Kraj

Obirek: Franciszek sprawdza, jak daleko może się posunąć

W Kościele nadchodzi być może koniec rydzykowego szczucia na siebie ludzi.

Cezary Michalski: Czy to co się ostatnio dzieje w polskim Kościele – kary dla niepokornych księży, zakazy wypowiadania się publicznie, usunięcia z parafii… – to jest „efekt Franciszka”, który ośmielił do buntu osoby bardziej nieautorytarne, które kiedyś wybrały Kościół jako instytucję chrześcijańską, a nie jako narzędzie wojny kulturowej czy „zemsty Boga”, czy też jest to wyłącznie pacyfikacja przeprowadzana przez konserwatywną strukturę prewencyjnie, zanim „efekt Franciszka” naprawdę dotrze do Polski? 

Prof. Stanisław Obirek: Każdy przypadek jest inny. Ta eskalacja emocji ma różne źródła. Ale przy wszystkich różnicach sądzę, że wpływ na postawę tych ludzi ma także i to, że dostają informację zwrotną, że ich losy nie są obojętne także katolikom, także mediom, że ta reakcja nie jest wyłącznie reakcją potępienia. A to wszystko wynika również ze zwiększonego zainteresowania Kościołem w momencie krystalizowania się kierunku pontyfikatu Franciszka. Nawet publicyści tak reprezentatywni dla mediów prawicowych, jak np. Tomasz Terlikowski, wyraźnie chwieją się w swoich opiniach.  Argument ex auctoritate, gdzie ksiądz to jest ktoś, kto z założenia słucha swoich przełożonych, nie jest już wystarczający, żeby zablokować dyskusję, jeśli ta odwołuje się do autorytetu wyższego, który w Kościele powinien być kluczowy, autorytetu Ewangelii, autorytetu sumienia. Nawet Terlikowski napisał już zatem parę tekstów, w których stara się wsłuchiwać w powody, dla których księża czy zakonnicy starają się artykułować swoje poglądy na Kościół i swoje poczucie krzywdy. Ks. Lemański tak konsekwentnie odwołuje się do Watykanu, bo liczy na to, że Watykan Franciszka to nie będą już tylko kazamaty i spiżowa brama, za którą jakiekolwiek racje „niższych rangą” duchownych absolutnie nie docierają. Myślę, że w wypadku o. Mądla jest podobnie, a dodatkowo zadziałał tu fakt, że Franciszek jest jezuitą. Ci księża uprawiają też publicystykę, w której z entuzjazmem komentują to, co robi papież. Nawet bym tego nie nazwał tak skrótowo „efektem Franciszka”, ale wpływem krytyki wewnątrzkościelnej, którą coraz wyraźniej uprawia nowy papież, a która w polskich realiach oznacza krytykę przepychu dworów biskupich, limuzyn biskupich….

Także autorytarnego i arbitralnego sprawowania władzy, dominacji, różnego typu aktów jawnej przemocy wobec sumienia podwładnych.

Wydaje mi się, że nie poczynię jakiejś nadinterpretacji, jeśli powiem, że Franciszek zachęca wręcz do takich „niesubordynacji” dokonywanych w imię Ewangelii i wolności sumienia przeciwko personalnym nadużyciom władzy. Mówiąc wyraźnie, że ten monolit i ślepe posłuszeństwo są dla Kościoła niedobre. Powtarzając, że bez względu na „rangę” trzeba być świadomym swoich racji, swoich praw. To na pewno dotyka zwłaszcza takich feudalnych struktur, które, jak w Kościele polskim, zupełnie nie liczyły się z głosami oddolnej krytyki. To jest już artykułowane przez papieża we wszystkich możliwych obszarach, bo to jest inne spojrzenie na dialog chrześcijańsko-żydowski, na sposób uprawiania duszpasterstwa, na problem możliwości różnych interpretacji doktryny kościelnej, na stosunek do materialnego przepychu władzy w Kościele, na język komunikowania się z wiernymi.

To nie jest różnica doktrynalna, ale różnica formy, innego mówienia o tych samych prawdach doktrynalnych i ich stosowania. A mimo to już powoduje poczucie zagrożenia dla establishmentu biskupiego wychowanego w dotychczasowych standardach posłuszeństwa i braku rozmowy.

Czy deklaracje i działania Franciszka są wciąż możliwe do zamknięcia w granicach „zmiany formy”, czy też mamy do czynienia z ośmielaniem fermentu doktrynalnego? Jest bowiem u wielu tradycjonalistów nadzieja, że to będzie wyłącznie zmiana języka. I jak sami zaczną więcej mówić o biednych, że „są z nimi”, to „przeczekają Franciszka” tak jak „przeczekali Sobór”.

Sytuacja jest dynamiczna. Ja pamiętam swoje bardzo entuzjastyczne odczucia po pierwszych zachowaniach Franciszka, czyli marzec-kwiecień, gdzie ten język rzeczywiście był rewolucyjny, szczególnie jak na znormalizowaną czy ezopową mowę watykańską. On od początku mówił ludzkim językiem i zaczął się zachowywać w sposób nieprzewidziany etykietą. I nawet jeśli te rozgraniczenia są zasadne, język i doktryna to jednak są dwie różne rzeczy, to wiemy, że nie da się tego do końca rozdzielić. To jak mówimy wpływa także na treść. Wystąpienia Franciszka podczas wizyty w Brazylii, którą śledziłem bardzo uważnie, trochę osłabiły mój pierwotny entuzjazm. Tam padły słowa adresowane wyraźnie do teologów wyzwolenia, że marksizm to nie jest droga Kościoła. Franciszek powtórzył wcześniejsze zarzuty Jana Pawła II i Ratzingera. A z drugiej strony, w sposobie, w jakim Franciszek mówi o odrzuconych, marginalizowanych, upokorzonych, o wykluczeniu społecznym… nawet jeśli doktrynalnie odrzuca inspiracje filozoficzne teologii wyzwolenia, to przejął jej centralne przesłanie, idące od lat 60., czyli żądanie zbliżenia Kościoła do ubogich i zmarginalizowanych, stanięcia wręcz przez Kościół wyraźnie po ich stronie. Franciszek zachowuje się niejednoznaczne, ale myślę, że czyni to bardzo świadomie. Z jednej strony chce uspokoić konserwatystów, że rewolucji nie będzie, nie będzie zmiany doktryny…

Tym bardziej wiedząc, że po pontyfikatach Jana Pawła II i Benedykta XVI, o których najbardziej eufemistycznie można powiedzieć, że nie pogłębiały reformy soborowej, a bardziej wprost, że ją wygaszały, mógłby się liczyć z reakcją silniejszą niż schizma Lefebvre’a.

Tę silną konserwatywną tendencję w Kościele papież chce uspokoić, ale z drugiej strony – i to jest ta dwuznaczność – wyraźnie lokuje się w zupełnie innej tradycji Kościoła. Mówiąc, że chce przeczytać książkę Leonardo Boffa, współtwórcy teologii wyzwolenia, że chce beatyfikować arcybiskupa Romero. W ten sposób pokazuje, że to wszystko, co jest drogie teologii wyzwolenia i biskupom, którzy nigdy się od tej tradycji nie odżegnali, jest też ważne dla niego. Można tę postawę nazwać „realistyczną”. To jest początek tego pontyfikatu, Franciszek jest papieżem dopiero pół roku i teraz testuje, jak daleko i jak szybko można się posunąć. Jak na razie, dzięki tej niejednoznaczności, udaje się Franciszkowi unikać jawnych buntów. To jest elastyczność podyktowana obawą o jedność Kościoła. On wyraźnie „nie domyka” swoich doktrynalnych sformułowań. Ale jednocześnie, na to zwrócili już uwagę komentatorzy watykańscy, świadomie tak często nie porusza kluczowych dla Jana Pawła II czy Benedykta XVI kwestii z obszaru biopolityki, a więc aborcji czy in vitro. W ogóle też nie używa kluczowego dla Jana Pawła II terminu „cywilizacja śmierci”. Gdyby wydobyć własne słowa-klucze i formuły językowe Franciszka, to po pierwsze jest mówienie w pierwszej osobie: ja jestem grzesznikiem, ja powinienem się nawrócić, ja odkrywam Boga… On umiejętnie stwarza w ten sposób zupełnie nową płaszczyznę porozumienia z odbiorcą.

Nie ma urzędu nauczycielskiego, który jest dysponentem pewności, a biednego zagubionego człowieka ze swych wyżyn naucza o prawdzie. 

Nie ma też łatwego delegowania grzeszności na zewnątrz, na „cywilizację śmierci”, na zewnętrzne „struktury grzechu”, na liberalizm, na sekularyzację.

Kiedy on mówił o grzechu oszczerstwa, nie mówił o oszczerstwie „świeckich wrogów” pod adresem Kościoła, jak to wyłącznie mówi wielu polskich hierarchów, ale mówił o tym, że to nam grozi, każdemu z nas, że to jest grzech, który my – chrześcijanie – popełniamy wobec siebie wzajemnie i wobec innych. Nie to, że nas szatan atakuje z zewnątrz, ale że w nas jest ta słabość, ta rana, ta skaza. I z nią każdy z nas w sobie musi walczyć. To jest wyraźna zmiana perspektywy. Nie ma łatwego przeciwstawienia Kościół-świat. Przeciwnie, my w tym świeckim, nowoczesnym świecie jesteśmy zanurzeni po uszy.

Jesteśmy jego współtwórcami na co dzień… to jest zupełnie inna formuła, niż „powrót do chrześcijaństwa katakumb w nowym pogańskim Rzymie”, którą przywoływał wobec świeckiej nowoczesności Benedykt XVI.

Ateista to jest nasz brat, który postępuje zgodnie z własnym przekonaniem, jest nam równy, nie mamy prawa go osądzać. Są nawet pewne wspólne kryteria etyczne, które pozwalają mówić o dobru ateisty i dobru chrześcijanina, a także o złu popełnianym przez chrześcijan i ateistów. To się już bardzo jednoznacznie pojawia w języku Franciszka. 

To wyłącznie z pozoru jest kwestia języka czy formy, bo to ma bardzo daleko idące konsekwencje doktrynalne.

Tyle że przez Franciszka niedopowiedziane. 

Sądzisz, że celowo. 

Te „niedomknięcia” doktrynalne zawierają bowiem coś, co z historycznej perspektywy jest analogiczne jedynie do języka Reformacji, w tym wymiarze, w którym on uderzał w błędy Kościoła, w Jego zewnętrzne bogactwo, w podatek na Bazylikę św. Piotra, zawierał słuszne zarzuty oddalenia się Kościoła od wiernych, od Ewangelii. Ja dostrzegam u Franciszka przejęcie argumentów protestanckich krytyków Kościoła (co się wiąże także z jego jezuickością), z jednej strony po to, żeby uprzedzić te krytyki, pozbawić je podstaw, ale z drugiej strony – to było u jezuitów również – żeby zobaczyć w nich to, co jest punktowaniem realnych słabości Kościoła, zaniechań i poważnych błędów. 

Czyli nie tylko cynizm i instrumentalizacja w służbie instytucji, co krytycy jezuitów im z kolei przypisywali?

Nie, tak prosto w formacji jezuitów nigdy nie było (śmiech). Ale dopiero w latach 80. XX wieku Jan Paweł II powiedział o Lutrze, że dzięki niemu chrześcijaństwo odnowiło się i ożywiło w Europie. Franciszek to rozpoznanie radykalizuje i ukonkretnia, wyraźnie już reformacyjnie, a nie kontrreformacyjnie. Wraca do zapomnianych wymiarów chrześcijaństwa, które protestantyzm ożywił. On wyraźnie chce reformować Kościół, a nie potępiać świat.

W wystąpieniach Franciszka bardzo szybko pojawiły się pojęcia i tematy charakterystyczne dla Soboru Watykańskiego II, twardo doktrynalne, które jednak padają u niego w formie pytań, wątpliwości, bardzo osobistych, z pozoru nie dotykających doktryny. Papież „pyta” o celibat przypominając, że to jest twór historyczny. „Pyta” o własne prawo – jako katolika, a nawet papieża Kościoła – do potępiania homoseksualistów. Wprowadzając w ten sposób kwestie doktrynalne otwiera pole do różnych odpowiedzi i do dalszych pytań, jakby czekał na reakcję laikatu, kleru. Te reakcje się rodzą, rozpoczyna się dyskusja wewnątrz Kościoła, pomiędzy biskupami, księżmi, wiernymi. Może nie w Polsce, bo tu nierównowaga i zacementowanie jest zbyt wielkie, w każdym obszarze, więc i w obszarze religijnym. Ale ta dyskusja szybko rozpoczęła się w Kościele powszechnym.

Dokładnie o tym traktuje tekst, który niedawno czytałem we włoskim piśmie katolickim „Citta Nuova”. Jego autor porównuje „płynną nowoczesność” Baumana z pytaniami Franciszka. I znowu ten – dla wielu ludzi Kościoła – „główny przeciwnik”, czyli postmodernizm, ponowoczesność, która nie widzi tych „wyrazistych konturów”, staje się nagle językiem, jakim sam papież zaczyna się posługiwać. Mamy kolejną odsłonę, kłopotliwą dla ludzi chcących używać Kościoła jako twierdzy w wojnie kulturowej, dla tych twardych doktrynerów. Nie tylko przejęcie krytyki teologów protestanckich XVI wieku, ale przejęcie krytycznego języka kultury ponowoczesnej.

Z pewną świadomością – a ona jest też u Baumana – że „płynna nowoczesność” generuje ogromne lęki. Tyle że tych lęków nie da się, albo – szczególnie z perspektywy chrześcijańskiej – nie należy „obsługiwać” retrospektywną utopią, autorytaryzmem, odbieraniem wolności sumienia, zdejmowaniem wolności wyboru, alienacją. A więc tym wszystkim, co wielu „tradycjonalistów” w Kościele proponowało i proponuje nadal jako antidotum, choćby i nihilistyczne, w które sami nie wierzą, na „płynność nowoczesności”.

Franciszek mnoży te pytania, choć oczywiście zawsze na końcu jest u niego Jezus Chrystus, ”oddajemy mu się” itd. Ale nawet jego sposób czytania tego Jezusa Chrystusa jest niekonfrontacyjny, niewymuszający dogmatyzmu. 

Chrystus raczej jako ostateczne pytanie, jako „wyruszenie w drogę”, a nie jako ostateczne dogmatyczne zatrzymanie i alienacja typu: „to nie ja, to Chrystus, ja jestem maluczki, tylko on jest Król”?

Przede wszystkim bardziej zapraszający, niż wykluczający. W tej perspektywie, którą otwarł kiedyś sobór i do której jak sądzę Franciszek powraca, kwestionowany jest – jako jednoznaczny i mający wykluczać, a nie rozmawiać – nie tylko podział na „liberałów” i „konserwatystów”, który do Kościoła nie bardzo pasuje, ale nawet podział na wierzących i niewierzących. Choćby w prowokacyjnym stwierdzeniu Franciszka, że „ateista może być zbawiony”.

Wróćmy do reakcji polskich. Większość mediów katolickich, tak jak one dziś wyglądają w naszym kraju, nie ośmiela się formułować wprost krytyk antypapieskich, choć nawet pojawiły się już tam wątpliwości wobec „sformułowań Franciszka”. Tym ostrzej jednak atakowani są  ks. Lemański czy o. Mądel. Atakowany jest Tygodnik Powszechny, który zaczął nauczanie Franciszka prezentować bez manipulacji. Czytałem nawet wypowiedź jednego z dawnych liderów antykomunistycznej Ligi Republikańskiej, który religią nigdy się nie interesował, a teraz nagle stwierdził, że „w moim Kościele nie chcę takich księży jak Lemański czy Mądel”. Wielu świeckich prawicowców atakuje księży powołujących się na Franciszka brutalniej, niżby to robili bardziej tradycjonalistyczni księża czy biskupi. Nie mają ograniczeń, bo wielu z nich Kościół nigdy jako instytucja religijna nie interesował i nie zainteresował.

To jest inny problem, myślę, że on się zaczął w momencie, kiedy PiS doszedł do władzy. Kiedy ci publicyści zaczęli „zbliżać się do Kościoła” już nawet nie w logice „wojny kulturowej”, ale w logice wojny politycznej, partyjnej, żeby Kościół użyć jako narzędzie walki politycznej.

W tej nowej logice nawet konserwatyści z PO mogli zostać zaatakowani za „prześladowania Kościoła”. I niestety są księża, a nawet biskupi, którzy się na to zgadzają.

To się nazywa polityzacja religii. 

Ale często jest tak, że świeckość się tym ludziom wcześniej zupełnie rozpadła. A Kościół, od czasu zniszczenia „Solidarności” w latach 80., zachęcał, żeby te utracone świeckie zaangażowania przenieść na Niego, przedefiniować religijnie.

Jeszcze jednak w latach 80. Kościół był postrzegany jako instytucja broniąca praw człowieka. Natomiast w momencie, kiedy system się zmienił, od kiedy mamy demokrację i pluralizm, te deklaracje żywiołowej sympatii do katolicyzmu stały się bardziej wyraziście związane w wyborami ideowymi idącymi spoza religii. Mógłbym tu przywołać Pawła Lisickiego, który jest o tyle interesujący, że jest autorem z ambicjami teologa.

I bardziej wyraźnie artykułuje to, co naprawdę wybiera w tym obszarze, kiedy deklaruje: jestem katolikiem, stanąłem po stronie Kościoła. 

Jego książki wskazują na odrzucenie całego Soboru i jego nauczania. To jest oczywiście bardzo subtelnie robione, niełatwe do rozpoznania na pierwszy rzut oka, ale widać, że wszystkie osiągnięcia posoborowej teologii, czyli otwarcie na inne wyznania, dowartościowanie czynnika indywidualnego i autonomii człowieka – są przez niego postrzegane jako rozmywanie chrześcijaństwa, jako antykatolickie. Tyle że ten pakiet konserwatyzmu politycznego utożsamianego z katolicyzmem był przez ostatnie parędziesiąt lat jednoznacznie pozytywnie oceniany przez Kościół. Nie tylko przez biskupów, ale też teologów. Tymczasem Franciszek stawia ogromny znak zapytania nad tą arogancką pewnością siebie wszystkich ludzi, którzy chcieli z Kościoła uczynić narzędzie własnego politycznego czy ideologicznego konserwatyzmu, prawicowości, ataku na nowoczesność. Nowy papież mówi: a co, jeśli to ci, którzy zadają pytania, ci którzy nie mają absolutnej pewności, co jeśli to oni są po stronie światła, a dogmatyzm połączony z pychą i delegowaniem zła na zewnątrz siebie jest po stronie ciemności? Do tej pory ta retoryka „wojny cywilizacji” świetnie służyła zideologizowanym publicystom do objaśniania rzeczywistości polskim katolikom, bo miała sankcję albo przynajmniej milczące przyzwolenie Kościoła powszechnego kojarzonego z papiestwem, z Watykanem. Od czasu pojawienia się Franciszka to się zmienia. Te armaty nadal są wycelowane, ale Franciszek mówi, że przeciwnika nie ma. One strzelają po próżnicy, ci ludzie strzępią sobie języki po próżnicy, bo przeciwnik nie jest ten, którego oni tak mechanicznie, prosto i od dawna zwalczają. Nie ma tego przeciwnika. To jest trochę jak późny Gierek. Propagandowo walczymy ciągle z kapitalizmem, z imperializmem zachodnim, a tak naprawdę tęsknimy, żeby wreszcie on do nas zawitał. Podobnie jest z naszą sytuacją dzisiejszą, która jest trochę takim zawieszeniem. Prawicowy dyskurs używa Kościoła, żeby się legitymizować, a Kościół słowami Franciszka powtarza coraz wyraźniej, że nie ma z tym językiem i z tą tożsamością nic wspólnego, że to, co prawica polska powołująca się na Kościół uważa za wroga Kościoła, sam Kościół uważa za partnera, za kogoś, z kim należy prowadzić dialog, a nawet formułowana przez tego kogoś krytyka Kościoła musi być przez Kościół wzięta na poważnie. To wszystko się w Polsce nie zmieni z dnia na dzień, ale myślę, że już mamy pewne osłabienie temperatury. Myślę, że tak jest na przykład z ks. Dariuszem Oko. On wszedł w homofobię, w walkę z homoseksualizmem jako złem absolutnym. I nagle traci oparcie, bo papież mówi: „kim to ja jestem, żeby ich osądzać?”.

Ci najwyrazistsi teolodzy i publicyści tracą grunt pod nogami, bo tracą oparcie w stanowisku samego papieża. 

Ciągle jednak jest pytanie o reakcje polskich hierarchów, o układ sił w Episkopacie. Z tego punktu widzenia bardzo ciekawa była bardzo jednoznaczna deklaracja abp. Józefa Kowalczyka przeciwko upartyjnieniu Kościoła, z wyraźnym wskazaniem, o jakie zachowania księży i biskupów mu chodzi. Jednak poza tym mamy w episkopacie głośnego abp. Hosera i ciszę.

Myślę, że wywiad abp. Kowalczyka, odchodzącego prymasa, jest zaskakujący tylko dla kogoś, kto zapomniał o języku Kościoła jeszcze sprzed 20 czy 30 lat. To była głównie dyplomacja negocjująca to co możliwe. Dziś ten dawny język watykańskiego dyplomaty zabrzmiał w Polsce inaczej, bo głosem dominującym polskiego Kościoła stał się już od dawna konfrontacyjny głos abp. Michalika, bp. Ryczana… nie kryjący także sympatii i antypatii politycznych, czasem wręcz partyjnych. Głos tych biskupów, którzy bardziej przejęli się retoryką Radia Maryja, niż retoryką watykańską. Ale głos abp. Kowalczyka to jest typowy głos watykański, który ugrywa to, co możliwe. Jednak słusznie się uważa, że abp. Kowalczyk nominował wraz z Janem Pawłem II większość obecnego episkopatu, więc to ostrzeżenie przed upartyjnieniem Kościoła jest także sygnałem dla obecnego nuncjusza abp. Celestino Migliore, który będzie miał decydujący głos przy powoływaniu nowych polskich biskupów. Zatem jest dla mnie optymistyczne, że pojawił się głos przywracający choćby funkcję Kościoła jako siły mediującej, a nie konfliktującej. Myślę, że ten głos będzie jakoś wyznaczał kierunek nominacji. Oczywiście w obowiązującym dzisiaj także w polskich mediach świeckich języku, powiedzą, że to Duch Święty wyznacza biskupów, a On wymyka się kategoriom socjologicznym, świeckim. Ale dla mnie jednak ten głos prymasa Kowalczyka wskazuje na zmianę warty. Na to, że możliwy jest koniec rydzykowego szczucia na siebie ludzi, a zamiast tego pojawienie się na czele polskiego Kościoła ludzi rozumiejących służebną funkcję tej instytucji w społeczeństwie pluralistycznym. Nawet jeśli to brzmi życzeniowo i optymistycznie, wydaje mi się że jest to bardziej prawdopodobne w okresie pontyfikatu Franciszka. 

***

Od pierwszej części naszej rozmowy minęło zaledwie dziesięć dni, ale wydarzyło się tyle – co pokazuje też dynamikę tego pontyfikatu – że chciałem cię zapytać, czy podtrzymujesz tezę o „realistycznej” ostrożności Franciszka, o niedookreślaniu czy „niedomykaniu” przez niego pewnych kwestii, żeby nie prowokować silnego Kościoła tradycjonalistycznego. Czy nie przeczy temu spotkanie papieża z z Gutierrezem, jednym z ostatnich żyjących „ojców założycieli” teologii wyzwolenia, czemu towarzyszyła bardzo nagłośniona promocja wspólnej książki Gutierreza i abp. Muellera, prefekta Kongregacji Nauki Wiary? Ich książka powstała jakiś czas temu, ale Watykan tak głośno jej wówczas nie promował. Teraz człowiek pełniący funkcję Ratzingera z lat 90. promuje książkę pokazującą, że teologia wyzwolenia jest częścią tradycji Kościoła, na co z kolei prymas Peru z Opus Dei reaguje publicznym atakiem na Gutierreza.

Gutierrez to jednak najbezpieczniejszy z punktu widzenia owego „realizmu” partner dla papieża, bo w przeciwieństwie do wielu innych przedstawicieli teologii wyzwolenia on nadal jest księdzem, jest nawet zakonnikiem, bo w ostatnich latach wstąpił do zakonu dominikanów. Pozostaje więc częścią struktur kościelnych. I nigdy nie został oficjalnie potępiony, jak to się przydarzyło wielu innym przedstawicielom tego nurtu. Natomiast był wzywany wcześniej wielokrotnie na rozmowy do Rzymu, zmuszano go do tłumaczenia się, składania wyjaśnień, jego książki były krytycznie oceniane przez oficjalne instancje kościelne. Jakkolwiek sam Ratzinger, jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, podkreślał w wywiadach, że „obie strony czegoś się nauczyły”. Trzeba też podkreślić, że Mueller jest prefektem tej samej Kongregacji z namaszczenia Ratzingera, mimo że jego sympatie dla teologii wyzwolenia, szczególnie dla Gutierreza, były Ratzingerowi znane. Więc te działania nadal mają pokazać, że w instytucji nie ma żadnego zerwania, a jednocześnie mamy wyraźniejsze ośmielenie się i ze strony papieża Franciszka, i ze strony prefekta kongregacji, który promuje książkę wraz z Gutierrezem. Mamy do czynienia z otwieraniem się na teologię wyzwolenia wcześniej wielokrotnie potępianą. Sam papież Franciszek znów nie powiedział tego wyraźnie, ale w jego „opcji na rzecz ubogich” – a to nie jest w jego wykonaniu opcja teoretyczna – mamy do czynienia z przejęciem krytyki i argumentów dawnego „przeciwnika”, także do prowadzenia papieskiej krytyki błędów i patologii Kościoła. Nie da się tego dłużej zagadać albo przemilczeć, teologia wyzwolenia ustami papieża i prefekta Kongregacji Nauki Wiary stała się niezbywalną częścią nauki i doktryny kościelnej

Drugi moment testowania „realizmu” to stwierdzenie papieża, że Kościół nie jest firmą, wobec tego za sakramenty nie wolno wystawiać cennika. Co wywołało zamieszanie także w polskim Kościele.

Mnie to wezwanie jest bliskie, bo „księdzowałem” przez wiele lat. I taka była też praktyka jezuitów, np. we Włoszech.

Rzecznik episkopatu Polski ks. Józef Kloch sugeruje jednak, że papież mówił to do kleru włoskiego, bo w Polsce w ogóle nie ma takiego problemem.

Jest dokładnie odwrotnie. Właśnie we Włoszech jest stosowana zasada, że żyjemy z czegoś innego, a nie z sakramentów. Może to jest w ogóle specyfika Kościoła na Zachodzie w stosunku do Polski, ale we Włoszech jezuici żyją z pracy intelektualnej, wydawniczej, prowadzenia instytucji edukacyjnych. A śluby, chrzty, pogrzeby… to są usługi przyjacielskie. Tam co łaska oznacza, że ludzie płacą ile mogą i chcą, a nie ile żąda ksiądz.

Jeśli tam ktoś daje datek, jest on rzeczywiście dobrowolny, a nie taki, za którego zbyt rozczarowującą wysokość niektórzy polscy proboszczowie potrafią zgromić po nazwisku z ambony?

Co łaska, ale 500 złotych to jest punkt wyjścia? Otóż nie. Słowa papieża brzmią rewolucyjnie właśnie w Polsce, podczas gdy jest to oczywistość w wielu innych krajach. U nas częściowo odpowiadają za to zaszłości z PRL-u, kiedy Kościół stał się instytucją żyjącą z sakramentów. Jedna z moich sióstr (mam ich trzy) opowiadała mi ostatnio ogromnie tym zgorszona (pytając mnie tak jak i ty, co sądzę o Franciszku), jak to sąsiadka za pogrzeb miała zapłacić 750 zł. Na argument, że dostaje tylko 500 zł renty ksiądz odpowiedział, nic nie szkodzi, 250 zł może dopłacić w przyszłym miesiącu. Jakoś go nie zaciekawiło za co będzie żyła… to są realia polskiego katolicyzmu.

W PRL-u Kościół stracił większą część własności i nie mógł prowadzić szerszej działalności gospodarczej. To chyba zaczyna być problemem dopiero po roku 1989, kiedy Kościołowi zwraca się własność, dostaje też pieniądze z funduszu kościelnego i innych funduszy państwowych, a wielu ludzi Kościoła dochodzi do wniosku, że można mieć i jedno, i drugie. „Dobrowolny datek za sakramenty” jest przez część ludzi Kościoła wymuszany na coraz wyższym poziomie i metodami w coraz większym stopniu ośmielanymi przez poczucie siły. Tym bardziej deklaracja papieża musi być przyjęta z ukrywaną lub nieukrywaną niechęcią.

Jan Woleński przedstawił niedawno w Tygodniku Powszechnym dynamikę faktów dokonanych Kościoła, który po roku 1989 zaczynał bardzo skromnie, ale wkrótce to, co wydawało się początkowo życzeniem Kościoła, stało się jego dyktatem. Woleńskiemu chodziło o lekcje religii, ich umocowanie i pozycję w polskiej szkole, ale to dotyczy także kwestii finansowych. I to zarówno w stosunku do państwa, jak też w stosunku do wiernych.

Tak zwane szafowanie sakramentów stało się jednym z najbardziej uciążliwych obowiązków dla praktykujących katolików w Polsce.

Ostatnie pytanie dotyczy docierających powoli do Polski fragmentów wywiadu papieża dla jezuickiego dwutygodnika La Civilta Cattolica, gdzie pojawia się także krytyka pod adresem samego Kościoła, że z nadmierną uwagą skupił się na kwestiach biopolitycznych, na seksie, aborcji, in vitro, związkach homoseksualnych. A przecież to, za co papież Kościół krytykuje, dla wielu ludzi używających Kościoła jako narzędzia wojny kulturowej jest jedynym powodem, dla którego do tej instytucji przyszli. 

Cały ten wywiad – 29 stron – który ja czytałem, a który jest już w dwóch wersjach językowych dostępny online, a mam nadzieję, że polscy jezuici zadbają, żeby jak najszybciej polski czytelnik mógł się zapoznać, to jest program tego pontyfikatu. To jest zdecydowane odejście od wojny cywilizacyjnej czy kulturowej, od stygmatyzowania współczesności terminem „cywilizacja śmierci”.

Mamy też w tym wywiadzie przypomnienie – co dla mnie było miłym zaskoczeniem – że jednym z mistrzów Jorge Bergoglio, czyli obecnego papieża Franciszka, jest Michel de Certeau. Jeśli chcielibyśmy to przełożyć na wybór teoretyczny – jeden z głównych przedstawicieli postmodernizmu.

Przypomnę, przyjaciel Michela Foucault i Jacquesa Lacana, czyli całej tej listy francuskich intelektualistów, którzy kojarzą się jak najgorzej ludziom szukającym w Kościele wyłącznie narzędzia „wojny cywilizacji”, a typowemu polskiemu publicyście katolickiemu szczególnie. Dodać jednak muszę uwagę filologiczną, Franciszek nie mówi o obsesji na punkcie tematów biopolitycznych i związanych z seksem – jak to czasami w Polsce tłumaczono – tylko o tym, że nie powinniśmy nadmiernie podkreślać (non dobbiamo insistere), to ważne bo pojawiają się różne interpretacje słów i posądzenia o manipulacje. Papież też dodaje, że nie ma potrzeby mówienia o tym nieustannie (parlarne in continuazione). Mnie też się wydaje, że papież mówi po prostu, że nie trzeba mieć bzika na punkcie aborcji, małżeństw homoseksualnych i środków antykoncepcyjnych, no ale bądźmy precyzyjni. 

Ja w takim razie dodam przypis do wprowadzonego przez ciebie terminu „postmodernizm”. Dla papieża – jak rozumiem – nie jest to „relatywizm” czy „niszczenie prawdy”, ale przeciwnie, większa precyzja w docieraniu do prawdy, także poprzez poznanie perspektyw, interesów, uprzedzeń, filtrów językowych… poprzez które do tej prawdy docieramy.

Postmodernizm jako po prostu bardziej adekwatny opis rzeczywistości. A w kontekście duszpasterstwa, o którym tu mówimy, także teza, że najważniejsze są drobne praktyki życia codziennego, jak o tym pisze de Certeau w wydanej także po polsku książce „Filozofia życia codziennego”. A zatem od deklaracji ideologicznych ważniejsze jest to, jak naprawdę żyjemy. W ten sposób Papież wyrywa z rąk ludziom ideologicznie czy politycznie instrumentalizującym Kościół narzędzia wojny kulturowej. A w każdym razie nie pozwala im prowadzić tej wojny pod sztandarem Kościoła. De Certeau rozbroił intelektualne narzędzia kontrreformacji. Użył też pojęcia, które Jan Paweł II konsekwentnie odrzucał, powtarzając mianowicie, że na Soborze Watykańskim II doszło do „la rupture”, do zerwania z tą kontrreformacyjną przeszłością. De Certeau dodawał oczywiście, że było to zerwanie „twórcze”, ale zerwanie to jest zerwanie, odrzucenie tego, co w katolicyzmie się działo od XVI wieku, a może i od średniowiecza. Odejście od logiki kontrreformacji i potępiania światów żyjących obok Kościoła, światów religijnych, światów sekularnych. I przejście do dialogu, do przyjaznego, pełnego realnej ciekawości przyglądania się sobie nawzajem, uczenia się od siebie pewnych rzeczy. Franciszek przestał Sobór Watykański II komentować, on go po prostu praktykuje, czy wyciąga z niego logiczne konsekwencje. Dodać też muszę, że nie jest jedynym.

Warto przypomnieć, że tak bardzo podejrzany dla wielu polskich katolików Zygmunt Bauman z jego koncepcją płynnej nowoczesności wielokrotnie zapraszany był do Watykanu i przez biskupów włoskich, by o tej swojej teorii im opowiadał. Zmarły abp Życiński, który był świetnie zorientowany w praktykach watykańskich też go zapraszał do Lublina…

Wygląda na to, że dzięki temu papieżowi pojawia się szansa na prawdziwy postsekularyzm. Nie jako redukcję religii do roli jednego z terapeutów obywateli liberalnego państwa. I nie jako złamanie sekularyzmu czy Oświecenia przez „zemstę Boga”. Ale jako próbę realnego współistnienia religii i sekularyzacji w tej samej przestrzeni, za którą odpowiada się wspólnie. Po doświadczeniach historii stosunków religii i sekularyzacji ja sam już w to prawie nie wierzę. 

To jednak nie są już dzisiaj ze strony Franciszka deklaracje niejasne, „niedomknięte”, ale jednoznaczne stwierdzenie papieża: „to jest mój świat, ja się na tym wychowałem, de Certeau mnie uformował”. Mam nadzieję, że tak zwany „otwarty katolicyzm” w Polsce, czyli Znak, Więź, Tygodnik Powszechny, rozpiszą tę deklarację na głosy. Nie późny Ratzinger z jego ideologizacją chrześcijaństwa, ale zupełnie nowy mistrz bycia chrześcijaninem dzisiaj – Michel de Certeau. Jestem świeżo po lekturze książki Josepha Ratzingera „Prawda i tolerancja” i jestem tą lekturą porażony. Trudno o większy kontrast między tą ideologizacją doktryny arogancją teologa o „twardych przekonaniach” i otwartym i pytającym Franciszkiem ze wspomnianego wywiadu dla Civilta Cattolica. To są dwa odmienne światy. Nie muszę dodawać, że ten drugi to jest mój świat.

Czy można powiedzieć, że mamy pierwszego od czasów Jana XXIII papieża rzeczywiście lojalnego wobec Soboru Watykańskiego II, a nawet entuzjastę tamtego soboru?

Myślę, że wreszcie mamy powrót do ducha, a nie tylko litery soboru.

Jednak to co się dokonało w otwarciu Jana XXIII na świat, to było zupełnie inna epoka. Tu mamy do czynienia z nową jakością, bo dla Franciszka zarówno Michel de Certeau, jak też kategorie Vaticanum II, kategorie teorii i praktyki nowoczesności, to jest przestrzeń, w której on żyje, która go ukształtowała. I on to jednoznacznie mówi adresując się do katolików. Co ważne, de Certeau był przez wiele lat stygmatyzowany jako wręcz niechrześcijanin, ktoś kto się „wyrzekł”, „zdradził”. Mimo że to nigdy nie była prawda. A teraz okazuje się, że dla papieża Franciszka właśnie de Certeau wraz z teologami wyzwolenia to jest inspiracja, punkt odniesienia, wręcz formacyjne otoczenie. To jest ciekawe i mnie napełnia optymizmem. Mój przyjaciel, amerykański jezuita John O’Malley, komentując dla tygodnika jezuitów z USA omawiany przez nas wywiad Franciszka napisał, że on nie musi komentować soboru, bo on nim żyje. Myślę, że to bardzo trafna uwaga.

Znowu pytanie o możliwość recepcji tego wszystkiego w Polsce. Tygodnik Powszechny, nawet ostrożny, to wyspa na morzu nieufności, niechęci. Media katolickie i ludzie używający Kościoła jako narzędzia wojny cywilizacji, a nie jako miejsca ewangelizacji czy przeżywania wiary, udają że nic się nie dzieje, zamazują, zagadują papieża. Abp. Leszek Sławoj Głódź, który ze swoich pałaców i spośród swoich danieli jedzie limuzyną do Częstochowy, mówi tam do wiernych, że on jest jak Franciszek, bo walczy z „kolonizacją Polski” i broni religii smoleńskiej. Nikt mu w polskim Kościele nie zwróci uwagi, że nie mówi prawdy. Większość mediów katolickich i większość hierarchów akceptuje jego praktykę zarządzania instytucją.

To jest zaklinanie rzeczywistości. Myślę, że to są ostatnie  podrygi tego „Kościoła tryumfującego”, „konfrontacyjnego”. I myślę, że decydujące jest to, co zrobił Franciszek z polskim nuncjuszem w Dominikanie, bp. Wesołowskim, czyli odwołanie go ze względu na posądzenie o pedofilię. To jest prawdziwy początek zmiany. Oni przestali być nietykalni. To zostało przez papieża pokazane całemu Kościołowi.

Właśnie powołał nowego prefekta Kongregacji d.s. Duchowieństwa, czyli wziął się za kadry. A jak rozumiem, nie chodzi wyłącznie o pedofilię, ale o każdy rodzaj nadużycia władzy – materialny, autorytarny…

Tak sądzę.

Czyli ks. Lemański próbując się trzymać litery i ducha prawa kanonicznego, wewnątrzkościelnego, przeciwko arbitralnemu autorytaryzmowi abp. Hosera, także ma twoim zdaniem szansę na to, że „doczeka odsieczy Franciszka”?

Myślę, że ma.

Mam nadzieję, że naprawdę głosy – także księżowskie – Lemańskiego, Bonieckiego i innych staną się wyróżnikami polskiego katolicyzmu. A nie Rydzyk, Hoser czy Głódź. To jest bardzo skromne życzenie.

Skrajnie optymistyczne. Pamiętam momenty, kiedy mieliśmy w Polsce podobne życzenia wobec innych momentów autorytarnej władzy. A „odwilż” przychodziła za późno, kiedy już cały pejzaż społeczny był tutaj zdemolowany, spacyfikowany.

Jeśli patrzymy w kategoriach tej geopolityki, tym razem w strukturach Kościoła, to myślę, że Franciszek wprowadza zupełnie nowy rodzaj wrażliwości. A droga do przejęcia tego przez lokalną hierarchię katolicką jest dłuższa. Wspomniałeś o prymasie Peru wywodzącym się z Opus Dei, który publicznie przeciwstawił się dialogowi papieża z Gutierrezem. W Polsce mamy „formację dziwiszowską”, nawet nie Jana Pawła II. I nie wiem, czy któryś z nich słyszał w ogóle o Michelu de Certeau. Dla nich to jest zaskakujące, dziwne, mam nadzieję, że zaproszą jakichś antropologów kultury, którzy im wytłumaczą, kto to był i dlaczego papież uważa go za najciekawszą współczesną myśl teologiczną, która go ukształtowała. Ja się mogę do prowadzenie takiego seminarium na ochotnika zgłosić. Tu trzeba nowej ewangelizacji, czy raczej katechizacji kulturowej polskiego Kościoła. Trzeba być optymistą. To jest sytuacja tak niebywale nowa, tak niebywale odmienna. No, ale cuda się zdarzają. Pamiętajmy, że i św. Tomasz z Akwinu nim stał się czołowym teologiem Kościoła był posądzany o herezję i zakazywano czytania jego tekstów. Warto o to popytać Tadeusza Bartosia. 

Stanisław Obirek jest profesorem w Uniwersytecie Warszawskim w Ośrodku Studiów Amerykańskich. Ostatnio opublikował „Catholicism as a Cultural Phenomenon in The Time of Globalization: A Polish Perspective” (2009), „Uskrzydlony umysł. Antropologia słowa Waltera Onga” (2010), „Umysł wyzwolony. W poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu” (2011), razem z Zygmuntem Baumanem, O Bogu i człowieku rozmowy (2013).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij