Kraj

Kto naprawdę jest „w centrum Europy”?

Entuzjazm parlamentarnej lewicy dla paktu fiskalnego jest w istocie równie teatralny jak sceptycyzm prawicy - pisze Adam Ostolski.

W ubiegły czwartek rząd przesłał do Sejmu projekt ustawy ratyfikującej pakt fiskalny. Wszystko wskazuje na to, że pakt będzie ratyfikowany. Przeciwko zamierzają głosować jedynie PiS i Solidarna Polska, a głosy PO, PSL, SLD i Ruchu Palikota to dużo więcej niż bezpieczna większość. A jednak trwająca dyskusja nad paktem to tym razem coś więcej niż parlamentarny rytuał. Wsłuchując się w głosy z różnych stron, możemy zobaczyć, w jakim miejscu znalazła się nasza debata o Europie. Pakt fiskalny wyzwala bowiem wypowiedzi, które można traktować jako symptomy głębszych tendencji.

Przegląd stanowisk zacznijmy od prawej strony. Poseł PiS Krzysztof Szczerski przekonywał, że pakt fiskalny to „prawo złe dla Europy, pisane pod presją kryzysu, agencji ratingowych i banków”. Warto poświęcić chwilę zadumy faktowi, że pogląd, który w większości krajów Europy reprezentują partie lewicowe, i to nie tylko te radykalne (jeszcze niedawno był to leitmotiv kampanii wyborczej François Hollande’a), w Polsce można usłyszeć jedynie z prawej strony. Ale jeszcze bardziej godna uwagi jest użyta przez prawicowego posła retoryka. Na pierwszy plan wysuwa on deklarowaną przez siebie troskę o dobro Europy, dopiero potem przechodzi do bardziej kojarzonych z jego partią tematów – obrony polskich interesów i poczucia godności.

Można to oczywiście potraktować jako zabieg retoryczny. Ale tak czy inaczej to dobra okazja, żeby zapytać, co się stało w Polsce z eurosceptycyzmem. W czasach referendum akcesyjnego spór o to, czy wchodzić do Unii Europejskiej, czy nie wchodzić, rozpalał polityczne namiętności. W Sejmie przez lata obecne były partie, które swój polityczny wizerunek opierały w dużym stopniu na nieufności wobec integracji europejskiej – LPR i Samoobrona. Eurowybory w 2009 roku pokazały, że w Polsce nie ma już zapotrzebowania na partie stricte eurosceptyczne. Przesunięcia na scenie politycznej odzwierciedlają więc zmiany w emocjach i doświadczeniach polskiego społeczeństwa.

Po wstąpieniu Polski do Unii większość z nas bezpośrednio lub pośrednio odczuła dobrodziejstwa funduszy unijnych i ułatwionej migracji za pracą. W czasach kryzysu Europa, nawet gdy sama tego kryzysu doświadcza, daje też mimo wszystko jakąś stabilność i poczucie, że nie jesteśmy z naszymi problemami sami. Tworzy to warunki jeśli nie dla entuzjazmu, to w każdym razie dla życzliwego przyzwolenia. Takie nastroje mają wprawdzie kruchą podstawę – jeśli strumień funduszy kiedyś by się skurczył, to i postawy ludzi znów zaczną się zmieniać. Ale tu i teraz to realny czynnik, z którym politycy wszelkich odcieni muszą się liczyć.

W efekcie mamy osobliwą sytuację. Partie prawicowe (PiS i SP) regularnie odgrywają mniej lub bardziej teatralny eurosceptycyzm, ale zarazem doskonale zdają sobie sprawę, że bez unijnych funduszy i geopolitycznej stabilności zapewnianej przez struktury unijne Polska byłaby dziś w ciężkich tarapatach. Gdy przyjrzeć się polityce, jaką faktycznie prowadziły lub prowadzą, wyłania się z niej pewna wizja Europy: międzyrządowej raczej niż wspólnotowej, solidarnej w tym sensie, w jakim solidarność oznacza fundusze dla Polski, a zarazem opartej na minimalnym rozumieniu praw człowieka (bez praw mniejszości seksualnych, praw pracowniczych czy praw reprodukcyjnych kobiet) i bez ekologii.

Największy kłopot PiS-u z polityką europejską polega na tym, że taką właśnie wizję realizuje obecnie Platforma. To dodatkowy powód do suwerenistycznych gestów.

Nie tylko utrzymują one lojalność eurosceptycznego segmentu własnych wyborców, ale także pozwalają odróżnić się retorycznie od partii rządzącej.

Dyskusja o pakcie fiskalnym mówi ważne rzeczy także o Platformie. Przekonując do przyjęcia paktu, premier Donald Tusk robił wrażenie, jakby był to dokument jednocześnie pozbawiony większego znaczenia (gdyż nie nakłada „żadnych – podkreślam żadnych – zobowiązań na Polskę, dopóki Polska nie stanie się członkiem strefy euro”), a zarazem ogromnie ważny, od którego zależy „utrzymanie Polski w centrum Europy”.

To doprawdy zastanawiające, że akurat pakt fiskalny ma być dla Polski gwarancją bycia „w centrum Europy”. Warto przypomnieć, że pod rządami PO nadal pozostajemy poza gronem 25 państw Unii, które przyjęły Kartę Praw Podstawowych – mimo że odstąpienie od niesławnego „protokołu brytyjskiego” nie wydaje się jakimś wielkim wyzwaniem. Polska znalazła się też wśród krajów, które oponują przeciwko projektowanemu unijnemu rozporządzeniu, które uregulowałoby prawa majątkowe związków partnerskich zawartych przez obywateli różnych krajów. Wiceminister sprawiedliwości Michał Królikowski tłumaczył kolegom z Europy (chciałbym widzieć ich miny), że polska konstytucja nakazuje „promocję małżeństw”.

Nie weszliśmy też do grona jedenastu państw członkowskich, które uruchomiły niedawno procedurę „wzmocnionej współpracy” w celu wprowadzenia podatku od transakcji finansowych – rozwiązania, które rzeczywiście posunęłoby europejski projekt do przodu. Zamiast znaleźć się w tej jedenastce, razem m.in. z Niemcami i Francją, Polska przyłączyła się do złożonego z pięciu krajów obozu jego przeciwników. To dość osobliwa wizja bycia „w centrum Europy”.

O tym, jak Platforma wzmacnia Europę i miejsce Polski w Europie, najlepiej jednak świadczy fakt, że Polska pozostaje jedynym krajem Unii, który konsekwentnie sprzeciwia się prowadzeniu wspólnej ambitnej polityki wobec kryzysu klimatycznego. To znaczy, że nie przyłączamy się do 26 krajów, które są gotowe taką politykę prowadzić. Ostatnio dało to o sobie znać w ten weekend podczas negocjacji klimatycznych w Doha. Przedstawiciele 27 państw Unii musieli na dłuższy moment opuścić obrady plenarne, bo reprezentujący Polskę minister Marcin Korolec zaczął wyłamywać się z wcześniejszych uzgodnień.

Śledziłem przebieg obrad na Twitterze. W którymś momencie pojawiła się informacja, że Polska nie honoruje uzgodnień, ponieważ nasi przedstawiciele nie zrozumieli poprawnie jakiejś klauzuli pisanej drobnym drukiem. Twitter rozdyskutował się wówczas, czy Polacy rzeczywiście nie umieją czytać ze zrozumieniem dokumentów, czy tylko rżną głupa (pozostawiam czytelnikowi ocenę, która interpretacja jest dla naszego kraju bardziej łaskawa).

W argumencie, że ratyfikacja paktu fiskalnego ułatwi Polsce bycie tam, gdzie będą się ważyły losy Europy, jest coś na rzeczy. Jednak stanowisko rządu w sprawie europejskich standardów praw człowieka, ekologii, związków partnerskich czy podatku od transakcji finansowych każe wątpić w szczerość tego argumentu. A przede wszystkim nie daje podstaw do wiary, że przedstawiciele Polski mogliby wnieść do takiej dyskusji konstruktywny wkład…

Ale może zmiana rządu dawałaby szansę na pozytywny wkład Polski w Europę? I tak dochodzimy do lewej strony obecnego Sejmu. Tu spotykamy już nie tylko poparcie dla paktu fiskalnego, lecz wręcz entuzjazm. Jeszcze Platforma miała w odniesieniu do paktu fiskalnego jakieś wątpliwości – tuż po jego ogłoszeniu minister Jacek Rostowski wypowiadał się o nim dość sceptycznie. W SLD i Ruchu Palikota miejsca na wątpliwości już nie ma. Palikot natychmiast zaatakował PiS, zarzucając im, że „chcą zniszczyć Europę”. Miller z kolei zaatakował Platformę, zarzucając rządowi brak kalendarium przyjęcia euro.

Entuzjazm parlamentarnej lewicy, nawet jeśli szczery, jest w istocie równie teatralny jak sceptycyzm prawicy.

Zarówno Ruch Palikota, jak i SLD wyznają proeuropejskość imitacyjną, a miejsce Polski w Europie definiują na zasadzie „kopiuj-wklej”.

W większości państw Europy po lewej stronie toczy się żywa i inspirująca dyskusja. Spierają się ze sobą lewicowi federaliści, lewicowi eurosceptycy oraz zwolennicy i zwolenniczki stanowiska, które można by nazwać „alterfederalizmem”, opowiadający się za Europą socjalną i radykalnie demokratyczną. Warto i w Polsce zacząć w końcu taką dyskusję, gdyż bez różnicy zdań nie istnieje życie umysłowe, zaś bez życia umysłowego polityka zamienia się w oderwany od życia spektakl.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Ostolski
Adam Ostolski
Socjolog, publicysta
Socjolog, publicysta, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. W nauce reprezentuje perspektywę teorii krytycznej, łączącej badanie społeczeństwa z zaangażowaniem w jego zmianę. Członek redakcji "Green European Journal". W Krytyce Politycznej od początku.
Zamknij