Kraj

Diduszko: Damski bokserze, śpij spokojnie!

Premierka Kopacz i pełnomocniczka Fuszara nie powinny już dłużej ulegać szantażowi zwolenników „tradycyjnego” bicia kobiet i dzieci. 

Są momenty, gdy chciałabym kibicować Ewie Kopacz. Na przykład, kiedy słucham jak Grzegorz Schetyna na wieść o jej premierowskiej nominacji zaczyna snuć fantazje o wprowadzeniu kolegialnego przywództwa w PO i z mizoginiczną szczerością przyznaje, że nowa premierka nie ma szans być wyjątkową postacią, brakuje jej interesującej wizji politycznej (jakby w PO był duży popyt na wizje, inne niż wizje własnej wielkości) i zaciętości w realizowaniu politycznego programu. Na te słowa zaciskają mi się zęby, ale chciałabym móc zacisnąć też kciuki. I liczyć, że premierka nie będzie się dzielić władzą z tymi, którzy już teraz, wychodząc z pozycji patriarchalnego przywileju, kwestionują jej możliwości i mandat do samodzielnego przywództwa.

Jednak decyzja marszałkini Kopacz o zdjęciu z porządku obrad Sejmu tak długo oczekiwanego głosowania nad ratyfikacją konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy w rodzinie świadczy o tym, że najwyraźniej już przyjęła te nieuczciwe zasady gry, które – mimo jej parlamentarnej pozycji formalnie drugiej osoby w państwie – obsadzają ją w roli tej „słabszej”. To błąd potrójny: ta decyzja nie doda jej siły, a do tego uwikła w kolejne szantaże i wewnątrzpartyjne „kompromisy”, z których trudno wyjść z twarzą i, co najważniejsze, oznacza poddanie walkowerem walki o prawa tych faktycznie najsłabszych: ofiar przemocy domowej, które miała chronić konwencja.

Takie są koszta ukłonów w stronę platformianych twardogłowych „tradycjonalistów”. I widząc je, kibicować mi się odechciewa.

Ta strategia to też zaprzepaszczenie szans, które dają ostatnie, obiecujące działania na polu polityki równościowej ze strony Donalda Tuska. W ciągu ostatnich miesięcy zakwitła bowiem nadzieja, że PO przesunie się choć odrobinę z pozycji prawicowych w kierunku centrum. Ta nadzieja była, kiedy Małgorzata Omilanowska, nowa ministra kultury, powiedziała publicznie, że nie widzi możliwości cenzurowania sztuki przez instytucje religijne (przy okazji sprawy Golgota Picnic); kiedy Joanna Kluzik-Rostkowska, nowa ministra edukacji, stanowczo przestrzegła nauczycieli przed podpisywaniem niezgodnej z polskim prawem „klauzuli sumienia” i zarządziła wprowadzenie lekcji etyki dla każdego chętnego dziecka (bo skoro są pieniądze na lekcje religii, to muszą się znaleźć i na lekcje etyki); wreszcie kiedy profesor Fuszara została pełnomocniczką rządu ds. równego traktowania.

Dziś wiemy, że była to nadzieja złudna i na wyrost, a ja znów zdaję sobie sprawę, że dałam się nabrać. Bo myślałam, że PO już nie ma czego szukać pod prawą ścianą i przestawia zwrotnicę. Teraz rozumiem, że nic takiego się nie dzieje, a partia rządząca niestrudzenie stosuje swoją starą, zużytą, ale wciąż działającą na zdesperowanych lewicowych i centrowych wyborców grę. Puszcza do nich oko, jednak tylko po to, żeby zaraz potem na poziomie konkretnych ruchów w Sejmie zapewnić kolegów pilnujących tzw. „tradycyjnych wartości”, że mogą czuć się bezpiecznie, żadne zdrożne rewolucje tu nie nastąpią.

Domowi terroryści, to jest, przepraszam, stanowczy ojcowie rodzin, nie zostaną wystawieni na bruk za stosowanie „tradycyjnych” metod dyscyplinowania kobiet i dzieci, a dzieciom nikt nie będzie mieszał w głowie antykoncepcją, obejrzą sobie co trzeba same w internecie i po krzyku.

Ostrożna wypowiedź profesor Fuszary u Jacka Żakowskiego w czwartkowym poranku TOK FM o tym, że co prawda nie jest zadowolona ze zdjęcia z porządku obrad tego głosowania, ale ufa Ewie Kopacz i trudno jej podważać tę decyzję, „bo nie jest w środku Parlamentu”  oraz wyrażające poparcie dla przyszłej premierki i pomijające całkowitym milczeniem sprawę ratyfikacji konwencji oświadczenie Kongresu Kobiet, wydane dzień po fatalnej dla kobiet decyzji marszałkini, to dobre lekcje na temat sprytnych Zagrań Platformy. Nominacja profesor Fuszary, było nie było reprezentantki Kongresu Kobiet, i uczynienie z niej „zderzaka” osłaniającego lawirującą w sprawach równościowych partię pozwoliło po raz kolejny lewicowych i centrowych wyborców nabrać, a jeszcze przy tym pozbyć się części odpowiedzialności za niezrealizowane obietnice, za które obrywać będzie sama Fuszara. Nie zamierzam oburzać się na samą pełnomocniczkę, bo wiem, że każdy, kto w nadziei na dokonanie dobrych zmian zacieśnia współpracę ze sprawującymi władzę, siłą rzeczy musi przystąpić do gry kompromisów – nie ma innej drogi. Ale ze smutkiem przychodzi mi skomplementować polityczny spryt konserwatywnej Platformy, która pod pozorem dopuszczenia do współdecydowania skutecznie zakneblowała organizację, do tej pory będącą istotnym filarem walki o prawa kobiet w Polsce.

Warto dla kontrastu przytoczyć stanowisko Zielonych, którzy przy pomocy prostej i bardzo trafnej infografiki oraz „kalendarium bierności Platformy” pokazali jak długotrwałe polityczne przepychanki przekładają się na rzeczywistość polskich kobiet. Otóż, jak wynika z badań, każdego miesiąca w wyniku przemocy domowej giną w Polsce cztery kobiety, to oznacza – jak obliczyli Zieloni – że od przyjęcia Konwencji przez Komitet Rady Ministrów Europy 7 kwietnia 2011 roku do zdjęcia przez Ewę Kopacz z porządku obrad Sejmu głosowania nad jej ratyfikacją śmierć poniosło około 160 kobiet.

Pewnie wszystko działo się zgodnie z polską tradycją, pewnie spora część z nich była bita miesiącami i latami, pewnie ich mężowie i konkubenci byli nawet zamykani od czasu do czasu na 48 godzin, by potem wrócić do domu.

Pewnie sąsiedzi z szacunku dla wielowiekowej katolickiej tradycji nie reagowali na krzyki i odgłosy uderzeń za ścianą, bo nie ingeruje się w sprawy rodziny, która jest przecież święta.

Donoszenie jest fe, a jak się baby nie bije to jej wątroba gnije – każdy zna te passusy z kanonu polskich tradycyjnych wartości.

Filarami chronienia „tradycyjnych wartości” i „świętości rodziny” w rządzie Platformy byli Jarosław Gowin, a po jego odejściu nowy minister sprawiedliwości Marek Biernacki i jego zastępca Michał Królikowski – obaj włożyli wiele trudu w przeciwdziałanie ratyfikowaniu chroniącej kobiety i dzieci konwencji, wytrwale walczą też o zaostrzenie innej uderzającej w godne życie polskich kobiet ustawy – tej dotyczącej przerywania ciąży. Z doniesień „GW” wynika, że to właśnie Biernacki zażądał zdjęcia konwencji z porządku obrad i uczynił to warunkiem swojego wejścia do nowego rządu. Ewa Kopacz ulegając temu żądaniu pokazała, że wymarzone przez Schetynę zbiorowe przywództwo już weszło w życie. Jeżeli nie nastąpi żaden zwrot akcji (wiem, że to naiwna fantazja) i konwencja nie zostanie ratyfikowana w najbliższym czasie a w nowym rządzie rzeczywiście znajdą się Biernacki i Królikowski to sprawcy przemocy domowej, hierarchowie katoliccy, lekarze nie wypisujący środków antykoncepcyjnych i fanatycy blokujący wejścia do instytucji kultury mogą spać spokojnie – upupiona przez partyjnych kolegów-tradycjonalistów, skupiona na poszukiwaniu kompromisów premierka nie będzie im sprawiać kłopotów.

Nie wiem natomiast, co radzić kobietom i dzieciom.
 

Czytaj także:
Agata Diduszko-Zyglewska, Dzieci nie są własnością rodziców
 
 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Diduszko-Zyglewska
Agata Diduszko-Zyglewska
Publicystka, radna Warszawy
Dziennikarka, działaczka społeczna, w 2018 roku wybrana na radną Warszawy. Współautorka mapy kościelnej pedofilii i raportu o tuszowaniu pedofilii przez polskich biskupów; autorka książki „Krucjata polska” i współautorka książki „Szwecja czyta. Polska czyta. Członkini zespołu Krytyki Politycznej i Rady Kongresu Kobiet. Autorka i prowadząca feministycznego programu satyrycznego „Przy Kawie o Sprawie”, nominowana do Okularów Równości 2019 Współpracuje z „Gazetą Wyborczą" i portalem Vogue.pl.
Zamknij