń bądź Zandberg nie przypominają im aby czasów PRL-u. O, na ten temat chętnie porozmawiają! Analogie, metafory, podziały odwołujące się do Polski Ludowej i socjalizmu to ich specjalność.

Nasi liberalni Europejczycy powinni wreszcie zrozumieć, że większość Europy i Zachodu nie boi się socjalizmu, tylko skutków katastrofy klimatycznej, rosnących nierówności i masowych migracji. Że prawa kobiet i społeczności LGBT są standardem, którego nie da się załatwić na zasadzie „a teraz Barbara Nowacka powie kilka słów o żłobkach i antykoncepcji, proszę zostać na miejscach, to naprawdę ciekawe”. Że nawet w naszym kraju porównania do PRL-u nie robią wrażenia na młodszym pokoleniu. Problemy Polski Ludowej nie są problemami współczesnych Polaków, a Stany Zjednoczone sprzed trzydziestu czy czterdziestu lat to fatalny wzór nowoczesnych standardów europejskich. Kto tego nie rozumie, może krzyczeć do woli o tym, jak bardzo jest europejski i zachodni, ale tak naprawdę o nowoczesnej Europie nie ma bladego pojęcia.


 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij