Miasto

Wszołek: Czy bytomianie pokażą samorządowcom czerwoną kartkę?

Jeśli mieszkańcom Bytomia uda się 17 czerwca odwołać prezydenta miasta i radę miejską, będzie to wyraźny sygnał dla innych gmin, że nie można bez konsekwencji politycznych likwidować szkół, stołówek i instytucji kultury. Relacja z Bytomia Michała Wszołka.

Gdy w styczniu pisałem o strajku okupacyjnym w przeznaczonym do likwidacji bytomskim technikum elektronicznym, trudno było przypuszczać, że niezgoda mieszkańców Bytomia na cięcia w edukacji doprowadzi do referendum w sprawie odwołania prezydenta i rady miasta. Odbędzie się ono w najbliższą niedzielę, 17 czerwca.

Inicjatorzy, głównie obrońcy bytomskiego Elektronika, musieli zebrać podpisy 10 procent mieszkańców 165-tysięcznego Bytomia. Łącznie pod wnioskiem o odwołanie prezydenta i rady podpisało się ponad 40 tysięcy osób. To wystarczyło, by rozpisać referendum i ustalić datę głosowania.

W Bytomiu od 2006 roku rządzi Platforma Obywatelska. Prezydentem miasta jest lider lokalnych struktur partii Piotr Koj, który w ostatnich wyborach wygrał w drugiej turze z minimalną przewagą. W radzie miejskiej radni PO mają wsparcie jednego z lokalnych stowarzyszeń, wspólnie popierając wszystkie pomysły prezydenta.

Przez sześć lat uzbierało się sporo zarzutów wobec polityki prowadzonej przez prezydenta. Inicjatorzy referendum wskazują, poza likwidacją szkół, m.in. na spore zaniedbania w infrastrukturze miejskiej i fatalne realizowanie miejskich inwestycji. Miejskie kamienice się rozsypują, rozebrano budynek kina studyjnego, zlikwidowana została ważna linia tramwajowa; rażą spore przestrzenie po wyburzonych budynkach, a remont miejskiego basenu trwał ponad trzy lata.

Jeśli dodać do tego najwyższe w całym województwie śląskim bezrobocie (w kwietniu 2012 r. stopa bezrobocia wyniosła 20 procent przy średniej 10,7 procent w województwie śląskim), ogromne obszary biedy i wykluczenia społecznego oraz gwałtowne obniżanie się liczby mieszkańców, wybuch obywatelskiego niezadowolenia nie dziwi.

Prezydent Koj nie odpowiada na konkretne zarzuty. Stara się przedstawić protestujących jako awanturników, którzy realizują partykularne interesy miejskiej opozycji. Rzeczywiście, inicjatywę referendalną bardzo szybko poparła cała opozycja: Prawo i Sprawiedliwość stanęło obok Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Ruchu Poparcia Palikota. Trudno jednak odmówić im prawa do legalnych działań na rzecz przejęcia władzy. Ale inicjatorów referendum wsparły także organizacje społeczne – te zaangażowane politycznie, jak Bytomska Inicjatywa Samorządowa, i te niezależne, jak związki zawodowe i organizacje pracodawców. Prezydent też otrzymał niemałe wsparcie, w tym europosła Jerzego Buzka czy minister rozwoju regionalnego Elżbiety Bieńkowskiej, którzy chcą pomóc partyjnemu koledze.

Bezpośrednim bodźcem do zbierania podpisów pod referendum były zmiany w lokalnym szkolnictwie, przeprowadzane bez dialogu społecznego. Szeroko zakrojoną likwidację szkół władza dopychała kolanem, nie słuchając argumentów uczniów, rodziców i nauczycieli, nierzadko okazując im przy tym arogancję. Chęci do dialogu zabrakło władzom także przy tworzeniu społecznego getta, czyli osiedla kontenerowego dla lokatorów mieszkań socjalnych. To zresztą problem wielu miast i gmin w Polsce, nie tylko Bytomia – władze unikają jak ognia konsultacji społecznych i zwiększania partycypacji obywateli w polityce lokalnej.

Bytomskie władze starają się przemilczeć referendum, licząc, że w ten sposób obniżą frekwencję. Obowiązkowe obwieszczenia wieszane są z tyłu słupów ogłoszeniowych, a na oficjalnej stronie miasta nie ma żadnych informacji o zbliżającym się głosowaniu. W mieście pojawiły się za to liczne billboardy przedstawiające uśmiechniętych bytomian, podpisane „Bytom moje miasto” – oficjalnie władze nic o nich nie wiedzą. Miasto prowadzi za to – już oficjalną – akcję promocyjną pod hasłem „Bytom zmienia oblicze”, przedstawiającą te nieliczne miejsca w Bytomiu, które zmieniły się na korzyść, i wydaje gazetę wychwalającą dokonania prezydenta.

Ale inicjatorzy referendum nie pozostali bierni: wydali własną gazetę, a w odpowiedzi na kampanię władz wywiesili billboardy ze zrujnowanymi kamienicami i retorycznym pytaniem: „Bytom zmienia oblicze?”.

W najnowszym numerze lokalnego tygodnika Piotr Koj z pierwszej strony nawołuje mieszkańców do absencji podczas głosowania. To bezprecedensowe oświadczenie: wybrany w powszechnych wyborach prezydent namawia do zignorowania demokratycznego głosowania, w którym bytomianie mają ocenić jego działalność. Sam również nie kryje, że w niedzielę do urny się nie wybiera. Być może demokracja na lokalnym szczeblu niektórych polityków przerasta.

Prezydenta miasta nie jest łatwo odwołać. By referendum było ważne, musi w nim wziąć udział 2/3 mieszkańców, którzy prezydenta wybrali. Często to próg nieosiągalny. Dość wspomnieć, że od 2002 roku prezydenta udało się odwołać tylko w czterech miastach – na ponad 150 przeprowadzonych referendów w sprawie odwołania władz wykonawczych gminy. W województwie śląskim stało się to tylko raz, w Częstochowie – mieszkańcy zarzucali prezydentowi prowadzenie polityki miejskiej pod dyktando jasnogórskiego klasztoru.

By referendum w sprawie odwołania prezydenta Bytomia było ważne, potrzeba głosów co najmniej 21 835 mieszkańców, czyli trochę ponad 15 procent (w drugiej turze wyborów prezydenckich frekwencja wyniosła nieco ponad 26 procent). Wydaje się niewiele, ale i tak trudno będzie taki wynik osiągnąć. Na Śląsku wciąż bardzo słabo rozwinięte jest społeczeństwo obywatelskie. Gdy w Poznaniu i Krakowie przeciw ACTA protestowało nawet 15 tysięcy osób, w Katowicach zgromadziło się ledwie 800. W tym roku nie odbyła na Śląsku Manifa, a ostatni Marsz Równości przeszedł kilka lata temu.

Jeśli bytomskie referendum spełni kryterium ważności, to, bez względu na jego wynik, będzie to wyraźny znak, że mieszkańcy chcą współdecydować o swojej przyszłości. Jeśli zaś uda się odwołać prezydenta, ze Śląska wyjdzie sygnał dla innych miejskich włodarzy, że nie można bez konsekwencji politycznych likwidować szkół, stołówek i instytucji kultury. Że mieszkańcy mogą pokazać władzy czerwoną kartkę, jeśli jej jedynym pomysłem na zarządzanie miastem będą cięcia w sferze publicznej.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Wszołek
Michał Wszołek
Aktywista, polityk
Współprzewodniczący krakowskiego koła partii Zielonych, aktywista inicjatywy Kraków Przeciw Igrzyskom.
Zamknij