Kraj

Bartoś: Pazerność się Kościołowi nie opłaca

Zasadą Kościoła jest ekspansja, docieranie do wszystkich wymiarów ludzkiego życia. Tak rozumiane jest hasło „Idźcie na cały świat”.

Tomasz Stawiszyński: Pisałeś kilkakrotnie – po raz pierwszy na łamach „Newsweeka” kilka lat temu – że pierwsza spowiedź, która jest żelaznym elementem przygotowań do pierwszej komunii, to praktyka dla dzieci krzywdząca, traumatyzująca i służąca przede wszystkim budowaniu przez Kościół „władzy nad duszami”. Poza kilkoma agresywnymi odpowiedziami ze strony katolickich publicystów, ten temat nie doczekał się większej debaty…

 

Tadeusz Bartoś: Rodzice nie chcą krzywdzić własnych dzieci, a ja im mówię, że posyłając je do spowiedzi w tym wieku, mogą im zaszkodzić. Pobożni rodzice nie przyjmują tego do wiadomości. Zawsze to najprostsze rozwiązanie. „Stłucz pan termometr”, wiadomo, apoftegmaty naszego wieszcza wiecznie żywe. Nie przyjmują argumentów. Typy psychiczne dzieci są bardzo różne, jedne spowiedź przeżywają, a inne dobrze się bawią. Ale te, które przeżywają – przeżywają ciężko, w tym wieku bowiem dzieci nie używają pojęć abstrakcyjnych, nie mogą więc poddać refleksji własnej sytuacji, nabrać dystansu. A wepchnięte zostają w sytuację oskarżenia, zmuszone do samooskarżania, do patrzenia we własne zło. Wmawia się siedmiolatkom jakieś zło, które w nich tkwi, zamiast normalnie je wychowywać. Taka traumatyzacja rzeczywiście uzależnia od spowiedzi, wszechobecność grzechu wymaga ciągłego oczyszczania duszy. Dotyczy to pokaźnej grupy wierzących, tych najgorliwszych, najbardziej zaangażowanych. Lepiej mają się ci, którzy zachowują dystans, oziębli religijnie katolicy. Swoją drogą to, że nie ma w tej kwestii donośnych głosów psychologów i wychowawców, jest zastanawiające. Problem jest bowiem nabrzmiały, widoczny gołym okiem. Nie mówiąc już o rodzicach, którzy mogliby się trochę wysilić, żeby wniknąć w świat przeżyć własnego dziecka.

 

Małe dzieci nie rozumieją pojęcia grzechu, a czy rozumieją inne pojęcia religijne?

 

Rozumieją tyle, na ile pozwala im wiek. Na pewno nie są zdolne do moralnego zarządzania sobą, nie mogą więc być poddane prawu (także religijnemu, konfesjonałowemu) przed ukończeniem 12-13. roku życia.

 

A co mogą wiedzieć o odpuszczeniu grzechów, o zbawieniu, o dziewictwie Maryi, nie mówiąc już o Trójcy Świętej? Mogą rysować obrazki. Chrzest, wychowanie religijne to w katolickim społeczeństwie inicjacja kulturowa, rytuał, praktyka życia, a nie praktyka myślenia. Dotyczy to także znaczącej części dorosłych katolików.

 

Dlaczego więc Kościół tak bardzo obstaje przy nauczaniu religii w państwowych szkołach? 

 

Zasadą Kościoła jest ekspansja, docieranie do wszystkich wymiarów ludzkiego życia. Tak rozumiane jest hasło „Idźcie na cały świat”, „na krańce świata”. Religia ma ogarnąć całego człowieka, uświęcony ma zostać każdy element życia prywatnego, publicznego. Szkoła to miejsce najistotniejsze. To tam musi być kapłan, by towarzyszyć młodym ludziom od samego początku, by pokazywać im Chrystusa. Mówię teraz językiem religijnym Kościoła. Taka jest wewnętrzna logika tego systemu. Nie może nas nie być, chcemy być wszędzie z przesłaniem Jezusa. Ludzie, którzy tego nie rozumieją, irytują się, że ksiądz święci to czy tamto, a przecież wszystko trzeba poświęcić Chrystusowi. Irytują się, że szkoła, że krzyż na ścianie. Brak zrozumienia ducha kościelnego, niezdolność pojęcia natury Kościoła – oto konstatacja katolika. Obserwator zewnętrzny, który nie rozumie tej wewnętrznej logiki, zobaczy tylko walkę o wpływ, o wszechogarniającą wszechobecność. No i może się trochę w tym sosie dusić.

 

Nad katechetami nie ma praktycznie żadnej zewnętrznej świeckiej instancji. Wyznacza i rozlicza ich z pracy proboszcz, a nie dyrektor szkoły…

 

Jest w szkole swoista dwuwładza, dosyć to patologiczne, ofiarami są najpierw katecheci, uznawani za obce ciało w ciele pedagogicznym. Nie bardzo rozumiem, jak coś takiego jest możliwe. Proszę sobie wyobrazić, że w redakcji gazety, w szpitalu czy firmie transportowej jakaś instytucja instaluje swoich pracowników. To jakby polityczne nadanie z czasów PRL-u albo czpion.

 

Wydaje się jednak, że zmiana status quo jest praktycznie niemożliwa. Trzeba by zmienić zapisy konkordatu, a nawet konstytucję. Nauczanie religii w szkołach zostało bardzo silnie wmontowane w polskie prawodawstwo.

 

Dziś widzimy to, czego nie widzieli pomysłodawcy tych regulacji prawnych, pamiętajmy, w czasach ogólnego religijnego entuzjazmu, pielgrzymek JPII, kiedy to opinia publiczna nie dopuszczała żadnej krytyki Kościoła. Ostatnie kilka lat to jest absolutna zmiana, łatwo przyzwyczajamy się do tego, co dziś, zapominając o tym, co wczoraj. Z całej tej sprawy można by wyciągnąć pewną lekcję: zbyt silne umocowanie własnych interesów w rozstrzygnięciach ustawowych czy nawet konstytucyjnych wywołuje poczucie niesprawiedliwości, nierówności wobec prawa, uprzywilejowania, co skutkuje niechęcią, a w tym przypadku narastającym antyklerykalizmem. Pazerność się nie opłaca, trzeba mieć umiar, a nie rzucać się na wszystko, co dają. 

 

Myślisz, że to się kiedyś zmieni? Że władza Kościoła nad świeckim państwem – z czym de facto mamy dzisiaj do czynienia – osłabnie na tyle, że przywrócone zostaną właściwe proporcje i religia ze szkół zniknie?

 

Czy będzie się w naszym kraju rozwijać społeczeństwo liberalne, wspierające świeckość państwa, równowagę praw i uprzywilejowań – to właśnie nie jest przesądzone. To jest pole walki, kulturowej wojny, w której uczestniczymy od lat. Będą zwycięzcy i będą przegrani, albo będzie tak, jak jest dzisiaj, trwały konflikt tworzący jakąś równowagę, z przechyłem raz w jedną, raz w drugą stronę. Liberałowie wierzą, że oświecenie jest procesem naturalnym, jakby koniecznym. Nie ma jednak gwarancji, istnieje możliwość cofnięcia się, także trwałego, do mentalności autorytarnej, zaborczej, familijnej. Jej dominacja raczej będzie zwiększała przywileje Kościoła.

 

Na razie jednak idziemy w kierunku coraz większej liberalizacji życia, a więc także ograniczania wpływów organizacji autorytarnych. Stąd dzisiejsza panika na kościelnej łajbie.

 

Tadeusz Bartoś – filozof, profesor Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku. Opublikował m.in. Ścieżki wolności (2007), Wolność, równość, katolicyzm (2007), Jan Paweł II. Analiza krytyczna (2008), W poszukiwaniu mistrzów życia. Rozmowy o duchowości(2009), Koniec prawdy absolutnej. Tomasz z Akwinu w epoce późnej nowoczesności (2010).

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Stawiszyński
Tomasz Stawiszyński
Eseista, publicysta
Absolwent Instytutu Filozofii UW, eseista, publicysta. W latach 2006–2010 prowadził w TVP Kultura „Studio Alternatywne” i współprowadził „Czytelnię”. Był m.in. redaktorem działu kultura w „Dzienniku”, szefem działu krajowego i działu publicystyki w „Newsweeku" oraz członkiem redakcji Kwartalnika „Przekrój”. W latach 2013-2015 członek redakcji KrytykaPolityczna.pl. Autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii” (2013) oraz oraz „Co robić przed końcem świata” (2021). Obecnie na antenie Radia TOK FM prowadzi audycje „Godzina Filozofów”, „Kwadrans Filozofa” i – razem z Cvetą Dimitrovą – „Nasze wewnętrzne konflikty”. Twórca podcastu „Skądinąd”. Z jego tekstami i audycjami można zapoznać się na stronie internetowej stawiszynski.org
Zamknij