Kraj

Pinior: Kaczyński i Duda doprowadzą do salazaryzacji Polski

Czeka nas więcej eurosceptycyzmu i polityka historyczna prowadząca do delegitymizacji lewicy.

Powtarzałeś od jakiegoś czasu, że wzajemne zablokowanie się formacji Millera i Palikota oraz kryzys PO mogą otworzyć pole do nowych, ciekawszych konfiguracji lewicowych i liberalnych. Te warunki zostały spełnione. Ale czy widzisz coś ciekawego na lewicy i w liberalnym centrum, jeśli nie liczyć inicjatywy Ryszarda Petru, na tle której PO – wielokrotnie oskarżana o neoliberalizm – ma jednak program bez porównania bardziej zrównoważony?

Nie chcę występować z pozycji „a nie mówiłem”, ale w tych rozmowach, jakie prowadzimy dla Dziennika Opinii KP, od półtora roku przestrzegałem przed kryzysem politycznych struktur lewicy. Okazało się, że to nie kryzys, lecz anihilacja. Rozmawialiśmy też o Platformie Donalda Tuska, dokładnie rok temu, po taśmach…

Ostrzegałeś, że to może być koniec takiej Platformy, jaką znamy. Był później pewien ruch maskujący, w postaci próby rekonsolidacji rządu i Platformy wokół Ewy Kopacz, ale taśmy okazały się jednak „ciosem wibrującej pięści”.

Ten cios dotarł do wnętrza układu politycznego rok później, w prezydenckiej kampanii wyborczej. Myślę, że trzeba zrozumieć, co się stało w Polsce wraz ze zwycięstwem Andrzeja Dudy. To jest tryumf genialnej kreacji Jarosława Kaczyńskiego, która tworzy możliwość jemu i PiS na przejęcie władzy jesienią, a jeśli się uda, na rządy prawicy w Polsce przez lata. Mogą rzeczywiście dokonać swoistej salazaryzacji. Rzecz jasna historia nie powtarza się w sposób dosłowny i nie chcę oskarżać ani Dudy ani Kaczyńskiego o zapędy dyktatorskie. Chodzi mi o to, że wieloletnie rządy tej formacji zamrożą peryferyjność Polski. Tu jest zadziwiająco wiele podobieństw – zlanie państwa z kościołem rzymsko-katolickim, nienawiść do lewicy i liberalizmu, pogarda dla młodej demokracji, odwrócenie się od Europy, korporacyjność, specyficzne podejmowanie postulatów socjalnych, nacjonalizm, nawet osobista asceza przywódców. Nowe Państwo Salazara zamroziło Portugalię na prawie 50 lat.

Nie widzisz w Andrzeju Dudzie szansy na nowe otwarcie, chadecję, umiarkowanie?

Tylko wizerunkowo. Andrzej Duda może być raczej Aleksandrem Kwaśniewskim Prawa i Sprawiedliwości. Nie porównuję ich poglądów czy doświadczenia politycznego, ale tak jak Kwaśniewski dał lewicy postkomunistycznej nową legitymizację na 10 lat, podobnie może być z Andrzejem Dudą. On daje obozowi prawicy nową legitymizację.

Polityka eurosceptyczna i konfesyjna pozostają istotą polskiej prawicy, ale zostały ubrane w elegancką, krakowską, „profesorską” twarz nowego prezydenta, jego rodziny i towarzyskiego zaplecza. To stwarza nieprawdopodobne zagrożenie dla Polski europejskiej i liberalnej, socjalno-liberalnej, także lewicowej.

Jedyną odpowiedzią na to jest konieczność mobilizacji wszędzie, zarówno w Platformie Obywatelskiej, jak i tam, gdzie lewica jeszcze myśli, intelektualnie pracuje. PO musi w najbliższych tygodniach określić na nowo swoją tożsamość. W stosunku już nie do Jarosława Kaczyńskiego, ale Andrzeja Dudy. I to musi być, moim zdaniem, tożsamość silnie proeuropejska, bo widzę zwycięstwo Dudy na szerszym tle, które wyznaczają tendencje renacjonalizacyjne w polityce europejskiej. One przekroczyły już granicę „samoutwierdzania się” różnych odśrodkowych tożsamości. Dziś jesteśmy w UE świadkami zimnej wojny domowej pomiędzy zwolennikami głębszej integracji, a zwolennikami renacjonalizacji i demontażu Unii. To jest podział daleko przekraczający tradycyjne podziały na lewicę i prawicę, które w tej nowej wojnie domowej pojawiają się po różnych stronach barykady. Ten podział jest nowy i zupełnie fundamentalny…

A ty jesteś po której stronie?

Po stronie głębszej integracji europejskiej, po stronie skorygowanego ładu europejskiego. Przeciwko odśrodkowemu procesowi zniszczenia tych elementów wspólnej europejskiej przestrzeni, które udało nam się przez parę dekad zbudować.

Wydaje się, że rzecznicy renacjonalizacji uzyskują w tej zimnej wojnie przewagę.

Walka trwa. W szóstym co do wielkości potencjału gospodarczego i politycznego znaczenia kraju członkowskim Unii jedna z najbardziej newralgicznych instytucji państwowych – prezydentura – znalazła się w rękach eurosceptyków. Przecież Andrzej Duda był w Parlamencie Europejskim w politycznej grupie konserwatystów brytyjskich, którzy za rok będą wzywali, aby Wielka Brytania wyszła z UE. Ja tych ludzi w PE poznałem. Oni są bardziej eurosceptyczni od Camerona.

Ale jeśli Cameron zdoła odtrąbić „zwycięstwo” w swoich negocjacjach dotyczących zmiany kształtu Unii, to nawet torysi z PE nie będą żądać Brexitu.

Ale wtedy uda im się Unię sparaliżować, proces integracji zablokować albo mocno wypaczyć, uniemożliwić wzmocnienie roli instytucji UE jako względnej przynajmniej osłony społeczeństw przed patologiami globalizacji. Unia pozostanie projektem niedokończonym, zatrzymanym w połowie drogi. I będzie miała jeszcze większe problemy, żeby przetrwać. W Brukseli Duda był w tej eurosceptycznej formacji, a różne segmenty jego macierzystej formacji w Polsce są jeszcze bardziej wrogie Unii, niż torysi Camerona. Sam Duda, prowadząc kampanię straszenia Polaków wprowadzeniem euro, wzmocnił wszystkie lęki i fobie antyunijne. Wybrał ten język nie tylko jako język swojej formacji, ale także własny. Byłem zaszokowany, że obóz Komorowskiego nie odparł tego ataku Dudy, że w tej kampanii wręcz zacierał swoje realnie proeuropejskie poglądy. Andrzej Duda był ofensywny – w sprawie euro i w paru innych sprawach, a PO milczało.

W swoim przemówieniu przed Zgromadzeniem Narodowym z 25 czerwca minionego roku prezydent Bronisław Komorowski bardzo wyraźnie mówił o konsekwencjach zarówno wejścia, jak i niewchodzenia przez Polskę do strefy euro. To było jedno z jego najlepszych przemówień. Żadnego podobnego nie wygłosił w czasie swojej kampanii. On wtedy mówił o dwóch kwestiach – nie tylko o budżecie na obronę, ale właśnie o naszym wejściu do euro jako decyzji, przy której podejmowaniu musimy brać pod uwagę wymiar bezpieczeństwa państwa. Euro może być jedną z gwarancji tego bezpieczeństwa w nowej sytuacji geopolitycznej na wschodzie Europy. Dla mnie jeszcze ważniejsze jest to, że przyjęcie euro utrudni dalsze duszenie w Polsce płac, a także utrzymywanie w Polsce dzisiejszego poziomu deregulacji rynku pracy.

Przypominam, że kampania toczyła się w społeczeństwie, które w 70-procentach boi się euro, a zaledwie w 30-procentach popiera jego przyjęcie. Właśnie dlatego Antoni Dudek dość cynicznie doradzał na onet.pl sztabowi Dudy, 10 dni przed tym, jak ruszyli ze swoim „sklepikiem z cenami w euro”, że „to jest może sprawa bardziej skomplikowana, może dla ekonomistów, ale Polacy się euro boją i Duda powinien w to uderzyć, a Platforma nie będzie tego mogła jednoznacznie odeprzeć”. I Duda uderzył, bo Polacy się boją.

Polacy się boją, ale tego typu strach po stronie najważniejszej formacji politycznej jest najszybszą drogą do jej marginalizacji. Polacy nie potrzebują partii politycznej, która się boi. A wyniki sondaży w sprawie euro są takie jakie są, bo od wielu już lat polska opinia publiczna jest bombardowana argumentami przeciwko wejściu do strefy euro. Odwołującymi się do lęku, z poziomu tego „sklepiku” Andrzeja Dudy. Nie ma natomiast sił politycznych, intelektualnych, które wykonywałyby codzienną pracę tłumaczącą, na czym rzeczywiście polegałoby wejście Polski do strefy euro, jaka byłaby jego cena, a jaka będzie dla nas cena pozostania poza euro – w strefie buforowej na obrzeżach integrującej się wokół euro Unii. Jeśli tylko jedna strona walczy, takie są efekty.

Polityka europejska to tylko jeden z możliwych frontów walki Platformy z prawicą skupioną wokół Kaczyńskiego i Dudy. Każdy wybór strategii i taktyki wymaga spełnienia jednego warunku – posiadania silnego i zintegrowanego przywództwa. Tymczasem jest to już kolejna kampania PO, gdzie mamy oficjalne deklaracje jedności, a jednocześnie wojnę frakcji i działaczy PO w regionach i miastach. Mamy też koncepcję, którą od kilku dni zdradzają dziennikarzom „ludzie Schetyny” oraz „ludzie Tuska”. Chodzi o pakiet: wzmocnienia pozycji obywatela wobec fiskusa i biurokracji, a także urwania jednego punktu z tego czy innego podatku, bo Unia cofnęła nam procedurę nadmiernego deficytu. Adresują to do bazowego elektoratu PO: dojrzałego i liberalnego mieszczaństwa po trzydziestce. W miastach, z nieco lepszym wykształceniem i pozycją społeczną. To elektorat, który na Komorowskiego zagłosował nawet w pierwszej turze. Tam jest 30 procent, które zapewnią PO albo grę koalicyjną, albo przetrwanie w opozycji i blokowanie „orbanizacji” Polski przez PiS. Szarpanie się w prawo i w lewo nie ma w tej sytuacji sensu – mówią ci działacze. Słuchając tego ja sobie wyobraziłem ptaka, który zwija oba skrzydła i osłania sobie nimi głowę przed uderzeniami. Ale wiadomo, że on nie poleci.

Rozmawiamy tuż przed spotkaniem programowym klubu parlamentarnego Platformy. Nie wiem, co PO ostatecznie postanowi, ale wiem, że zachowując status quo personalne, organizacyjne i programowe, będziemy skazani na przegraną.

Kaczyński za pomocą Dudy wytworzył zupełnie nową narrację. Jeśli Platforma nie wymyśli na to odpowiedzi, zginie.

Duda, który w czasie całej swojej kariery politycznej w PiS był politykiem konfesyjnym i prawicowym, został zaprezentowany jako polityk otwarty, sympatyczny. Ludzie w to uwierzyli. On mówił wiele o kapitale społecznym. Ale w jego środowisku – on też z tego korzysta – kapitał społeczny to są SKOK-i i media o. Rydzyka. Jednak Platforma nie może powrócić do podziału PO-PiS, bo to nie działa. Do tego dochodzi wojna domowa wewnątrz PO, np. na Dolnym Śląsku. Ona bardzo demobilizuje elektorat Platformy. Tam i tak wygrał Komorowski, ale gdyby wynik był o parę procent lepszy, Komorowski by te wybory wygrał.

Ale w tej dolnośląskiej wojnie pomiędzy Protasiewiczem i Schetyną żadna strona nie da się zniszczyć. Jak z tego wyjść? Dać władzę w partii Schetynie? Przecież znaczna część aparatu PO jest dziś złożona z ludzi, którzy próbowali zlikwidować Schetynę dla Tuska. Oni się boją, że dominacja Schetyny to będzie ich koniec.

Moim zdaniem rolę liderki i rozjemczyni, osoby, która ustawi sytuację w partii musi wziąć na siebie Ewa Kopacz. Jeśli ona nie będzie w stanie pokazać, że jest silną liderką, to będziemy świadkami takiego samego rozkładu w kampanii parlamentarnej, jak to było w kampanii prezydenckiej.

Próbuje być tą liderką od roku.

Jej się dotychczas nie udaje, ale to jest ostatni moment. Albo będzie umiała to zrobić w najbliższych tygodniach, albo będziemy świadkami bardzo słabej i nieskutecznej kampanii.

Ona jest elementem status quo. Tę sukcesję w całości zaprojektował Tusk.

W bezpośrednich akcjach bardziej dynamiczny od niej jest np. Trzaskowski. Ona może dać Trzaskowskiemu więcej pola do popisu w kampanii, powierzyć mu prowadzenie projektów stricte politycznych, nie tylko rządowych. Ale przede wszystkim musi zostać osiągnięte porozumienie dotyczące kształtu przywództwa partii.

Porozumienie – ustalające co?

Przywództwo wokół Kopacz czy Trzaskowskiego musi gwarantować pełną autonomię dla różnych środowisk w tej partii. Jeśli w PO będzie się działo to, co działo się w czasie wyborów prezydenckich, gdzie na 5 dni przed pierwszą turą wyrzucono z partii wiceprezydenta Jeleniej Góry i pięć związanych z nim osób…

Ale akurat na Dolnym Śląsku są dwa bardzo „autonomiczne” środowiska. To konflikt między nimi osłabia pozycję PO w tym regionie. Podobnie „autonomiczne” wobec siebie zaczynają być różne środowiska Platformy w Krakowie i wielu innych miejscach.

Na tym musi polegać przywództwo polityczne Ewy Kopacz, że ona tę autonomię potrafi zagwarantować, żeby nie było dalszych prób wzajemnej eliminacji. Ona ma wystarczająco silną pozycję w partii, żeby różnym nurtom w PO zagwarantować autonomię, niewycinanie się, zaprzestanie wewnętrznych sporów na okres kampanii, do zjazdu Platformy po wyborach. To nie dotyczy tylko Dolnego Śląska. Jeśli masz środowiska, które nie są w stanie się zniszczyć, bo każde ma silne zakorzenienie w partii, a one mimo to prowadzą bój na zabicie, będziemy mieli paraliż partii, co w kampanii wyborczej jest samobójcze. Silne przywództwo polega na tym, że gwarantujesz normalne funkcjonowanie i jednym, i drugim.

A przełamanie lub uzupełnienie status quo programowego? Na razie wokół PO dominuje „narracja Giertycha”, słuchana także przez waszych konserwatystów. On mówi, że przez konwencję antyprzemocową oraz in vitro Kościół ukarał PO i Komorowskiego, a zwrotu ze strony środowisk liberalnych czy lewicowych nie było, bo one już prawie nie istnieją i nie można z nimi zawszeć żadnego kontraktu.

Ta argumentacja jest czystą spekulacją. A jakie są dowody, że elektorat lewicowy czy centrolewicowy nie zagłosował na Komorowskiego? Czym innym są wypowiedzi liderów i liderek różnych środowisk, a czym innym jest elektorat lewicowy, centrolewicowy, społeczno-liberalny. Nie sądzę, żeby „narracja Giertycha” wiarygodnie opisywała zachowania tego elektoratu. Mogę argumentować dokładnie odwrotnie, że ten wynik Platformy i Komorowskiego byłby jeszcze gorszy, gdyby nie ratyfikacja konwencji antyprzemocowej i zapowiedź in vitro.

Środowiska kościelne i prawicowe były jednak głośne i zorganizowane w „karaniu Platformy”. Natomiast liderzy środowisk lewicowo-liberalnych powtarzali: „za mało”, „za późno”, „chcemy od Platformy więcej”. Nawet jeśli to, co się stało z lewicową polityką, nie tworzyło żadnej siły nacisku porównywalnej do reakcji prawicowo-kościelnej.

Jest zatem pytanie, co się stało z elektoratem SLD? Moim zdaniem ten elektorat – np. elektorat Aleksandra Kwaśniewskiego sprzed lat – ewidentnie zagłosował na Platformę. Dlatego Magdalena Ogórek nie mogła już żadnego elektoratu znaleźć. Gdybyśmy nie zrobili tego koniecznego minimum – które wobec siły prawicy wcale minimum nie jest – to Kościół i tak by nie poparł Platformy, bo polityka Kościoła jest dziś ofensywna. Gdyby nie było konwencji antyprzemocowej czy in vitro rozpoczętego w Sejmie, to usłyszelibyśmy natychmiast od wielu biskupów: „a dlaczego nie chcecie zakazać aborcji do końca? Dlaczego nie bronicie Kościoła przed atakami?”. Front by się przesunął jeszcze dalej. I wynik byłby jeszcze gorszy. Przecież odejście Gowina z Platformy było znakiem, że również elektorat słuchający konserwatywnych biskupów, całkowicie konfesyjny, rezygnujący z zasady świeckiej polityki i państwa, już się przeorientował na prawicę wokół Kaczyńskiego. Część naszego elektoratu odeszła z Gowinem, ale inna część przyszła właśnie dlatego, że odszedł Gowin. Oznaczało to bowiem, że PO jednak nie jest partią konfesyjną. Ale w ten sposób Platforma nie jest też partią, na którą elektorat konfesyjny zagłosuje. I jeśli dziś PO nie zrozumie, że musi się stać polskim odpowiednikiem amerykańskiej Partii Demokratycznej, to zniknie, stanie się polskiemu społeczeństwu niepotrzebna. Tym bardziej, że ma naprzeciw siebie przeciwnika, który zagospodarował całą prawicę.

Tylko co by mieli zaproponować ci polscy demokraci? O polityce europejskiej, zorientowanej ponownie na integrację z Unią, już mówiłeś. Co jeszcze?

Ale to jest naprawdę istotne dla wielu Polaków i Polek. Odważne prowadzenie polityki europejskiej. Jasna odpowiedź, czy chcemy integracji, czy renacjonalizacji? Wytłumaczenie, co oznacza wejście lub pozostanie poza strefą euro, wyrwanie się z tego wiecznego prowincjonalizmu sytuacji polskiej. Nawet jeśli niektóre z tych propozycji mają na początku mniejszościowe poparcie, to walka polityczna polega na tym, żeby po dobrej kampanii to zmienić. Konieczne jest też pokazanie, że zwycięstwo Andrzeja Dudy to zwycięstwo polityka konfesyjnego. I mamy dziś do czynienia z podstawowym podziałem pomiędzy Polską liberalną i konfesyjną. PO nie musi tego mówić ideologicznie, ale musi być liberalna w konkretnym działaniu, broniąc świeckiej edukacji, broniąc rządów prawa, broniąc wolności tego, jak ludzie się kochają, jak żyją. To jest ważne nie tylko dla Polaków w wielkich miastach. To jest jeszcze ważniejsze tam, gdzie obywatela przed naciskiem zideologizowanej prawicy i zideologizowanego Kościoła nie osłania wielkomiejska anonimowość. Po trzecie, musimy pokazać, że jesteśmy partią, która dobrze rządzi. Bić się o system podatkowy, pokazywać przedsiębiorców, którzy mają pomysły i rozmawiać z nimi.

Na poziomie symbolicznym musimy szukać takich pomysłów, jakimi na początku rządów PO były „orliki” i „schetynówki”. Orliki były jednak czymś ważnym w tych miejscowościach, gdzie nie było nic. I nagle młodzież ma do dyspozycji obiekt sportowy o wysokim standardzie. To funkcjonuje trochę jak PRL-owskie klubokawiarnie na wsi i w małych miasteczkach. Można z tego szydzić jak się jest z wielkiego miasta i ma się swoje ideologiczne teorie oraz bibliotekę po rodzicach, ale na prowincji takie miejsca były i nadal są przyczółkiem po prostu cywilizacji. Schetynówki to także nie było lanie betonu, ale nowoczesne drogi łączące miejscowości i gminy, które naprawdę tego potrzebowały. Dziś Kopacz i Platforma nie mają żadnego analogicznego symbolu. A rozmawiamy przecież u progu kampanii do parlamentu. Kryzys wewnętrzny sprawia, że tego nie ma. Brak mocnego przywództwa, więc nie wiadomo, czy coś w ogóle zostanie wyartykułowane.

Do zwrotu ideowego, do dokonania wyboru języka i priorytetów – do tego wszystkiego potrzebne jest silne przywództwo.

No i jeszcze jedno, przestać ględzić, że Polska jest rajem na ziemi. Ja nie jestem zwolennikiem tezy, że my po roku 1989 mamy katastrofę, bo to jest nieprawda. Ale transformacja miała swoje koszty społeczne, koszty ogromne. I teraz to może wybuchnąć, właśnie kiedy następuje powolna poprawa sytuacji. Zgodnie z tezą Tocqueville’a rewolucje wybuchają wówczas, gdy system nie spełnia swoich obietnic, kiedy pojawia się wiara, że może być lepiej, a wraz z tą wiarą pojawia się niecierpliwość i chęć własnego uczestnictwa w tej zmianie na lepsze. Rewolucje wybuchają też, kiedy buntują się grupy społeczne będące beneficjentami systemu. W Polsce stało się tak w epoce Gierka, kiedy zbuntowali się ci, którzy byli elitą tamtego społeczeństwa – wielkoprzemysłowi robotnicy oraz inteligencja twórcza i uniwersytecka. Dziś to się powtarza. Na Dudę, a jeszcze bardziej na Kukiza, głosowali także ci, którzy wiedzą, że dzisiejsza Polska nie jest ruiną czy pobojowiskiem. Ale oni są w grze o życie, są niecierpliwi, bo widzieli nie tylko, jakie są minimalne czy średnie pensje w Niemczech, Anglii czy Francji, ale też jakie są tam zabezpieczenia socjalne, jak wyglądają umowy o pracę. Platforma musi z nimi zacząć rozmawiać i coś im zaproponować. Musi rozpocząć podpisywanie kontraktów społecznych.

Jeśli nie jest za późno po ośmiu latach władzy i przegranych wyborach. Poza tym Duda i Kaczyński mówią: to my będziemy głosem waszej niecierpliwości. Podpisali wyborczy kontrakt z NSZZ „Solidarność”. A jednocześnie Kaczyński ma „thatcherystę” Gowina, który będzie mu werbował neoliberalne i bardziej konserwatywne mieszczaństwo. „Solidarność” jest wbrew pozorom na słabej pozycji wobec PiS. Ten związek jest spenetrowany ideologicznie. Są tam związkowcy, którzy by chcieli patrzeć na ręce także rządowi PiS, ale jest też bardzo silny nurt uważający, że Gowin może nawet niszczyć związki zawodowe, ale i tak jest „nasz”, bo „słyszy krzyk zamrożonych zarodków”. Czy PiS rozegra to tak samo, jak „solidarną Polskę” w 2006?

Tym razem będą ostrożni, spróbują grać na oba skrzydła. Na pewno generalnie nie zmienią polityki gospodarczej. Mogą złagodzić przepisy dotyczące wieku emerytalnego, ale my też możemy, a nawet powinniśmy to zrobić. Merkel zrobiła to w Niemczech, kiedy doszło do wielkiej koalicji z SPD.

Merkel zrobiła to z pozycji siły, a dla was jest dosyć późno. To próba zrobienia w trzy miesiące czegoś, co Tusk powinien był robić przez osiem lat. Zamiast niszczenia komisji trójstronnej i robienia ustawek ze związkami, żeby skonsolidować wokół siebie elektorat mieszczański.

Powinniśmy jednak zaproponować złagodzenie przepisów emerytalnych. Dokładnie według projektu Komorowskiego, który zaproponował uzupełnienie reformy o dodatkowe kryterium 40-letniego stażu pracy. To zostało dobrze przyjęte przez ludzi. Na miejscu Ewy Kopacz rozpocząłbym rozmowy w tej sprawie z OPZZ. Gdybym przekonał Guza i OPZZ, to „Solidarność”, mimo jej faktycznie głębokiego spenetrowania przez PiS, nie miałaby innego wyjścia, jak się do tych rozmów przyłączyć. Gdyby się nie przyłączyła, pokazałaby że nie prowadzi już walki związkowej, ale kolejną antykomunistyczną krucjatę.

Czy widzisz na lewicy kogoś, kto może ją politycznie zacząć reorganizować, konsolidować?

Szczerze mówiąc, nie. Ale obserwuję z nadzieją różne eksperymenty młodych, ale my nie jesteśmy niestety w fazie eksperymentalnej. Zaczyna się kampania parlamentarna. Poza tym w Polsce zamiast Syrizy to poszło na prawo. Wiemy dlaczego – generalnie lewica w Grecji czy w Hiszpanii kojarzy się młodym ludziom dobrze, bo ich dziadkowie byli partyzantami, siedzieli w obozach torturowani przez prawicowych pułkowników, zabijani przez prawicowych bojówkarzy. U nas te najprostsze skojarzenia historyczne są zupełnie inne.

Zarówno dla mojego pokolenia pamiętającego ostatnie paroksyzmy umierającego PRL-u z lat 80., jak też dla naszych dzieci, które w tej pamięci wychowujemy i formujemy.

Moim zdaniem to zjawisko będzie się pogłębiało. Już sama prezydentura Dudy przyspieszy tę kolonizację historii przez prawicę. Najważniejsza instytucja państwa stanie się teraz narzędziem prawicowej polityki historycznej, nowy prezydent zapowiedział już stworzenie kolejnych instytucji mających „stać na straży zbiorowej pamięci”, tak jak jego obóz sobie tę „pamięć” wyobraża. A przecież im nie chodzi o przestrzeganie przed autorytaryzmem PRL-u czy totalitaryzmem czasów stalinowskich. Głównym celem tej polityki historycznej jest całkowita delegitymizacja lewicy, w duchu polityki nacjonalistycznej. W oparciu o takie przedstawienie historii Polski, które nie ma wiele wspólnego z prawdą.

Zwłaszcza, jak się samemu używa sędziów ze stanu wojennego czy byłycg działaczy PRON-u, proponując im iście putinowską narrację: „zawsze byliście dobrymi katolikami, patriotami i konserwatystami, tylko musieliście się kryć…”.

To jest skrajnie cyniczne. Ale ta polityka historyczna staje się orężem nie tylko w walce z lewicą w dzisiejszej Polsce, ale także w walce z Unią Europejską i różnymi odmianami liberalizmu w Polsce i Europie. Wystarczy wszystko podstawić pod „komunizm” i pod „tworzenie nowego człowieka”. Żeby dokonywać takich podstawień trzeba jednak manipulować historią najnowszą Polski, Europy, świata – po prostu trzeba mieć możliwość fałszowania historii powszechnej.

 

**Dziennik Opinii nr 153/2015 (937)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij