Kraj

„Nie powierzymy kobietom przyszłości narodu” [Dymek]

Jak rodziła się ginekologia? Jakub Dymek o książce Jürgena Thorwalda.

„Z niezbadanej woli boskiej zmarła dziś w połogu moja droga, ukochana małżonka Theresa, w wieku zaledwie trzydziestu dwóch lat. Nieutuleni w żalu, otaczamy z dziesiątką dzieci jej trumnę” – napisał w nekrologu pod koniec XIX stulecia małżonek-żałobnik. Być może dziś łatwiej byłoby i jemu, i postronnym wydedukować, dlaczego młoda Theresa musiała pożegnać się z tym światem. W połogu… w wieku trzydziestu dwóch lat… z dziesiątką dzieci… – a jednak z woli boskiej.

Aby do takich niezbadanych wyroków niebios dochodziło rzadziej, należało się im przyjrzeć, zbadać, co niezbadane i czasem – o zgrozo – postąpić wbrew życzeniom sił wszechmogących. W historii cywilizacji zajmowała się tym wąska grupa lekarzy, bo „przypadłości kobiece” nie były dla medyków priorytetem, a i w tej wąskiej grupie częściej byli tacy, którzy woleli się z Bogiem nie siłować, ale skrupulatnie pilnować zaleceń katechizmu i dekalogu – wolę, zdrowie i życie pacjentki traktując jako drugorzędne wobec boskich nakazów.

W takich właśnie okolicznościach, dzięki uporowi tych odważniejszych lekarzy i ich całkiem świeckim medycznych cudom – wykuwała się nowoczesna ginekologia. Ale „zanim stała się tym, czym jest dziś, trwał horror” – i o tym horrorze pisze Jürgen Thorwald we opublikowanych niedawno po polsku Ginekologach.

Tylko niech się nie rozbierają!

Droga do nowoczesności ginekologii, zresztą – medycyny w ogóle, była drogą po trupach. Dosłownie. Przez wieki wisiały nad nią ciężkie chmury złej woli i przesądu, przez które nawet sama dyskusja nad tym, czy można zmniejszyć męczarnie pacjentkek i po prostu robić to lepiej, była niezwykle trudna. To prawda, że w każdej dziedzinie medycyny pacjenci długo padali ofiarami niewiedzy czy niechęci do innowacji. Lub przeciwnie: przeświadczenia o wszechwiedzy lekarza bądź jego uparcie eksperymentalnego podejścia, nieliczącego się z sygnałami z zewnątrz, które, gdyby je tylko przyjąć i zrozumieć, mogłyby być dla chorego zbawienne. W żadnej jednak innej medycznej profesji źle pojęta „wiara”, „cnota” i „sumienie” nie przyniosły tyle nieszczęścia, co w ginekologii.

Pacjentki cierpiały, wykrwawiały się, gniły od środka i ginęły w imię zaspokojenia prywatnego i publicznego poczucia przyzwoitości, na straży którego stał Kościół.

Żaden klient stomatologa nie umarł, bo nieprzyzwoicie było w porę wyrwać ząb. Żadnego okulisty ręka boża nie broniła przed terminową operacją zaćmy. Na pracy ginekologów, czy to w protestanckich Niemczech, czy to purytańskiej Ameryce, czy katolickiej Francji, przez wieki ciążyły poglądy Orygensa, jednego z Ojców Kościoła. To za nim uważano, że można poświęcić życie kobiety, aby urodziło się dziecko i zostało ochrzczone, powiększając boże stado na Ziemi. To przekonanie ugruntowało w praktyce lekarskiej większą dbałość o pomyślność ciąży niż zdrowie i życie kobiety, ale nawet tak pomyślana (paleo)ginekologia cyrulików i akuszerek napotykała wiele innych ograniczeń.

„Przez wieki żaden lekarz nie dotknął nagiej kobiety i jej grzesznego podbrzusza” – przypomina Thorwald. Przy trudnym porodzie akuszerki, wiedząc, że wiele nie pomogą, skupiały się na wyciągnięciu z pochwy rączki lub nóżki dziecka, żeby oblać je wodą święconą. Gdy i to okazywało się niemożliwe, „wsuwały długą, najczęściej zardzewiałą końcówkę przygotowanej w tym celu specjalnej strzykawki w narządy rodne, aby spryskać głowę i ciało nienarodzonego, zanim umrze wraz z matką”. Watykan zezwolił na sterylizację wody święconej w 1901 roku.

Przyboczni lekarze francuskich królów przyjmowali porody z opaską na oczach, a szczytem ich kunsztu było wsunięcie naoliwionej dłoni w macicę, by obrócić zakleszczony płód i umożliwić poród. Walka o możliwość rozebrania – czy choćby rozsznurowania gorsetu – pacjentki trwała w najlepsze jeszcze w XIX stuleciu. Zanim umarł w 1950 roku, Robert Latou Dickinson, autor kilku medycznych wynalazków i przez pewien czas prezes Nowojorskiego Towarzystwa Ginekologicznego, mówił: „Można by zapełnić całe cmentarze kobietami i dziećmi, które zmarły dlatego, że za długo i za często podporządkowywaliśmy lekarskie zadania dyktatowi tak zwanej moralności publicznej. Dorastałem jeszcze w czasach, kiedy nasi mistrzowie napominali nas, że mamy dopilnować, aby do badań ginekologicznych kobiety nie rozbierały się, lecz ubierały”.

Regułą stało się to, że na „nieortodoksyjne” – choć dziś w większości zupełnie normalne – praktyki można było sobie pozwolić z dala od oczu proboszcza i lokalnego urzędnika: czyli albo w zaciemnionej sypialni najwyższych elit, albo na społecznym dnie, w przytułkach, izbach i lazaretach witających na świecie kolejne pokolenie nędzarzy. Pojedyncze rewolucyjne odkrycia: zszycie przetoki, cesarka, znieczulenie, antykoncepcja, pchały dyscyplinę naprzód, wbrew ograniczeniom, ale właściwie każdy z lekarzy (a później lekarek), który stosował nowatorskie i ratujące życie zabiegi, przypłacił to swoją reputacją albo wolnością. Społeczne i akademickie uznanie (choć nie zawsze rozgrzeszenie) przychodziło późno, nierzadko po śmierci. „Lekarze chorób kobiecych – świadomie bądź nie – nigdy nie zapomnieli o początkach ginekologii. Zasłyszane historie budziły w nich niepokój, że wprowadzając jakiekolwiek innowacje, mogą wywołać zgorszenie w społeczeństwie” – pisze Thorwald. A kobiety umierały.

Kobiety ratują kobiety

Bohaterami Ginekologów nie są jednak wyłącznie lekarze – to nierzadko same kobiety, te odważniejsze, bardziej wytrzymałe na ból, niewierzące w przesąd czy tabu swojej epoki lub zwyczajnie skrajnie cierpiące i wyczerpane, zmuszały medyków, czasem zarzucając im tchórzostwo, do wykonania niepewnej lub niesprawdzonej procedury. Od Anarchy, niewolnicy z plantacji w Alabamie, po Annę Margarethę Adametz, żonę czeskiego krawca, domokrążcy z Holsztyna – wszystkie mają swoje miejsce w historii dyscypliny jako te, których nadzwyczajna wytrzymałość i cierpliwość (bolesne, wykonywane na kuchennym stole czy w ziemiance operacje powtarzane były po kilkadziesiąt razy, do skutku) umożliwiły kolejnym pokoleniom kobiet bezpieczniejszy i mniej narażony na komplikacje poród. Niewolnica Anarcha cierpiała na przetokę: to bolesna, niegojąca się rana między pochwą, odbytem i pęcherzem, która właściwie wykluczała cierpiącą z życia. W połowie XIX w. próbowano ją leczyć żrącym azotanem srebra lub wypalając gorącym żelazem – tortury te okazywały się, niestety, bezskuteczne.

Anarcha przetrwała dwadzieścia dziewięć operacji doktora Jamesa Mariona Simsa, w ciągu czterech lat ciągłych powtórek sama nauczyła się asystować lekarzowi przy innych pacjentkach, aż w końcu, za trzydziestym razem, przetoka – tym razem zszyta srebrną nicią od skarpetek – zagoiła się bez infekcji.

Anna Marghareta, żyjąca w tym samym czasie co Anarcha, przeżyła cztery cesarskie cięcia w odstępie zaledwie kilku lat, na kolejne stawiając się samodzielnie na chłopskim wozie. Pani Adametz dożyła późnego wieku, a dzięki jej przypadkowi cesarskie cięcie wróciło do kanonu zachodniej medycyny jako uznawana i, przy spełnieniu pewnych warunków, bezpieczna procedura. A trzeba pamiętać, że ręce i narzędzia lekarze zaczną sterylizować powszechnie dopiero pół wieku później.

Niektóre z krwawych pionierskich historii opisanych w Ginekologach brzmią jak legendy z Dzikiego Zachodu – gdzie wydarzyła się ta z udziałem doktora Ephraima McDowella i jego pacjentki, Jane Crawford. „Wiosną 1809 roku Jane znów urósł brzuch. Narodzin oczekiwano we wrześniu. Kobieta nic sobie nie robiła z tego, że nadal miesiączkowała. Jane jednak nie urodziła. Zamiast tego ciągle powiększał się jej brzuch. W listopadzie nie mogła się już podnieść ze swojego legowiska z bawolich skór…”. Jane cierpiała na puchlinę jajnika, „olbrzymia torbiel, która zamiast dziecka wypełniała jej jamę brzuszną, dawała się wyczuć przez ubranie”. Jedyny wówczas znany sposób „leczenia” polegał na tym, że pacjentce wbijało się w ścianę jamy brzusznej zaostrzoną rurkę, która – jeśli trafiła w torbiel – pozwalała odsączyć płyn ze środka. To przynosiło ulgę, ale bolesną operację należało powtarzać wielokrotnie, ponieważ torbiel znów rosła, wręcz przygniatając kobietę do łóżka. Nie znano skutecznego sposobu na jej wycięcie. Być może po raz pierwszy z sukcesem spróbowano tego na prośby nieszczęsnej Jane Crawford: „Nie stosując narkozy i aseptyki, McDowell otworzył jamę brzuszną wzdłuż linii, którą wcześniej naszkicował atramentem. Jane w tym czasie śpiewała psalmy, aby złagodzić ból. Wypełniona galaretowatym płynem, ponad dziewięciokilogramowa cysta była tak duża, że wypchnęła wnętrzności. McDowell pospiesznie zawiązał trzonek torbieli długimi konopnymi nićmi, opróżnił guz i wyjął go. […] Podczas gdy doktor wkładał trzewia z powrotem, zobaczył grupę mężczyzn mocującą na drzewie przed domem stryczek, na którym chcieli go powiesić. […] Po upływie dwudziestu pięciu minut operacja dobiegła końca. Szeryf, który nie mógł wyjść z podziwu, wezwał zebranych, aby zabrali stryczek i zostawili doktora w spokoju”.

„Nigdy nie powierzymy w ręce kobiet przyszłości narodu”

Wiele z historii opisywanych przez Thorwalda ma pionierski, a przez to w jakiś sposób mityczny charakter. Ale niektóre z dawnych problemów wcale nie straciły na aktualności. Nawet jeśli technika idzie do przodu, to nad seksualnością i płodnością wciąż rozpięta jest sieć zakazów i nakazów moralnych, które w podobny sposób nie krępują prawie żadnej innej dziedziny. Nie brakuje dość zadziwiających zbieżności między obawami konserwatywnych ginekologów kiedyś i dziś, a ich argumentacja i stojąca za nią ideologia pozostają niezmienne.

Do badań nad płodnością i tezy, że ciąża „ponad siły” jest dla kobiety zagrożeniem i powinno się jej zapobiegać, doktora Wilhelma Mensingę z Flensburga, wynalazcę pessarium dopochwowego i jednego z prekursorów antykoncepcji, popchnął przytoczony na początku nekrolog kobiety, która zmarła przy jedenastym porodzie w swoim krótkim życiu. „Gdzie dobrostan matki wydaje się w jakiś sposób zagrożony kolejną ciążą, to obowiązkiem filantropa jest zapobiegać poczęciu. […] Wydaje mi się oczywiste, że lekarz powinien być filantropem za wszelką cenę” – notował Mensinga. Doktor widział kobiety rodzące dzieci, których nie były w stanie utrzymać ani wychować; rodzące za cenę zdrowia i życia. Kościół zalecał – co, jak widać, od XIX w. bardzo się nie zmieniło – wstrzemięźliwość, Rzesza Niemiecka wprowadziła karanie za aborcję więzieniem już 1871.

Mensinga szukał informacji w mało naukowych źródłach, z pamiętnikami Casanovy włącznie. W roku 1873 razem z producentem instrumentów chirurgicznych opracował pessarium – „lekki gumowy kapturek ze sprężynującym brzegiem”. Wsuwane do pochwy, stanowiło całkiem skuteczny, jak na swoją prostotę, środek antykoncepcyjny. Pessarium miało tę dodatkową zaletę, że nie zależało od woli (lub jej braku) mężczyzny do zabezpieczenia przed kolejną ciążą. Trwające wówczas natalistyczne wzmożenie, któremu przewodziły nowoczesne państwa, chcące powiększyć swoje armie żołnierzy i robotników, szybko powiło zdeterminowanych krytyków idei antykoncepcji. „Żona, której mąż praktykuje to, co nazywane jest zapobieganiem ciąży, popada siłą rzeczy w stan ducha prostytutki” – pisano.

Ujawnił się wtedy doskonale i dziś znany refren nowoczesności: dążenie do zwiększania siły państwa za pomocą kontroli płodności, utwierdzające obowiązujący podział obowiązków i władzy, w którym dla kobiet zarezerwowana była rola matek i karmicielek. Władza chciała postępu technologii, także medycznej, ale jednocześnie, w sojuszu z ołtarzem, chętnie uciekała w retorykę „naturalności” i odwiecznego porządku zawsze wtedy, gdy skutki tego postępu wykraczały poza w gruncie rzeczy bardzo konserwatywnie określone cele nowoczesnego państwa.

Mówiąc prościej: gdy rozwój medycyny groził emancypacją kobiet i przekazaniem im faktycznej i pełnej kontroli nad życiem rodzinnym, trzeba było odkurzyć Biblię.

Lekarze musieli znać swoje granice, a te określało Pismo w swoich spisanych tysiące lat wcześniej przykazaniach i niewiele nowszych interpretacjach. Antykoncepcja jawiła się jako zagrożenie odwiecznego ładu. W 1872 roku kardynał Mermillod pouczał Francuzów: „Pogardzaliście Bogiem i Bóg was za to ukarał. Zapełnialiście groby zamiast kołysek, dlatego brak wam żołnierzy”. Już wtedy Kościół szukał „alternatywy”: teolog August Lecomte, opierając się na relacjach z sekcji suk z cieczką, opracował swoją teorię dni płodnych i niepłodnych, pierwszą zaaprobowaną wersję małżeńskiego „kalendarzyka”. Metodyczna i skuteczna kontrola urodzeń zostanie wkrótce ochrzczona, opakowana i wypromowana jako walka z „cywilizacją śmierci”.

Pracę Mensingi, zwalczanego w Niemczech, podjęła doktor Arletta Jacobs w Holandii. To symptomatyczne, że trzeba było czekać, aż pierwsza kobieta ukończy studia medyczne w tym sąsiadującym z Niemcami kraju, aby antykoncepcja mogła uzyskać poważny status. Arletta Jacobs popularyzacji pessarium poświęciła swoje życie zawodowe. Później, także dzięki niej, kontrola urodzeń jako możliwość dostępna dla kobiet trafi do Stanów Zjednoczonych. Rozpropaguje ją znienawidzona przez kler i polityków Margaret Sanger. Krytycy Mensingi (i Jacobs, i Sanger, i kolejnych) odwoływali się do tego samego zestawu argumentów: Bóg kazał się mnożyć, a seks, którego celem nie jest prokreacja, jest grzechem. Sam Mensinga zwykł odpowiadać, że Bóg, owszem, kazał się rozmnażać, ale po potopie, kiedy ziemia była wyludniona. Nierzadko argumenty przeciwko antykoncepcji – czyli wolności kobiet – były wyrażane zupełnie wprost, bez biblijnego sztafażu, jak wtedy, kiedy jeden z niemieckich lekarzy, zwalczając Mensingę, obwieścił, że „nigdy nie powierzy w ręce kobiet przyszłości narodu”. Poniekąd jego życzenie się spełniło.

Grzech pierworodny

Lekarze, którym wydaje się, że wykonują dzieło boskie; którzy bardziej skłonni są słuchać sumienia niż rozsądku (albo błagań pacjentek); racjonalizujący swoje decyzje niezmiennym i naturalnym porządkiem, który wywiedli z lektur świętych ksiąg i kazań; przekonani, że ich zadanie ogranicza się do doprowadzenia ciąży do końca, za wszelką cenę, nawet jeśli urodzenie dziecka może być ostatnim wydarzeniem w życiu kobiety – to wiele przypadków z historii opisanych przez Thorwalda. Ale czy nie przypominają nam niektórych praktykujących dzisiaj? Mimo że ginekologia jest dużo bardziej zaawansowana niż w czasach, o których pisze Thorwald, to ciążące nad nią nieszczęście (grzech pierworodny?) moralizatorstwa i podwójnej, religijnej i państwowej, kontroli życia kobiet trwa. Zmierzając do nowoczesności, opuściła już średniowiecze, ale część jego mroków wzięła ze sobą w drogę.

***

Jürgen Thorwald, Ginekolodzy, przeł. Anna Wziątek, wyd. Marginesy, Warszawa 2016

 

**Dziennik Opinii nr 46/2016 (1196)

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij