Kraj

Bendyk, Boni, Świetlik, Dymek: Jaka polityka Sieci?

Czy nowe technologie faktycznie pomagają w demokratyzacji?

Jakub Dymek: Jak Polki i Polacy uczestniczą dzisiaj w życiu publicznym za pomocą mediów? Łączny nakład prasy nie przekracza w tej chwili kilku milionów egzemplarzy, a dostęp do telewizji informacyjnej jest poza wielkimi ośrodkami czymś wcale nieoczywistym. Obietnica upowszechnienia debaty, która leżała u podstaw Internetu, też jest raczej wątpliwa. Czy ta demokratyczna rewolucja komunikacyjna i medialna, o której często się mówi, rzeczywiście nadeszła?

Michał Boni: Dziś jest taki czas, w którym funkcjonują różne kanały i różne obiegi. Widać szereg nowych zjawisk: przy takiej ilości informacji i komentarzy rośnie odpowiedzialność uczestników za to, co i jak rozumieją, bo nie sposób wskazać na wyraźne przewodnictwo i trudno o klarowną informację.

Spójrzmy na Twitter – jest szybko, choć niekoniecznie mądrze. W przeciwieństwie do dawnych czasów nie czeka się na komentarz publikowany następnego dnia w gazecie, czy nawet do dziennika telewizyjnego. Dzisiaj tego rodzaju publikacje w ogóle nie mają znaczenia, bo wieczorne wiadomości komentują to, co w ciągu dnia już wielokrotnie zostało skomentowane. Żyjemy z sekundy na sekundę i może to wywoływać poczucie bezradności interpretacyjnej albo chęć trzymania się tylko i wyłącznie własnego poglądu. Teksty często potwierdzają to, co już wiemy, i tworzą się zamknięte obozy. Z punktu widzenia intelektualnej analizy jest to dosyć jałowe.

Czy poza przyspieszeniem media internetowe coś zmieniły? Zmieniły o tyle, że jest ich więcej i że zaczęły powstawać nisze. Jak to wpływa na demokrację, to już zupełnie inne pytanie. Chcę tylko powiedzieć, że wróciłem dwie godziny temu z Ukrainy, gdzie mieliśmy rano bardzo długą rozmowę z grupą organizacji pozarządowych, która przygotowuje różne rozwiązania dotyczące czegoś, co umownie nazywają e-zobowiązaniem. Ludzie startujący w wyborach będą musieli podpisać deklarację, do czego się zobowiązują, i później zostaną z tego rozliczeni. To jeden z przykładów bezpośredniego wpływu nowych technologii i mediów na współczesną politykę.

Edwin Bendyk: Ukraina jest dobrą ilustracją procesu, jaki zaszedł i z jakim trzeba będzie się mierzyć. Pamiętam, kiedy w grudniu byłem na Majdanie, to było widać, na czym dokładnie polega problem z różnicami między Majdanem i pomarańczową rewolucją. W 2004 to był ruch zorganizowany przez charyzmatycznego lidera, korzystający z infrastruktury partyjnej. Wiemy, że w 2013 wszystko zaczęło się od pojedynczego wpisu na Facebooku. To, co mnie także uderzyło, to jedno z haseł, które w połowie grudnia pojawiło się na jednym z niezliczonych wieców. Zebrani zaczęli skandować „Ukraina to ja”, a nie „Ukraina to my”. To pokazywało istotę procesu, jaki zachodzi, i jego częścią są nastroje na Majdanie.

Pytanie jest takie: czy można z takiego procesu zbudować coś, co moglibyśmy nazwać społeczeństwem? Wiemy, że coraz więcej socjologów ma co do tego wątpliwości. Możemy mówić raczej o końcu społeczeństw, które są pewną całością spojoną ilomaś wspólnymi atrybutami – a tego już nie ma. Jest za to proces ciągłej negocjacji monad, które muszę się dogadywać, żeby jakieś wspólne sprawy rozwiązywać.

Dobrze widać to również w Polsce. Ostatnio prowadziliśmy taką dyskusję w redakcji „Polityki”: „Czy mamy jeszcze dla kogoś pisać?”. Klasyczny model takiej gazety jak nasza opierał się na tym, że czytało nas niewiele ludzi, ale wierzyliśmy, że jest to pewna warstwa, która potem poprzez swoje działania te wartości, którymi się dzielimy, upowszechni i przekaże dalej. Dzisiaj jest zupełnie inaczej. My obsługujemy swoją subkulturę czytelników. I to jest subkultura odmienna od tej, która czyta np. „Do Rzeczy”. Przestajemy się już komunikować. Dobieramy media w taki sposób, żeby budować sekciarską zwartość swojej subkultury. Co gorsza, radykalnie rośnie odsetek tych, którzy są wyłączeni z uczestnictwa w debacie publicznej – ponad 60% ludzi w Polsce nie czyta. Czy ktoś, kto nie czyta, może w ogóle uczestniczyć w debacie publicznej, podejmować racjonalne decyzje?

Ewidentnie jest tak, że utopia internetowa, która obiecywała radykalny wzrost aktywności w polityce, nie spełniła się. Może być też tak, że co innego znaczy dzisiaj polityka, że gdzie indziej należy szukać polityczności – tę hipotezę uwiarygodniają protesty przeciwko ACTA.

Aktywność podjęli ludzie, którzy wcześniej w polityce nie uczestniczyli, nie wydawali się nią zainteresowani. Ale jednak okazali się zainteresowani, tylko że przy spełnieniu pewnych warunków. Potem się rozeszli i zostało pytanie, co się wydarzyło. Później w ramach Kongresu Wolności ich aktywność została już zawłaszczona przez formy instytucjonalne, przez NGO-sy. Lud, który wyszedł na ulicę, pozostał poza procesem politycznym.

Maria Świetlik: Między tą obietnicą, którą miał zrealizować Internet, a dniem dzisiejszym przydarzyło się mu to, co reszcie świata. Mianowicie na to terytorium wkroczył neoliberalizm i dotknęło to również media internetowe. W czasie kryzysu mediów tradycyjnych reklamodawcy się z nich wycofali. Ktoś im wmówił, że świetnym pomysłem jest zarabianie na reklamach w internecie i to sprawiło, że kapitał zainteresował się tym terytorium, które wcześniej traktował z dużą nieufnością. I zrobił to, co robił zawsze, czyli wszystko popsuł. Dzisiaj, kiedy mówimy o mediach społecznościowych, musimy pamiętać, że mówimy o czymś zupełnie innym niż dziesięć lat temu. Facebook, Google to są korporacje, które mają swoje spółki akcyjne i rządzą się charakterystycznymi dla tej formy własności prawidłami.

Na szczęście istnieje jeszcze ten stary Internet – ufundowany na przekonaniu o tym, że potrzebne jest medium, które jest niehierarchiczne, demokratyczne i otwarte na różne dyskursy.

I ta sieć nadal istnieje, nawet dominuje, aczkolwiek nie jest tak łatwo dostępna, bo zwykle przeszukiwarki jej nie obejmują. Tam w moim przekonaniu mamy do czynienia z emancypacją tożsamości jednostkowych i grupowych. I widzimy, jak ta komunikacja sprawia, że balans między władzą, a zdominowanymi się utrzymuje.

Kapitalizm się niezwykle rozrósł, ale dzięki takiemu medium jak Internet nasza władza jako społeczeństwa obywatelskiego też wzrosła. Dlatego nadal wierzę, że tam jest potencjał. Nie jest tak, że dokonamy przewrotu dzięki ernetowi, ale to, że istnieje taka międzynarodówka działaczy w przeróżnych obszarach – klimatu, ekologii, praw pracowniczych, krytyki kapitalizmu czy wreszcie walki o wolny Internet – widzę we własnej praktyce. Jaki to będzie miało wpływ na politykę, w wąskim rozumieniu, to oczywiście zależy od tego, kim będą politycy.

Jakub Dymek: Udało nam się w tych waszych expose świetnie zmapować terytorium: od mowy nienawiści przez polaryzację, coraz większe podzielenie kanałów medialnych, wreszcie po zmieniającą się sytuację samych mediów. Ale ja chciałbym wywrócić stolik i zapytać: Czy „Internet” w ogóle istnieje? Mamy tysiące praktyk, która są ze sobą niepołączone, różne rodzaje technologii, odmienne sposoby użytkowania, oddzielne monopole. To wszystko wcale nie musi składać się na jedną narrację.

Edwin Bendyk: Sieć to zdecydowanie lepsze określenie – sieć jako pewien wyraz złożonego kontekstu, w którym występuje dzisiejszy kapitalizm, jak też infrastruktura. Kiedy popatrzymy na firmy, które konstruują sieć, razem z tym wszystkim, co przez nie przepływa, z przemocą włącznie – mam tu na myśli choćby drony zarządzane przez sieć – to są biliony dolarów. Przy takiej koncentracji możemy mówić wręcz o hiperprzemysłowej skali. Problem polega na tym, że tak rozumiana sieć jest punktem odniesienia dla zindywidualizowanych tożsamości. Użytkownicy sieci wchodzą w nią coraz mniej refleksyjnie. Od dziesięciu lat prowadzę seminarium z nowych mediów w Polskiej Akademii Nauk, wtedy rodził się YouTube, Facebook i wtedy rozmawialiśmy o tym jak o odkryciu…

Jakub Dymek: Które z tamtych kanałów, usług, o których wówczas mówiłeś, dzisiaj nie są jeszcze komercyjne?

Edwin Bendyk: Prawda jest taka, że wszystkie są w jakimś stopniu uwikłane w komercję, nawet środowiska wolnego oprogramowania muszą korzystać z infrastruktury, która jest prywatna. Nie ma publicznej infrastruktury internetu, trzeba o tym pamiętać. Ironią losu jest to, że Future Combat, amerykański cyfrowy system zarządzania polem walki, jest oparty na wolnym, społecznie tworzonym linuksie. Praca wolnych programistów służy do zarządzania dronami.

Kapitał jest tłem – jak mawiał Alain Badiou – a sieć jest jego wyrazem, jest wszędzie. Niezależnie od tego, czy będziemy korzystać z narzędzi komercyjnych czy innych, pracujemy na rzecz tej sieci, i pytanie, czy możemy się z tego wywikłać. Na razie dobrych pomysłów na to nie ma.

Jakub Dymek: Dlaczego?

Michał Boni: To, co kilkanaście lat temu wydawało nam się oczywiste, dziś przestało takie być. Żyjemy w dość mglistym czasie. Nie redukowałbym jednak wyjaśnienia wszystkiego do modelu neoliberalnego. Nie użyłbym słowa „neoliberalne”, tylko „rynkowe”, a to nie jest to samo. Neoliberalizm ułożył rynek w określony sposób. Nie mam takiego przekonania, że to, co dzieje się w formule rynkowej, jest zawsze neoliberalne i daje się zideologizować, ustawić tylko i wyłącznie w pozycji wroga. Odnośnie do sprawy publicznej infrastruktury naiwnie można byłoby zapytać: czy wtedy, kiedy powstawała infrastruktura kolejowa, energetyczna – czy to, że miały one określoną własność, miało wpływ na funkcje przez nie wykonywane? Najczęściej bywała to własność prywatna, przynajmniej w fazie inwestycyjnej.

Nie rozmawiajmy o ideologiach, ale przełóżmy to na pewne konkrety. Przy dyskusji na temat pakietu telekomunikacyjnego w Parlamencie Europejskim kilka miesięcy temu pojawiła się kwestia neutralności sieci. Pojawiła się tam próba, której argumentacja, w uproszczeniu, opierała się na tym, że skoro w usługach lotniczych jest klasa biznes i klasa ekonomiczna, czy w związku z tym nie należałoby czegoś takiego wprowadzić w usługach internetowych Środowiska obywatelskie stawiły wówczas zdecydowany opór. Ale różne kraje będą do tego wracały. Podważenie neutralności sieci, tak żeby była trochę dla bogatszych, trochę dla biedniejszych, jest podważeniem istoty tego medium.

Moim zdaniem dziś bardzo istotne jest ustalenie listy spraw zasadniczych, które pozwolą uchronić wartości źródłowe Internetu, który funkcjonuje w mocno urynkowionej rzeczywistości.

Uważam to za bardzo istotne zadanie. Druga kwestia: swobody powstawania „ja” jest bardzo dużo, to też oczywiście rodzi różnego rodzaju zjawiska negatywne. Mamy do czynienia ze zjawiskiem wolności bez odpowiedzialności.

Maria Świetlik: Porozmawiajmy w takim razie o początkach. Kwestia neutralności sieci stała się w ostatnich miesiącach bardzo ważna. Neutralność sieci to jest ta zasada, która mówi, że firmy przekazujące sygnał internetowy nie mogą preferować niektórych danych z jakiegokolwiek względu. To właśnie ta zasada sprawiła, że Internet może być medium demokratycznym, gdyby jej nie było na samym początku, w ogóle nie byłoby tej rozmowy. Internet powstał z pewnymi silnymi założeniami etycznymi i z pewnym bardzo konkretnym rozpoznaniem relacji władzy. W momencie, kiedy wyszedł z wewnętrznego, zamkniętego użytku akademickiego, część tego środowiska uznała, że zależy im na tym, żeby on dalej działał w modelu niehierarchicznym. Przez pierwsze dwadzieścia lat Internet nie wpadł w pułapkę kapitału, z czasem jednak i to się wydarzyło.

Ale powstał wtedy też ruch wolnego oprogramowania, którego celem jest promowanie takiego oprogramowania, które daje użytkownikowi lub użytkowniczce pewną wolność działania. Dzisiaj wspiera ich w tym, żeby nie byli inwigilowani. Powstał ruch wolnej kultury, po to, żeby treści, obrazy, muzyka nie były zawłaszczane przez prawo autorskie. Powstała też cała idea zarządzania Internetem w modelu wielostronnym – multistakeholding.

Absolutnie się zgadzam, że może teraz jest pora na to, żebyśmy powiedzieli sobie, że potrzebne są prawne standardy.

Może warto pomyśleć o czymś w rodzaju konstytucji Internetu – mamy taki przykład w Brazylii, która przyjęła dokument Marco Civil da Internet.

Prace nad nim oraz decyzja o przyjęciu odbywały się za pośrednictwem sieci i kilka tysięcy osób brało w tym udział, oczywiście nie było to kilkadziesiąt milionów Brazylijczyków – bo ani to nie jest możliwe, ani nie jest to ideał, do którego należy dążyć. Ważne jest, żeby zapewnić gwarancje prawne neutralności sieci, po to, żebyśmy nie musieli zawsze walczyć na nowo, bo wiadomo, że ten temat będzie wracał w kolejnych dyrektywach.

Jakub Dymek: Konflikty, które sobie zarysowaliśmy – między wolnością a odpowiedzialnością, kapitałem a wspólnotą – to są wciąż kwestie bardzo ogólne. Tymczasem, w dzisiejszej dyskusji nie brakuje osób, które nazywają problemy po imieniu – mówią: za to odpowiedzialny jest Google, za to NSA, a za coś innego rząd. Czy dzisiejszy kształt Internetu jest nie tyle efektem dyskusji o powszechnikach, co raczej sumą doraźnych konfliktów, które po prostu widzimy, śledzimy na bieżąco i możemy je konkretnie nazwać?

Maria Świelik: Absolutnie się zgadzam. Mamy konkretne informacje, które wskazują, że amerykańska agencja wywiadowcza szpieguje nas wszystkich tu zebranych i jeszcze pozostałe sześć miliardów – może poza tymi, którzy nie korzystają z nowoczesnych technologii. Wiemy też, że prywatne firmy amerykańskie bardziej lub mniej ochoczo współpracowały ze służbami.

Nie widzę zasadniczego antagonizmu między władzą polityczną a władzą kapitału, na którym moglibyśmy cokolwiek skorzystać. Tam antagonizmu nie ma, jest tylko współpraca. Więc myślę, że naprawdę warto rozmawiać o konkretach, ale też nie warto wierzyć w to, że państwo obroni nas przed kapitałem, ani w to, że kapitał wyzwoli nas z opresji przygotowanej przez państwo.

Edwin Bendyk: Problem główny jest taki, że sieć stała się podstawową infrastrukturą, ale również przestrzenią uprawiania realnej polityki na wielu poziomach. Zaczynają odtwarzać się pewne mechanizmy, które znamy – np. odtwarzanie się granic.

Eksterytorialność Internetu, przedstawiana jako jedna z jego głównych cech, właśnie się kończy. Jesteśmy na progu bałkanizacji sieci – odtwarzania regionalnych, państwowych jurysdykcji nad Internetem.

Pokazuje to dramatycznie, jaka jest stawka, początek końca globalizacji, w której Internet, przestrzeń informacyjna, będzie głównym miejscem kończenia się tego procesu – dopóki nie wyłoni się z tego jakiś nowy ład polityczny.

Michał Boni: Ja bym nie był taki jednoznaczny w tym stwierdzeniu, że po jednej stronie mamy społeczny świat obywatelskich wolności, a po drugiej władzę administracyjną, zblatowaną z biznesem. Po pierwsze władza biznesowa podlega testowi rynku, a władza publiczna testowi demokracji.

Jakub Dymek: Może zatem władza kapitału nie przechodzi testu demokracji, a demokracja nie przechodzi testu kapitału?

Michał Boni: To bardzo ładnie brzmi. Trzeba to jednak rozłożyć na czynniki pierwsze, bo można wyciągnąć z tego taki wniosek, że obie zaczynają od siebie zależeć. A tak nie jest.

Mam takie wrażenie, że w całej tej postsnowdenowskiej dyskusji mówimy ciągle o zblatowaniu władz publicznych, państwowych i świata biznesu. Gdy czytam książkę Czas się bać Wojciecha Orlińskiego, to mam wrażenie, że tezy są na wysokim C, a jak przychodzi do uzasadnienia to – za przeproszeniem – puch widać, także intelektualny – i to sobie pozwolę powiedzieć.

Ja bym nie chciał, żebyśmy przez wszystkie negatywy i zagrożenia dla świata sieci zapomnieli o szansach, które Internet tworzy – nie wolno o tym zapominać. Jednocześnie powinniśmy budować świadomość, walczyć o ochronę prywatności, powinniśmy bardzo jasno precyzować, jakie ruchy określone służby mogą wykonać. I moim zdaniem w Polsce przynajmniej część świata polityki jest po stronie organizacji obywatelskich.

Uważam, że jedna z istotniejszych rzeczy, które daje nam Internet, to możliwość monitorowania zobowiązań polityków. W czasie kampanii wyborczej organizacje pozarządowe skonstruowały ankietę, kwestionariusz, które pozwoliły zapoznać się z profilami kandydatów. Nikt inny by tego nie zrobił.

Kolejna istotna kwestia to przejrzystość, bo jeżeli zajmuję się polityką, to zajmuję się służeniem sprawom publicznym i tu nie ma czasu ani miejsca na prywatność. W całej tej niedawnej aferze podsłuchowej jednym z największych problemów jest relacja między prywatnym a publicznym. I nie tylko na poziomie tego, że rozmawia się prywatnie, a płaci publiczną kartą. Świat prywatny jest z żoną i dziećmi…

Jakub Dymek: Powiedzenie, że prywatność jest w domu z dziećmi, jest o tyle niebezpieczne, że administracja rządowa de facto broni globalnego aparatu inwigilacji i ma problem z tym, żeby się głośno sprzeciwić takim praktykom, jakie prowadzi NSA.

Michał Boni: Ja nigdy nie miałem problemu i pytany na różnych spotkaniach jasno o tym mówiłem.

Maria Świetlik: Czekamy na dokumenty – wtedy poczujemy, że rząd podziela naszą potrzebę anonimowości.

Michał Boni: Ja nie jestem w rządzie, moje odpowiedzi na pytania, które Panoptykon i inne organizacje mi zadały dotyczyły tego, na co mogę odpowiedzieć i na to odpowiedziałem. Ludzie polityki są często przyzwyczajeni do starego typu myślenia, mówiąc krótko, oni się muszą wychować, ale ktoś musi to zrobić – wychowywać ich także przez presję.

Maria Świetlik: Tylko, że oni najmniej wierzą w tę demokrację, chyba w tym jest problem. Mamy polityków, którzy zupełnie nie wierzą w ideały demokracji, i strasznie trudno jest ich przekonać, że transparentność, która jest jednym z warunków demokracji, działa na korzyść obywateli.

Jakub Dymek: Widzę, że nie uciekniemy od wątków afery podsłuchowej. Dzisiaj pojęcie prywatności musi siłą rzeczy – czy tego chcemy, czy nie – zostać poddane jakiegoś rodzaju redefinicji. Edwin, czy ty również zauważasz erozję tego pojęcia, to jak rozpuszcza się ono ze względu na długotrwałe funkcjonowanie aparatu inwigilacji?

Edwin Bendyk: To jest wynik bardziej złożonego procesu. Transparentność jest jednym z filarów demokracji, ale drugim jest zaufanie. Lawrence Lessig, współtwórca ruchu wolnej kultury, Creative Commons, ostatnio włączył się w walkę z korupcją władzy i przekonał się, że radykalna transparentność nie jest rozwiązaniem. Ona zabija zaufanie. W demokracji reprezentatywnej obywatele dopuszczają, że nie muszą wszystkiego wiedzieć i powierzają zaufanym sobie ludziom rozwiązywanie określonych spraw. Taki był model nowoczesnej demokracji. Teraz, w wydaniu ponowoczesnym, przeżywa ona ewidentnie kryzys legitymizacji. Społeczeństwo reprezentują siły, które są odzwierciedleniem mniejszości. Oczywiście dostają formalny mandat do rządzenia, ale wszyscy wiedzą, że nie jest to samo, co model partii masowych sprzed stu lat.

Być może jesteśmy na końcu pewnego procesu historycznego, po którym nastąpi system postdemokratyczny, w którym będziemy jakoś inaczej zarządzać sprawami publicznymi. Nie można jednak wykluczyć powrotu do czegoś w rodzaju teodemokracji, jak w Iranie, czy społeczeństwa quasi-feudalnego, które odtwarza się obecnie w Stanach Zjednoczonych.

Jakub Dymek: Albo kalifatu. Mamy w Polsce takich, którzy przynajmniej na poziomie eksperymentu myślowego proponują takie rozwiązanie i sprawa Golgota Picnic pokazuje to wyśmienicie.

Chciałbym żebyście odpowiedzieli jeszcze na pytanie tytułowe: Jaka polityka sieci? Jakie rozwiązania dzisiaj w tym pacie między TTIP a kacem po ACTA, w tak zwanej epoce postsnowdenowskiej, wydaje się wam receptą na uniknięcie tego, czego nie chcemy: tak zwanej „bałkanizacji”, skrajnej komercjalizacji, wreszcie: dzielenia się sieci na mikrokanały zebrane pod wspólną agendą olbrzymich monopoli? Kto ma zadziałać i jakie polityczne drogi działania jeszcze widzicie?

Maria Świetlik: Biorę obecnie udział w projekcie pod agendą Rady Europy, czyli tej instytucji, która troszczy się o prawa człowieka w wymiarze europejskim, i tam właśnie rozpoczęliśmy namysł nad tym, czy nie przydałaby się nowa konwencja patrząca na Internet z punktu widzenia praw człowieka. Przy całym moim sceptycyzmie wobec roli państwa uważam, że być może gwarancje na poziomie praw człowieka są potrzebne.

Kilka państw już podjęło inicjatywę, której celem jest uznanie prawa dostępu do internetu za prawo człowieka.

Druga rzecz to model wielostronny. Byłoby fantastycznie gdyby on się przyjął nie tylko w tematyce internetowej. Na pewno należy się zastanowić, kto i w jakich proporcjach powinien brać udział w takich gremiach – mam dużo wątpliwości, czy przedsiębiorcy powinni w ogóle tam się pojawić i jaka jest ich legitymacja. Moim zdaniem żadna, ale to jest temat do dyskusji. Trzecia rzecz to działania oddolne i relacje Internetu wobec rzeczywistości pracy, w której zarówno treści, i jak infrastruktura są produkowane.

Edwin Bendyk: W zasadzie katalog rozwiązań został sformułowany. Problem jest w tym ostatnim punkcie: polityka wymaga zbiorowych reprezentacji, które tę politykę zalegitymizują. Indywidualizacja, rozkład państwa opiekuńczego i instytucji, spowodowały, że siła, która za nimi stała, przestała istnieć. Pytanie, jak skłonić tą wielość różnych „ja” do stworzenia wspólnego projektu, który wyraża jakąś wolę wspólną, a nie jest tylko interesem partykularnym.

Michał Boni: To wszystko, co powiedzieliśmy o takim sentymentalnym powrocie do podstawowych wartości, które formułowały świat Sieci, byłoby dobrze utrzymać. Jeżeli mamy przedefiniować rolę biznesu, to ją przedefiniujmy, acz go nie wypychajmy, bo wtedy wytworzymy raczej konflikt, a nie możliwość współpracy. Po trzecie: ważne, żebyśmy umiejętnie w różnych krajach wykorzystywali nowe narzędzia do redefiniowania i odświeżania demokracji – to uważam za jedną z kluczowych rzeczy. To pozwala kwestionować to, czego doświadczamy w polityce analogowej – mianowicie przeświadczenia, że demokracja to jest tylko i wyłącznie gra o większość. Drugi sposób uprawiania demokracji to demokracja konsensualna, która niekoniecznie wytwarza większość, tylko porozumienie wokół spraw, co do których aktualnie trudno się porozumieć. To jest bardzo żmudne, wręcz pozytywistyczne, ale niesłychanie istotne.

Demokracja rozumiana jako zwycięstwo większości nie rozwiązuje wielu różnych problemów. W tym sensie nowe narzędzia dają możliwość, żeby rozwijać demokrację konsensualną. Wreszcie: ostatnia rzecz to edukacja sieci, edukacja postaw. Jesteśmy w takim gronie, w którym dyskutujemy o szansach, zagrożeniach, ale dla dużej większości osób Internet to jest po prostu pudełko rozrywkowe. I jest bardzo ważne, żeby rosła świadomość dotycząca konsekwencji poruszania się w sieci – takich jak na przykład utrata prywatności.

Michał Boni – europarlamentarzysta, twórca i pierwszy szef Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji, inicjator powstania strategii Polska 2030 oraz raportu Młodzi 2011, kulturoznawca.

Maria Świetlik – antropolożka polityczności, działaczka praw cyfrowych, Internet Society Poland.

Edwin Bendyk – dziennikarz, pisarz i publicysta „Polityki”, autor książek, m.in „Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu” i „Bunt Sieci”. Wykłada w Collegium Civitas, gdzie kieruje Ośrodkiem badań nad Przyszłością.

Jest to skrócony zapis debaty, która odbyła się 26 czerwca 2014 w siedzibie Krytyki Politycznej w Warszawie.

Fot. Dominika Wróblewska / Krytyka Polityczna

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij