Miasto

Przydałby się przeciąg

W Zielonej Górze potrzebna jest oferta kulturalna, która będzie kontrowersyjna, zmusi do redefinicji, zaburzy rutynę codzienności.

Debata „Ekonomia Kultury”, która odbyła się 20 grudnia ubiegłego roku w Regionalnym Centrum Animacji Kultury w Zielonej Górze, miała sprowokować dyskusję na temat kondycji lokalnej kultury, możliwości pozyskiwania środków finansowych dla dalszego jej rozwoju, sensowności wspólnej polityki lokalnych instytucji kulturalnych, a także możliwości wypracowania satysfakcjonującej marki na kulturalnej mapie Polski. Na zaproszenie powstającego w mieście Klubu Krytyki Politycznej odpowiedzieli przedstawiciele najważniejszych instytucji kultury we Zielonej Górze. Goście przybyli licznie, z pewnym zaintrygowaniem i zainteresowaniem, ale też podejrzliwością i nieufnością.

 

Po co robić takie spotkanie, i to jeszcze krótko przed świętami, skoro u nas z kulturą jest wszystko w porządku?

 

Przedstawiciele zielonogórskich instytucji poczuli się jak uczniowie wywołani do tablicy, którzy udowodnić mają swoje kompetencje i uzasadnić sensowność zajmowanego przez siebie stanowiska. Uczniowie liceów, którzy siedzieli na widowni, mogli się przekonać, że ta postawa obronna nie wyszła zbyt dobrze.

 

Zielona Góra jest leżącym na zachodzie Polski miastem średniej wielkości (ok. 120 tyś mieszkańców), posiadającym całkiem dobrą infrastrukturę kulturalną. W mieście jest Uniwersytet Zielonogórski, teatr, filharmonia, muzeum, BWA, amfiteatr i Zielonogórski Ośrodek Kultury, Państwowa Szkoła Muzyczna, Społeczne Ognisko Muzyczne, biblioteka miejska, Regionalne Centrum Animacji Kultury, Uniwersytet Trzeciego Wieku, Fundacja Salony, Klub Miłośników Fantastyki Ad Astra. Są też kluby muzyczne i festiwale. Wydaje się, że mieszkańcy – konsumenci i twórcy – nie powinni narzekać.

 

Zdaniem większości zaproszonych do debaty gości, prowadzone przez nich instytucje dobrze spełniają swoje zadanie. Potwierdzały to głosy sondy prezentowanej na ekranie przed dyskusją. Mieszkańcy, odpowiadający na pytania o stan kultury w Zielonej Górze, wyglądali na zadowolonych, ale też na mało świadomych, jaką ofertę mają do wyboru i czego tak naprawdę mogą i powinni oczekiwać. Ten stan rzeczy został przez uczestników debaty wydobyty. Niestety bardziej w kontekście samoobrony przed potencjalnymi zarzutami o niesatysfakcjonujące funkcjonowanie ich instytucji niż jako realny problem, za który są odpowiedzialni, i wobec którego są zobowiązani podjąć działanie.

 

W mieście wielkości Zielonej Góry konsumentów i twórców kultury będzie zawsze mniej niż w Poznaniu czy Wrocławiu. Wszyscy się między sobą lepiej czy gorzej znają. Tworzy to wrażenie zamknięcia, prowincjonalności, sprzyja też tendencjom ekskluzywnym. Grupy zainteresowanych teatrem czy sztuką współczesną są na tyle liczne, że sensowność istnienia instytucji nie zostaje zakwestionowana, ale zarazem na tyle małe, że pytanie o długofalowy cel działania chronicznie spychane jest na dalszy plan. Instytucje i odbiorcy przyzwyczajają się do tego, co jest. Efektem jest specyficzna mieszanka zadowolenia, rezygnacji i cynizmu u pierwszych, a niedosytu, zamknięcia i snobizmu u drugich. Wdziera się rutyna, która pozwala zachować nikogo do końca niezadowalający, ale zarazem sprawnie reprodukujący się stan rzeczy.

 

Przydałby się przeciąg. Wspomniała o nim jedna z nauczycielek, która przyszła z młodzieżą na debatę. Chodzi nie tyle o przeciąg stanowisk, ile o przeciąg w umysłach mieszkańców wymuszony działalnością samych instytucji.

 

Potrzebna jest oferta ambitna, kontrowersyjna, zmuszająca do redefinicji, ingerująca w nurt życia, zaburzająca rutynę codzienności.

 

Inna sprawa to problem wystarczającej widoczności oferty kulturalnej. Informacje o wielu wydarzeniach kulturalnych rozchodzą się przede wszystkim pocztą pantoflową, tzn. facebookową, i docierają do tych, którzy są już zainteresowani. Facebook dał lokalnemu środowisku animatorów i twórców narzędzie promocyjne, dał szansę dotarcia do stałej publiczności, ale spowodował też zamknięcie się środowiska w kręgach znajomych. Stały dostęp do pewnej i sprawdzonej grupy widzów czy słuchaczy pozbawił wiele osób motywacji do zawalczenia o nowego widza, często niewyrobionego, nie korzystającego regularnie z oferty kulturalnej. Taki widz trafi na duże imprezy, o których informuje plakat wiszący w przestrzeni miejskiej, ale nie znajdzie już informacji na FB.

Innym zagadnieniem, które poruszono podczas debaty, a które łączy się z problemem niewystarczającej widoczności oferty kulturalnej w przestrzeni miejskiej, jest niedostatek dziennikarstwa kulturalnego. W mediach pojawiają się informacyjne, krótkie komentarze i sprawozdania z wydarzeń kulturalnych. Niewiele jest analiz, recenzji, tekstów, które pomagają widzowi poruszać się po mapie kulturalnej miasta, które widza kształtują i wychowują.

Podczas dyskusji zastanawiano się nad pozycją miasta na arenie ogólnopolskiej. Zielona Góra znana jest przede wszystkim z imprez ludycznych: Winobrania i Festiwalu Piosenki Rosyjskiej, który kontynuuje PRL-owską tradycję Festiwalu Piosenki Radzieckiej. Wielu mieszkańców nie zadowala taka wizytówka. Oczywiście cenione w Polsce zielonogórskie BWA czy niezły teatr nie mogą konkurować w ogólnopolskiej świadomości z imprezami masowymi. Nie znaczy to jednak, że Zielona Góra w ogóle nie istnieje na mapie polskiej kultury, nie znaczy to także, że to istnienie nie może być jeszcze wyraźniej zaznaczone. Miasto potrzebuje jednak wspólnej „glokalnej” – łączącej globalność z lokalnością – świadomości oraz idącej za nią wspólnej polityki kulturalnej. Niestety na słowa „polityka” i „wspólna” wielu ludzi ma nadal alergię.

W tym kontekście dziwi niechęć zgromadzonych wobec pomysłu, jaki zgłosiłem podczas debaty. Chodzi o opiekę nad początkującymi twórcami i wspieranie ich rozwoju. Mam na myśli zachęcanie do działania, stwarzanie możliwości ekspozycji, publikacji czy pokazu, umożliwienie medialnej widoczności, uczenie i pomoc w korzystaniu z przeznaczonych dla takich osób stypendiów, dotacji i projektów. Dzisiaj ludzie o ambicjach twórczych wyjeżdżają z Zielonej Góry do innych ośrodków, albo próbują działać na własną rękę, a niepewni własnych sił często marnują swój potencjał. Korzystając aktywnie z lokalnej pomocy mieliby szansę odwdzięczyć się własną twórczością i sukcesami na arenie ogólnopolskiej i międzynarodowej. Chociażby dzięki takiej strategii Zielona Góra mogłaby być postrzegana jako rozpoznawalne na mapie polskiej kultury miasto ludzi twórczych. I wcale nie trzeba w tym celu powoływać wielkich festiwali i zapraszać „drogich” artystów z zewnątrz. Pozytywnym przykładem jest tutaj Fundacja Salony, która w pewnej mierze realizuje tego rodzaju pomysł, dając wsparcie lokalnym, a znanym już w Polsce artystom sztuk wizualnych.

Debata społeczna „Ekonomia kultury” zorganizowana przez Zielonogórski Klub Krytyki Politycznej okazała się ciekawym lokalnym eksperymentem. Wprawdzie potencjał spotkania nie został wykorzystany, jednak bardzo ważne było samo stworzenie sytuacji dyskusji, konfrontacji, wzajemnej wymiany doświadczeń. Miejmy nadzieję, że ta debata stanie się wstępem do wielu następnych spotkań, a potrzeba dyskusji i korzyści z niej płynące będą rozwijać się wraz z nimi.

Łukasz Musielak – filozof, redaktor portalu literackiego Sztukater oraz lokalnego artzina „Grin Zin”, wykładowca akademicki w Instytucie Sztuk Wizualnych na Uniwersytecie Zielonogórskim. Muzyk. Gra na perkusji w zespołach Mate i Pewne Podniety Akustyczne, prowadzi warsztaty bębniarskie dla dzieci i dorosłych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij