Miasto

Gill-Piątek: Prospołeczny zwrot w Łodzi? Oby na dłużej

O łódzkiej polityce mieszkaniowej wreszcie nie wypowiadają się "znani managerowie", tylko eksperci od nieruchomości i urbanistyki. Oni mają świadomość, że miasto nie może się pozbyć biednych ludzi, wsadzając ich do kontenerów czy wysyłając na księżyc. Tekst Hanny Gill-Piątek.

Od mojego powrotu z Warszawy do Łodzi minęły cztery lata. Przez ten czas przyzwyczaiłam się do trudnej rzeczywistości tego miasta, które – mimo że jest trzecim co do wielkości w Polsce – w powszechnej świadomości właściwie nie istnieje. Pomimo starań garstki szaleńców, którzy jeszcze tu zostali, ciągle widzę szok w oczach gości, których sprowadzamy do Świetlicy KP na Piotrkowskiej. Działamy w ładnym miejscu, wokół naszej kamienicy widoki są naprawdę w porządku, ale najpierw trzeba ich przewieźć z dworca przez miasto. Im szybciej, tym lepiej.

Przeżyłam ekipę Kropiwnickiego, który miasto oddał św. Faustynie i burzymurkom niszczącym łódzkie kamienice, sam zaś jeździł na zagraniczne wycieczki. Przeżyłam referendum, które wyniosło do władzy – w funkcji zastępcy komisarza – Dariusza Jońskiego z SLD. Joński chciał zostać prezydentem i oprócz wywieszenia własnych tekturowych podobizn w skali 1:1 na latarniach prowadził kampanię wyborczą za pomocą soli, wdając się w przegraną wojnę ze śniegiem na ulicach. Ciekawe swoją drogą, jaka to była sól, bo trawa w mojej okolicy nadal nie odrasta. W końcu, półtora roku temu, wybraliśmy na prezydentkę Hannę Zdanowską z PO.

Wiceprezydentów już nie wybieraliśmy, a szkoda, bo jeden z nich, Arkadiusz Banaszek, był naprawdę kreatywny. Na przykład dla oszczędności gasił nam latarnie po zmierzchu i przed świtem, zdegradował komunikację publiczną, która i tak była już najgorsza w Polsce, a zamiast polityki mieszkaniowej wymyślił kontenery, w których przytulną przestrzeń mieli znaleźć dla siebie lokalowi dłużnicy. Srogo, bo ludzi zalegających z czynszem mamy w Łodzi 42 tysiące. Miarka thatcheryzmu się przebrała, kiedy władze ogłosiły zamiar całkowitej prywatyzacji Zakładu Wodociągów i Kanalizacji oraz innych miejskich spółek dających godną pracę w mieście najwyższego bezrobocia. Huknął projekt referendum w sprawie odwołania Hanny Zdanowskiej.

I to jakby pomogło. Banaszka dwa tygodnie temu zastąpił Radosław Stępień, który został zdymisjonowany z funkcji w Ministerstwie Transportu chwilę po Cezarym Grabarczyku. Wszyscy czekaliśmy na jego pierwsze kroki, tym bardziej że zapowiedziano go jako człowieka o innej wrażliwości społecznej niż Banaszek. W ostatnich latach przyzwyczaiłam się, że zmiany są raczej pozorne i widząc posunięcia władzy, czasem muszę wydać z siebie skowyt, werbalny lub pisemny. Obejrzałam jednak spotkanie w sprawie polityki mieszkaniowej i powiem jak ksiądz Natanek: wiedzcie, że w Łodzi coś się dzieje.

W wypowiedziach nowego wiceprezydenta nie znalazłam straszenia kontenerami czy sprzedażą długów lokatorskich. Wręcz przeciwnie, Stępień mówi o Łodzi, posługując się dyskursem wspólnotowym: używa słowa „my” w kontekście społeczeństwa, a nie tylko władzy. Zauważa, że niektórzy nie płacą, bo po prostu są biedni i nie mają z czego. Tych chce chronić. Zamiast spektakularnych akcji à la „zero tolerancji” zapowiada „spokojną, pozytywną przemianę struktury społecznej”, polegającą na wspieraniu usamodzielniania się wspólnot i rozsądnym gospodarowaniu zasobem lokalowym, który Łódź ma największy w Polsce.

Wreszcie: obok Stępnia nie siedzą „znani managerowie”, którzy wiedzę, nijak mającą się do zarządzania miastem, wynieśli z własnych firm, tylko profesorowie specjalizujący się w nieruchomościach i urbanistyce: Ewa Kucharska-Stasiak i Tadeusz Markowski. W przeciwieństwie do biznesowych ekspertów oni mają świadomość, że ogromnej rzeszy ludzi z łódzkich enklawy biedy miasto nie może się po prostu pozbyć, wsadzając ich do kontenera czy wysyłając na księżyc.

„Instytut Rozwoju Miast sporządził listę tych, które bez pomocy zewnętrznej już sobie nie poradzą. Łódź jest na szczycie tej listy – mówiła na spotkaniu prof. Ewa Kucharska-Stasiak. – Dziś, zostawieni sami sobie, musimy liczyć na cierpliwość, wyrozumiałość, współpracę z mieszkańcami”. Czekając na powstanie Narodowego Funduszu Odbudowy Miast, którego utworzenie postuluje Instytut, powinniśmy według Kucharskiej-Stasiak wdrażać programy zamiany mieszkań i choć trochę zadbać o zdegradowaną tkankę urbanistyczną. Jestem za.

Wszystkie te zapowiedzi to miód na moje uszy, choć znalazł się też akcent humorystyczny: wiceprezydent Stępień stwierdził w pewnym momencie, że z niepłacenia czynszu niektórzy robią sobie źródło dodatkowego dochodu. Moja wyobraźnia od razu popłynęła w tę stronę: jeśli ktoś w Łodzi nie tylko nie zapłacił za mieszkanie, ale również za telefon, gaz, prąd i Providenta, to jego dodatkowy dochód jest naprawdę spory! Gdyby tak wliczyć go do PKB per capita, bylibyśmy tutaj naprawdę bogaci.

Cieszy zapowiedź, że nowa strategia mieszkaniowa Łodzi będzie tworzona z udziałem społeczeństwa. Wreszcie nie otrzymamy gotowego dokumentu, tylko będzie można przedyskutować plany wcześniej, zanim ktoś się napracuje i zbyt mocno przywiąże do swoich pomysłów. Od pewnego czasu władze Łodzi otworzyły się na dialog społeczny: widać to zarówno we wzrastającej lawinowo liczbie konsultacji, jak i dużej frekwencji na tych spotkaniach, jeśli sprawa jest naprawdę ważna. Zaczynamy dobrze – na szczęście, bo mogło być jak w Warszawie, gdzie za duże unijne pieniądze konsultuje się lokalizację placów zabaw w dzielnicy, w której trwa wieloletni, lekceważony przez władze konflikt o drogę ekspresową. Ludzie wyczuwają, gdy ktoś naprawdę pyta ich o zdanie, a kiedy chodzi tylko o przykrywkę, która udaje dialog. Może właśnie dlatego na styczniowych konsultacjach dotyczących strategii mieszkaniowej miasta pojawiły się prawdziwe tłumy łodzian.

Mam nadzieję, że to nagłe prospołeczne „ukąszenie” łódzkich władz nie jest tylko chwilowym zwrotem dla uspokojenia nastrojów. Bo mnie wypowiedzi wiceprezydenta uspokoiły – po pierwsze, będziemy mieć strategię mieszkaniową, po drugie, jest szansa, że będzie naprawdę niezła. Muszę z tej okazji wymyślić jakiś inny dźwięk zamiast zwyczajowego skowytu. Na początek niech będzie: „hip-hip!”. Na „hurra” poczekam do uchwalenia strategii.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij