Kraj

Majmurek: Czy da się jeszcze ocalić media publiczne?

I dlaczego warto…

W obszernym katalogu rzeczy, jakie po roku 1989 z pewnością nam nie wyszły, jedno z czołowych miejsc zająć muszą media publiczne. Nie zrozumcie mnie źle, doceniam wielką pracę budujących je kobiet i mężczyzn, masę udanych programów, produkcji, faktycznie zabawną rozrywkę (na czele z ciągle niedoścignionym Za chwilę dalszy ciąg programu) i pracę edukacyjną. Ale jednocześnie mediów publicznych nikt nie był w stanie obronić przed zaborczymi praktykami kolejnych politycznych ekip.

Każda partia, która akurat władzy nad mediami nie miała, obiecywała, że jak tylko ją zdobędzie, to od razu odda media obywatelom.

Każda partia, która akurat władzy nad mediami nie miała, obiecywała, że jak tylko ją zdobędzie, to od razu odda media obywatelom. Gdy tylko udawało się jej przeforsować korzystną dla siebie koalicję w KRRiTV, zaraz jednak zapominała o tej obietnicy. Na szczęście jak dotąd polityków interesowały przy tym przede wszystkim informacje i publicystyka. Takie nisze, jak wieczorne pasma filmowe z ambitniejszym kinem, programy muzyczne, czy edukacyjne z kolejnych zawirowań wychodziły nienaruszone. Dawało to mediom publicznym pewną minimalną ciągłość, konieczną do prowadzenia ich kulturotwórczej misji.

Dziś jednak media znajdują się w głębokim kryzysie. Po pierwsze, radykalna zmiana modeli korzystania z mediów, jaką przyniosła cyfryzacja i internet, uniemożliwiają telewizji prowadzenie tej misji w sposób, do jakiego przywykła w ciągu ostatnich dwóch, trzech dekad. Po drugie, w mediach publicznych pojawiła się narzucająca nowe reguły polityczna siła – Prawo i Sprawiedliwość.

Miotła dobrej zmiany

Już w wyborach partia Jarosława Kaczyńskiego startowała – chyba jako jedyna siła we współczesnych krajach demokratycznych – z obietnicą wymiany konkretnych programów telewizyjnych, z programem Tomasza Lisa na czele. Prawo i Sprawiedliwość zapowiadało szumnie wielką zmianę w mediach. Z instytucji komercyjnych miały one zostać przekształcone w narodowe instytucje kultury. Wolne od przymusu realizowania komercyjnych celów, mogłyby się w końcu zająć tym, do czego zostały powołane: publiczną misją w dziedzinie kultury, sztuki, edukacji, debaty publicznej.

Jak się jednak szybko okazało, z uporządkowaniem wszystkich prawnych aspektów nowej ustawy jest problem. Tymczasem nacisk rzesz prawicowych dziennikarzy czekających niecierpliwie na nowy podział medialnego tortu nie słabł. Prowizorycznie uchwalono więc „małą ustawę medialną”, której sens sprowadzał się do zainstalowania nowych zarządów TVP i Polskiego Radia.

Zaraz, gdy to się stało, ruszyła pisowska miotła. Dotykała jednak nie tylko (jak bywało dotychczas) publicystyki czy informacji: pracę stracił np. prowadzący program o książkach w radiowej Trójce Jerzy Sosnowski. Nowe władze wyraźnie zaznaczają ambicje kadrowej przebudowy całości mediów publicznych.

Obrzydzić media publiczne

Oczywiście, nie wszystkie odbywające się pod auspicjami nowych władz zmiany koniecznie mają zły charakter. Zbudowanie kilku reprezentujących konserwatywną wrażliwość, a przy tym trzymających wysoki poziom intelektualny audycji – czegoś w rodzaju legendarnego Firing Line Williama F. Buckleya jr. – miało by bez wątpienia pożyteczny efekt dla sfery publicznej.

Niestety, polska prawica nie ma Buckleya – subtelnego, a przy tym telegenicznego intelektualisty – ma za to Jana Pospieszalskiego – prymitywnego intelektualnie i emocjonalnie manipulatora, którego programy przywodzą na myśl najgorsze praktyki telewizji Fox News. To twardo tożsamościowe medium coraz częściej – głównie w kontekście osuwających się w otchłanie szaleństwa prawyborów w Partii Republikańskiej – oskarżane bywa, także przez osoby wcale nie sytuujące się na amerykańskiej lewicy, o to, iż wyhodowało grono bezrefleksyjnych, kierowanych plemiennymi odruchami, niedouczonych wyborców, zdolnych uwierzyć w najbardziej fantastyczne teorie spiskowe.

Telewizja Jacka Kurskiego i radio Barbary Stanisławczyk przejmuje w dużej mierze silnie tożsamościowy model Fox News.

Telewizja nawet nie próbuje ustawiać się jako niezależna siła, ale – przekonana, że większość mediów prywatnych jest wroga rządowi, a konserwatywny głos pozostawał do tej pory w mediach zablokowany – jawnie uprawia PR „dobrej zmiany”. Poszczególne przekazy programów informacyjnych są ręcznie sterowane w sposób do tej pory niespotykany po ’89 roku. Z dziennikarzami nieskłonnymi do realizowania nowej linii programowej telewizja i radio rozstaje się szybko i bez sentymentów. Nieważne, jakie były ich zasługi i co na to prawo pracy.

Z dziennikarzami nieskłonnymi do realizowania nowej linii programowej telewizja i radio rozstaje się szybko i bez sentymentów. Nieważne, jakie były ich zasługi i co na to prawo pracy.

Wątpliwe, by tę sytuację zmieniła „duża ustawa medialna”, nad którą prace zbliżają się ponoć ku końcowi. Choć z pewnością zawiera ona kilka wartych uwagi postulatów (np. powszechną opłatę audiowizualną), to jednocześnie zakłada między innymi rozwiązanie stosunku pracy ze wszystkimi pracownikami „dawnych” mediów i swoistą „weryfikację” przy zatrudnianiu w „nowych”. Dokończy to ostatecznie czystki personalnej, jaka przy Woronicza, Myśliwieckiej i al. Niepodległości trwa od kilku miesięcy.

Wszystkie te zmiany niszczą resztki zaufania do mediów publicznych. Zbudowane na formacie Fox News, finansowane przez przymusową opłatę audiowizualną, twardo realizujące linię partii rządzącej telewizja i radio zniechęcą w ogóle Polaków i Polki do samej idei publicznych mediów. Po kilku latach takiej ramówki, bardzo trudno będzie ich przekonać, że mogą one być czymkolwiek innym niż tubą rządzących. Jeśli po kilku latach telewizji Kurskiego i radia Stanisławczyk, Polacy i Polki uznają, że za coś takiego nie chcą przymusowo płacić i najlepiej całe te media publiczne sprywatyzować, nie będzie można mieć do nich o to żadnych pretensji.

Obywatele, odbierzcie swoje media

Na postawę zniechęcenia do mediów publicznych pracowała pilnie cała klasa polityczna III RP. Impuls nowej umowy społecznej na rzecz mediów publicznych nie może więc rzecz jasna wyjść od polityków, tylko od obywateli. To w naszym interesie leży bowiem to, by media publiczne faktycznie pełniły swoje funkcje, to nam służy ich siła i autonomia. Nie ma zdrowej sfery publicznej w demokracji liberalnej bez tworzących przestrzeń do sensownej dyskusji mediów. W sytuacji, gdy tradycyjne media, z prasą papierową na czele, przeżywają kryzys swojego modelu biznesowego, tym większa rola publicznych środków w budowaniu sensownej przestrzeni debaty. Jednocześnie, w związku z technologicznymi przemianami na rynku mediów, nie ma dziś powrotu do „modelu BBC”, dwóch trzech ogólnotematycznych telewizyjnych i radiowych anten organizujących całą debatę publiczną.

Potrzebę odzyskania mediów dla obywateli od dawna artykułowali działacze kulturalni, przedstawiciele stowarzyszeń, twórców, organizacje pozarządowe. Już w 2009 roku na Kongresie Kultury w Krakowie powołano inicjatywę na rzecz obywatelskiej ustawy o mediach publicznych. Ustawa utknęła w następnym roku w parlamencie. Ani rządzącej wówczas koalicji PO-PSL, ani opozycji nie było na rękę, by faktycznie odebrać media politykom.

Organizacje obywatelskie nie składają jednak broni. W tym roku przedstawiły one propozycję nowego Paktu na rzecz mediów publicznych. Podpisało go blisko 50 różnych podmiotów. Są wśród nich zawodowe organizacje zrzeszające twórców kultury, fundacje watch-dogowe, organizacje zajmujące się edukacją. Do paktu dołączone są szczegółowe propozycje przepisów prawnych, konkretyzujących propozycję reform.

Co proponują sygnatariusze? W dużej mierze wracają do rozwiązań zgłaszanych 5 lat temu. Część z nich do pewnego stopnia pokrywa się z propozycjami PiS – np. wprowadzenie opłaty audiowizualnej, mającej powszechny charakter. Z tym, że nad tym, by nie była ona wydawana na partyjną propagandę, czuwać ma specjalny organ nadzorujący media publiczne. Powoływany co prawda przez ciała polityczne (projekt z 2010 roku chciał całkowicie wyeliminować polityków z tego procesu), ale z rekomendacji środowisk zawodowych, akademickich i profesjonalnych. W organach kontrolujących media i ich zarządach zasiadać miałyby osoby nie pełniące w określonym okresie czasu funkcji politycznych: państwowych i partyjnych.

W dodatku 25% opłaty audiowizualnej przeznaczana miałaby być na Fundusz Misji Publicznej. Fundusz ten, rozdzielałby je pomiędzy różne media, pragnące realizować misyjne programy. W ten sposób każdy – od twórców obywatelskiej telewizji internetowej począwszy – mógłby ubiegać się o publiczne środki na realizację wartościowych treści. Fundusz mógłby finansować do 50% kosztów takiej produkcji.

Jest to bardzo sensowne rozwiązanie. Internet i cyfrowa telewizja przyczyniając się do rozdrobnienia rynku i silnej personalizacji sposobu odbioru i poszukiwania treści. Duża część wykształconych, wielkomiejskich trzydziestolatków nie posiada w ogóle telewizora (choć ja tu nie jestem z pewnością miarodajny, znam więcej ludzi mniej lub bardziej regularnie występujących w telewizji niż posiadających w domu telewizor), treści audiowizualnych szuka raczej w internecie. Fakt, że za przymusowo pobierane od nich pieniądze, będą oni mieli dostęp do niezależnych, obywatelskich produkcji od początku obliczonych na sieć, sprawi, że bardziej będą skłonni taką opłatę ponosić. Wykrojenie takich przyznawanych na konkursowych zasadach funduszy gwarantuje też większy pluralizm przekazu, wzmacnia potencjalnie znacznie większą liczbę instytucji mogących budować zdrową infrastrukturę sfery publicznej niż tylko kilka kanałów radia i telewizji. Wyprodukowane z publicznych środków treści, w myśl propozycji Paktu, mają też być dostępne na specjalnym Portalu Mediów Publicznych – znów takie rozwiązanie celnie wychodzi naprzeciw przyzwyczajeń odbiorczych coraz większej liczby widzów.

Obowiązki produkcyjne

Pakt dla Mediów powstał w dużej mierze w gronie twórców kultury. Odbija się to niewątpliwie w nacisku, jaki proponowane przez niego przepisy kładą na udział publicznego radia i telewizji w produkcji treści kulturalnych. Media publiczne tradycyjnie nie powinny być tylko platformą do wyświetlania filmów i słuchania muzyki, ale także miejscem, gdzie produkuje się wartościowy własny wkład: słuchowiska, teatry radiowe, seriale, dokumenty.

Dziś z tą produkcją nie jest najlepiej. Powstanie PISF – bez wątpienia zbawienne dla kinematografii – telewizja potraktowała jako wymówkę do wycofania się z finansowania filmowej produkcji, w tym tej, dla której telewizja zawsze stanowiła ważne źródło mecenatu – animacji i dokumentu.

Propozycje paktu pełne są liczb określających obowiązki mediów publicznych jako producentów treści. Pojawiają się m.in. zapisy ograniczające liczbę zagranicznych formatów w telewizji. W myśl proponowanych zapisów telewizja ma np. przeznaczać 1,5% swoich środków w na teatr telewizji, 1% na dokument, a 2% na programy kulturalne. Oczywiście, te rozwiązania służą branżowym interesom sygnatariuszy. Ale także szerszej publiczności, która nie jest w stanie taniej niż za pośrednictwem środków publicznych zapewnić sobie dostęp do darmowych, dobrych polskich programów o literaturze, sztukach wizualnych czy produkcji dokumentalnych mówiących o dotykających nas tu i teraz problemach. Nie wiem, jak czytelniczki „Dziennika Opinii”, ale ja chętnie poekscytowałbym się jakimś polskim serialem, a nie tylko tym, co mam na Netflixie. A od Gliny (2003) Pasikowskiego nie miałem takiej szansy.

Czeka nas długi marsz?

Czy porozumienie obywateli z rządem jest w tej sprawie możliwe? Widzę tu dwa problemy. Pierwszy natury politycznej. O ile rządy PO dawały się w końcu skłaniać do wypracowywania porozumień z organizacjami pozarządowymi i inicjatywami obywatelskimi, to nawet one w kwestii mediów publicznych nie były w stanie się przełamać. PiS patrzy na organizacje pozarządowe dość nieufnie. Rząd raczej unika jakichkolwiek konsultacji, głosząc, że posiada „mandat od suwerena”, by realizować swoją politykę, bez oglądania się na wątpliwości trzeciego sektora, środowisk zawodowych czy akademii.

Drugi problem ma charakter merytoryczny: do tej pory elity PiS nie wykazały się nowoczesnym myśleniem o mediach. Zamiast myślenia w kategoriach przyszłości, nowych zwyczajów widzów, internetyzacji, dostajemy raczej nostalgię za PRL-owskimi formatami – Sondą, Pegazem, Wielką grą, Dobranocką. Także za naciskami na to, by tak manipulować przekazem „Wiadomości”, jak robi to telewizja Kurskiego, kryje się naiwne i anachroniczne przekonanie, że to ciągle tak istotne źródło wiedzy dla istotnej części opinii publicznej, jak w czasach, gdy obecny prezes TVP kręcił Nocną zmianę. W tym sensie propozycje Funduszu Misji Publicznej mogą trafić w próżnię.

Pakt ma też tę słabość, że silnie skupia się na kulturowej misji mediów, pomijając przy tym problem ich roli politycznej.

Odebranie czynnym politykom możliwości wchodzenia do zarządów mediów publicznych jest z pewnością dobrym pomysłem, ale potrzebujemy też obywatelskiej dyskusji na temat tego, jak ma wyglądać telewizyjna publicystyka i informacja. Czy ma celować w obiektywizm? W zestawianie skrajności? Czy różne anteny/programy mają dostawać dziennikarze o bardzo różnych politycznych wrażliwościach? A może dziennikarze powinni zachowywać dystans i nie ujawniać swoich poglądów? To pytania, na które musimy sobie odpowiedzieć w rozmowie o mediach publicznych.

W sprawie Paktu dla mediów czeka nas długi marsz. Warto jednak przypominać o tym dokumencie, domagać się realizacji choćby częściowych rozwiązań, walczyć o kolejne postulaty. Jeśli się o to bowiem nie będziemy upominać, to po PiS jedynym społecznie akceptowalnym pomysłem na media publiczne będzie „w cholerę sprzedać!”.

 

**Dziennik Opinii nr 102/2016 (1252)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij