Kraj

Korolczuk: „Roszczeniowe matki” i problem z obywatelstwem

Przekaz mediów jest jasny: moja droga, budżet się nie domyka, bo inne kobiety cię okradają.

Brak kobiet w mediach, szczególnie w rolach ekspertek, czy pomijanie milczeniem problemów, które kobiet w szczególny sposób dotyczą, to tylko jedna strona medalu. Drugą jest to, w jaki sposób mówi się i pisze o kobietach w mediach głównego nurtu. Od lat zajmuję się badaniami nad macierzyństwem, a ostatnio także ojcostwem, dlatego z uwagą przyglądam się temu, jak mówi się o kobietach i jak się je przedstawia w kontekście macierzyństwa. Wnioski nie napawają optymizmem.

Kobiety, które nie mają dzieci, przedstawiane są jako egoistyczne, leniwe karierowiczki. Te zaś, które mają dzieci, to z kolei egoistyczne, leniwe i „roszczeniowe” mamuśki. Nie wszystkie oczywiście, bo macierzyńskim ideałem jest mama w domu z ogródkiem, która inwestuje w swoje pociechy czas, pieniądze i energię, żeby nam wyrosło nowe wspaniałe pokolenie, co to uratuje ZUS. Wystarczy jednak, żeby matka czegokolwiek od państwa zażądała, natychmiast okazuje się, że jest „roszczeniowa”, domaga się nieuzasadnionych „przywilejów” i/lub oszukuje państwo, chcąc wyrwać jak najwięcej kasy z budżetu.

Z tego błędnego koła nie ma wyjścia. Jak nie masz dziecka, mimo że masz kasę, pracę, albo przynajmniej mąż je ma, to najwyraźniej w dupie ci się poprzewracało – i co z tego, że nie chcesz albo mieszkania nie masz, przecież kredyty są, nie? Jak masz dziecko i nie chcesz lub nie możesz rezygnować z pracy, to jesteś matką-karierowiczką, która nie potrafi „odpuścić”. A jak cię nie stać na kredyt i nie masz nawet pół etatu, to zamknij buzię z łaski swojej, a najlepiej się wysterylizuj, bo to nie jest kraj dla biednych matek. 

W mediach krąży kilka opowieści o „roszczeniówach”.

Mamy więc „alimenciarę”, która, jak wiadomo, należy do „patologii społecznej”, czyli prawie na pewno jest alkoholiczką, w życiu dnia nie przepracowała, zrobiła sobie nie wiadomo ile dzieci nie wiadomo z kim, robić się jej na te dzieci nie chce, ale po kasę od państwa chętnie rączkę wyciągnie. Kolejna wersja to „wózkowa” – bezczelne toto, fajki tylko pali i z psiapsiółkami pepla przez telefon, przestrzeń życiową jednostkom bardziej wartościowym zabierając i równych praw do tejże przestrzeni żądając.

Właściwie to nawet nie trzeba być matką, by dostać łatkę „roszczeniowej matki” – od dłuższego już czasu powraca w mediach temat milionów, które rzekomo wyłudzają z budżetu kobiety w ciąży, masowo idąc na zwolnienie pierwszego dnia, jak się tylko dowiedzą, że są w błogosławionym stanie. A ostatnio, w kontekście wydłużonych urlopów – podobno rodzicielskich – dziennikarze, np. mój ulubieniec red. Mosz, znów zatroskali się o los budżetu, jako że w myśl nowych przepisów osoby będące na tzw. samozatrudnieniu będą mogły opłacać sobie składki i też pójść na urlop. No więc chyba jasne jest, że te tysiące kobiet pracujących na śmieciowych umowach czy innych kontraktach rzucą się rodzić dzieci, wpłacą kilka razy gigantyczne składki, a potem będą się półtora roku paść na państwowej, czyli naszej – podatników – łące.

Można oczywiście uznać, że to zdrowa reakcja społeczeństwa na nadużycia, które się przecież zdarzają. Takie jest też zresztą stanowisko niektórych znanych feministek. Bo słusznie jest piętnować społeczne zło i nie ma tu miejsca dla świętych krów. Może i tak, tyle że jednocześnie dokonuje się w języku i myśleniu specyficznego przesunięcia, w myśl którego nie mówi się już o „prawach” matek czy rodziców, tylko o „przywilejach”, a piętnując ewentualne nadużycia, nie piętnuje się osób, które ich faktycznie dokonały, tylko zamyka się usta całej grupie społecznej, odmawiając im prawa do wysuwania żądań wobec państwa.

Nikt jakoś nie zauważa, że w ten sposób już nie tylko matki, ale też wszystkie kobiety (i mężczyzn – vide związkowcy) pozbawia się po prostu praw obywatelskich. Bo przecież obywatelstwo to nie tylko udział w wyborach, paszport i „społeczeństwo obywatelskie”, ale też prawa socjalne – prawo do dachu nad głową, do wsparcia w trudnej sytuacji, do godnego życia. Już w latach 50. Thomas Humphrey Marshall pisał o trzech wymiarach obywatelstwa, które dotyczyć ma nie tylko sfery politycznej, ale też ekonomicznej. Skądinąd słusznie krytykowany, np. przez feministki, za to, iż nie odnosił się do nierówności płci, Marshall wskazał jednak słusznie, że obywatelstwo socjalne to niezwykle istotny wymiar praw obywatelskich, który należy uznać za jedną z ważniejszych zdobyczy XX wieku.

W praktyce oznacza to, że będąc członkami/członkiniami wspólnoty, jaką jest społeczeństwo, mamy prawo do korzystania na równych zasadach z tego, co wspólnie wypracowałyśmy/liśmy, czyli z budżetu.

Nie dlatego, że nie mamy co do garnka włożyć. Dlatego, że jesteśmy obywatelkami/obywatelami.

Dyskurs „przywilejów” i „roszczeń” unieważnia ten wymiar praw, kompletnie go anihiluje.

Nieprzypadkowo, jak sądzę, to właśnie matki stały się „dziewczynkami do bicia”. I nieprzypadkowo dostaje się przede wszystkim kobietom biedniejszym, tym, które wymagają czegoś od państwa, bo nie stać ich na kupienie sobie „niezależności” od systemu. Do niedawna macierzyństwo legitymizowało pewne żądania socjalne czy ekonomiczne – w latach 80. podczas tzw. głodowych marszów w Łodzi, opisywanych przez dr Małgorzatę Mazurek, na czele pochodu szły kobiety z hasłami, które odwoływały się do ich roli macierzyńskiej. Hasła te miały wtedy szeroki oddźwięk społeczny.

Dziś – także na skutek medialnych debat na temat tego, kto jest bardziej „roszczeniowy” i komu się bardziej nie należy – takiego oddźwięku już nie mają. Internauci i internautki chętnie nawołują do tego, by biedne matki sterylizować i w ten sposób pozbyć się patologii, a politycy i polityczki radzą kobietom domagającym się, by państwo egzekwowało wyroki sądów w kwestii alimentów, by „nie rozkładały nóg”, to nie będą miały problemów. Ewa Charkiewicz nazwała tę postawę „neoliberalnym rasizmem” i analogicznie do rasizmu niesie ona negatywne konsekwencje nie tylko dla piętnowanej grupy, ale dla nas wszystkich.

I tu dochodzimy do drugiej kwestii – dyskurs „przywilejów”, łatka „roszczeniów” są groźne także dlatego, że podważają solidarność między kobietami i szerzej – solidarność społeczną. Zgodnie z zasadą „dziel i rządź” wskazuje się winne trudnej sytuacji finansowej państwa wśród samych kobiet, podważając znaczenie wspólnoty doświadczeń czy problemów, która mogłaby wiele z nich (choć pewnie nie wszystkie) łączyć. Problemy społeczne, niczym za dotknięciem magicznej różdżki, znikają i zostają tylko indywidualne „roszczenia” tych, którym się nie chce ciężko pracować.

To jasny przekaz: moja droga, budżet się nie domyka nie dlatego, że wydaliśmy w ubiegłym roku miliard na szkolenie pilotów F16, tylko dlatego, że inne kobiety cię okradają i siedzą sobie na zwolnieniu/urlopie, pasą się alimentach z budżetu, żyją sobie jak pączki w maśle, pleplają na ławce w parku i malują pazury, podczas gdy ty bierzesz drugi etat, trzeci kredyt i z wywalonym językiem próbujesz zdążyć za życiem, które ucieka. I wiele kobiet to kupuje, także feministek. Przecież znają jedną albo i drugą, która niby siedzi w domu na zwolnieniu, a chodzi sobie do kosmetyczki albo ma wysokie alimenty z Funduszu, a z mężem wciąż żyje.

Powtarzając opowieści o „roszczeniówach”, łatwiej sprawić, by kobiety, zamiast dyskutować o tym, jakiej polityki społecznej chcą, bądź wspólnie żądać choćby tych nieszczęsnych żłobków, dobrej jakości edukacji czy dostępnej służby zdrowia, narzekały na „roszczeniówy” i walczyły przede wszystkim o siebie.

To jest wyzwanie nie tylko dla mediów, ale dla nas wszystkich, dla feminizmu, dla Kongresu Kobiet też. Solidarność z tymi, co mają władzę i kasę, nic nie kosztuje. Czy potrafimy być solidarne z tymi, którym tak łatwo odmówić prawa do godności?

Dr Elżbieta Korolczuk – socjolożka, badaczka na Södertörns University w Sztokholmie, współredaktorka (z Renatą E. Hryciuk) książki Pożegnanie z Matką Polką? Dyskursy, praktyki i reprezentacje macierzyństwa we współczesnej Polsce, członkini Porozumienia Kobiet 8 Marca.

Jest to wystąpienie Elżbiety Korolczuk na V Kongresie Kobiet.

Czytaj także:

Piotr Pacewicz, Donos na męskiego lenia

Agnieszka Graff, Równość i Matka Natura

Agnieszka Wiśniewska, Którędy do równości

Agaty Szczerbiak: Seksmisja w polskich mediach

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Elżbieta Korolczuk
Elżbieta Korolczuk
Socjolożka
dr hab. Elżbieta Korolczuk – socjolożka, komentatorka i aktywistka. Pracuje na Uniwersytecie Södertörn w Sztokholmie i w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. W swoich badaniach zajmuje się tematyką płci kulturowej (gender), ruchami społecznymi i społeczeństwem obywatelskim. Jest autorką licznych artykułów naukowych oraz książek, m.in. „Rebellious Parents. Parental Movements in Central-Eastern Europe and Russia” przygotowanej we współpracy z Katalin Fábián (Indiana University Press, 2017) i „Civil Society revisited: Lesssons from Poland wydanej z Kerstin Jacobsson” (Berghahn Books, 2017). W 2019 ukazał się tom „Bunt Kobiet. Czarne Protesty i Strajki Kobiet” przygotowany we współpracy z Beatą Kowalską, Claudią Snochowską-Gonzalez i Jennifer Ramme (Europejskie Centrum Solidarności) oraz książka „Matki i córki we współczesnej Polsce” (Universitas). Przez ponad dekadę działała w warszawskiej Manifie. Jest też honorową członkinią Stowarzyszenia „Dla Naszych Dzieci” i działa w radzie Fundacji „Akcja Demokracja” oraz Radzie Kobiet przy Prezydencie Warszawy.
Zamknij