Kraj

Profesjonalizm [Skarżyński polemizuje z Sierakowskim]

Uważam, że Sierakowski, partia Razem i Rakowiecki zupełnie nie mają racji, a decyzja „Polityki” w sprawie Wosia i Agory w sprawie Sroczyńskiego jest prawidłowa.

Jednym z najdotkliwszych przekleństw polskiego życia politycznego jest nieśmiertelność aktorów tej sceny. Ludzie przyrastają dupami do stołków w sposób zupełnie niewiarygodny. Obserwując dziś polskie życie publiczne można bez wątpliwości stwierdzić, że nie ma takiej kompromitacji, która jest w stanie spowodować rezygnację ze stanowiska, wybranie miejsca w panteonie lub zwykłą ciszę niepamięci.

Wzorem są tu politycy, a perspektywa tzw. „symetryzmu” pozwala dostrzec, że ta choroba, która zupełnie nowe szczyty osiąga w państwie PiS, rozwijała się w Polsce od dłuższego czasu. Obecnie żyjemy w państwie, w którym minister obrony narodowej (Antoni Macierewicz) może publicznie (z mównicy parlamentarnej) oskarżyć sojuszniczy kraj (Francję) o potajemne przekazywanie strategicznych środków wojskowych (okręty desantowe Mistral) wrogowi (Rosji) i nie ponieść dosłownie żadnej odpowiedzialności, choć bez dwóch zdań oznacza to poświęcanie interesu państwa na rzecz równowagi gierek politycznych obozu prezesa Kaczyńskiego.

Rozsądny „symetryzm” pozwala dostrzec, że to się nie wzięło znikąd. Można by pewnie sięgnąć dalej w historię, ale przypomnijmy, że Leszek Miller pogrzebał ostatni rząd lewicy w Polsce, bo odspawał się od stołka dopiero wtedy, gdy zaspokoił swoje ego złożeniem podpisu pod akcesją Polski do Unii Europejskiej. Od tego czasu natomiast, szafując kompromitującą lewicowego polityka szowinistyczną maksymą, że „mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy”, z dużym uporem stara się skończyć jak najgorzej – swoje zasłużone miejsce w historii rozmienia na drobne jako kandydat Samoobrony, autor pomysłu wprowadzenia Magdaleny Ogórek do pałacu prezydenckiego lub obrzydliwy dziadek, który okazuje się dysponować pełną listą partnerów seksualnych swojej dorosłej wnuczki (bez niej nie mógłby przecież niedawno próbować dementować na Twitterze publicznej deklaracji Moniki Miller, że jest osobą biseksualną).

Objawy nasiliły się w czasach Platformy Obywatelskiej, bo po mało mądrej próbie wprowadzenia zbyt radykalnych standardów (dymisja ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego po tym, jak w jednym z więzień powiesił się lub został zamordowany osadzony) Donald Tusk doszedł do jeszcze mniej mądrego wniosku, że lepiej jednak, żeby odpowiedzialność polityczna nie istniała w ogóle.

Partia oczywiście przyjęła to z radością – najlepszymi przykładami Bogdan Klich, który przez półtora roku po katastrofie smoleńskiej sprawował urząd ministra obrony narodowej oraz Hanna Gronkiewicz-Waltz, która po ujawnieniu w kwietniu 2016 r. przez „Wyborczą” skandalu związanego ze zwrotem działki na pl. Defilad (co zaczęło aferę reprywatyzacyjną) nie tylko nie zrezygnowała ze stanowiska prezydent Warszawy (co dało się jeszcze od biedy usprawiedliwić tym, że dymisja oznaczała oddanie stolicy w ręce komisarza PiS), ale do końca 2017 r. pozostawała wiceprzewodniczącą Platformy Obywatelskiej (czego usprawiedliwić nie da się w żaden sposób).

Przy takich standardach nie dziwi ani to, że do 2013 r. w rządzie Donalda Tuska stanowisko ministra sprawiedliwości pełnił Jarosław Gowin, który zupełnie otwarcie prace tego rządu sabotował (a dziś jest wicepremierem i ministrem nauki w rządzie PiS), ani to, że PO nie umiała trzymać się pryncypiów i w 2014 r. pozwoliła PiS w trzy miesiące zjeść żywcem Bartłomieja Sienkiewicza – absolutnie kluczowego ministra, którego powinna bronić jak niepodległości po ujawnieniu podsłuchanych w warszawskich restauracjach rozmów.

Składanie państwa z kupy kamieni

To, że po 2015 r. ministrami, szefami komisji sejmowych, sędziami Trybunału Konstytucyjnego, członkami KRS albo liderami partii opozycyjnych mogą być zupełnie pospolici, pozbawieni elementarnej wyobraźni głupcy, jest skutkiem dekad braku standardów reagowania na głupotę, nieudolność i bylejakość w pracy na stanowiskach publicznych. Samoloty się rozbijały, prokuratura pleśniała, służba zdrowia wpadała w czarną dziurę, Kościół pchał łapy, gdzie mu się podobało (od majtek dzieci w Tylawie po oddziały ginekologiczne w Warszawie) – ale żaden z partaczy nie poznał, co oznacza polityczna odpowiedzialność.

Wygląda to tak, jakby z katalogu przyczyn śmierci politycznej wykreślono jedną z możliwości. Można nadal zostać z czasem zmarginalizowanym (Ryszard Petru) albo rzuconym na stos (Adam Hofman), ale od dawien dawna nie słyszano, by w Polsce polityk się zwyczajnie zbłaźnił i został za to ukarany wyrzuceniem z pracy.

***

Przypominam to wszystko, bo czytając kolejne głosy oburzenia po zamknięciu działu opinii w Gazeta.pl mam wrażenie, że niepostrzeżenie wśród dziennikarzy jako nowa norma zaczęła się przyjmować ta szkodliwa aberracja, którą jest brak elementarnej odpowiedzialności za słowa i czyny.

Najbardziej uderzyło mnie to, co napisał o sprawie Sławomir Sierakowski w serwisie Krytyki Politycznej, w komentarzu I kto tu jest symetrystą? naczelny KP ani słowem nie wspomniał bowiem o kompromitującym tekście Rafała Wosia sprzed miesiąca, który bez dwóch zdań jest punktem, od którego zaczęły się problemy działu opinii w Gazeta.pl. [Sławomir Sierakowski nie jest redaktorem naczelnym ani papierowej „Krytyki Politycznej”, ani serwisu KrytykaPolityczna.pl – przyp. red.]

Sierakowski: I kto tu jest symetrystą?

Uważam, że postępując w ten sposób, Sierakowski nie tylko zachował się bardzo nieuczciwie jako publicysta i intelektualista, ale również przez przyjęcie tej ograniczonej perspektywy przedstawił ułomne wnioskowanie i uniemożliwił swoim czytelnikom wyrobienie sobie samodzielnie poglądu. Nie jest to oskarżenie i Sławkowi zostawiam do rozstrzygnięcia w sumieniu, czy było to działanie celowe (to byłby skandal), czy skutek pośpiechu (tekst wygląda na pisany „na kolanie”), ale reakcja na błąd, którego nie można zbyć milczeniem – tym bardziej, że nie jeden Sierakowski mało mądrze krytykuje śmierć działu opinii w Gazeta.pl.

W tym chórze występuje m.in. z partią Razem, która pisze na Facebooku, że „karą za brak uległości wobec wielkich politycznych obozów PO i PiS staje się zniknięcie z łamów” oraz Jackiem Rakowieckim (b. sekretarz redakcji „Wyborczej”, naczelny „Vivy”, „Przekroju” i „Filmu” oraz wicenaczelny „Rzeczpospolitej” dopóki nie spisiała pod Lisickim), który zrównał degradacje Wosia i Sroczyńskiego ze zwolnieniem dziennikarza Biełsatu (za wrzucenie tego prześmiesznego zdjęcia prezydenta o bardzo małym rozumku, któremu w Białym Domu nie dali nawet krzesła): „powody, choć publicznie nie ujawnione, są w tych przypadkach takie same: autorzy ci są wstrętnymi symetrystami i nie realizują jedynie słusznej linii polityki antypisowskiej”.

Uważam, że Sierakowski, partia Razem i Rakowiecki zupełnie nie mają racji, a decyzja „Polityki” w sprawie Wosia i Agory w sprawie Sroczyńskiego jest prawidłowa.

Czy lewica będzie płakać po Rafale Wosiu? [rozmowa]

Nie chcę tym samym ślepo bronić mojego, jeszcze niedawno miejsca pracy, czyli wydającego serwis Gazeta.pl oraz „Wyborczą Gazety.pl i „Wyborczej” koncernu Agora, bo mają oni w tej sprawie mnóstwo za uszami. Nie da się usprawiedliwić koncernu specjalizującego się w komunikacji i stawiającego się w roli figury wolności słowa, który tak się sam wystawił na lanie. Nie przedstawiając opinii publicznej żadnego wyjaśnienia decyzji Agora po raz Bóg jeden raczy wiedzieć który zademonstrowała arogancję właściwą samozwańczemu królewiątku polskiej sceny publicznej; królewiątku, które opinii publicznej – swojego fundamentalnego klienta! – nie uważa za podmiot godny otrzymania wyjaśnień podjętej decyzji. Jest to paskudna i zupełnie niespójna z demokratycznymi standardami praktyka, bo właściwymi odbiorcami faktów bez uzasadnienia nie są racjonalnie myślący ludzie (którzy mogą się zgodzić lub nie zgodzić z przedstawionymi argumentami), ale pozbawieni racjonalności wierni (w porządku religii decyzja nie wymaga uzasadnienia).

Arogancja królewiątka z zamku przy Czerskiej dziwi jednak bardziej niż zwykle, bo doprawdy, po tym, jak współprowadzący opinie w Gazeta.pl Grzegorz Sroczyński zdecydował się 20 sierpnia br. opublikować tekst Rafała Wosia pt. Lewico, czas na współpracę z PiS. Trzeba budować z Kaczyńskim demokratyczny socjalizm, naprawdę nie było żadną wielką sztuką przedstawić spójne, racjonalne argumenty, z którymi musieliby się zmierzyć krytycy tej decyzji. Bez tego tekstu mogą sobie ustawić przeciwnika, jak im się podoba, dlatego brutalne grillowanie w Internecie spotyka dziś Agorę na jej własne życzenie – nie jest to jednak sprawiedliwość, a co najwyżej tzw. „sprawiedliwość dziejowa”.

***

Od postaci formatu Sławomira Sierakowskiego wymagam jednak dążenia do prawdziwej sprawiedliwości, a nie chodzenia wygodnie na skróty, bo akurat obiekt krytyki daje sobą pomiatać.

Sierakowski w „GW”: Sroczyński i Smolar jak Razem z KOD-em

Nieomówienie w komentarzu tego zupełnie niebywałego fakapu, jakim był tekst Wosia i jego przyjęcie do publikacji, jest pominięciem fundamentalnej okoliczności o charakterze merytorycznym, po której uwzględnieniu z bardzo twardo brzmiącej tezy Sierakowskiego, że „Zawieszenie działu opinii w Gazeta.pl to ciężki błąd mediów liberalnych, które gwałcą własne zasady i prowadzą jednocześnie bardzo złą politykę” zostanie zaledwie nieszczególnie interesujące pytanie, „czy nie jest politycznie rozsądniej dziś pozwolić ludziom, którzy czegoś nie umieją robić, żeby robili to dalej, bo jak im zabierzemy zabawki, to będzie im smutno?”.

Sławek Sierakowski jest autorem oraz redaktorem [Sierakowski nie jest redaktorem – przyp. red.], więc powinien zdawać sobie sprawę, że oba te zawody mają swój nie tylko wymiar polityczny, ale również – a tak naprawdę przede wszystkim – merytoryczny. W tym sensie robienie gazet (albo portali internetowych) nie różni się niczym od budowy mostów, pieczenia chleba, prowadzenia kampanii wyborczej albo wykonywania obowiązków prezydenta RP. Poglądy można mieć takie, siakie (albo zupełnie ich nie mieć, jak przytoczony przez Sierakowskiego przykład portalu Onet.pl, który drukuje naczelnego „Krytyki Politycznej” obok Witolda Waszczykowskiego), ale dziennikarstwo może być w każdym przypadku profesjonalne i zupełnie do niczego.

Niestety, Rafał Woś jako autor publicystyki politycznej, a Grzegorz Sroczyński jako redaktor się po prostu zawodowo skompromitowali. To nie jest problem polityczny – jak chciałby to widzieć Sierakowski – ale problem braku profesjonalizmu. Bo pomysł, że polska lewica powinna współpracować z Kaczyńskim w budowie „demokratycznego socjalizmu”, to nonsens bez żadnego zakotwiczenia w rzeczywistości, a drukowanie tych dyrdymałów to marnowanie czasu czytelnika.

W publicystyce rzeczywiście można wiele: prowokować, występować w roli adwokata diabła, przyjmować przedziwne perspektywy, robić z igły widły i z gęby cholewę. Niestety, pomysł Wosia nie należy do żadnego z tych zbiorów – żeby znaleźć mu towarzystwo, trzeba się wybrać w najbardziej odjechane rejony słowa mówionego: mniej więcej tam, gdzie abp Michalik twierdzi, że przyczyną pedofilii w Kościele są rozwody, tworzące „lgnące” do księdza, poszukującego miłości dziecko, które „zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga”, a Janusz Korwin-Mikke opowiada, że „demokracja polega na tym, że jeżeli ja z panem i panią będziemy na bezludnej wyspie, to większością głosów ustalimy, że pani ma z nami na zmianę sypiać!”.

Rafał Woś jest świetnym publicystą specjalizującym się w zagadnieniach ekonomicznych i czytelnicy jego tekstów i książek zawdzięczają mu mnóstwo dobrego w sprawie wietrzeniu głów z pobalcerowiczowskiej monokultury. Analitykiem politycznym okazał się natomiast zupełnie do niczego – do poważnego medium, żeby zarobić pieniądze, ten w innej dyscyplinie uznany autor wysłał coś, co porównać można tylko do próby wciśnięcia trójkąta w krzyżyk w popularnej zabawce dla dzieci.

Niestety w tym miejscu nie kończy się ta tragedia – tekst trafił do Grzegorza Sroczyńskiego, który absolutnie genialnie robi wywiady, ale redaktorem okazał się równie słabym jak Woś strategiem politycznym. Zamiast uśmiechnąć się z politowaniem i odesłać autorowi to nieszczęsne dzieło, wydrukował je, na domiar złego opatrzywszy kuriozalnym wstępem, który świadczy tylko o tym, że zdawał sobie sprawę, że ma do czynienia z czymś do publikacji się zupełnie nie nadającym.

Sroczyński: Lewica nie może popełnić błędu „ideowej czystości”

To, jak tekst został wgnieciony w ziemię, to mniejsza część problemu. Dużo większą jest zmarnowanie czasu czytelników, którzy mieli prawo czuć się potraktowani przez redakcję działu opinii jak mięso armatnie w dziennikarskich przepychankach jakiś symetrystów, czyli mniej więcej tak, jak czuje się połowa osób uprawnionych w Polsce do głosowania.

***

Dział opinii w Gazeta.pl był politycznie odświeżający, dał miejsce garści młodych autorów, publikowana tam mieszanka wszystkiego ze wszystkim rzeczywiście nieźle pasowała do tabloidowego charakteru całego portalu, szczególnie w porównaniu do rygorystycznej, przewidywalnej do bólu „Wyborczej”.

Ale zamknięcia opinii w Gazeta.pl nie można widzieć w oderwaniu od tego, że miesiąc temu doszło tam do skandalicznego naruszenia zasad profesjonalnej pracy dziennikarskiej i redaktorskiej. Pozostaje się tylko cieszyć, że panowie nie zajmują się serwisem wind albo ustawianiem drogowej sygnalizacji świetlnej – gdyby dali taki występ w tych zawodach, mielibyśmy ofiary śmiertelne, a oni tłumaczyliby się przed prokuratorem.

Woś i Sroczyński ponieśli odpowiedzialność zawodową właściwą ludziom pracującym w sferze publicznej. W mojej ocenie jest to bardzo dobry znak na przyszłość, bo daje nadzieję, że w ten sposób głowy zaczną sypać się częściej – nie tylko w dziennikarstwie, ale również w polityce, z której do dziennikarstwa przeszło przekonanie, że coś takiego jak odpowiedzialność nie istnieje.

Mylenie ochrony wolności słowa z niereagowaniem na brak profesjonalizmu prowadzi do tego samego, do czego doprowadziło zaludnianie oddziałów ginekologicznych katolikami szafującymi klauzulą sumienia – wolności (tej, o którą chodzi, czyli wolności kobiet mających prawo do określonych świadczeń zdrowotnych) jest, koniec końców, dużo mniej.

***

Ten tekst – choć zupełnie serio – jest również prowokacją. Krytykę pracy Sławka Sierakowskiego i nonszalancji komunikacyjnej Agora S.A. mógłbym zapewne sformułować dużo łagodniej. Pojechałem po bandzie, ponieważ dyskutujemy o dziennikarskim profesjonalizmie, granicach wolności słowa, pluralizmie publicystyki i gotowości do drukowania również trudnych dla siebie tekstów.

Dlaczego młodzi nie chodzą na KOD (wersja dla opornych)

Nie jest to z mojej strony oczywiście działanie lojalne wobec kolegów i koleżanek z „Wyborczej” i „Krytyki Politycznej”, którzy będą musieli zdecydować o publikacji lub jej odmowie, bo nie dałem im żadnego dobrego wyjścia.

Ale trudno – sednem mojego argumentu jest przecież to, że powinniśmy przestać zajmować się samymi sobą, a zacząć w końcu odpowiadać tylko przed czytelnikiem. Skoro taką, bardzo chamsko podkręconą piłką mogę dać czytelnikom nieco wiedzy na temat polityk redakcyjnych – taką piłkę im puszczę.

***

Dziś na łamach KrytykaPolityczna.pl Stanisławowi Skarżyńskiemu odpowiada Sławomir Sierakowski:

Liberalizm tylko dla liberałów? [Sierakowski odpowiada Skarżyńskiemu]

**
Stanisław Skarżyński (ur. 1984) – socjolog, dziennikarz. W latach 2010-2016 wydawca programów Moniki Olejnik w Radiu ZET, później współzałożyciel i zastępca redaktora naczelnego serwisu OKO.press. Od 2014 r. publicysta „Wyborczej”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij