Kraj, Michał Sutowski

Sutowski: Polskie obozy koncentrujące poparcie PiS

Zrzut ekranu. Oświadczenie premiera Morawieckiego z automatycznym tłumaczeniem YouTube.

Coraz trudniej mi się oprzeć wrażeniu, że prezes Kaczyński przygotowuje grunt pod społeczną akceptację międzynarodowej izolacji Polski, a może nawet pełzającego Polexitu.

„Nie jestem w tej chwili w stanie odpowiedzieć, jak poważnie Stany Zjednoczone traktują swoje stosunki z Polską. Wydawało się do tej pory, że poważnie” – to puenta sobotniej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na temat feralnej ustawy o IPN, konfliktu z Izraelem i triumfalnego pochodu polskich obozów śmierci przez globalne internety. Prezes musi jednak wiedzieć, że nasz kraj dla USA nigdy nie będzie ważniejszy od amerykańskiego sojuszu z Izraelem na Bliskim Wschodzie. Kpi zatem, czy o drogę pyta?

Kilka dni temu mogło się zdawać, że cała afera to jedna wielka „niezamierzona konsekwencja”. Ot, ustawowa wrzutka ku pokrzepieniu toruńsko-kresowych serc, która wymknęła się spod kontroli. Zamiast spodziewanego psioczenia garstki pismaków z „Wyborczej” i profesorów z nieodzyskanego jeszcze przez „dobrą zmianę” PAN, dostaliśmy burzę na cały świat.

Do tego kultowa MaBeNa profesora Zybertowicza wyłożyła się na mechanicznym translatorze YouTube’a i zrobiło się nawet śmiesznie.

Poprawkę ostatniej szansy do ustawy o IPN, zawężającą stosowanie kar tylko do przypadku przypisywania narodowi polskiemu „polskich obozów śmierci”, zaproponował nawet w Senacie Marek Borowski. Mimo silnych nacisków z zagranicy PiS nie skorzystał jednak z możliwości wyjścia z konfliktu obronną ręką i przyjął własną wersję ustawy – bez poprawek.

Ludwik Dorn porównał determinację polskich władz do kierowcy grającego „w cykora”, który jedzie na zderzenie czołowe z opancerzonym SUV-em, samemu kierując Seicento. Mnie starcie Polski z Izraelem w sprawie interpretacji Zagłady kojarzy się raczej z atakiem hulajnogi na czołg Merkava – tak czy inaczej, szanse mamy umiarkowane.

Co więcej, w Izraelu toczy się polityczny wyścig dwóch prawicowych sił: Likudu premiera Netanjahu i prowadzącej w sondażach partii Jest Przyszłość Ja’ira Lapida (tego od rzekomo zamordowanej przez Polaków babci).

Obecnemu szefowi izraelskiego rządu grożą poważne zarzuty o korupcję, więc nakręca nacjonalistyczną histerię. Obok widma nowej wojny na Bliskim Wschodzie, obrona narodu izraelskiego przed (nawet fikcyjnym) negacjonizmem nadaje się do tego celu wyśmienicie.

Krótko mówiąc: Izrael raczej nie ustąpi, a do tego ma potężny PR-owy arsenał. Po co więc polskie władze brną w tę katastrofę, skoro jeszcze kilka dni temu wydawały się gotowe konflikt łagodzić? Wygląda na to, że PiS w ostatnich dniach skalkulował, że cały ten konflikt może mu się opłacić.

Czy leci z nami opozycja?

Opozycja ponownie nie była w stanie zbudować kontrnarracji i wyjaśnić opinii publicznej, że ustawa o IPN jest zła i szkodliwa nie dlatego, że krytykuje ją Izrael, lecz dlatego, że posłuży kneblowaniu krytycznych uczestników debaty publicznej, że niesprawiedliwie stygmatyzuje Ukraińców i że jest narzędziem topornej polityki historycznej amnezji, że blokuje refleksję o mrocznych kartach naszej przeszłości; wreszcie, że wcale nie chroni nas przed wypisywaniem bzdur w zagranicznej prasie. Zamiast tego główny spór dotyczy wymiaru międzynarodowego: czy polski rząd ma profesjonalny PR, czy Izrael atakuje nas sprawiedliwie, czy w tej sytuacji wszyscy jedziemy jednym wózku i powinniśmy bronić dobrego imienia Polski?

Chcieliście polskich obozów koncentracyjnych, no to je macie

Za sprawą oczywistych nadużyć i manipulacji polityków izraelskich i ogólnej ignorancji wielu komentatorów na świecie, PiS na gruncie krajowym pokaże mnóstwo dowodów na niesprawiedliwość wrogich oskarżeń. Zagraniczne głosy przyjaciół Polski (choć niekoniecznie przyjaciół PiS) znikną w masie opinii nieżyczliwych, a niuansujące wypowiedzi polityków – na przykład słowa Manuela Sarrazina z Zielonych czy szefa niemieckiego MSZ, podkreślające winę niemiecką – niepokorna polska prasa i tak gorliwie przytoczy na dowód słuszności linii pisowskiej władzy.

W tej sytuacji PiS może racjonalnie liczyć, że w opinii publicznej przeważy postawa right or wrong, my country. Właśnie „mój kraj” (a nie – „rząd PiS”), dlatego, że opozycja zdaje się z ogólnym stanowiskiem rządu zgadzać. Jak bowiem PO może wiarygodnie domagać się weta od prezydenta Dudy, skoro sama nie potrafiła zagłosować przeciw ustawie?

Szczęśniak: Rekonstrukcja opozycji

Konsolidacja narodu wokół rządu w sytuacji presji czy ataku z zewnątrz to pomysł stary jak sama polityka. Wygrała na tym wybory Margaret Thatcher, zbudował sobie poparcie na drugą kadencję George W. Bush. Czy jednak pójście na z góry przegraną wojnę musi się rządowi opłacić? Pamiętamy przecież, że zeszłoroczna akcja rządu PiS w Brukseli odebrała partii kilka punktów poparcia.

Oni chyba naprawdę przegrali. A co wygra Tusk?

Rzecz w tym, że wówczas wynik meczu – ciężki łomot – był dla wszystkich jasny, bo nawet Viktor Orban wystawił nas do wiatru. Niejasny był też element my country, bo atakowany przez polski rząd był przecież Donald Tusk – dla większości wciąż Polak, mimo kolejnych prób dorobienia mu przez PiS gęby „niemieckiego kandydata”. Większości wydało się zatem, że z całą Unią walczy wcale nie „kraj”, tylko „rząd”, który w dodatku się myli.

Teraz – z opisanych powyżej powodów – atakowani będziemy właśnie jako kraj, być może nadmiernie i niesprawiedliwie, a wynik tego starcia wcale nie będzie tak wymowny, jak słynne brukselskie 27 do jednego. W tej sytuacji rząd może liczyć na zwyżkę poparcia w sondażach. Tylko czy ta gra jest warta świeczki?

Coraz trudniej mi się oprzeć wrażeniu, że prezes Kaczyński – tak jak przy sprawie reparacji od Niemiec – przygotowuje grunt pod społeczną akceptację międzynarodowej izolacji Polski. Obudzona duma peryferii napędza społeczne aspiracje, które rządowi trudno będzie zaspokoić, zaś ostatni konflikt o pamięć historyczną to nie źródło, lecz tylko kolejny etap marginalizacji naszego kraju w Europie. Dlatego narracja moralnej wyższości wobec coraz bardziej niechętnych nam sojuszników to jest jakiś pomysł na spacyfikowanie krytyków obecnej polityki zagranicznej. A gdyby postępował pełzający Polexit – rząd będzie się za nią chował przed gniewem proeuropejskiej części Polaków.

PiS po raz kolejny zatem się podkłada i po raz kolejny ma szansę – przynajmniej na poziomie sondaży – wyjść z afery obronną ręką. Jaja z rządowego anty-PR bawią liberalno-lewicową bańkę, poważna krytyka ustawy przekonuje intelektualistów, zaś język politycznego realizmu jak dotąd dociera głównie do ekspertów. Tymczasem ustawa PiS zapewne przejdzie, cofając polską debatę do stanu na długo sprzed Sąsiadów Jana Tomasza Grossa.

I to się raczej nie zmieni, choćby nam USA wycofały ambasadora, a Trump olał stulecie niepodległości Polski. Zmienić nastroje Polaków mógłby tylko wyrazisty głos z pola politycznego – nie w imię lęku przed Izraelem, lecz odwagi swobodnego mierzenia się z własną przeszłością, odwołujący się do powagi i dojrzałości wyborców zamiast urażonej, narcystycznej dumy. Mówił o tym u nas Andrzej Leder:

Niezdolni do wstydu

Czy to przekona większość i sprawi, że PiS się wycofa? Nie wiem. Pewien jestem tylko tego, że polityka to także kształtowanie opinii wyborców. Ich prosta agregacja z sondaży i fokusów to żaden realizm, tylko zwykła piaskownica.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij