Miasto

Polska wieczna bezdomność [Majmurek o Springerze]

Czy nowi mieszczanie zażądają mieszkań?

13 pięter Filipa Springera to kolejna książka o „odwiecznych polskich problemach”. Nie chodzi tu jednak o dramat położenia między Niemcami i Rosją, wschodem i zachodem, dylematy inteligencji zaangażowanej czy długie trwanie kultury folwarcznej, ale o coś o wiele bardziej przyziemnego, materialnego i konkretnego – polskie problemy z substancją mieszkaniową.

Odkąd po ponad stu latach niewoli odzyskaliśmy wolność w 1918 roku, problemu mieszkaniowego rozwiązać nie jesteśmy w stanie: niezależnie od ustroju, rządów, kształtu granic. Niezależnie, czy nasz jest Wrocław, czy Lwów, Polacy tłoczą się w ciasnocie, w substandardowych lokalach i latami czekają na swoje wymarzone mieszkanie bądź płacą za nie pół pensji. Nic pewnie też nie zmieni się w tej kwestii w IV RP – jeśli Jarosławowi Kaczyńskiemu tym razem uda się nie stracić władzy po dwóch latach i faktycznie zacznie nową Polskę budować.

Miejskie dzikie pola

Springer, posługując się swoim ulubionym medium reportażu, zbiera w książce historie od międzywojnia po XXI wiek i rysuje obraz Polski ciągle bezdomnej. Najbliższe nam są opowieści współczesne, portrety ludzi na różne sposoby dotkniętych rynkiem mieszkaniowym w III RP.

W 13 piętrach polskie miasta jawią się jako dzikie pola, gdzie prawo budowlane, planowanie przestrzenne i racjonalne zarządzanie zasobami mieszkaniowymi się nie przyjęły.

Miasta kształtują deweloperzy do spółki ze sprzedawcami kredytów hipotecznych, handlarze roszczeń i reklamiarze.

Na tych dzikich polach tracą prawie wszyscy – od emerytek eksmitowanych z reprywatyzowanych kamienic po klasę średnią, skazaną albo na wysokie raty kredytu hipotecznego w obcej walucie, albo tłoczenie się z rodziną w ciasnych, umeblowanych rzeczami, których właścicielom „szkoda było wyrzucić” mieszkaniach. 13 pięter pokazuje, że to właśnie kwestia mieszkaniowa może być ramą dla politycznego sojuszu klasy ludowej i średniej. Dla tej pierwszej, zwłaszcza jej uboższej części, obecny stan rzeczy oznacza dzikie reprywatyzacje, nagłe podwyżki czynszów, eksmisje z zamieszkiwanych od dekad domów, obskurne lokale zastępcze, w najgorszym wypadku nawet bezdomność. W przypadku tej drugiej brak tanich i pewnych mieszkań na wynajem jest barierą dla mobilności społecznej, zakładania rodziny, życia w skromnym dobrobycie, do którego klasa ta – słusznie – aspiruje.

Mit „Paryża północy”

Springer prowadzi na kartach książki coś w rodzaju dziennikarskiego śledztwa mającego odpowiedzieć na pytanie „kto zawinił?”. Spotyka się z osobami przygotowującymi politykę mieszkaniową w kolejnych rządach, doradcami i ekspertami. Nie udaje się jednak wskazać winnego, problem ma bowiem głębszy charakter. Zakorzeniony jest nie tylko w głębokich strukturach III RP, wraca też w perspektywie „długiego trwania”.

Widać to we fragmentach książki poświęconych II RP. Tam także młode państwo prześladował ciągle nierozwiązany problem mieszkaniowy. Za powielaną przez komiksową politykę historyczną fantazją o międzywojennej Warszawie jako „Paryżu północy” kryła się przykra rzeczywistość: bezdomni, bieda-baraki nad Wisłą, robotnicze rodziny stłoczone w wilgotnych i zimnych przypiwnicznych mieszkaniach w oficynach, pozbawione słońca i świeżego powietrza kamienice z podwórzami w kształcie studni. Na prowincji i w innych dużych ośrodkach miejskich sprawa nie wyglądała lepiej.

Jak pokazuje Springer, przez dwadzieścia lat II RP nie była w stanie poradzić sobie z tym problemem, tak jak nie była w stanie poradzić sobie z reformą rolną. Choć próbowała. Nie tylko na poziomie polityki państwa, ale także oddolnych, obywatelskich inicjatyw. Takie inicjatywy jednak, jak słynna Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa, pozostawały jedynie kroplą w morzu potrzeb. Często progresywne w zamierzeniu rozwiązania (jak preferencje w dostępie do gruntów i kredytów dla spółdzielni) zawłaszczane były przez biznesową logikę i używane przez sprytnych przedsiębiorców budowlanych do świadczenia komercyjnej działalności dla zamożnych klientów.

Czarna dziura PRL

Szkoda, że Springer całkowicie pomija okres PRL. To, że prawie pół wieku polskiej historii ginie tu w czarnej dziurze, jest największą słabością 13 pięter.

Bo przecież w PRL wszystkie te problemy, o których Springer pisze, trwały mimo radykalnej zmiany ustroju i stosunków własności. Mieszkania i wille z dokwaterowanymi lokatorami, obcy ludzie tłoczący się na małej przestrzeni, nędza hoteli robotniczych, niekończące się kolejki w oczekiwaniu na własne M, problemy z meldunkiem, blokowiska budowane pośrodku niczego, ciasne klitki ze ślepą kuchnią, wszechobecne budowlane i wykończeniowe fuszerki, liszajowate meblościanki. Znamy to wszystko z wielu opowiadających o nędzy mieszkaniowej Polski Ludowej komedii: Nie ma róży bez ognia, Filip z konopi, Alternatywy 4

A jednocześnie to PRL uruchomiła prawdziwie masowy program budownictwa mieszkaniowego, przeniosła Polaków ze wsi do miasta, zostawiła po sobie kilka sensownie zaprojektowanych osiedli. Jasne, gdybyśmy w Polsce po wojnie mieli normalne kapitalistyczne państwo dobrobytu, sprzymierzone z integrującą się Europą Zachodnią, robiłoby to znacznie efektywniej. Niemniej to właśnie PRL zbudowała dużą część mieszkaniowej substancji współczesnej Polski.

Już samo to jest bardzo ciekawe dla tematu, który podejmuje Springer. Problemu PRL nie można jednak pominąć nie tylko dlatego, że jest on interesujący, ale dlatego, że nieprzerwanie ciążył w ostatnim ćwierćwieczu nad naszym rozumieniem polityki mieszkaniowej. Czy ideał „rodziny na swoim”, połączony z mechanizmami ułatwiającymi uwłaszczenie lokatorom mieszkań spółdzielczych i komunalnych, nie stanowił odreagowania przymusowej kolektywizacji własności z czasów PRL? Czy ideał grodzonego osiedla nie wynika z potrzeby odreagowania odgórnej i powierzchownej PRL-owskiej egalitaryzacji, stłaczania na jednym osiedlu przedstawicieli rodzącej się klasy średniej i proletariatu, co ci pierwsi odbierali jako deklasację (nawet jeśli klasą średnią zostawali dzięki społecznemu awansowi)? Dla mnie, pokolenia urodzonego w ostatniej dekadzie PRL (i dla młodszych), te konteksty nie są już tak istotne, ale czy nie były dla ludzi, których decyzje złożyły się na brak polityki mieszkaniowej po roku ’89?

Prawo do miasta, prawo do mieszkania

Drugą słabością książki Springera jest jej prowincjonalizm. Niewiele się z niej dowiemy o tym, jak polskie problemy z mieszkaniami mają się do europejskiej czy regionalnej średniej. W jednym miejscu pojawia się co prawda wyliczenie, jaki procent dochodów Polacy i przedstawiciele innych narodów wydają na opłaty związane z mieszkaniem (Polacy są w niechlubnej czołówce), autor wspomina gdzieniegdzie o wzorcowej polityce mieszkaniowej Wiednia i Berlina, ale to wszystko. Stanowczo za mało.

Springer jest dziennikarską gwiazdą, spokojnie mógł, jak sądzę, zapewnić sobie budżet, który pozwoliłby pojeździć choćby po sąsiednich krajach i pokazać, jak w postkomunistycznym kontekście z problemem mieszkaniowym radzą sobie Węgrzy, Czesi czy Litwini. Historie polskich bohaterów zyskałyby szerszy wymiar, gdyby zestawić je z podobnymi (albo zupełnie nie) historiami z Pragi, Koszyc, Debreczyna, Wilna.

Jest to o tyle ważne, że dostęp do mieszkania jest dziś jednym z najważniejszych problemów globalnych, przede wszystkim w kontekście reprodukcji kolejnego pokolenia klasy średniej. Na całym świecie trzydziestolatkowie mają problemy z usamodzielnieniem się mieszkaniowym, wyprowadzką od rodziców, znalezieniem korzystnego najmu czy wejściem na pierwszy szczebel drabiny własności nieruchomości.

Na ten stan rzeczy składa się wiele czynników – nie tylko dostępność mieszkań, ale także fragmentaryzacja i prekaryzacja rynku pracy, spadek udziału płac w PKB itd. W różnych krajach rozwiniętych ten kryzys przybiera różne formy. W Stanach kilka lat temu eksplodował on bańką złych kredytów hipotecznych. W Hiszpanii, podobnie jak w Polsce, problemem jest oddanie polityki mieszkaniowej kompleksowi bankowo-deweloperskiemu. We Włoszech prekaryzacja rynku pracy i bezrobocie młodych stworzyły pokolenie do 40. roku życia mieszkające z rodzicami. W Paryżu i Londynie zainteresowanie kapitału spekulacyjnego rynkiem nieruchomości wywindowało ceny mieszkań i czynszów poza wszelkie racjonalne rozmiary, wypychając z większości dzielnic nawet klasę średnią. We wszystkich omawianych przypadkach kwestia mieszkaniowa zagraża podstawowej obietnicy powojennego państwa dobrobytu: stopniowego obejmowania rozsądnym dostatkiem jak najszerszych grup społecznych.

Jednocześnie przykład Austrii, Niemiec czy krajów skandynawskich pokazuje, że współczesne państwo ma narzędzia, by radzić sobie z problemem mieszkaniowym.

W Polsce w ostatnim czasie jednymi z najważniejszych wydarzeń politycznych było pojawienie się ruchów miejskich walczących o prawo do miasta oraz powstanie nowego mieszczaństwa, wyrosłego na ośmiu latach gospodarczej koniunktury. Jednocześnie to właśnie brak dostępu do mieszkań nie pozwala temu mieszczaństwu okrzepnąć; działa jak kula u nogi, ograniczająca jego mobilność, możliwości reprodukcji, podejmowania rozsądnego ryzyka.

Jedno z najważniejszych pytań polskiej polityki brzmi dziś zatem: czy nowi mieszczanie zażądają mieszkań? Czy od „prawa do miasta” przejdziemy do „prawa do mieszkania”? W tej kampanii wyborczej to ciągle był temat marginalny, ale siła, która znajdzie rozwiązania i ujmie je w atrakcyjną narrację, może na długo zapewnić sobie w polityce hegemonię. Gdybyśmy zamiast sporu, czy PO kradnie, a PiS to naziści, zaczęli dyskutować o tym, jakie mechanizmy (rynkowe, państwowe, samorządowe, spółdzielcze) mogłyby kwestii mieszkaniowej przynajmniej ulżyć, przyczyniłoby się to do jej racjonalizacji i przywrócenia problemom Polakom należnej im wagi.

Dobrze, że pojawia się książka popularnego autora narzucająca z niemałą siłą ten temat publicznej debacie. A ucieszę się jeszcze bardziej, gdy z działów kultury w dziennikach trafi ona na biurka naszych polityków.

 

**Dziennik Opinii nr 305/2015 (1089)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij