Kraj

Dunin: OFE, historia wielkiego przekrętu

Pożytecznych idiotów, gotowych powtarzać w mediach: rząd ukradł mi moje pieniądze, te, które sobie w OFE uskładałem, wciąż łatwo jest znaleźć. I to wśród elity.

Należę do roczników, które mogły wybierać, czy chcą przystąpić do OFE, czy pozostać w tym okropnym ZUS-ie. Mało kto wiedział, o co w tym naprawdę chodzi, i bardzo dbano o to, żeby nikt się nie dowiedział. Niewiele z tego wszystkiego rozumiałam, wybrałam jednak ZUS.

Co o tym zadecydowało? Lenistwo i beztroska? Nieumiejętność podjęcia decyzji, jaki fundusz wybrać? Niechęć do nachalnej reklamy obiecującej rozkoszne życie emeryta? Nie są To zbyt racjonalne powody, ale racjonalne chyba też miałam. Z racji zainteresowań zawodowych orientowałam się, jak wyglądają prywatne ubezpieczenia zdrowotne. Nie chcę tu budować analogii, która nie jest całkiem prosta, wystarczy powiedzieć, że miałam dystans do instytucji, których rolą jest odpowiadanie na ważne potrzeby społeczne, a celem zysk finansowy. No i jednak wierzyłam w państwo. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze coś było z Polską nie tak (komunizm, długi, braki), a jednak jakieś emerytury powszechnie wypłacano. Czemu miałam więc w tym samym zakresie nie zaufać państwu demokratycznemu, przy wszystkich jego wadach? Z kolei uzależnienie świadczenia od kaprysów rynków finansowych wyglądało na ryzykowne. Jako rasowa pesymistka zapewne sądziłam, że nawet jeśli ktoś na tej grze może zyskać, to ja na pewno stracę. Bezpieczniej, jako homo sovieticus, czułam się pod skrzydłami państwa.

To, czego potem dowiadywałam się o OFE, potwierdzało moje intuicje. Wyczerpująca książka Leokadii Oręziak OFE. Katastrofa prywatyzacji emerytur w Polsce dostarcza nie tylko potwierdzeń, ale także mocnych faktograficznych podstaw do krytyki przeprowadzonej w 1999 roku reformy systemu emerytalnego i wprowadzenia filara kapitałowego, wymarzonego modelu na przyszłość. Wystarczająco wiele, żeby za cytowanymi przez nią autorytetami powiedzieć, że był to wielki przekręt. I nadal jest – tylko na dużo mniejszą skalę.

Przypomnijmy, na czym ten przekręt polegał. Państwo zbierało składki (organizowało, ściągało od płatników) i przekazywało dużą ich część prywatnym funduszom. Ponieważ wciąż obowiązuje system, w którym ze składek obecnie pracujących opłaca się emerytury starszego pokolenia,  powstawała w nim luka wielkości przekazanych sum. Aby ją zapełnić, państwo pożyczało pieniądze od funduszy, emitując obligacje, a następnie płacąc od nich odsetki. Czyli stale powodując zwiększenie długu publicznego. Im gorsza sytuacja państwa, tym mniej pewne są jego długi, a więc i odsetki rosną, a dzięki temu – doraźnie – fundusze mogą wykazać się większym zyskiem. Obligacje stanowiły około połowy ich aktywów. Gdyby ktoś chciał oszczędzać w ten sposób, kupno obligacji nie byłoby specjalnie trudną operacją, ale nie musiałby płacić prowizji zarządzającym jego składkami instytucjom. Możę jednak lepiej było zaufać prywatnym podmiotom? Cóż, gdyby państwo miało zbankrutować i przestać wypłacać emerytury z innych źródeł, to ten dług zaciągnięty w OFE również byłby nieściągalny.

Poza tym każda składka przenoszona do OFE była pomniejszana o stałe opłaty i prowizje pobierane przez fundusze – bez względu na osiągane przez nie wyniki. Jednym słowem, złoty interes: niewielki kapitał początkowy, stały dopływ pieniędzy, którymi można operować przez lata, mało wydając, póki nie nadejdzie czas wypłacania emerytur. A jeśli po drodze jakiś kryzys czy wysoka inflacja zjedzą zgromadzone na indywidualnych kontach środki, to mówi się – trudno.

Oręziak odpowiada też na argumenty zwolenników OFE, takie jak umożliwienie rozwoju giełdy, rynków finansowych, inwestycje. Czyli, jej zdaniem, przepompowywanie pieniędzy z budżetu państwa do prywatnych właścicieli, którzy mogą użyć ich do tworzenia baniek finansowych albo transferować z Polski. Zarabiają na tym korporacje i finansjera oraz ci, którzy stoją blisko pompy. Ale załóżmy, że był w tym też jakiś efekt rozwojowy, jednak mniejszy, niż nam się to przedstawiało.

Kwestie te omawiam skrótowo, bo jak się wydaje, stały się one powszechnie znane. Wzrosło zadłużenie państwa, znacznie obniżyły się emerytury, trzeba było wydłużyć wiek emerytalny, co nie jest popularną decyzją. Dziś udział w OFE nie jest już obowiązkowy i odebrano funduszom możliwość inwestowania w pożyczki państwowe. Reformę przeprowadziło PO, a minister Rostowski nazwał OFE rakiem toczącym polskie finanse. Poza Solidarną Polską (cóż za paradoks!) właściwie cała opozycja była za, choć głosowała przeciw.

Wydaje się, że walka z kapitałowym filarem emerytalnym mogła być ważnym motywem lewicowych kampanii, dobrze zdefiniować konflikt polityczny i przy okazji uświadomić społeczeństwu różne problemy i możliwe warianty rozwiązań. Tak jednak się nie stało. SLD, które podobno zawsze było przeciwne tej formule, u szczytu swojej potęgi milczało na ten temat, podobno po to, żeby umożliwić nam wejście do UE. Ale potem również nie eksponowało nadmiernie swoich przekonań.

Można powiedzieć, że dwa i pół miliona Polaków, którzy bez przymusu wybrali OFE, robi to teraz na własne ryzyko. Nadal jednak są to spore pieniądze, których ubytek trzeba jakoś rekompensować.

W każdym razie pomysł tak daleko idącej prywatyzacji emerytur na szczęście przeszedł do przeszłości. Możemy więc zadać sobie pytanie: po cośmy tę żabę jedli? Straty znacznie przewyższyły korzyści, a straconych środków już nigdy nie odzyskamy.

Odpowiedź jest znana, staliśmy się, podobnie jak inne słabe państwa południowoamerykańskie czy środkowoeuropejskie, ofiarami globalnego kapitalizmu i ekspansji międzynarodowych instytucji finansowych. Bank Światowy od wprowadzenia takich rozwiązań uzależniał redukcję naszego zadłużenia, a to było warunkiem integracji europejskiej. Zostaliśmy skolonizowani, ale też tak bardzo źle na tym nie wyszliśmy, zresztą nie było lepszej opcji, więc może to była cena, którą trzeba było zapłacić.

Są jednak jeszcze inne straty, mniej wymierne, a dotyczące społecznej świadomości. W latach poprzedzających wprowadzenie OFE miała miejsce niesłychanie intensywna kampania propagandowa finansowana w dużej mierze przez Bank Światowy i Amerykańską Agencję ds. Rozwoju Międzynarodowego. Zapamiętana została jako mamienie „emeryturą pod palmami”, jednak poza tym ta oszukańcza obietnica niosła w sobie też inny przekaz.

Uderzała w osiągnięcie cywilizacyjne, jakim są instytucje powszechnych, opartych na solidaryzmie zabezpieczeń społecznych, podważała zaufanie do państwa, uczyła indywidualizmu, niszczyła międzypokoleniową solidarność.

Zamiast tego mówiono ludziom, że każdy ma zarobić sam na siebie, i to jest właśnie dobre i sprawiedliwe. Dla wielu dogmat ten nadal jest nienaruszalny, chociaż wiadomo – można to było zobaczyć na przykładzie innych krajów – że w wypadku emerytur dla ludzi biednych i średniozamożnych, czyli dla absolutnej większości społeczeństwa, to się nie sprawdza. Akcja przekonywania Polaków do zalet kapitalistycznych emerytur związana też była z intensywnym lobbingiem i korumpowaniem klasy politycznej oraz mediów.

Jeśli dziś pytamy, skąd wziął się sukces wyborczy Korwin-Mikkego, to może to także jest część odpowiedzi. Przy pomocy ogromnych środków i zmasowanej propagandy tak nas wychowano – do życia w dżungli, w której tyle masz, ile sobie upolujesz. W pogardzie do państwa jako gwaranta bezpieczeństwa. Jeśli nawet udałoby się całkowicie zlikwidować OFE, budowa solidarności społecznej jest teraz trudnym zadaniem. A pożytecznych idiotów, gotowych powtarzać w mediach: rząd ukradł mi moje pieniądze, te, które sobie w OFE uskładałem, wciąż łatwo jest znaleźć. I to wśród elity.

Leokadia Oręziak, OFE. Katastrofa prywatyzacji emerytur w Polsce, Książka i Prasa 2014

Czytaj także:

Leokadia Oręziak: OFE to dzieło sztuki propagandy medialnej [rozmowa Roberta Kowalskiego]


***

Artykuł powstał w ramach projektu Europa Środkowo-Wschodnia. Transformacje-integracja-rewolucja, współfinansowanego przez Fundację im. Róży Luksemburg

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij