Kraj

Kowalska: Ten system w końcu się zakrztusi

Coraz więcej osób podejrzewa, że strategią Ministerstwa Nauki jest radykalne ograniczenie liczby uniwersytetów w Polsce.

Jakub Majmurek: 3 lutego Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej zgłosił trzy postulaty do Ministerstwa Nauki, mające umożliwić wyjście polskiej nauki z impasu. Poparło je 70 wydziałów i instytutów polskich uniwersytetów. Pani profesor była jedną z osób przedstawiających postulaty. Jaka jest ich treść?

Małgorzata Kowalska: W trakcie kongresu postulatów padło znacznie więcej. Domagamy się na przykład obrony stabilnych form pracy na uczelniach, protestujemy przeciw „uśmiecioweniu” pracy na uczelniach – po obradach widać, że to jeden z głównych problemów polskiej nauki. Ten ogólny postulat zaczął przybierać konkretne formy – choćby w propozycji, by zadbać o doktorantów, zagwarantować im stypendia, pewnie kosztem zmniejszenia ich liczby.

Podstawą rzeczywiście były trzy propozycje pochodzące z listu skierowanego do Ministerstwa Nauki i rozesłanego do ośrodków akademickich w całej Polsce już wiosną ubiegłego roku. Ostatecznie podpisało je 70 jednostek. Pierwsze dwa postulaty miały charakter finansowy, trzeci dotyczył kryteriów oceny dorobku naukowego w poszczególnych dziedzinach – chodzi o to, by dla nauk społecznych i humanistycznych stworzyć odmienny sposób ewaluacji niż dla nauk przyrodniczych. To się pomału dzieje, sztywne ramy są stopniowo uelastyczniane. Widać zresztą, że obecnie panujący technokratyczny system nastawiony na rywalizację naukowców, wychodzący z przekonania, że można wszystko wymiernie policzyć w punktach za publikacje czy za wdrożenia patentów, przykładany do wszystkich dyscyplin jest też problemem np. dla matematyków, nie tylko dla humanistów. Taki system wypacza uprawianie nauki.

Naukowcy nie powinni konkurować między sobą?

Zawsze konkurowali, ale system, który tę konkurencję instytucjonalizuje i przeciwstawia sobie naukowców jako jednostki jest przeciwskuteczny. Nauka opiera się też na współpracy.

Zwolennicy tego nowego systemu twierdzą, że stary oparty był o zupełnie nieobiektywne kryteria oceny i prowadził do powstania w dużej mierze feudalnych relacji.

Owszem, stary system miał sporo wad. Był, owszem, feudalny. Tylko że nowy wcale nas przed takimi feudalnymi układami nie chroni, a wręcz przeciwnie – w wielu miejscach je wzmacnia.

Dzisiejszy sposób zarządzania uczelniami ma coraz mniej wspólnego z demokracja i przejrzystością, a w sytuacji niedoboru środków i walki o każdy etat szczególnego znaczenia nabierają układy z władzą.

Stary system, który wykształcił się między końcem PRL a reformami Kudryckiej, gdzie profesorowie pracowali czasem na kilkunastu etatach, był superpatologiczny. Ale nowy produkuje swoje patologie, na czele z chorobliwą walką o liczbę i miejsce publikacji w punktowanych pismach, z których wcale nie musi wynikać żaden zysk poznawczy. Nie chodzi chyba o to, by wybierać między różnymi patologiami?

Wróćmy do finansów. Na czym polegają postulaty finansowe komitetu? Chodzi o wzrost poziomu finansowania nauki?

To na pewno! Przydałby się wzrost skokowy, do przynajmniej 1,5% PKB. Te 1,5 czy nawet 2% to w świecie cywilizowanym norma. U nas w 2015 roku w budżecie założyliśmy 0,42% PKB wydatków na naukę. Nie jesteśmy marzycielami, zadowoliłby nas jakikolwiek wiążący plan systematycznego wzrostu nakładów. Problemem jest także dystrybucja tych środków. Uczelnie – nie mówię tu o instytutach badawczych – finansowane są w Polsce dwuścieżkowo. Z jednej strony jest tzw. dotacja podstawowa, z drugiej dotacja statutowa. Ta pierwsza służy pokryciu kosztów funkcjonowania uczelni, pokrywa się z niej koszty rzeczowe i pensje pracowników. W dużej mierze zależy ona od liczby studentów. A ponieważ na uczelniach mamy obecnie niż demograficzny, ta dotacja się zmniejsza do poziomu, który zagraża utrzymaniu nawet najlepszych badawczo ośrodków, jeśli mają problemy z rekrutacją. To sytuacja patologiczna.

Takie argumenty spotykają się z odpowiedzią: czemu mamy płacić za kierunki, na których nikt nie chce studiować? Albo mało kto.

Uważam, że całkowicie błędne jest założenie, że studia mają być masowe. Masowość, do jakiej przywykliśmy w dwóch pierwszych dekadach po 1989 roku, była chorą sytuacją.

Studentów było za dużo, grupy seminaryjne liczyły po kilkadziesiąt osób, wykładowcy mieli za dużo zajęć. Niż powinien stać się okazją do uzdrowienia tej sytuacji. Można by w końcu zmniejszyć grupy do sensownego poziomu, zdjąć godziny z wykładowców. Obecna logika finansowania sprawia jednak, że zamiast tego redukuje się etaty, jeszcze bardziej zwiększa grupy, a tym pracownikom, którzy ciągle mają etaty, dokłada się godziny.

Do tego dotacja statutowa, na badania, także z roku na rok jest coraz niższa.

Dlaczego?

Założenie jest obecnie takie, że większość środków na badania ma być pozyskiwana w ramach grantów. Tymczasem granty miały być uzupełnieniem państwowego systemu finansowania badań. Nikt nie ma nic przeciwko ich funkcjonowaniu w takiej roli. Dochodzi jednak do tego, że stają się one podstawowym źródłem środków na badania – nie tyle uzupełniają, co zastępują  stałe finansowanie. Na moim wydziale kwota dotacji na utrzymanie potencjału naukowego jest śmiesznie niska, choć wydział ma kategorię A. Nie ma szans, by z dotacji dofinansować publikacje czy wyjazdy konferencyjne.

Grant staje się warunkiem pracy badawczej wymagającej czegoś więcej niż siedzenie we własnym pokoju.

Dlatego chcielibyśmy zwiększenia stałego finansowania w ogólnym finansowaniu badań. I możliwości utrzymywania etatów, także w tych ośrodkach, gdzie liczba studentów radykalnie spada. Można by to zrobić, zmieniając zasady obliczania algorytmu dotacji podstawowej, tak by na jej wysokość wpływała nie tylko liczba studentów, ale też praca badawcza wykonana w instytucie. Jeśli teraz z powodu braku studentów pozamykamy instytuty, to odbudowanie budowanego przed dekady potencjału naukowego i dydaktycznego będzie trudne, jeśli nie niemożliwe.

Może w latach dziewięćdziesiątych przeinwestowano i dziś uczelni – przede wszystkim prywatnych – jest po prostu za dużo?

Los szkół prywatnych nie powinien nas tu za bardzo obchodzić. Są oczywiście świetne uczelnie, ale wiele dostarczało kształcenia poniżej wszelkich standardów. Czy uniwersytetów – nie mówię tu o uniwersytetach medycznych czy rolniczych – jest naprawdę zbyt wiele jak na trzydziestokilkumilionowy kraj? Nie sądzę. W miastach wojewódzkich stanowią one ważne centra kulturalne i intelektualne i uzależnianie ich przetrwania od liczby studentów jest czymś bardzo krótkowzrocznym.

Na konferencji padały głosy, że ofiarą takiej polityki padną głównie mniejsze ośrodki. Pani profesor związana jest z uniwersytetem w Białymstoku. Jakiś czas temu tamtejsze środowisko naukowe mobilizowało się w walce o filozofię jako kierunek studiów na uniwersytecie. Jak teraz wygląda sytuacja?

Batalia skończyła się swego rodzaju kompromisem. W tym roku akademickim zawieszono rekrutację na ten kierunek i jest on poniekąd wygaszany. Obrońcom filozofii pozwolono jednak stworzyć nowy kierunek studiów, filozofię z etyką, którego program został już zatwierdzony przez senat uczelni i który rusza od przyszłego roku akademickiego. Oprócz tego powstaną też jakoś spokrewnione z filozofią studia kognitywistyczne. Za rok, gdy odbędzie się pierwsza rekrutacja na filozofię z etyką, zobaczymy, czy ewentualna mała liczba studentów znów nie będzie pretekstem do próby zamknięcia tego kierunku.

Jaki w ogóle pani zdaniem ministerstwo ma pomysł na mniejsze, prowincjonalne ośrodki?

Coraz większa jest grupa tych, którzy podejrzewają, że strategią ministerstwa jest radykalne ograniczenie liczby uniwersytetów w Polsce. Nie wiem, czy rzeczywiście takie są plany. Ale widzę, że system finansowania oparty przede wszystkim na kryterium liczby studentów do tego właśnie prowadzi. Mniejsze ośrodki mają problemy z rekrutacją i finansowaniem, z roku na rok są też coraz bardziej zadłużone. Realne koszty funkcjonowania wielu z nich są wyższe niż dotacja podstawowa. Tak jest właśnie w Białymstoku. Na to nakłada się dług związany z ryzykowną inwestycją w nowy kampus, wybudowany za pieniądze europejskie – typowy przykład nieracjonalnego wykorzystywania europejskich środków na naukę. Utrzymanie tego kampusu pochłania znaczne środki, których Unia już nie zapewnia. W dodatku na kampusie mieszczą się kierunki z punktu widzenia dotacji podstawowej „deficytowe” – fizyka, biologia – co jeszcze bardziej powiększa dług.

Uczelnia sama nie może pozyskać środków?

Skąd? Jedyne pieniądze, jakie by mogła pozyskać, to te od studentów zaocznych i wieczorowych. A tych w związku z niżem demograficznym jest coraz mniej. Przez ciągły deficyt i narastający dług uniwersytet jest w stanie zapaści finansowej. Oszczędza się więc na wszystkim i tnie etaty.

Na kongresie mogliśmy dużo usłyszeć o prekaryzacji pracy młodych naukowców, problemach z umowami śmieciowymi, czasowymi. Kiedy pani zaczynała karierę naukową było łatwiej?

Oczywiście, że tak. Choć gdy zaczynałam, warunki na pewno nie były komfortowe, zarabiało się bardzo mało. Etat na uczelni było ciężko dostać, nie było ich wiele. Jednak poczucie podstawowej stabilizacji i bezpieczeństwa było nieporównywalne z tym, co dziś czeka ludzi zaczynających pracę w Akademii. Zaczęłam pracować jako asystentka, bez doktoratu. Doktorat robiłam już na etacie. Miałam na to określony limit czasu, ale umowa o pracę była na czas nieokreślony. Dziś bez doktoratu nikogo nie przyjmują.Ludzi z doktoratami prawie bez wyjątku zatrudnia się na umowy na czas określony, często roczne. Gdy trzecia umowa powinna być już na czas nieokreślony, robi się miesięczną przerwę w stosunku pracy i cały proces zaczyna się od nowa. W wielu instytutach w ogóle się nie zatrudnia. Liczba zatrudnionych pracowników po habilitacji na wielu wydziałach jest już większa niż liczba doktorów. Nie ma żadnej odnowy pokoleniowej.

Jak ministerstwo reaguje na wszystkie te postulaty?

Nie reaguje w ogóle.

Ministerstwo ciągle wierzy, że jak się wzmocni konkurencyjność i system punktowych ocen, to nasza pozycja na globalnym rynku nauki wzrośnie. A skoro nie rośnie, to jest to wyłącznie wina naukowców, którzy nie potrafią aplikować o granty, nie piszą artykułów do odpowiednio wysoko punktowanych pism itd.

Ministerstwo uważa, że to my jesteśmy nieudacznikami. My z kolei jesteśmy przekonani, że ministerstwo nie jest w stanie zapewnić polskiej nauce najbardziej podstawowych warunków do pracy.

Na kongresie słyszałem, że jeśli nic się nie zmieni, środowisko nauki będzie protestować. Widzi pani do tego potencjał?

Bądźmy realistami: znaczna część środowiska dostosowała się do obecnych warunków. Często bez przekonania. Taktyki radzenia sobie ze stanem rzeczy są niestety mocno zindywidualizowane. Wielu naukowców jest po prostu pasywnych. Skłonienie takich ludzi do oporu nie będzie łatwe. Widać jednak, że skłonność do sprzeciwu narasta.

Co będzie, jeśli stan obecny jednak się utrzyma? Jak za 20 lat będzie wyglądać polska nauka?

Nie wierzę, by na dłuższą metę tak absurdalny system mógł się utrzymać. System oparty na tak karykaturalnej mierzalności i konkurencji sam się zatka, bo nie może być funkcjonalny. Jeśli jednak będzie trwał, wyłoni się kilka centrów grupujących ludzi, którzy są tyleż sprawni intelektualnie, co są sprawnymi menadżerami swoich karier. Do nich będą spływały wszystkie środki, oni będą prowadzić badania na wysokim poziomie. Natomiast znakomita większość uczelni i duża część dyscyplin naukowych po prostu upadnie.

Prof. Małgorzata Kowalska – prof. filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku, kieruje Zakładem Filozofii Współczesnej i Społecznej na Wydziale Historyczno-Socjologicznym, zajmuje się współczesną filozofią francuską, fenomenologią, postmodernizmem oraz filozofią społeczną i polityczną. Autorka między innymi książek „Jean-Paul Sartre i paradygmaty filozoficznego myślenia (1997), Dialektyka poza dialektyką. Od Bataille’a do Derridy (2000), Demokracja w kole krytyki (2005). 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij