Kraj, Unia Europejska

Polska pożyteczną hamulcową Niemiec

Angela Merkel, Mateusz Morawiecki

„Jesteśmy gotowi otworzyć wspólnie z Francją nowy europejski rozdział” – powiedział w niedawno w Brukseli minister Maas, podczas gdy Merkel w Warszawie cieszy się, że znajdą się fundusze na spotkania polskiej i niemieckiej młodzieży w Krzyżowej. Gdzie Rzym, gdzie Krym? Odpowiedzi szuka Adam Traczyk.

Odkąd władzę w Polsce objęło Prawo i Sprawiedliwość, opisywanie kolejnych polsko-niemieckich spotkań na szczycie stało się zadaniem niezwykle wtórnym. Wystarczy odkurzyć teksty sprzed miesiąca, roku czy dwóch lat, uaktualnić daty i kontekst polityczny, dopisać albo odjąć opisy dyplomatycznych wpadek (strony polskiej oczywiście) i komentarz gotowy.

Przed wizytą wyrażane są tradycyjnie nadzieje na poprawę relacji i podjęcie dialogu w licznych spornych sprawach. Jednocześnie – na druga nóżkę – zwraca się uwagę na kwitnące relacje gospodarcze. Coraz rzadziej mowa jest za to o możliwym przełomie we wzajemnych relacjach. No bo w końcu – jak często może dochodzić do kolejnych fantomowych przełomów?

Rutyna jako zasłona dymna

Wokół każdej wizyty niemieckiej kanclerz komentatorzy z prawej strony snują mocarstwowe wizje i utrzymują, że sam fakt spotkania jest już wystarczającym dowodem na to, że Polska stała się znaczącym i wpływowym krajem Unii Europejskiej. W przeciwieństwie do Polski z czasów Platformy Obywatelskiej – argumentują – nie jesteśmy już pieskiem biegającym wokół nóg pani kanclerz, który, gdy przyjdzie do podejmowania najważniejszych decyzji, i tak będzie musiał zostać pod drzwiami. Polskę PiS zaś nie tylko zapraszają dziś do wspólnego reformowania Unii Europejskiej – Polska z tego zaproszenia korzysta dumnie wyprostowana, nie na kolanach.

A może to nie brak dyplomatycznego wyczucia Morawieckiego?

Wspólną konferencję prasową Angeli Merkel i Mateusza Morawieckiego eksperci komentują, podkreślając, że skupiono się na tym, co łączy, a nie dzieli. Jednocześnie przytaczają długi protokół rozbieżności: od kwestii praworządności w Polsce i konfliktu Warszawy z Komisją Europejską, przez politykę migracyjną, po niemiecko-rosyjski gazociąg Nord Stream 2.

Niektórzy szukają też jaskółek zwiastujących pojawienie się wiosennej odwilży na trasie Berlin-Warszawa. Wystarczy, że pisowska maszynka propagandowa przez jakiś czas nie będzie grzała tematu reparacji i już będzie można stwierdzić, że temat spadł z agendy politycznej i przesunięty został na poziom ekspercki, cokolwiek miałoby to znaczyć. Przecieki z obydwu ministerstw spraw zagranicznych i kancelarii mówią o wielkiej wadze, jaką oba kraje przywiązują do wzajemnych relacji, i jak ważne jest podjęcie dialogu. Te źródła przecieków, które po niemieckiej stronie mówiłyby o znudzeniu konfliktem i niezrozumieniu intencji Polski, na okres wizyty pozostaną raczej uśpione.

Na podsumowanie wizyty ogłasza się z nadzieją, że „Angela Merkel wyciąga do Polski rękę” i „Niemcy ciągle liczą na Polskę”. Ewentualnie z rękawa wyciągane są frazy bardziej buńczuczne, jak „Berlin potrzebuje Warszawy”, albo bardziej krytyczne, jak „Merkel sprawdza, czy z Polską da się współpracować”.

Zjednoczeni przeciwko reformom

I czego, poza dyplomatycznym tonem i rutynowymi nagłówkami, faktycznie dowiedzieliśmy się po wczorajszej wizycie kanclerz Merkel i (poprzedzającej wizycie) nowego ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa w Warszawie? W zasadzie niczego nowego.

Nie od wczoraj wiemy przecież, że Niemcom zależy na utrzymaniu jedności całej Unii Europejskiej, co podkreśliła na konferencji kanclerz Merkel. I właśnie to jeszcze trzyma Polskę w europejskiej grze. Oczywiście nie mamy do czynienia z żadnym przełomem – Berlinowi zwyczajnie najwygodniej jest dzisiaj zajmować swoją ulubioną pozycję mediatora w dużej Unii łączącej zachód i wschód Europy, z której Merkel rezygnuje tylko w sytuacjach ekstremalnych, jak kryzys grecki czy uchodźczy. Z punktu widzenia interesów Berlina (przynajmniej tych wąsko pojmowanych) rola mediatora jest dużo wygodniejsza niż bycie częścią napędzającego reformę UE motoru niemiecko-francuskiego, o co zabiega Emmanuel Macron. Polska natomiast idealnie nadaje się do tego, aby przynajmniej częściowo hamować zapędy francuskiego prezydenta.

Macron ma pomysł na przeczekanie trudnych czasów

Dlatego mimo wszystkich obelg, jakimi raczył Niemców przez ostatnie dwa i pół roku rząd PiS i bliskie mu media, Berlin wykazuje się anielską wręcz cierpliwością i powściągliwością wobec Warszawy. Dlatego kanclerz Merkel wykonuje delikatne ukłony w kierunku Polski – przykładowo doceniając wkład w przyjmowanie uchodźców „z innych regionów” i efektywność w wydawaniu środków unijnych. Dlatego też w sporze o łamanie zasad praworządności chowa się za plecami Komisji Europejskiej, która wzięła na siebie ciężar dialogu z Polską.

Pożyteczni i naiwni

Jeśli jednak komuś wydaje się, że gramy w tej samej lidze co Francja, to jest w grubym błędzie. Na każdym kroku podkreśla się co prawda symboliczne sygnały, które wysyła do Warszawy Berlin: w nowej umowie koalicyjnej pomiędzy chadekami i socjaldemokratami Polska wymieniona jest tuż po Francji jako kluczowy partner, z którym Niemcy wspólnie ponoszą odpowiedzialność za Europę. Na dowód tego po zaprzysiężeniu swojego czwartego gabinetu zarówno kanclerz Merkel, jak i minister Maas odwiedzili Warszawę tuż po wizytach dyplomatycznych w Paryżu.

Jednak różnica jakościowa zarówno zapisów w umowie koalicyjnej, jak i przebiegu wspomnianych wizyt daje dobry wgląd w rzeczywisty stan wzajemnych relacji. Podczas gdy Merkel w Warszawie musi wyrażać nadzieję, że uda się w jakiś sposób zażegnać konflikt z Komisją Europejską i tym samym uniknąć głosowania w sprawie art. 7, w Paryżu zapowiada przygotowanie niemiecko-francuskiej mapy drogowej reform Unii Europejskiej i zwołanie w tym celu specjalnego dwustronnego szczytu. „Jesteśmy gotowi otworzyć wspólnie z Francją nowy europejski rozdział” – dodaje minister Maas, podczas gdy Merkel w Warszawie cieszy się, że znajdą się fundusze na spotkania polskiej i niemieckiej młodzieży w Krzyżowej. Gdzie Rzym, gdzie Krym?

Merkel – kolejny raz – szukała w Warszawie odpowiedzi na zasadnicze pytanie, czyli czego Polska w zasadzie od Europy chce. Jakie cele chce realizować? Jaką proponuje agendę? Na jakie kompromisy jest gotowa? Tymczasem rząd ciągle wydaje się traktować spór w sprawie praworządności jako zaledwie problem komunikacyjny, o czym świadczy treść przedstawionej niedawno białej księgi, i nie sygnalizuje gotowości do kompromisu, choć premier Morawiecki stwierdził, że widzi światełko w tunelu.

Tymczasem bez choćby częściowego wycofania się PiS z reformy sądownictwa Komisji trudno będzie zejść ze ścieżki art. 7. Czy tak się stanie, dowiemy się być może już dziś, gdy rząd odpowie Komisji Europejskiej, która w grudniu dała Polsce trzy miesiące na rozwiązanie problemów z praworządnością.

Polska aż się prosi, żeby ją ukarać

Z ust Mateusza Morawieckiego płynie też wewnętrznie sprzeczna wizja Polski w Unii Europejskiej. Jeszcze miesiąc temu w Berlinie skarżył się, że polska gospodarka została skolonizowana przez zachodnich, głownie niemieckich inwestorów. Wczoraj w Warszawie zachwycał się wzorową współpracą gospodarczą i zachwalał zalety wspólnego unijnego rynku.

To właśnie brak pozytywnej i klarownej agendy europejskiej jest – oprócz łamania zasad praworządności – największym problemem Polski w relacjach z Niemcami. Tymczasem wizyty Merkel, Maasa oraz wicekanclerza i ministra finansów Olafa Scholza w Paryżu i pierwszej dwójki w Warszawie w ciągu kilku dni po zaprzysiężeniu nowego gabinetu pokazują, że skończył się okres półrocznego zawieszania, związany z problemami ze stworzeniem rządu w Berlinie. I nawet jeśli motor francusko-niemiecki nie ruszy tak szybko i tak zdecydowanie, jak chciałby tego prezydent Macron, to wiecznie na Polskę czekać na peronie nie będzie.

Długie pożegnanie z Merkel i spółką

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij