Kraj

Cieplak: Miłka, Kaśka, Łucja…

Czy działania prawne, wychowawcze mogą różnić się ze względu na płeć dzieciaków, których dotyczą?

Od pewnego czasu obserwuję wyroki sądu rodzinnego i często odnoszę wrażenie, że tak – jego decyzje mają płeć. W inny sposób traktowane są dziewczęta, dla których sumienie niektórych nauczycieli widzi konkretne role kulturowe i związane z nimi wzory zachowań. Dziewczynki szybciej można złapać na przewinieniach, ukarać. Mówi się, że to dla ich dobra, bo mogą „zaciążyć” lub paść ofiarą gwałtu w wyniku zachowań ryzykownych. Trzeba więc zadbać o „dobro” dziewcząt. Czyli wysłać je do ośrodka wychowawczego, zamiast stworzyć im lepsze warunki życia na miejscu. Oskarżenia wobec nich przychodzą łatwiej, choć stoją za nimi budowane na opak argumenty.

Być może przypadki, które opiszę, nie dotyczą systemu jako takiego. Może to prawo serii, przypadek.

Tutaj w „wychowawczej grze” uczestniczy już wielu aktorów: pedagożki, nauczyciele, kuratorki, policja, świetliczanki, sąd, rodzice, podwórko. Cała sieć. Niestety scenariusz reakcji na krzywdę w tej sieci przebiega częściej jak w Nadzorować i karać (złym śnie Foucaulta) niż Jak kochać dziecko (prawie, przynajmniej moim zdaniem, realnej utopii Korczaka).

Przez cały lipiec przychodzą listy od Miłki [imiona zmienione – AC]. Wysyłam jej kolejne koperty ze znaczkami w środku (tak zwane „koperty zwrotne”). Miłka trafiła do ośrodka leczenia nerwic. To nie jest najgorsza sytuacja, bo dziewczyna od początku wiedziała, że pomieszka tam chwilowo, była przygotowana i tak naprawdę szła na dobrą terapie. Po powrocie zdążyła wszystkim poradzić, co i jak w takim miejscu. W razie gdyby.

Z Kaśką jest inaczej. Trafiła do ośrodka, bo zwolniło się miejsce. Ośrodek zamknięty, daleko, nie wiadomo na ile.

Główna wina? Nie chodziła do szkoły. Winy dodatkowe: jakiś plotki-ploteczki, że niegrzeczna, że się nie słucha. No i do tego pali papierosy, ktoś widział jak niosła piwo. I piła. Pewnie w złym towarzystwie. Podobno.

Jak widać, to wystarczające powody, żeby zamiast na miejscu pracować nad jej rytmem dnia, wysłać ją daleko i nagle. Tym bardziej, że miała się wyprowadzić i zmienić szkołę. W wyniku rozwodu rodziców i tak miała zacząć wiele rzeczy od początku.

Próbuję się dodzwonić do zamkniętego ośrodka, w którym jest Kaśka. Od dwóch dni. W kółko słyszę tylko zajęte i zajęte. Zaniepokojona obdzwaniam znajomych z miasta, gdzie znajduje się ośrodek. Można rozmawiać dopiero po 19.30, a jest 22 i ciągle zajęte. Czytamy regulamin ośrodka, brzmi jak w serialu Orange Is New Black. A to jest zwyczajny nibydom z nastolatkami.

W końcu udaje się połączyć z odpowiednim oddziałem. Numer siedem, szczęśliwy. Wychowawca, pan Tomek. Pyta, kim jestem. Wychowawczynią. A skąd? Ze świetlicy. Faktycznie, Kaśka mówiła, że ma taką swoją świetlicę i panie. Pan Tomek podobno pozwala puszczać sygnały na komórkę, jak ktoś zachowuje się w porządku. Ogólnie nie brzmi źle, a Kaśka mówi w miarę normalnie. Poza tym, że trzęsie się jej trochę głos. No i gadamy. Pierwszy dzień przepłakany, jak w amoku. Bez kontaktu. Drugi, trzeci już lepiej. Twierdzi, że nauczyciele fajni, dużo obowiązków. Są za to przerwy na papierosa i podobno jest najlepiej w Polsce. Jak ma się wzorowe zachowanie, to można wejść na kilkanaście minut tygodniowo na neta. Chłopcy są bardziej zboczeni niż na podwórku, ale nic jej nie robią.

Poza tym nie wie, jak długo tu będzie. Dziewczyny z pokoju twierdzą, że do końca gimnazjum (czyli trzy lata). Kaśka cytuje koleżanki, podobno szybko się przyzwyczai i jeszcze będzie tęsknić za ośrodkiem. Mówi, że śmiesznie się złożyło, bo byliśmy kilka lat temu na wycieczce w tym mieście. No i teraz powinna je znać. Tylko wtedy była w nagrodę, a teraz za karę. Podczas wycieczki nie pozwoliłyśmy dzieciakom wchodzić do fontanny chociaż chciały, przypomina.

Miesiąc wcześniej spotykaliśmy się, niby profilaktycznie, z innym pracownikiem ośrodka wychowawczego. Kaśka mogła zapytać o różne rzeczy. Nie spodziewałam się, że jednak ją zamkną. Miała wprowadzić się do innego rodzica i pozmieniać kilka rzeczy w swoim życiu. Przynajmniej na taki bieg wydarzeń była przygotowana.

Jest też Łucja. Ona czeka. Otóż Łucja ma pecha, bo trafiła na kuratorkę, której boi się cało miasto. Nie tylko dzieci i rodzice. Także pedagożki i nauczyciele. A jej mama szczególnie, bo tajemnicą poliszynela jest to, że samotne matki dostają od niej pogardliwą radę, żeby znalazły sobie faceta, skoro nie potrafią zajmować się dziećmi.

To ta sama, która ostatnio wpakowała inną dziewczynkę do ośrodka, bo jej mama urodziła kolejne dziecko. Tak profilaktycznie! Z mamą Łucji biegamy od sądu do prawnika, składamy pisma, dzwonimy.

Dostałyśmy wgląd w akta sprawy. Znajduje się w nich tabelka. Są w niej różne określenia, które mogą opisywać postawę dziewczynki podczas spotkań z kuratorką (wystarczy zaznaczyć, czy są zgodne z prawdą). Wynika z nich, że jest agresywna, opryskliwa. Łucja? Nie znam bardziej elokwentnej nastolatki niż ona! To Łucja przez całe wakacje zostawała z nami po zajęciach, pomagała zajmować się młodszymi, przychodziła dodatkowo.

Czym zawiniła? Zasypiała do szkoły albo nie przychodziła. Żadnych ucieczek z domu, zachowań ryzykownych (już lecę językiem profilaktycznym).

W aktach jest, że ma złe towarzystwo. Zresztą w papierach stoi też, że chodzi do świetlicy, gdzie jest patologiczne środowisko. Szkoda, że nikt nie zapytał o opinię świetlicy ani w niej nie był.

Co może teraz uratować Łucję? Opinia psychologa. Choć wyrok jest już prawomocny, to może się okazać, że nie nadaje się do ośrodka. Nie pomoże nawet opinia szkoły, która tak jak i my twierdzi, że wyrok jest nieadekwatny. Zdajemy sobie jednak sprawę, że dziewczyna nie miała żadnego wsparcia psychologicznego, nie wykonano żadnej pracy poza przydzieleniem ośrodka. Łucja i jej mama zostały same.

W sądzie pytałyśmy: A co będzie jeśli Łucja zmieni swoje zachowanie? Nic, wyrok jest prawomocny. Jak zwolni się miejsce, to leci do ośrodka. A gdyby od września chodziła do szkoły, a miejsce było dopiero w grudniu?

Są też nasi chłopcy. To nie był jakiś najlepszy rok i połowa gimbazy nie przeszła do następnej klasy. Można się kłócić, czy to brak naszej skuteczności, czy coś innego. Nie wiem. Ale ich, przykładowo, przydzielono do innych klas lub szkół, żeby nie mieli ze sobą kontaktu. Na podwórku i tak się spotkają, ale to nic.

Poza tym oni nie zaciążą, co, jak twierdzono, grozi w przypadku Łucji. Mogą sobie żyć blisko, bezpiecznie, w domu.

Czuję, że mamy za mało wparcia prawnego i świadomości, że zamiast pomagać, karzemy. A jeśli się nie mylę, sytuacja naszych dziewczyn nie jest odosobniona. Łucja, Kaśka, Miłka to moim zdaniem nie są przypadkowe skazania i błędy wychowawcze, ale ewidentnie efekt dyskryminacji płciowej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Anna Cieplak
Anna Cieplak
Animatorka kultury, pisarka
Animatorka kultury, aktywistka miejska, autorka książek "Zaufanie" (2015), "Ma być czysto" (2016). Na co dzień pracuje z dziećmi i młodzieżą (od 2009 w Świetlicy Krytyki Politycznej "Na Granicy" w Cieszynie), nagrodzona za działalność w zakresie kultury przez MKiDN (2014), stypendystka programu "Aktywność obywatelska" (2015).
Zamknij