Kinga Dunin czyta

Dunin: Lisice pustoszą winnice

Intymne wyznania, obserwacje i anegdoty z codziennego życia, sny, żarty, refleksyjne uwagi. Z rozkoszą można zanurzyć się w nurt kobiecego gadania.

Schwytajcie nam lisy, 


małe lisy, 
co pustoszą winnice, 


bo w kwieciu są winnice nasze. 

Pnp 2, 15

„A miałyście kiedyś, dziewczynki, romans z gangsterem z lasu?”. Tak obiecująco zaczynają się Małe lisy, najnowsza książka Justyny Bargielskiej. I jeśli ktoś chce, może sobie ten romans wydłubać z opowieści. Romans bez „kocha, nie kocha”, moralnych dylematów, życiowych poważnych komplikacji, romans bez odpowiedniej intrygi i napięcia. Bo „gangster z lasu” jest tylko figurą, miejscem koncentracji kobiecego nadmiernego pragnienia – pożądania seksu, erotyki, ale też bycia wysłuchaną, bliskości. Właściwie nie gangster, a „nożownik z lasu”, jeszcze bardziej jednoznacznie freudowska postać. Kiedyś mieszkał w szałasie z konkubiną w ciąży i dziećmi. Leśna dzikość, nóż-penis, zdolność płodzenia… Jak na symbol przystało nie wypowiada on ani jednego zdania, jedynie na wejściu i wyjściu śpiewa absurdalną piosenkę o pstrągu. O tym, gdzie mieszka pstrąg, dowiadujemy się z napisu na jego domku – „Pstrąg”, choć pstrąga nie widzimy. Ale skoro jest pojęcie, jest i desygnat. Skoro jest słowo „bóg”, to bóg istnieje? Nominaliści powiedzieliby, że mogą też istnieć terminy bez realnych desygnatów, chociaż złudzenie, że słowo odzwierciedla jakąś rzeczywistość (staje się ciałem?), jest typowe dla gatunku ludzkiego.

Powróćmy jednak do pierwszego zdania, ponieważ poza gangsterem zawiera ono także określenie sytuacji komunikacyjnej. Pierwszoosobowa narratorka zwraca się do innych słuchających kobiet, rytm opowieści to rytm rozmowy, zwierzenia. Właściwie są dwie narratorki – bohaterki, pozornie znacznie różniące się od siebie, singielka naukowczyni i działaczka społeczna oraz żona i matka dzieciom, ich głosy są jednak stylistycznie nierozróżnialne. Myślą i czują tak podobnie, że wydają się raczej dwiema twarzami tej samej postaci. Kogoś, kto chciałby mieć naraz obydwa warianty życia, między którymi musimy wybierać – wolność i samotność czy rodzina.

Intymne wyznania, obserwacje i anegdoty z codziennego życia, sny, żarty, refleksyjne uwagi – to komunikacja bezpośrednio spleciona z życiem, od życia w zasadzie nie dająca się odróżnić, dziejąca się w relacji z innymi. Przerabiająca żywioł codziennej mowy na poezję. I to – trzeba przyznać – zazwyczaj pięknie autorce wychodzi. Z rozkoszą można zanurzyć się w nurt kobiecego gadania – o kochankach, mężach, dzieciach, które instynktownie kochamy, ale czasem mamy ich dosyć, sąsiadce, mamusi, fryzjerce. Także o snach i fantazjach np. o krwi menstruacyjnej zalewającej miasto. Takiej babskiej ględźbie (chociaż słowo to podobno nie istnieje).

To druga po Obsoletkach prozatorska książka tej autorki i może przez to wydaje się ona już trochę wtórna, ale, jak kto woli, lubimy piosenki, które znamy. Wiodący temat Obsoletek – cierpienie kobiet po poronieniu – tym razem pojawia się również, ale na dalszym planie i z ironicznym dystansem. 

Autorka jednak samej życio-mowie nie dowierza, albo też ma dużo większe aspiracje. Dlatego poza „gangsterem z lasu”, Erosem wykraczającym poza społeczne i moralne reguły, mamy tu jeszcze śmierć (Thanatos). Śmierć, podobnie jak leśny romans pozbawiona jest jednak ciężaru, bohaterka raczej ociera się o nią, niż przeżywa. Niedopełniona okazuje się w gruncie rzeczy epizodem trochę komicznym, a trochę żałosnym – jak w w próbie samobójczej bohaterki. Poza tymi freudowskimi motywami mamy też boga, którego można spotkać w chwilowych epifaniach – na przykład podczas pływania w basenie.

Jeśli możemy mówić tu o transgresjach, to są one raczej ocieraniem się o coś, co nas przerasta, niż głębokim przeżyciem. I chyba tylko w takiej formie mogą dzisiaj istnieć, żeby nie wzbudzać zażenowania, nie osunąć się w kicz. A przed bólem istnienia może chronić Kościół, małżeństwo, a nawet fitness – wszystko czemu oddajemy się, żeby uniknąć bezpośredniego doświadczenia stanów granicznych. 

Świetnie służyć też może temu proza Bargielskiej, która po godzinie – to mała książeczka – uroczej lektury zostawia czytelnika w przekonaniu, że a. miło spędził czas, b. z dobrą literaturą c. wyposażoną w głębokie, lecz niemęczące swoją głębią sensy. 

I trudno powiedzieć, czy to wada, czy zaleta, bo czegóż więcej oczekujemy od nieobowiązkowej i niezobowiązującej  lektury? 

Jednak jeśli powrócimy do przeoczonego tytułu, zostaniemy przywołani do porządku. Małe lisy to szkodniki, które pustoszą winnice. To przez te małe lisy, w tym wypadku lisice, nie żyjemy w winnicy Pańskiej, gdzie królują boskie prawa. Ocieramy się może o coś, kryjemy za instytucjami, ale wszyscy jesteśmy niedoskonałymi grzesznikami.

E tam…

Justyna Bargielska, Małe lisy, Wydawnictwo Czarne, premiera 11 marca 2013

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij