Kraj

Pinior: Dlaczego solidarność nie jest już sexy?

O „Solidarności” często się mówi jako o ruchu narodowym, ale to był przede wszystkim ruch robotniczy.

Chcę rozpocząć od przybliżenia samego pojęcia, czym jest solidarność. Jak w wypadku większości pojęć we współczesnej myśli politycznej Zachodu „solidarność” po raz pierwszy pojawiła się w prawie rzymskim. Było coś takiego jak solidarność dłużników – dotyczyła ona wspólnej odpowiedzialności za dług. W polityce natomiast u narodzin epoki nowoczesnej pojawia się raczej pojęcie braterstwa. Pamiętamy to wielkie hasło Rewolucji Francuskiej – wolność, równość, braterstwo – niesione na sztandarach przez cały XIX wiek. Jak myślimy o tamtej epoce, to pojawia się w naszej głowie ta dziewczyna paryska namalowana przez Delacroix, tak jak on sobie to wyobrażał w 1830 roku. Rewolucja, która prowadzi lud na barykady właśnie pod tym hasłem.

Szczególnie inspirująca dla naszego spotkania wydaje mi się analiza Jürgena Habermasa, […] który analizuje, jak pojęcie braterstwa przekształca się w pojęcie solidarności. To się dzieje na początku XIX wieku – pomiędzy Rewolucją Francuską a kształtującą się epoką: rewolucją industrialną, a na gruncie społecznym Wiosną Ludów.

U wczesnych socjalistów czy anarchistów mamy do czynienia z pojęciem braterstwa, ale też po raz pierwszy zaczynają mówić o solidarności – używają zamiennie słowa „braterstwo” ze słowem „solidarność”. Tak samo wygląda to u poetów ówczesnej epoki. Habermas dokładnie analizuje, jak to wygląda w poezji Henricha Heinego. Natomiast to, co się tutaj dzieje wyjątkowego, to moment, gdy wraz z rewolucją industrialną pojawiają się nowoczesne klasy społeczne – tworzą się jako klasa robotnicy fizyczni. Co wydaje mi się bardzo trafne w tej analizie Habermasa: mamy tu do czynienia z upolitycznieniem tego kontekstu, słowo „solidarność” staje się nierozerwalnie związane z perspektywą polityczną. Na początku jest to solidarność ruchu robotniczego. To jest moment szczególnie płodny dla współczesnej polityki, do dzisiaj kształtujący politykę także w XXI wieku.

Co tutaj jest najważniejsze, to pamięć o tym, że ruch robotniczy wtedy, w pierwszym momencie industrializacji, ma charakter emancypacyjny; to nie są tylko postulaty ekonomiczne czy polityczne dotyczące tej klasy i tego środowiska, są niesione w szerszej perspektywie, mają dalszy cel. To jest także dzisiaj wyjątkowo ważna różnica, kiedy patrzymy na walki związkowe – różnica pomiędzy populizmem a emancypacją. Ci, którzy są po tej gorszej stronie barykady społecznej, zawsze będą się buntować; nawet niewolnicy w starożytnym Rzymie się buntowali. Natomiast to, co jest charakterystyczne dla momentu, o którym teraz mówię, to [fakt], że te partykularne hasła są osadzone w szerszej perspektywie emancypacyjnej dla całej ludzkości. W kontekście Wiosny Ludów w Europie one miały charakter nie tylko buntu pracowników, nie tylko buntu ekonomicznego; […] ruch robotniczy nie walczy tylko o swoje partykularne interesy, ale też o prawa wyborcze dla wszystkich mężczyzn , a potem dla kobiet i mężczyzn. […]

Jeśli państwo pamiętacie historię XIX wieku w Europie, to wiecie dobrze, że rządzący w rewelacyjny sposób wykorzystywali to, że interesy nie muszą zawsze być tożsame. Na przykład genialnie wykorzystał to Bismarck. W pewnym momencie z zupełnie innej strony barykady wprowadził w życie hasła socjalne ruchu robotniczego: zabezpieczenie emerytalne, zabezpieczenia w razie wypadków przy pracy. Ale to zostało oderwane od tego charakteru emancypacyjnego – miało charakter populistyczny. Nie chcę powiedzieć, że Bismarck był populistą, ale tu się zachował jak populista. […]

W tym kontekście chciałbym się zatrzymać na chwilę przy naszej polskiej „Solidarności”. Wydaje mi się to ważne o tyle, że dzisiaj mamy do czynienia z dość groteskowym dyskursem publicznym.

Jak się w Polsce czyta gazety, ogląda filmy, telewizję czy produkty kultury masowej, to trudno zrozumieć, czym była „Solidarność” trzydzieści parę lat temu.

Ta przewaga prawicy we współczesnym dyskursie politycznym w Polsce, ten brak silnej partii lewicowej, socjaldemokratycznej, takiej jak na w krajach europejskich – ta sytuacja jest katastrofalna […].

Byłem dwa dni temu na premierze filmu Wałęsa Andrzeja Wajdy i muszę powiedzieć, że właściwie jestem zasmucony. Bo jest to film wielkiego, wybitnego reżysera i jest to film o człowieku, który jest bez wątpienia dzisiaj niszczony przez prawicę w sposób obłędny, lunatyczny. Natomiast jest to film, w którym ja nie odnalazłem tej „Solidarności” sprzed trzydziestu lat w żaden sposób, tak jak ona wygląda u swoich narodzin. Dlatego chcę powiedzieć tych parę uwag, czym była „Solidarność”.

„Solidarności” sprzed trzydziestu lat nie jesteśmy w stanie oderwać od historii ruchu robotniczego, nawet jeślibyśmy chcieli. O „Solidarności” często się mówi jako o ruchu narodowym, nacjonalistycznym, ruchu przykościelnym, ale „Solidarność” to był przede wszystkim ruch robotniczy – to był fundament.

Gdybyśmy popatrzyli na to z perspektywy socjologii, to już o latach 70. XX w różnych miejscach świata […] mamy do czynienia z buntem tych, którzy byli produktem industrializacji. […] Robotnicy buntują się w pewnym momencie o swoje prawa całkiem przyziemne, ekonomiczne – ale też o prawa polityczne, o to, co nazwałem emancypacją. […] W Polsce po II wojnie światowej tak naprawdę to stalinowcy dokonują industrializacji – rozwijając przemysł, likwidując analfabetyzm. W innych krajach – w Indonezji, w Korei Południowej – dzieje się to w oparciu o autorytarne państwo nacjonalistyczne. I wszędzie mamy do czynienia z buntem robotników w latach 70., a właściwie pod koniec lat 70. – tworzą się związki zawodowe niezależne od rządzących dyktatur. Dokładnie w tym samym roku, kiedy mamy do czynienia w Polsce z kształtowaniem się związku, mamy do czynienia z buntem robotników w Brazylii, ze strajkami, też powstają niezależne związki zawodowe, ale tam kształtuje się z tego partia polityczna, ta, z której wywodzi się Lula, wielki prezydent Brazylii i dzisiejsza pani prezydent tego kraju.

Powtarzam więc: nie sposób zrozumieć „Solidarności” bez tego, że „Solidarność” była ruchem robotniczym, całkiem klasycznym, osadzonym w historii przejawem ruchu robotniczego, który trzydzieści lat temu nie miał charakteru populistycznego, ale właśnie emancypacyjny.

Czyli walka o prawa ekonomiczne, socjalne, była osadzona w czymś więcej od samego początku. Jak państwo przeczytacie 21 postulatów gdańskich, to tam są postulaty stricte socjalne – podwyżki o dwa tysiące złotych, dłuższe urlopy macierzyńskie – ale także zniesienie cenzury i uwolnienie więźniów politycznych, co niekoniecznie miało bezpośredni związek wtedy  z postulatami robotniczymi. To jest to, co nazywam emancypacją.

Ten projekt emancypacyjny przybrał swój najpełniejszy wyraz na zjeździe „Solidarności”, w programie, który przyjęła na kongresie w 1981 roku – Samorządnej Rzeczpospolitej. Bardzo trudno go znaleźć w internecie; przy jakiejś okazji próbowałem go znaleźć na oficjalnej stronie związku „Solidarność” – trzeba poszukać. A to był oficjalny program, przypominam. On projektował bardzo oryginalny ustrój jak na tamte czasy, w którym była mowa o równowadze pomiędzy samorządnym planem a rynkiem. Jak ja to dzisiaj mówię, to są to rzeczy fantastyczne, prawda? Plan, samorząd i rynek. Samorządu już w ogóle nie ma w zakładach pracy. Plan i rynek – a więc była to próba utopijna, tak – reformy tamtego systemu […].

I to nie była tylko utopia, która się pojawia w głowach intelektualistów; to się działo całkiem głęboko w zakładach pracy. O ile dobrze pamiętam historię „Solidarności” z tamtego czasu, to tutaj, w Łodzi, była próba strajku czynnego przed stanem wojennym. Strajk czynny to była próba przejęcia całej władzy w zakładzie pracy przez robotników poprzez samorząd i dyrygowanie produkcją i dystrybucją. Łódź, o ile dobrze pamiętam, była bardzo aktywna w próbach realizacji tego typu strajku czynnego.

Co było charakterystyczne dla tamtej „Solidarności”, a co zostało całkowicie zapomniane, to właśnie solidarność między robotnikami a inteligencją. To jest dzisiaj nieprawdopodobne. Te dwie sfery – ludzi wykonujących pracę fizyczną oraz mężczyzn i kobiet, który zdobyli wykształcenie, są od siebie zupełnie oderwane. To jest dla mnie ciągle szokujące. Wciąż się zastanawiam, jak te bariery wtedy znikły, bo one w sposób naturalny jednak są, wynikają z wykształcenia, oczytania. Natomiast wtedy ich się nie czuło. Myśmy byli wtedy wszyscy razem. Tak było jeszcze w stanie wojennym. We Wrocławiu była Pomarańczowa Alternatywa – happeningowy ruch nowego pokolenia opozycji. W latach 87–89 to się jeszcze trzymało –młodzi robotnicy z Polaru, Pafawagu, studentki i studenci z Akademii Sztuk Pięknych z Uniwersytetu. W 1989 wraz z kapitalizmem powstała bariera, która przecięła tamtą wspólnotę.

Drugi element „Solidarności”, który chciałem podkreślić, charakterystyczny dla tamtego okresu, to jest to, co nazywam wspólnotą mężczyzn i kobiet. Akurat dzisiaj o tym dużo dyskutujemy – bo kobiety w „Solidarności” to jest biała plama. Bardzo mało wiemy o tym, że w „Solidarności” były także kobiety, działaczki. […] Mieliśmy do czynienia ze wspólnotą mężczyzn i kobiet. Na czym to polegało? Mamy dzisiaj dwa podstawowe dyskursy dotyczące kobiet w „Solidarności”. Pierwszy to dyskurs konserwatywny – jasne, były ważne. Czemu? Bo były żonami, kochankami, kucharkami, no, może łącznikami jeszcze. Z drugiej strony [dyskurs] liberalny, który podkreśla, że kobiety były dziennikarkami, działaczkami, organizatorkami, a nie tylko matkami, kucharkami, kochankami. Ale tak naprawdę oba te dyskursy są mylące z tego względu, że kobiety były także liderkami, przywódczyniami. O tym nie wiemy. Musiałbym sięgnąć do historii regionów w tamtym czasie: we Wrocławiu Basia Labuda to nie była tylko łączniczka moja czy Frasyniuka, to była liderka – ona miała taki sam wpływ na działalność regionalnego komitetu strajkowego. W rejonie lubelskim Danuta Kuroń, wtedy Danuta Winiarska, w pierwszym momencie po stanie wojennym została szefową regionu. Podpisywała się Abramczyk, takie pseudonim przyjęła. Dlaczego myśmy to zatracili? Co się stało, że „Solidarność” nie była w stanie utrzymać tej swojej wyjątkowości na scenie politycznej?

Po pierwsze – stan wojenny. Trzeba pamiętać, że to było uderzenie w ruch robotniczy – czy to przez aresztowania, czy to przez represje czy to przez wyautowanie ludzi z zakładów pracy. Te represje szły głównie przeciwko robotnikom. Ja byłem wielokrotnie w więzieniu w tamtym czasie, ale mnie nie bito. Liczono się ze mną, choćby z tego powodu, że się bano, że jak mi coś zrobią, to Wolna Europa będzie mówiła o tym wieczorem. Byłem prawnikiem, więc wiedziałem, na co oni mogą sobie pozwolić. A robotników bito. Siedziałem z robotnikami z zagłębia miedziowego czy z Górnego Śląska, którym przekręcono kręgosłup, dosłownie. Te represje były skierowane przeciwko przemysłowej klasie robotniczej, która mogłaby się stać kośćcem samoświadomego, emancypacyjnego ruchu robotniczego – tym, co się historycznie stało fundamentem partii socjaldemokratycznej.

A drugi moment, który złamał „Solidarność”, to rok 1989, to, co eufemistycznie nazywamy planem Balcerowicza, przyjętym przez parlament pomiędzy Wigilią a Nowym Rokiem. Mamy do czynienia z rewolucją – struktura społeczna, która została zbudowana w PRL, została zniszczona w ciągu kilku miesięcy czy nawet tygodni poprzez zupełnie lunatyczną prywatyzację wszystkiego, co jeszcze coś produkowało, poprzez wprowadzenie bardzo radykalnego kursu budowy kapitalizmu. Główną ofiarą transformacji stała się klasa robotnicza. To nawet nie znaczy, że musieli tracić materialnie; duże zakłady pracy gwarantowały im duże odprawy, osłony. Zniszczono ich kręgosłup intelektualno-duchowy. Ci ludzie – poza zakładem pracy czy na wcześniejszej emeryturze – mieli świadomość ogromnego upokorzenia. To jest największa cena, niezależnie od reprodukcji nędzy, tego, co teraz mamy w Polsce na ulicach miast. Kogoś, kto był czynny: aktywnego menadżera, inżyniera, robotnika w państwowym zakładzie pracy, wyrzucono na śmietnik historii, nawet jeżeli mu zagwarantowano te ochrony socjalne czy emerytalne.

„Solidarność” już nie była się w stanie podnieść z tych dwóch uderzeń, które otrzymała z bardzo różnych stron. Ta „Solidarność”, która się pojawiła po 1989, jest już ruchem populistycznym; hasła, które dotyczyły konkretnych interesów, nie były już zanurzone w perspektywie emancypacyjnej, a często były związane z hasłami ksenofobicznymi czy nacjonalistycznymi. Związanie się „Solidarności” z partiami prawicowymi jest odrębną historią – niezrozumienia, że partie prawicowe nie są w stanie zagwarantować politycznie jakiejkolwiek realnej pomocy dla jej elektoratu. Ale to jest inny problem: co doprowadziło do marginalizacji tego związku zawodowego w pewnym momencie. Teraz ten rozdział ponownie się otwiera – na ile „Solidarność” będzie w stanie oddzielić się od dyskursu prawicowego.

Co jest ważne z punktu widzenia naszej dzisiejszej refleksji, to fakt, że klęska „Solidarności” nałożyła się na coś nowego, co miało zasięg globalny. Mianowicie koniec lat 70. i początek lat 80. to jest przekształcanie się tego, co nazywamy demokratycznym kapitalizmem czy demokratycznym konsensusem w obrębie kapitalizmu. Odrębne interesy były negocjowane pomiędzy różnymi klasami – czy to w XIX wieku po Wiośnie Ludów, gdy robotnicy wywalczają dla siebie prawo do uczestnictwa w polityce i zagwarantowanie pewnych praw socjalnych, czy to po II wojnie światowej, gdy kształtuje się to, co nazywamy demokratycznym państwem dobrobytu. Państwem, w którym rozwarstwienie pomiędzy najbogatszymi a najbiedniejszymi jest spłaszczone, w którym podstawowym interesem systemu jest niedopuszczenie do dużego bezrobocia i takie dochody robotników, które pozwoliłyby im na udział w tym systemie. To  przeżyło pokolenie naszych dziadków i trochę naszych rodziców, czyli jeżeli pracuję, to ja i moja rodzina mamy mieszkanie czy domek, ten klasyczny robotniczy w Anglii, moje dzieci potencjalnie mogą iść na studia, ja ma dostęp do służby zdrowia, do ubezpieczenia, kiedy jestem chory, do emerytury. Oczywiście później ten welfare state się rozbudowuje i w tych podstawowych prawach jest też to, że latem wyjeżdżam na Majorkę z moją rodziną.

Ale ten system zaczyna się zmieniać pod koniec lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Pojawia się w Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, w USA Reagan – liderzy, którzy całkiem świadomie zmieniają ten system. Thatcher konstytuuje się przez walkę ze związkami zawodowymi. Otwiera się proces, który z biegiem lat doprowadza do sytuacji, że rozwarstwienie zaczyna się zwiększać. W Europie Zachodniej pojawia się bezrobocie, które było charakterystyczne dla epoki sprzed I wojny światowej. Pojawiają się zjawiska, z którymi kapitalizm musiał sobie poradzić ze względu na wojnę. Refleksja na temat wojen europejskich: my patrzymy na nie z punktu widzenia katastrof ludzkich, moralnych, ludzkich okrucieństw, zbrodni, jakie  przyniosły dla naszej cywilizacji. Ale jest pewnym paradoksem – socjologowie mówią o tym chłodno – że wojny były jednym z elementów, dzięki którym welfare state mógł zostać zbudowany po II wojnie światowej. Egalitaryzowały społeczeństwa europejskie w sposób radykalny, dlatego że były wojnami totalnymi, dotyczyły wszystkich. Nie można było rozwarstwiać społeczeństwa i prowadzić wojnę – to było niemożliwe. Zarówno Niemcy, jak i Wielka Brytania wymagały maksymalnej mobilizacji całego społeczeństwa. […]

Ta egalitaryzacja była wymuszana przez życie codzienne w okresie wojny – system kartkowy dla wszystkich czy życie w okopach. Europejska scena polityczna załamuje się, gdy po pięciu latach z wojny wraca do domu kilka milionów mężczyzn, z wojny, na której niezależnie od swojego pochodzenia masz prawo do takiej samej ilości mydła, takiej samej ilości pożywienia czy herbaty. Oni potem wracają – i jeden ma być robotnikiem, a drugi arystokratą?

Pojawienie się Thatcher pokazuje że te czynniki przestały działać. Cała jej walka ze związkami zawodowymi polegała na podzieleniu społeczeństwa. Mocne uderzenie w związki zawodowe, a jednocześnie podniesienie płac dziennikarzom – zaczęli świetnie zarabiać. To co się my zastanawiamy, czemu media są tak jednoznacznie prawicowe? […] Odebranie związkom siły do negocjowania kontraktów, swojej sytuacji. Za tym idzie to, z czym mamy dzisiaj do czynienia – głęboki kryzys europejski.

Jednym z przejawów tej emancypacji, o której mówiłem dzisiaj, było pojawienie się idei europejskiej. Mamy kilka momentów, kiedy ta idea europejska się pojawia. W stanie czystym w okresie Rewolucji Francuskiej, potem w okresie Wiosny Ludów, […] w końcu po wojnie – idea wspólnoty europejskiej, która dzisiaj znajduje się w głębokim kryzysie. Habermas widzi tę podstawową szansę idei solidarności w  solidarności europejskiej. Tak jak idea solidarności, czyli upolitycznione braterstwo, jest u narodzin  współczesnej polityki w Europie, tak dzisiaj według Habermasa idea solidarności jest kluczowa dla ocalenia projektu europejskiego. Dzisiaj ten projekt jest na zakręcie.

Przypomnę podstawowe momenty konstytuowania się tego projektu: po pierwsze nigdy więcej wojny; już nigdy jako Europejczycy nie będziemy ze sobą walczyli. To jest podstawa Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali jeszcze w latach 50. Potem to walka o demokrację, o obalenie dyktatur nacjonalistycznych w Europie Południowej – generał Franco, Salazar w Portugalii, dyktatura wojskowych w Grecji – to jest  druga fala kształtowania się projektu europejskiego, kiedy wspólnota europejska poszerza się o Hiszpanię, Portugalię i Grecję. I wreszcie obalenie muru berlińskiego, liberalna demokracja w Europie Środkowo-Wschodniej i wejście tej dziesiątki, w której znalazła się Polska w 2004 roku.

Wydaje się, że ten potencjał się wyczerpał. Europa jest sparaliżowana kryzysem gospodarczym, a metody, które w tej chwili próbuje się wprowadzić dla przezwyciężenia tego kryzysu, wydają się niewystarczające. Możemy stracić ten potencjał, tę ideę europejską, jeśli nie będziemy mieli woli, aby decyzje gospodarcze i polityczne oprzeć na idei solidarności – to jest myśl Habermasa, którą państwu przedstawiam. Utożsamiam się z nią i myślę, że to jest klucz. Potrzebna jest ta perspektywa solidarności w dzisiejszej UE, by przezwyciężyć kryzys.

Skrócony zapis wykładu, który Józef Pinior wygłosił w Świetlicy Krytyki Politycznej w Łodzi 24 września 2013.

Posłuchaj: nagranie całości wykładu

oprac. Urszula Lukierska

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij