Kraj

Krawczyk: Dajcie Razem robić partię po swojemu!

Dlaczego zachęcamy polityków i polityczki Razem do poddania się regułom rządzącym polską polityką, z którymi chcą walczyć?

Poranną kawę wypiłem wczoraj w towarzystwie zakłopotanego Ryszarda Petru, który z ekranu telewizora odpowiadał na pytania dotyczące „objawienia wtorkowej debaty” – Adriana Zandberga. Ku uciesze tłumu uzbrojonego w transparenty z napisem .Nowoczesna nazwał go „utopijnym socjalistą”, i w ten oto sposób załatwił sprawę. „Superexpress” i „Fakt” wystartowały w wyścigu na najbardziej gorącą plotkę na temat tajemniczego Polaka z Danii. Paweł Kukiz podzielił się refleksją na temat braku różnic między Marksem, widniejącym na koszulce Zanberga, a Hitlerem. Ostatecznym dowodem popularności Zandberga jest fakt, że sam wróżbita Maciej postanowił przepowiedzieć mu przyszłość.

W tym gąszczu tragikomicznych produktów mediokracji pojawiły się też głosy bardziej serio. Publicyści i publicystki „Dziennika Opinii” – Sławomir Sierakowski, Agnieszka Wiśniewska i Jakub Majmurek – pytają, dlaczego partia razem na własne życzenie zrezygnowała z namaszczenia lidera bądź liderki. Sierakowski i Majmurek wprost domagają się wyłonienia przywództwa w partii, która powstała na niezgodzie wobec wodzowskiego stylu uprawiania polityki. Rzecz jasna, tym przywódcą – czy wręcz naturalnym liderem – miałby zostać Zandberg: inteligentny, zdecydowany, błyskotliwy, szczery i autentyczny zwycięzca wtorkowej debaty.

Co prawda ani Sierakowski, ani Majmurek, ani nawet Jan Śpiewak, który zaserwował Razem dwa tygodnie temu serię porad z działu realpolitik, nie snują fantazji o wodzu, który poprowadzi lud do wyborów, a partię do zwycięstwa. W ich wyobrażeniu taki przywódca nie musiałby podporządkować sobie partii w sposób autorytarny, ale miałby być swojego rodzaju produktem medialnym zapewniającym Razem równoprawny udział w politycznym spektaklu. Możecie sobie podejmować decyzje, siedząc w kółku, ale reguły medialnej polityki są twarde, i ci, którzy się im nie podporządkują, przegrają – zdają się mówić publicyści.

Nawoływania do namaszczenia lidera w „partii bez lidera” towarzyszą Razem od samych początków, jeszcze zanim jej działacze i działaczki wybrali barwy partyjne. Wygląda jednak na to, że razemowcy po kolejnym sukcesie (pierwszym było bez wątpienia zebranie podpisów we wszystkich okręgach) wcale nie mają zamiaru zmieniać strategii. Zandberg powtórzył już w kilku wywiadach – udzielonych mediom, które odkryły istnienie Razem dopiero przedwczoraj, tak jakby jej działacze ukrywali się wcześniej gdzieś w salkach akademickich i squotach – że nowa partia nie zmieni swoich poglądów na temat przywództwa ze względu na przebieg wtorkowej debaty. Wciąż kluczowe decyzje podejmowane przez działaczy i działaczki Razem zatwierdzane będą przez dziewięcioosobowy zarząd, a nie oświeconego lidera.

Sceptycyzm Razem wobec wskazania przewodniczącego, ewentualnie dwóch współprzewodniczących, co sugeruje Sierakowski, nie jest fetyszem czy, używając określenia samego Zandberga, elementem lewicowego folku. Nie tylko barwy partyjne polskiej nowej lewicy mają przywodzić na myśl hiszpańskie Podemos. Przedstawiciele Razem od zawsze mówili, że pragną wzorować się na tym politycznym fenomenie z Południa. Hiszpańska partia stara się włączyć do swojego działania repertuar metod wypracowany podczas protestów na Puerta del Sol. Partia składa się z lokalnych „kręgów” – grup, które organizują otwarte zgromadzenia publiczne i zapraszają do udziału w dyskusjach nie tylko członków partii. Kluczowe decyzje podejmowane są na wielotysięcznych zgromadzeniach, a przyjmuje je demokratycznie wybrany sekretariat generalny oraz sekretarz organizacyjny.

Oczywiście społeczne i historyczne warunki, w jakich zaistniało Podemos, są radykalnie inne. Dlatego przyznam, że przed zebraniem przez Razem podpisów byłem przekonany, że próba zbudowania partii odwołującej się do globalnych ruchów społecznych jest typowym przykładem stawiania wozu przed koniem. Place polskich miast nie były okupowane przez zastępy bezrobotnych, eksmitowanych i pozbawionych nadziei na przyszłość ludzi.

W ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat nie było w Polsce zrywu społecznego porównywalnego z hiszpańskim ruchem Oburzonych. Ale partia Razem, ignorując ten fakt, postanowiła zostać ruchem społecznym i partią w jednym.

W efekcie stawia sobie karkołomny cel – pragnie jednocześnie przedefiniować polską politykę i walczyć o władzę. Za każdym razem, kiedy zmusza dziennikarzy do wyszukiwania zastępczych terminów dla słów lider, liderka, przewodniczący – realizuje ten pierwszy cel. Idąc wbrew logice politycznego spektaklu, nie tylko pokazuje, że inna polityka jest możliwa, ale realnie ją ustanawia. Ktoś mógłby powiedzieć, że to samobójczy plan – działać wbrew ustanowionej dynamice kampanii politycznej, ale właśnie na tej odwadze polega największa przewaga partii Razem. Nie musi obawiać się o los baronów partyjnych, nie jest zakładnikiem osobistych karier i ambicji swoich członków. W demokratycznych metodach Razem tkwi emancypacyjny potencjał, który nietrudno dostrzec.

Taki właśnie pomysł na uprawianie polityki zapewnił im najbardziej spektakularny finisz wyborczy ostatniej dekady. Bo zainteresowania, które wzbudził we wtorek perfekcyjnie przygotowany Zandberg, nie można oddzielić od strategii wieloosobowego przywództwa. Czy media nie znudziłyby się tą samą twarzą, gdyby partia postanowiła ją konsekwentnie promować przez ostatnie dwa miesiące? Czy na pewno Razem zyskałaby taki sam posłuch dla swoich idei, jaki zyskuje teraz?

Nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy zachęcać polityków i polityczki Razem do poddania się regułom rządzącym polską polityką, z którymi chcą walczyć.

Dlaczego nie możemy wyjść poza ramy wyznaczone przez medialny spektakl?  Teksty Sierakowskiego, Majmurka, Śpiewaka przypominają mi scenę z serialu The Newsroom, w której dziennikarze amerykańskiej stacji telewizyjnej próbują opisać ruch Occupy Wall Street. Zarówno twórcy serialu, jak i jego bohaterowie są przekonani, że nie można pokazać jakiegokolwiek ruchu bez osobistej historii jego liderów. Lewicowi publicyści „Dziennika Opinii” tym różnią się od liberałów z serialu wykreowanego przez Aarona Sorkina, że zdają się szczerze kibicować nowej inicjatywie na polskiej scenie politycznej.

Rzecz w tym, że żądają od Razem niemożliwego – bycia czymś radykalnie nowym, a jednocześnie wpisania się w stare schematy.

***

Autor jest członkiem zespołu KP i publicystą Dziennika Opinii.

 

**Dziennik Opinii nr 297/2015 (1081)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij