Miasto

Traktor jako wspólna sprawa [rozmowa]

Co z tego, że przepracowali tu państwo dwadzieścia kilka lat? Kogo to obchodzi? Izabela Jasińska i Igor Stokfiszewski mówią o projektach społecznych w Ursusie.

Michał Sutowski: Czterdzieści lat temu protesty społeczne, które wybuchły w Ursusie, a także Radomiu i Płocku, wstrząsnęły Polską – fala represji doprowadziła do powstania Komitetu Obrony Robotników, którego działalność inspirowała kolejne formy organizacji społecznej, a po kilku latach zaowocowała największym ruchem społecznym w naszej historii. W 1976 inteligenci z Warszawy jeździli do Ursusa pomagać prześladowanym. Dlaczego i po co wy, jako grupa aktywistów i artystów z Warszawy, związanych między innymi z Krytyką Polityczną, działacie na terenach Ursusa i dawnych zakładów dziś?

Igor Stokfiszewski: Do pracy w Ursusie wciągnęła nas Jaśmina Wójcik, autorka m.in. filmu Ursus znaczy niedźwiedź, artystka zaangażowana w tym miejscu już od 2011 roku. Impulsem dla niej było życie osobiste – jej ojciec urodził się w Ursusie i spędził tam dzieciństwo. Kiedy ona po latach wróciła w rodzinne strony, sfotografowała nieczynne, zrujnowane hale fabryczne, a zdjęcia pokazała właśnie ojcu. Zareagował bardzo żywo, więc Jaśmina postanowiła drążyć temat: zadać sobie pytania o historię Ursusa i jego przemian, o związane z nim biografie robotnicze. Z kolei my jako uczestnicy jednego z wydarzeń organizowanych na terenie zakładów w Ursusie w 2013 roku odnieśliśmy wrażenie niezwykłego potencjału działania w tym miejscu.

Na czym to polegało?

IS: Chodzi o bardzo żywą wówczas reakcję lokalnej społeczności, zwłaszcza byłych robotników, w temacie Ursusa: historii zakładów i ich upadku, przemian dzielnicy w ostatnim ćwierćwieczu, losu terenów pozakładowych. Zobaczyliśmy, jak magnetyczna jest historia Ursusa, w której ogniskują się najważniejsze wątki ostatniego półwiecza historii Polski, jak magnetyczna jest przestrzeń tego miejsca – skala tych zakładów jest dziś trudna do wyobrażenia, z całym ich ogromem i tajemniczością. A ponieważ byliśmy wtedy bardzo skupieni na kwestii politycznego i społecznego potencjału transformacyjnego sztuki i kultury, uznaliśmy, że zmierzenie się z kwestią ursuską właśnie za pomocą narzędzi kultury zorientowanej społecznie byłoby ambitnym i trudnym wyzwaniem.

Izabela Jasińska: Wydarzeniem, o którym wspomniał Igor, a które zrobiło na nas tak wielkie wrażenie, był spacer akustyczny po dawnych zakładach. Jaśmina Wójcik odtwarzała spacerującym przez opuszczone i niszczejące hale produkcyjne nagrane przez siebie rozmowy z robotnicami i robotnikami Ursusa. Te historie były poruszające i wcale nieoczywiste. Bardzo afirmatywne, co na mnie zrobiło chyba największe wrażenie.

Spodziewałam się raczej złości i żalu, poczucia przegranej i krzywdy.

Przecież wielki konglomerat fabryczny, jakim była w swoich najlepszych latach fabryka traktorów Ursus, w którym część z nich spędziła długie lata, na ich oczach dosłownie się rozpada, a następnie znika. Tymczasem osoby, z którymi rozmawiała Jaśmina, choć czują, że w latach 90.„coś poszło nie tak” i historia zakładów została w gwałtowny sposób zerwana, koncentrują się głównie na dobrych uczuciach. To było naprawdę zaskakujące, że zamiast smutku, narzekania i płaczu, dostajemy obraz całkiem dobrze funkcjonującej społeczności zakładowej, skupionej wokół produkcji ciągników. Słuchaliśmy opowieści o odlewnikach, monterkach, księgowych, sekretarkach, inżynierach, o konkretnych ludziach i sytuacjach, jednocześnie patrząc na te wielkie walące się hale produkcyjne. Wtedy zrozumiałam, o co chodzi, jak „świadomość związana jest z pracą”. Przez to ta ziejąca pustka dookoła stawała się jeszcze bardziej dojmująca.

fot. Richie Tabasco

To były wspomnienia nostalgiczne, tęsknota za czymś dobrym, ale nieodwracalnie minionym?

IJ: To nie była tęsknota za czasami, kiedy było się pięknym i młodym, chodzi o coś innego. Ojciec Jaśminy, którego reakcja skłoniła ją do przyjrzenia się historii Ursusa, nigdy nie pracował w fabryce, wyjechał stamtąd u progu dorosłości. Ursus, jaki zapamiętał z młodzieńczych lat, był tętniącym życiem miasteczkiem, którego centrum znajdowało się na terenach zakładów.

To tam było wszystko: szkoła zawodowa, zakład pracy, żłobki dla dzieci pracujących matek, dom kultury, klub sportowy, miejsca potrzebne do sprawnego funkcjonowania społeczności lokalnej.

To jest o tyle ważne, że infrastruktura przyzakładowa pomagała pracownikom stworzyć wspólnotę. Z jednej strony tworzyły się gęste relacje zawodowe, z drugiej był szereg udogodnień ułatwiających organizację codziennego życia, jak wspomniane chociażby żłobki. Dziś moje koleżanki w Warszawie, które niedawno zostały matkami, muszą stawać na głowie, aby połączyć pracę z opieką nad dzieckiem, bo w kolejce do żłobka są, w lepszym wariancie, na osiemdziesiątym miejscu, a w gorszym na trzysta którymś. Albo szkoła zawodowa przy zakładach; podobne szkoły działały przy kopalniach i przygotowywały do pracy w górnictwie. Dzięki takiemu systemowi edukacji młodzi mieli łagodniejszy start, uczyli się zawodu z perspektywą otrzymania pracy w konkretnym zakładzie. Oczywiście, teraz świat jest inny, ale chcę powiedzieć, że tamte patenty na wsparcie pracowników i pracownic wcale nie były złe. Może świat nie stał przed tobą otworem i nie wszystko było możliwe, za to miałeś albo miałaś grunt pod nogami, grunt, w którym można było spróbować zapuścić korzenie.

Więc kiedy ojciec Jaśminy zobaczył zdjęcia córki, zachwyconej pięknem postindustrialnych hal, wśród których nie było żywego ducha, uderzył go kontrast między tym, co zapamiętał, a obecnym, niemal fizycznym wymarciem, różnica między światem zapamiętanym – pełnym ludzi, ruchu, aktywności – a pustą, by nie powiedzieć martwą dziś przestrzenią. Z przytoczonych przez Jaśminę opowieści ojca najbardziej utkwił mi w głowie obraz rzeki ludzi przelewającej się przez fabryczną bramę, rano w stronę zakładów, po południu na zewnątrz. Tego świata już nie ma, teraz mamy bramę donikąd.

A co zapamiętali ludzie, dla których to było miejsce pracy?

IJ: Zapamiętaliwartości i zachowania, których dziś nie odnajdują w swym otoczeniu i w relacjach codziennych, przede wszystkim w środowisku pracy. Standardem była opieka doświadczonych pracowników nad nowymi, którzy krok po kroku uczyli się od starszych zawodu. Taki mentoring, mówiąc dzisiejszym językiem. To musiało być na tyle bezpieczne i stabilne środowisko pracy, że starsi nie czuli się zagrożeni wyparciem przez młodszych i za oczywiste uważali wspieranie początkujących.

Inaczej niż dzisiaj, kiedy konkurujemy o miejsce pracy, o pozycję zawodową, a młodszych uważamy za zagrożenie, bo są lepiej wykształceni, silniejsi czy bardziej zmotywowani.

Mam wrażenie, jakby tamten świat był lepiej poukładany, bardziej na ludzką miarę. Dzisiejsza walka o cały ten sukces, o to komu się uda, a komu nie, jest tak wyniszczająca, że aż by się chciało wrócić do życia uproszczonego. Żeby nie musieć codziennie się sprawdzać, czy jesteś wystarczająco dobra, żeby zasłużyć na pracę i wypłatę. Pewnie idealizuję, bo historia ZM Ursus jest osadzona w konkretnym czasie politycznym, który był opresyjny, niemniej jednak coś w tym miejscu było wyjątkowego.

Oczywiście tak wielka fabryka miała strukturę hierarchiczną, byli dyrektorzy i kierownicy różnych szczebli, a wiadomo, relacje władzy najczęściej prowadzą do sytuacji konfliktu. No i znowu: to, co zastanawiające w opowieściach z Ursusa, to fakt, że dyrekcja, przełożeni, nie są przedstawiani w opozycji do robotników. Ludzie mieli poczucie, że osoby z góry, z kierownictwa fabryki, są w zasięgu każdego pracownika, że można do nich pójść ze sprawą i liczyć na życzliwość. O niektórych dyrektorach mówiono z niekłamaną sympatią. Ludzie mieli poczucie, że są traktowani godnie i podmiotowo, że ich pojedynczy wysiłek, bo to przecież była ciężka praca, był po coś. I że dopiero wszyscy razem: konstruktorzy, odlewnicy, laborantki, lakiernicy, montażyści, kadrowe i dyrekcja – stanowili fabrykę. Traktor jako wspólna sprawa. Bardzo lubię tę myśl, bo oddaje zaangażowanie w pracę, w sens codziennego zapieprzu.

To brzmi dość idyllicznie.

IJ: Tak, to brzmi trochę idyllicznie, dlatego mówimy, że narracja pracowników jest z tego powodu zastanawiająca. Może do tej pory trafialiśmy na ludzi, którzy chcą tak pamiętać. W tych historiach słychać jednak, że wspólnota nie była idealna, a relacje harmonijne. To byłaby utopia. Robotnicy przywołują historie tarć między sobą na przykład w kwestii przykładania się do roboty. Jeden z nagranych oburzał się na rekrutowanych do pracy w Ursusie chłopów czy osób z małych miasteczek, którzy nie podzielali ich etosu pracy, słowem bumelowali, co „tutejszych” bardzo wkurzało.

IS: Pytałeś o nostalgię, ale ona jest uczuciem raczej indywidualnym niż zbiorowym, a w Ursusie, paradoksalnie, nie doszło do rozpadu wspólnoty robotniczej. To nie jest już wspólnota pracy, ale integracja środowiska jest ciągle silna. Odbywa się w stowarzyszeniach byłych robotników firmy, towarzystwach senioralnych czy Uniwersytecie Trzeciego Wieku, w Domu Seniora „Promyk”, gdzie działają różne stowarzyszenia, w tym emerytów i rencistów, które zachowują ciągłość kontaktów i współbycia. Na Uniwersytet przychodzi co czwartek 300-400 osób, na zebrania „Promyka” 80-100 osób każdego tygodnia… Silne są więzi sąsiedzkie, ale też miejsca autonomiczne wspólnot, np. słynny bazarek przy ulicy Gierdziejewskiego. Krótko mówiąc: nie ma nostalgii w związku z rozpadem wspólnoty, ale na pewno są dobre skojarzenia z czasami pracy zakładu.

IJ: I żal za zaprzepaszczeniem czegoś, za utratą fizycznego miejsca pracy, ale też całego organizmu społecznego, jaki ten zakład w sobie i wokół siebie tworzył.

Jaśmina Wójcik, fot. Richie Tabasco

Wasz opis pamięci robotników o zakładzie pasuje do fazy industrializacji z czasów „twardej” nowoczesności, gdzie pracownicy szukają pracy, ale też ich pracodawca nie może się bez nich obyć, nie są łatwo wymienialni – zależności są wzajemne, więc jakoś trzeba się ze sobą ułożyć. Ale ta formacja historyczna nie tylko w Polsce odchodzi do przeszłości…

IJ: I dlatego wyczuwa się i słyszy żal po schyłku tej formacji historycznej, ale przede wszystkim frustrację, że ich życie i pamięć zostały wymazane z pamięci zbiorowej, unieważnione przez narrację transformacyjną – bo wielkie zakłady przemysłowe epoki PRL skazane są w niej na łatkę anachronizmu.

A robotnikom bardziej chodzi o utratę tego, co było, czy o to, że nie ma jak o tym pamiętać?

IS: Oba nurty są w Ursusie obecne. Część byłych robotników stoi na stanowisku, że to jest historia zamknięta, ale jednak domaga się wpisania w historię powszechną, ze względów sprawiedliwościowych i godnościowych – jako coś, co było obiektywnie dobre i po prostu lepsze od tego, co jest dziś. Z drugiej strony zdarza się aktywne niepogodzenie z tym, że ta formacja odeszła w przeszłość i niezrozumienie, dlaczego właściwie tak się stało.

IJ: Także niezrozumienie, dlaczego właściwie ludzie mieliby się wstydzić swojej pracy w zakładach, czy praca w fabryce to coś gorszego niż w szklanym wieżowcu?

A czy to się przekłada na robotnicze interpretacje historii najnowszej? I na poglądy polityczne?

IS: Historia Ursusa z punktu widzenia politycznego budzi negatywne emocje wśród wielu robotników. W głównym nurcie refleksji historycznej na temat wydarzeń ursuskich sekwencja wydarzeń od 1976 roku wygląda tak, że pozytywnie waloryzuje się KOR i pierwszą Solidarność prowadzoną przez Zbigniewa Janasa, czasem rozciągając to na całą dekadę podziemia, aż do Okrągłego Stołu. Później następuje rozpad i degradacja, datowana mniej więcej na czasy Zygmunta Wrzodaka. Tymczasem w rozmowach z robotnikami wygląda to inaczej. Kwestia KOR rzadko pojawia się jako problem, bo KOR praktycznie nie pojawiał się na zakładzie.

Bo pomagał przede wszystkim wyrzuconym z zakładu?

IS: Tak, ale jest coś jeszcze. Wśród robotników określenia „awantura 1976 roku” pojawiają się bardzo często, a to jest przecież określenie sugerujące dystans do tamtych protestów.

Że to nie był „ich” bunt?

IS: W latach 70. wspólnota robotnicza Ursusa była dość ustatkowana i dość konserwatywna, można powiedzieć – strukturalnie osadzona w środowisku. W tamtych czasach zaczynała się już tworzyć socjalistyczna, robotnicza „klasa średnia” i wtedy też powstawał – budowany od końca lat 60. – Ursus Niedźwiadek, czyli pierwsze blokowisko zaprojektowane specjalnie na potrzeby zakładu. A taka silnie zintegrowana, ustabilizowana społeczność wypycha buńczuczne jednostki – dlatego ta „awantura” to nie jest przypadkowe określenie.

A pojęcie „warchołów”, ukute wówczas propagandę przeciwko protestującym, mogło trafić na podatny grunt?

IS: Zakłady w Ursusie budowano od lat 20., korzystając przy tym z miejscowej siły roboczej, ale na wielką skalę zaczęto je rozbudowywać zaraz po wojnie. I właśnie z tego czasu pochodzi wielka grupa ludzi, którzy mieli silne, głęboko uwewnętrznione poczucie doświadczonego awansu społecznego. Często byli partyjni bądź jakoś zaangażowani w życie oficjalne zakładu i to oni w latach 70. stanowili już trzon społeczności. Sądzę, że właśnie z tego względu – jednak silnej identyfikacji z zakładem i całym systemem – KOR mógł długo odbijać się od takiej struktury i dlatego nie docierał na zakład; łowił raczej jednostki, które albo z góry się w tej ustatkowanej wspólnocie nie mieściły, jak np. chłoporobotnicy, albo jako „warchoły” zostały z niej wypchnięte. I to oczywiście te jednostki najbardziej potrzebowały pomocy, bo były najbardziej osamotnione.

A jak dzisiejsi robotnicy widzą Solidarność?

IS: Widać mnóstwo negatywnych emocji wobec „pierwszej” Solidarności w Ursusie, za to relatywnie sporo pozytywnych odczuć wobec tej z czasów transformacji. Na zasadzie, że ta pierwsza zainicjowała proces upadku, a ta druga próbowała bronić resztek robotniczych interesów.

W tym sensie narracja robotnicza bywa odwrotna wobec tej, którą znamy z mainstreamu.

Użyliście na początku pojęcia „kwestia ursuska”, z którą trzeba się zmierzyć. Na czym wam zależy najbardziej: żeby wpisać tę historię i te biografie w historię powszechną, dowartościować symbolicznie?

IS: To jeden z elementów, zapewne kluczowy: dowartościowanie tamtej formacji historycznej i kultury pracy, a może po prostu – kultury robotniczej, która wiąże się z etosem pracy, ze szczególnym środowiskiem pracy, z solidarnością pracowniczą rozumianą na sposób wspólnotowy.

A na czym ta kultura i ten etos robotniczy polegają? W czym się wyrażają?

IS: Chodzi o zespół cech i wartości związanych z kulturą robotniczo-przemysłową, historycznie związaną z pewną fazą formacji industrialnej. Etos pracy to etos dobrze wykonanej roboty, duma i ewentualny wstyd związane z jakością produktu i celowością jego wytwarzania. Wspólnota z kolei oznacza dużą integrację w środowisku życia i pracy, wieloletnie współbycie razem, wspieranie się w trudnych momentach. Ci ludzie pracowali razem często przez 30 lat i tyle samo czasu byli sąsiadami, więc wspólnie przechodzili swoje życie – nie mogli od siebie uciec czy się odseparować. Do tego dochodzi przekonanie, że to miejsce pracy będę przecież zajmował przez najbliższe trzydzieści lat…

więc czuję się za nie odpowiedzialny?

IS: Ursus był fabryką w pewnym sensie samowystarczalną: produkował ciągniki, maszyny do produkcji ciągników i narzędzia do obsługi i produkcji i maszyn, i ciągników. To też rodziło poczucie współodpowiedzialności za całość. Taka kompletna sieć relacji i funkcjonalne związki między różnymi grupami pracowników miały też swój wymiar społeczny: poza produkcją była przecież cała infrastruktura związana z zabezpieczeniem społecznym i organizowaniem czasu wolnego. Do tego dochodzi kwestia własnej myśli technicznej: cała kultura związana z innowacyjnością, rozwiązywaniem problemów, stawianiem sobie zadań – wszystko inaczej niż w logice implementacyjno-outsourcingowej, która dominuje dzisiaj. To jest właśnie zespół wartości, które warto przypomnieć i w jakiejś formie przywrócić w nowych czasach i w nowych warunkach.

IJ: Także po to, żeby naprawić to wielkie zerwanie.

Przez lata panowała narracja o klasie robotniczej jako wiodącej, nagle urwana i bez słowa unieważniona, a za to włączono nowy kanał o wytwórcach usług i klasie kreatywnej.

Wyobrażam sobie społeczność byłych pracowników Ursusa, jak stają na terenie dawnych zakładów i gdzie się nie obejrzą, widzą pustkę, fizyczną i symboliczną. I co z tego, że przepracowali tu państwo dwadzieścia kilka lat? Kogo to obchodzi? Dlatego właśnie w Ursusie jest taki wielki ciężar: tam widać i czuć, że ogromna grupa społeczna straciła swoją symboliczną reprezentację.

IS: Widać tak jaskrawo, bo przecież Ursus nie był typowym zakładem PRL, tylko flagowym. Był propagandowo obsługiwany od czasu pierwszych kronik filmowych aż do początku lat 90. A więc robotnicy Ursusa, także symbolicznie, spadali z naprawdę wysokiego konia.

Pracujecie poprzez wydarzenia kulturalne, interwencje artystyczne, produkcję filmową. Co można osiągnąć tymi środkami wobec tak wielkich problemów?

IS: Kiedy po raz pierwszy przyszliśmy do Ursusa i rozmawialiśmy z urzędnikami dzielnicy o działaniach na terenie zakładów, sygnał był taki: zostawmy te zakłady, to ruiny, nie ma się czym chwalić… Do niedawna w Ursusie nie istniała właściwie żadna symbolika związana z przemysłem ciągnikowym: słynna tablica z logo firmy była – i jest do dziś – zasłonięta, neony na dawnym budynku dyrekcji, a dziś Urzędu Dzielnicy zniknęły, był tylko wyblakły mural na ścianie kamienicy przy ulicy Cierlickiej.

Jak dotąd udało się pokazać, że to dziedzictwo przemysłowe jest czymś wartościowym i żywym w dzielnicy – przedmiotem nie wstydu, tylko uzasadnionej dumy. Traktory za naszą sprawą zaczęły fizycznie istnieć w przestrzeni Ursusa, na czele z naszym pomnikiem Traktora-Idei Ursusa, który stoi przed Urzędem Dzielnicy. Trajektoria świadomości zmieniła się na tyle, że deweloper budujący osiedle mieszkaniowe konsultował z nami ideę postawienia na terenie budowy obiektów, które przypominałyby przeszłość miejsca, sygnalizowałyby np., że tu była narzędziownia, a tam hala budowy silników. To pozbywanie się wstydu jakoś więc postępuje. Kolejny etap to kampania na rzecz ustanowienia w Ursusie muzeum – jego powstanie oznaczać będzie uznanie dziedzictwa kultury przemysłowej tego regionu jako istotnego elementu budującego jego tożsamość.

Czyli projekt dowartościowania symbolicznego tamtej historii i tamtego dziedzictwa ma szansę się powieść?

IJ: Oczywiście, choć wbrew pozorom to nie jest takie łatwe, bo wcale nie chodzi o to, żeby w dzielnicy poustawiać pomniki. Niebezpieczeństwem opisanej przez Igora sytuacji byłoby na przykład to, gdyby w Ursusie pozostały ślady materialne dotyczące działalności fabryki, z którymi jednak nie wiązałyby się żadne inne działania. Gdyby wspomniany deweloper wykorzystał symbolicznie to dziedzictwo, chcąc podbudować nim tożsamość miejsca – ale tylko po to, żeby wykreować markę osiedla z klimatem. Dowartościowanie tamtej historii nie uda się za pomocą samego jej przywołania, jeśli to ma się wydarzyć, potrzebny jest link między prawdziwymi ludźmi, tymi którzy tworzyli dzielnicę 20–30 lat temu, a tymi, którzy wprowadzają się do niej dzisiaj i chcą się tu zagnieździć.

Proces uznania społecznego znaczenia historii ZM Ursus powinien dokonać się również wśród władz dzielnicy. Kiedy zaczynaliśmy pracę w Ursusie, samorządowcy mówili, że nie chcą zajmować się przeszłością, owszem, to ważny rozdział, ale to już jest zamknięta historia, z której nie da się współcześnie czerpać. Nie chcieli, aby Ursus kojarzył się głównie z upadłą fabryką, jakkolwiek atrakcyjne i malownicze byłyby pozostałości po niej. Nasza praca, artystyczna i społeczna, jest nakierowana na zmianę tego podejścia.

Projektowane muzeum Ursusa może w tym pomóc? Bo muzeum kojarzyć się może z… muzeum właśnie, czyli zatopieniem przeszłości w formalinie.

IJ: Obecnie toczy się walka o losy kolekcji maszyn i pamiątek po zakładach, zawierającej prototypy i modele traktorów Ursus, silniki, dokumentację archiwalną (w tym – działalności NSZZ Solidarność), sztandary zakładowe i prywatne pamiątki robotników, techników czy inżynierów fabrycznych, ponad 400 eksponatów. Zarząd dzielnicy prowadzi negocjacje z obecnymi właścicielami kolekcji co do warunków jej przekazania w domenę publiczną. Jeśli się powiodą, kolekcja będzie podwaliną planowanego centrum dziedzictwa kulturowego Ursusa, pełniącego także funkcje edukacyjne i integracyjne. Mieszkańcy będą mogli poznać historię słynnej na cały świat fabryki ciągników i zastanowić się, co to dziedzictwo znaczy dla nich współcześnie. Dobry program takiej placówki umożliwi pracę z tożsamością dzielnicy, a dobry program powstanie przy współudziale między innymi byłych pracowników i pracownic ZM.

A kto tę pracę powinien wykonać? To chyba zadanie lokalnej społeczności?

IJ: No właśnie. Najtrudniejsze w naszych ursuskich działaniach jest znalezienie partnerów lokalnych, którzy mogliby rozwijać dalej różne pomysły. Jesteśmy z zewnątrz, żadne z nas nie mieszka w Ursusie, i na początku brakowało nam kontaktów i lepszego rozeznania w lokalnych relacjach. Ale mimo to udało nam się wejść, przynajmniej częściowo, w tę społeczność (tu chcę podkreślić ogromną determinację Jaśminy i Igora, którzy cierpliwie pukali do kolejnych drzwi), interwencje artystyczne przynoszą rezultaty, o których mówił Igor. To, czego jak dotąd najbardziej zabrakło, to nie udało się zbudować pomostu łączącego społeczność starego Ursusa z nowymi mieszkańcami – często niezwiązanymi w żaden sposób z historią dzielnicy, nieposiadającymi tu rodziny – którzy kupili w Ursusie mieszkania, ale do pracy jeżdżą do innych dzielnic Warszawy. Krótko mówiąc, żeby dzielnica żyła nowym życiem, którego częścią będą tamte wątki.

Ale co to dokładnie znaczy: pracować współcześnie nad ursuskim dziedzictwem?

IS: Iza mówiła o tym, że muzeum nie tylko ma upamiętniać przeszłość, ale też być kolebką współczesnej pracy nad tamtymi wartościami i tamtą kulturą. Mamy nadzieję, że na terenie dzielnicy Ursus w ciągu 5-6 lat powstanie ośrodek edukacyjno-integracyjny, być może połączony ze szkołą – bo powstaje przecież nowe osiedle z całą infrastrukturą – który będzie pełnił funkcję muzealną wobec istniejącej kolekcji fabryki. Jestem jednak przekonany, że uda się go zaprojektować w sposób, który pozwalałby rozwijać i pielęgnować wartości, o których mówiliśmy, i nie traktowałby kolekcji wyłącznie jako echa przeszłości.

Akcja Zakłady. Ursus 2014, fot. Maciej Komorowski

A jak można z tym dziedzictwem pracować nad przyszłością?

IS: Ośrodek mógłby podjąć refleksję nad kwestiami kultury innowacji, relacjami między współczesnym przemysłem a życiem społecznym czy między formą pracy a więzią społeczną. W grze jest już współczesny gracz, czyli Ursus lubelski, który chce być zaangażowany w to, co dzieje się w dzielnicy: widać w tej firmie myślenie o przemyśle jako o kulturze, a nie tylko formie produkcji i elemencie gospodarki. Podsumowując: należy po pierwsze potraktować ursuską kolekcję jako punkt wyjścia do szerokiej rozmowy i pracy, a po drugie, skorzystać z kompetencji, wiedzy i umiejętności ludzi pracujących niegdyś w zakładach. Już dziś zaprasza się ich np. do tego, by oprowadzali ludzi po zakładach, korzysta się z ich kontaktów, wiedzy i umiejętności socjalnych, ale przestrzeń możliwości jest dużo większa. Wreszcie, po trzecie, należy położyć nacisk na historię opowiadaną przez doświadczenie biograficzne, niejako obok oficjalnego dyskursu historycznego. Zwłaszcza że Ursus to miejsce, gdzie walki narracyjno-historyczne są bardzo intensywne, szczególnie po ostatnich zmianach politycznych w Polsce.

Chcecie wejść w te walki? Czy raczej działać obok?

IS: Walki o narrację historyczną w Ursusie, podobnie zresztą jak w innych przypadkach, są walkami elit.

W tej sytuacji dowartościowanie głosu mas robotniczych jest niezbędne choćby po to, żeby narracja historyczna miała jakieś punkty zbieżne z nurtem życia tamtej społeczności.

Mniej więcej połowa z tych ludzi pracowała w zakładach Ursusa – to jest fakt niezaprzeczalny i nie da się go zamienić na inny, że np. byli powstańcami warszawskimi albo żołnierzami wyklętymi.

Czytaj także:
Nikt już nie słucha ludzi z Ursusa – Jaśmina Wójcik w rozmowie z Izabelą Jasińską
Tu mówi Ursus – głosy byłych robotników zakładów w Urusie

Zobacz:
Parada traktorów – fotorelacja

Zinn-Ludowa-historia-stanow

 

**Dziennik Opinii nr 287/2016 (1487)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij