Kraj

Kogo pokocha Polska?

Od wielu miesięcy mam nadzieję, że Biedroń ogłosi start czegoś nowego - podobnie jak co najmniej kilkanaście procent Polaków i Polek, którzy w sondażach typują go na najwyższy urząd w państwie.

Timing w polityce – ważna rzecz. Jednego dnia zestaw tych samych spekulacji rozejdzie się wiralowo po sieci, innego zatonie w odmętach niepamięci. Wczoraj wieczorem hitem został krótki tekst Iwony Szpali z „Gazety Wyborczej” o rezygnacji Roberta Biedronia z kandydowania w Słupsku i ogłoszeniu przez niego „jeszcze w tym roku” ogólnopolskiej inicjatywy politycznej pod nazwą Kocham Polskę. Sam Biedroń w reakcji tajemniczo sugeruje, że coś jest na rzeczy, ale nie do końca, pisząc na Twitterze o „plotce, co szerząc się, rośnie”.

Dowcip polega na tym, że przedrukowany w setkach miejsc news zawiera mało konkretów, a jedynie możliwe scenariusze (np. termin ogłoszenia projektu: albo na jesieni, albo pod koniec roku) i tezy krążące w komentatorskiej bańce od dawna: o rzekomej nazwie pisała „Polityka” już wiele tygodni temu, a o tym, że Biedroń w ogóle ma ogólnopolskie ambicje mówi on sam na dziesiątkach tłumnych spotkań z mieszkańcami miast całej Polski. Że wybory do europarlamentu to najlepsza okazja na wybicie się nowej siły politycznej wie student I roku politologii, podobnie jak o tym, że – dziś już bardzo mało prawdopodobna – zmiana ordynacji czyniłaby samodzielny start niecelowym.

A „rezygnacja ze Słupska”? Faktycznie, Biedroń nie mówił dotąd niczego wprost, ale podkreślał, że „jeśli wygra, to zostanie na pełną kadencję”. Wyniki w sondażach ma bardzo dobre, ale po zwycięstwie wycofać się przedterminowo nie może, bo miastu na głowę wejdzie PiS-owski komisarz. Wszystko więc składa się w logiczną całość. Czy zatem Biedroń faktycznie ogłosi start czegoś nowego? Od wielu miesięcy mam na to nadzieję, podobnie jak co najmniej kilkanaście procent Polaków i Polek, którzy w sondażach typują go na najwyższy urząd w państwie, a tym bardziej ci, którzy w jego osobie widzą potencjał budowy drugiego bloku opozycji zdolnej powalczyć o mocny wynik dwucyfrowy i zmianę układu sił politycznych w Polsce.

Tego samego dnia, co tekst w „GW” ukazał się inny, dłuższy tekst Renaty Grochal na łamach „Newsweeka” z tezą o szansach i potrzebie jednoczenia się opozycji wokół Platformy Obywatelskiej. Obok standardowej opowieści pt. „albo wspólna lista, albo drugie Węgry”, historii postępującej fraternizacji Grzegorza Schetyny z Katarzyną Lubnauer i wciągania do Koalicji Obywatelskiej tuzów prawniczych znanych z protestów w obronie wymiaru sprawiedliwości, gwóźdź artykułu to informacja, że bliskie finalizacji jest porozumienie o starcie Barbary Nowackiej, a także teza Aleksandra Kwaśniewskiego, że na „polskiego Macrona” nie ma dziś warunków, co najwyżej jest miejsce dla 12-procentowej centrolewicy.

Tylko człowiek o umysłowości paranoika mógłby podejrzewać dwie, tak różne przecież gazety o koordynację przekazu. Abstrahując jednak od intencji, zastanówmy się, co te dwie opowieści znaczą łącznie?

Czekając na Biedronia

Ano tyle, że szykuje się wielka anty-PiS-owska koalicja ponad podziałami, perspektywiczna, optymistyczna i różnorodna. Opozycyjnego konia już, już kują do wyścigu – i tylko słupska żaba, butna i nadambitna, nogę podstawia. Logiczne, prawda?

Tyle, że nie. Połknięcie przez Grzegorza Schetynę przystawki Nowoczesnej i wzięcie na pokład kilkorga charyzmatycznych „obrońców demokracji” ma jak najbardziej sens. Udawanie jednak, że będzie z tego, nomen omen, tęczowa koalicja, to ciężkie nieporozumienie – kunktatorstwo PO w głosowaniach w sprawie aborcji, a ostatnio też wypowiedzi kandydata Koalicji Obywatelskiej na prezydenta Wrocławia w sprawie „manifestowania swoich poglądów w przestrzeni publicznej” czynią taki projekt zwyczajnie niewiarygodnym. Barbarę Nowacką z kolei – gdyby twierdzenia dziennikarki „Newsweeka” miały się sprawdzić – taki układ naraża na utratę ogromnego kapitału politycznego, jaki zgromadziła konsekwentnie broniąc praw kobiet.

Z drugiej strony potencjał centrolewicowej koalicji jest dużo większy niż twierdzi były prezydent RP. W roku 2015 różne lewice uzyskały łącznie 11 procent poparcia – w warunkach rozbicia i wzajemnych pretensji, słabej rozpoznawalności jednej z partii oraz obciążenia drugiej koalicji blamażem wizerunkowym sprzed pół roku i prowadzoną ad hoc kampanią. A do tego to wszystko miało miejsce przed Czarnym Protestem, przed ogólnym przesunięciem dyskursu ekonomicznego na lewo, przed mobilizacją w sprawach ekologii i ciężkim kryzysem liberalnej opcji „obrony demokracji”. Jeśli do tej układanki dodać fakt, że w ostatnich wyborach partie zupełnie nowe były w stanie zdobyć 20 procent głosów – nowy ruch na lewej stronie opozycji to optymalny układ domyślny, a nie hipsterska fanaberia.

Może lepiej, żeby Biedroń i Nowacka nie słuchali rad Palikota

Krystalizacja koalicji ogólnopolskich jest niezbędna, ale ich granice powinna wyznaczać analiza potencjałów, a czas ogłaszania – realność zawartych porozumień. Układ społecznych sił i wiarygodność osobista polityków to lepsza podstawa dla sojuszy niż doraźne „linie” dzienników i tygodników.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij