Kraj

Nacjonaliści vs. Internet. Czy Facebook to nielegalny imigrant?

Co zostanie z wojny jednodniowej nacjonalistów wyklętych i fejsa?

Jak wie już chyba każda i każdy w Polsce – Facebook zablokował profile środowisk nacjonalistycznych. Zniknęły strony m.in. Marszu Niepodległości i Obozu Narodowo-Radykalnego. Mniej niż 48 godzin wystarczyło, żeby poruszyć nie tylko sympatyków idei radykalnego nacjonalizmu, ale pół internetu i – co ważniejsze – polskie władze. A wreszcie samo kierownictwo platformy. Ostatecznie, w kilkadziesiąt godzin – po akcji, w którą włączyła się nawet minister cyfryzacji i wiceminister sprawiedliwości – koło się domknęło: promowanie plakatów Marszu (bo od nich się zaczęło) będzie na Facebooku możliwe. Każdemu, komu wydaje się, że rozumie zarówno mechanizmy działania platform internetowych, jak i nowoczesnego państwa, zamieszanie musiało wydać się czymś z innej planety – wszyscy chyba uczestnicy sporu zareagowali irracjonalnie, pochopnie albo na podstawie fałszywych przesłanek i… okazało się to skuteczne.

Ostatecznie, wszystko wróciło do status quo ante. Profile zniknęły, chwilę ich nie było, a teraz są. Czyli bez zmian. Niewątpliwie jednak, coś zostało – awantura odsłoniła kilka wzorów zachowania, jakim przyjrzeć się warto. A więc, spróbujmy. Co zostaje z wojny jednodniowej nacjonalistów wyklętych i fejsa?

1. Pożytek z hipokryzji

Jeszcze w lecie prawa ściana debaty publicznej w Polsce miała dość jasne poglądy na wolność świadczenia usług i dobrowolność umów. Przypomnijmy: w sierpniu łódzki drukarz odmówił realizacji zamówienia na produkcję materiałów dla Fundacji LGBT Business forum, z powodów „niezgody na promowanie ideologii”, z jaką LGBT Business forum mu się kojarzy. W opinii zarówno sądu, jak i Rzecznika Praw Obywatelskich mieliśmy wówczas do czynienia z przejawem dyskryminacji – wydrukowanie czyjegokolwiek logotypu z powodu skojarzenia z grupą mniejszościową (w tym wypadku: seksualną) daje przesłanki, żeby sądzić, że „biznesowa” decyzja była faktycznie działaniem wbrew konstytucyjnej zasadzie równości. Drukarz został ukarany symbolicznym mandatem.

Wówczas ultrakonserwatywne stowarzyszenie prawnicze Ordo Iuris wystąpiło o… odwołanie ze stanowiska Rzecznika Praw Obywatelskich. W pierwszy dzień po wakacyjnej przerwie Sejmu, z podobnym wnioskiem wystąpili nacjonaliści, na konferencji prezentował ich poseł Winnicki z klubu Kukiz’15. Argumentacja była prosta: mamy wolność, a każdy może odmówić świadczenia usług, nie ma mowy o żadnej dyskryminacji, gdy uniemożliwia się realizację usługi z powodu niezgody na poglądy klienta.

Jak wspaniała to zemsta ironii, że właśnie dziś padło na nacjonalistów. Tyle, że ci teraz… głoszą stanowisko dokładnie odwrotne. Blokada nałożona przez Facebooka na podstawie jego własnego regulaminu, na który sami publikujący tam swoje treści się zgadzają i jest on dostępny do wglądu, została uznana za akt cenzury i prześladowanie. Teraz więc święta wolność umów – jakie zawiera Facebook i użytkownicy – jest nic nie warta. Facebook nie może dostarczać usługi na podstawie regulaminu, jaki wybierze, ponieważ jest to cenzura. Hańba, skandal, granda. Nacjonaliści (i ich koledzy w mediach) twierdzą więc, że polskie i amerykańskie władze powinny wpłynąć na politykę firmy. Gdzie zatem święta wolność?

Nacjonaliści (i ich koledzy w mediach) twierdzą więc, że polskie i amerykańskie władze powinny wpłynąć na politykę firmy. Gdzie zatem święta wolność?

Po „aferze drukarskiej” Łukasz Warzecha, publicysta niezliczonych tytułów, twierdził, że wolność umów jest fundamentalną wartością – a drukarz ma prawo odmówić drukowania wszystkiego, co mu się nie podoba. Bo gdyby było inaczej… to kazano by „Frondzie” drukować pornografię. Nie wchodząc w rozróżnienia, czym różni się drukarnia albo pracownia poligraficzna od „Frondy” (podobieństwo jest wyłącznie takie, że w jednym i drugim można wydrukować wszystko), ciekawi mnie, co teraz? Czy państwo ma „Frondę” do porno przymusić czy zadowolić się przymuszaniem Facebooka do symbolu falangi? Konsekwencja nie jest w pewnych środowiskach najmocniejszą stroną. Wybór najlepszych analogii zresztą też.

2. Halo policja, proszę przyjechać na Facebooka

Skoro już ustaliliśmy, że jednak odmowa obsługi gejom i lesbijkom fundamentalnie różni się od odmowy obsługi amatorom corocznej olimpiady rzutu brukiem na odległość – pierwsze: dobrze, drugie: źle – co dalej?

Nacjonaliści postanowili poruszyć każdym kamieniem (pun intended), żeby zwrócić uwagę na swoją niedolę. Na szczęście dla nich, i na nieszczęście dla powagi (dlaczego, o tym później) naszego państwa – jednak się udało. Minister Streżyńska postanowiła „w granic. komp” (cytat z Twittera) porozumieć się z kierownictwem Facebooka w tej sprawie. Minister Jaki – ten sam, który zdaje się obiecał niedawno w pojedynkę rozwiązać sprawę zabójstwa Jolanty Brzeskiej, więc powinien być zajęty – podzielił się w „Sygnałach dnia” TVP swoją obserwacją: „ewidentnie polskie strony patriotyczne są często szykanowane”. I – jakżeby inaczej – zapowiedział działanie: „będziemy analizować pod kątem prawnym, co możemy zrobić, bo rzeczywiście to, co się dzieje na Facebooku, ale również na Twitterze, to woła o pomstę do nieba”.

To byłoby rzecz jasna śmieszne, gdyby nie było jednak straszne: Polska prawica na serio doszła do wniosku, że jedna z największych korporacji świata na zlecenie nie wiedzieć kogo (znaczy, wiedzieć, Tuska i Kijowskiego) prześladuje „patriotów”.

Nie bawi to dlatego, że odtwarzanie się myślenia spiskowego żywcem wyjętego z Protokołów mędrców Syjonu sięgnęło już w Polsce kancelarii premiera. Nie bawiło mnie już insynuowanie przez Ewę Stankiewicz, że szefowa polskiego Facebooka (prywatna osoba), steruje „operacją” przeciwko komukolwiek. Nie bawi mnie tym bardziej to, że obłędną i pozbawioną sensu logikę podłapują ministrowie polskiego rządu. A gdyby ktoś łudził się, że to wszystko nie jest zarówno na powierzchni, jak i wewnątrz, antysemickie – niech poczyta wpisy pod postami pani minister. Żądania domagających się zamknięcia „Pejs-buka” i „żyda cukierberga” obsługiwać będzie teraz ministerstwo. Gratuluję.

3. Cenzura, której nie było

Teraz się trochę wytłumaczę, dlaczego aż tak bardzo z afery żartuję. Bo nie było żadnej cenzury. Gdyby była, to byłbym być może po stronie cenzurowanych. Ale, raz jeszcze, nie było.

Decyzje o blokowaniu profili są podejmowane przez pracownice i pracowników – najczęściej spoza danego kraju i strefy językowej – w oparciu o kalkulacje algorytmu, który zbiera zgłoszenia naruszeń regulaminu. Przypuśćmy, że ktoś zgłosi stukrotnie stronę poświęconą ciastkarstwu, która prowadzi promocję na kremówki, raportując ją za rzekomy atak na religię i… ktoś i tak będzie musiał to rozpatrzyć, niewykluczone, że pozytywnie. W wypadku profili nacjonalistów było tak, że najpierw do Facebooka masowo wpływały (nie do końca bezzasadne, dodajmy) zgłoszenia o mowę nienawiści skierowaną wobec całych grup etnicznych lub religijnych, algorytm je przefiltrował, a następnie ktoś zatwierdził decyzję o blokadzie. Także dlatego, że jednym z symboli, jaki widnieje na plakatach Marszu Niepodległości, jest falanga, uznawana za emblemat neofaszystowski – te algorytm wyłapuje i (dość bezmyślnie) blokuje z marszu. Jeszcze inna sprawa, że profile te faktycznie posługiwały się zarówno mową nienawiści, jak i symboliką uznawaną międzynarodowo za faszystowską – pseudo-swastyką greckiego Złotego Świtu, jak i krzyżem celtyckim.

Gdyby więc realnie istniał spisek (a nie istnieje) przeciwko dawaniu dostępu nacjonalistom do Facebooka – byłoby o czym dyskutować. W tej jednak sytuacji, po prostu wpadli oni w sito algorytmu – i pewne było, że prędzej czy później blokada zostanie zdjęta.

Gdyby więc realnie istniał spisek (a nie istnieje) przeciwko dawaniu dostępu nacjonalistom do Facebooka – byłoby o czym dyskutować. W tej jednak sytuacji, po prostu wpadli oni w sito algorytmu – i pewne było, że prędzej czy później blokada zostanie zdjęta. Interpretacja o „cenzurze” służy tylko martyrologii Winnickiego i spółki.

Ciekawostka: niedawno, po raz kolejny, zablokowana została popularnonaukowa strona A slice of world history („Kawałek historii powszechnej”)… za posługiwanie się wizerunkiem swastyki na reprodukcjach zdjęć sprzed wojny, ilustrujących artykuły. To nie „cenzura”, to głupota algorytmów.

4. Realne problemy

W twittowej – i, a jakże, facebookowej również – burzy podkreślano jednak realne problemy. To, że możliwość publikowania treści na najpowszechniejszej dziś chyba platformie dyskusyjnej podlega arbitralnym i niejawnym decyzjom podejmowanym przez algorytm i anonimowy personel, owszem, jest problematyczne. Facebook ma olbrzymią władzę nad kształtem naszej sfery publicznej. W licznych błagalnych i histerycznych wiadomościach wysyłanych do minister Streżyńskiej przez nacjonalistów pojawiał się postulat – poniekąd słuszny – żeby działające w Polsce firmy podlegały polskim regulacjom. Inna sprawa, jak polskie regulacje rozumieją nacjonaliści – zwolennicy wielorakich form cenzury i wykluczania z dyskusji, o ile nie dotyczą ich. Czy należy prowadzić tę rozmowę? Jak najbardziej. W idealnym świecie z zasady antyglobalistyczne i wrogie korporacjom środowiska nacjonalistów powinny być w niej równoprawnym podmiotem. Żeby jednak prowadzić jakąkolwiek dyskusję, należałoby oczekiwać współdzielenia jakiejś ramy pojęciowej: z tym zaś może być trudno. Jeśli od początku spór o rzekomą cenzurę miał doprowadzić do udowodnienia tezy o „żydowskim/lewicowym/liberalnym” spisku – to się udało. Dyrekcja Facebooka ostatecznie odpowiedziała w sposób, który potwierdza tę interpretację. Strony nacjonalistów wrócą. Ci zaś będą przekonani, że pokonali spiskowców, a nie że algorytm się pomylił. Niewypowiedziana konkluzja jest taka, że „żydostwo/lewactwo/liberałowie” się wycofali. Zachęt do dyskusji brak.

5. Czy Facebook to nielegalny imigrant?

Najciekawszą chyba nowość do dyskusji wprowadzili jednak Twitterowicze, ze swoimi ograniczonymi do 140 znaków diagnozami. Otóż wyobrażają sobie oni Facebooka na podobieństwo imigranta: „musi przestrzegać polskiego prawa” i „szanować polskie wartości”. A w ogóle, to działa w Polsce tylko dzięki naszej tradycyjnej gościnności. Facebook w Polsce jest gościem.

Nieprawdopodobne i fascynujące, jak językowe klisze i schematy rządzące antyimigranckimi uprzedzeniami zakorzeniły się jako sposób postrzegania świata zewnętrznego – jest Polska i są intruzi. To temat na pracę dla antropologa albo antropolożki.

ZLI-SAMARYTANIE-Ha-Joon-Chang

 

**Dziennik Opinii nr 308/2016 (1508)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij