Gospodarka

Toporowski: Nie czekajmy na wielki kryzys

Nie ma zdrowego systemu bankowego bez zdrowej gospodarki.

Michał Sutowski: W trakcie ostatniego Forum Ekonomicznego w Davos na jednej z debat „profesorskich” można było usłyszeć, że w ostatnich dziesięcioleciach mieliśmy nadmierny rozrost rynków finansowych, że polityka ekspansji monetarnej nie działa, że potrzeba nam aktywniejszej polityki fiskalnej oraz więcej inwestycji publicznych. Takie tezy jeszcze kilka lat temu głosiła lewica, dziś słychać je z ust ekonomistów głównego nurtu. Czyżby coś drgnęło w światowej ekonomii?

Jan Toporowski: To poglądy koniunkturalne; nie świadczą one o jakimś zasadniczym zwrocie. Lawrence Summers i Kenneth Rogoff – bo to ich opinie, jak rozumiem, pan przywołuje – mówili w podobny sposób w kontekście złej koniunktury w zeszłym roku. Teraz jednak, według stanowiska Międzynarodowego Funduszu Walutowego i „trojki”, zasadniczy kryzys w Europie się kończy, bo przecież mamy wzrost gospodarczy. Nieważne, że wciąż wzrasta bezrobocie wśród młodych i że przyrost PKB jest rachityczny. Zdaniem tych dwóch instytucji to znaczy po prostu, że wzrost jest jeszcze bardzo kruchy i trzeba uważać, żeby go nie zdestabilizować jakimiś gwałtownymi ruchami… Mainstream ekonomii zawsze będzie się kierował koniunkturą polityczną i gospodarczą, do niej będzie dostosowywał swoje opinie. A Forum Ekonomiczne w Davos zawsze uważnie śledzi koniunktury ekonomiczne i polityczne i próbuje przedstawić rozwiązania, które jak najmniej zmieniłyby układ instytucjonalny w kapitalizmie.

A jak brzmiałaby opinia spoza mainstreamu, niekoniecznie „dostosowana do koniunktury”?

Jeśli spojrzeć na rzecz bardziej systematycznie, dostrzeżemy wyraźnie, że kryzys faktycznie się nie skończył, przechodzimy tylko jego kolejną fazę, to znaczy skromnego ożywienia, które nie pomoże znieść bezrobocia ani podnieść dochodów pracujących. Opinie o jego rychłym końcu wynikają z koniunktury politycznej – po prostu ci, którzy zawsze domagali się polityki cięć i oszczędności, próbują wykazać, że ich metoda działa. Oczywiście byli ekonomiści, którzy od początku opowiadali się za aktywniejszą polityką fiskalną i zwiększaniem wydatków państwa, jak choćby Paul Krugman, ale akurat Summers i Rogoff to ekonomiści za bardzo uwrażliwieni na opinię rynków finansowych.

A na czym tak naprawdę zależy „rynkom”?

Rynki finansowe potrzebują przede wszystkim obligacji rządowych, bo to papiery wartościowe bez większego ryzyka. Niestety, dziś w Europie panuje klimat stygmatyzacji długu publicznego i obligacji; odpowiada on w dużej mierze za przetworzenie kryzysu gospodarczego w kryzys zadłużenia państwowego.

Ów kryzys zadłużenia to fikcja, bo poziom długu publicznego w UE nie jest historycznie wyjątkowo wysoki. Po wojnie na przykład zadłużenie państwa brytyjskiego w stosunku do produkcji krajowej było dwa razy wyższe niż dzisiaj i nie było żadnych trudności z jego finansowaniem.

W okresie, kiedy oficjalne stopy procentowe w strefie euro wynoszą poniżej jednego procenta, zadłużenie państwa nie powinno stanowić problemu finansowego. Można by dać sobie z nim radę, jeżeli uda się wyregulować rynki obligacji tak, by zaabsorbowały zadłużenie publiczne. Instytucje finansowe chętnie nabyłyby bezpieczne obligacje, brakuje jednak wśród elity politycznej znajomości realiów polityki finansowej – i wiedzy o tym, jak rynek obligacji powinien być uregulowany.

Czy to oznacza, że wyolbrzymianie kwestii długu publicznego nie jest efektem działań rynków finansowych? Że akurat im wcale na histerii wokół zadłużenia nie zależy?

Elity polityczne Unii Europejskiej ponad dwadzieścia lat temu zobowiązały się przyjąć tzw. kryteria konwergencji jako najważniejsze zasady zarządzania gospodarką – niski deficyt budżetowy, niską inflację i niskie zadłużenie publiczne. Dziś chcą udowodnić, że to właśnie są warunki dobrego wzrostu gospodarczego w Europie.

A nie są?

Te kryteria nie liczą się z rzeczywistością. Kiedy firmy wstrzymują się z inwestycjami produkcyjnymi i próbują spłacać swoje długi, państwo musi zwiększyć swoje własne zadłużenie, żeby zachować równowagę w systemie bankowym. Kryteria Maastricht maja przeciwdziałać inflacji. Ale inflacja jest objawem koniunktury gospodarczej w sektorze prywatnym, a nie w sektorze rządowym. Rynki finansowe potrzebują obligacji rządowych do sprawnego funkcjonowania. Dziś inwestorzy obawiają się jednak, że ani państwa UE, ani trojka nie zrefinansują obligacji rządowych, co oczywiście zwiększa ponoszone przez nich ryzyko.

Czy to znaczy, że logika rynków finansowych zbiega się z logiką postkeynesistów? Oni też chcieliby większych wydatków publicznych finansowanych emisją obligacji…

Trzeba rozróżnić między poglądami finansjery i potrzebami systemu jako całości. Poglądy tzw. przedstawicieli rynków finansowych, nawet uczciwie myślących, mogą być właściwe w zakresie indywidualnego biznesu, którym zajmuje się dany reprezentant rynku. Bardzo rzadka w sferach finansowych jest jednak wiedza o sposobie, w jakim funkcjonuje cały system. Gdyby wiedzieli, jak cały system działa, z pewnością wspieraliby politykę keynesowską.

Z drugiej jednak strony postkeynesiści za często zapominają, że trzeba mieć odpowiednie instrumenty do regulowania rynku obligacji rządowych, a tych dziś nie posiadamy. Idea finansowania inwestycji publicznych długiem jest sensowna, ale wymaga istnienia określonych mechanizmów finansowych, zwłaszcza banku centralnego, który może regulować rynek obligacji rządowych. Na tym polega główny problem w Europie: mamy bank centralny bez rządu, a rządy nie mają banku centralnego. A co najbardziej niebezpieczne: brakuje nam instytucji pożyczkodawcy ostatniej instancji. Poza tym brakuje nam odpowiednich instytucji do planowania i koordynowania polityki inwestycyjnej w Europie.

A czy tej roli nie pełni już Europejski Bank Centralny ze swymi „operacjami rynku otwartego”?

Myślę, że takich posunięć będzie z czasem coraz więcej. W niedawno opublikowanym wywiadzie na łamach „Financial Times” prezes EBC Mario Draghi podkreśla, że dziś w Europie mamy ogromne niebezpieczeństwo deflacji i trzeba działać dalej w tym kierunku. Ale EBC za dużo wagi przywiązuje do programów oszczędnościowych, z powodów politycznych – widać tu dość reakcyjne wpływy Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz zawężenie ambicji polityków do zwalczania inflacji. Lewica nie tylko musi sama nauczyć się finansów, ale też musi nauczyć naszych bankierów, że nie można mieć zdrowego systemu bankowego bez zdrowej gospodarki.

Cały nasz system finansowy potrzebuje innowacji – kryzys je po prostu wymusza. Na razie mamy innowacyjność spontaniczną, ze strony EBC, której nie udałoby się uruchomić, gdyby nie powaga sytuacji. W perspektywie mamy jednak kryzys naprawdę długoterminowy – i pewnie przy jego końcu EBC dojdzie wreszcie do sprawnego systemu zarządzania obligacjami państwowymi… To może potrwać jednak lata, a to bardzo niedobrze wróży na przyszłość. Trzy lata zajęło, zanim EBC podjął się wykonywania długoterminowych operacji refinansowania długu!

Możemy jeszcze długo czekać – tymczasem ruchy ksenofobiczne, nacjonalistyczne i antyeuropejskie będą rosnąć w siłę.

Co pan ma na myśli mówiąc o potrzebnych „innowacjach”? Instrumenty finansowe, które pomogły wykreować bańkę spekulacyjną, też były innowacyjne…

System potrzebuje, po pierwsze, sprawnej instytucji refinansującej zadłużenie państwowe, żeby zachować stabilną wartość obligacji. Po drugie, potrzebujemy polityki przemysłowej, żeby wesprzeć wzrost inwestycji, tzn. ożywić koniunkturę inwestycjami. Trzecia rzecz to konieczny wzrost płac, których udział w PKB sukcesywnie spada; w Anglii dobrze to widać – ludzie mają pracę, ale mimo to są biedni.

Mówi pan o konieczności refinansowania zadłużenia – ale w książce Dlaczego świat potrzebuje kryzysu finansowego pisze pan, że refinansowanie to tylko działanie powierzchniowe, bo rozwiązuje problem płynności, że to czubek góry lodowej…

Płynność rynku obligacji i bieżąca wypłacalność państw musi być zachowana nie dlatego, że to uzdrowi gospodarkę, ale ustabilizuje banki. Dopiero wówczas będziemy mogli prowadzić właściwą politykę fiskalną, politykę przemysłową i inne. Bez skutecznego mechanizmu regulowania rynku obligacji nie da się tego zrobić – monetaryści powiedzą, że taka polityka wywoła inflację, a banki będą się bały, co zrobić z już posiadanymi obligacjami. To warunek wstępny: bez niego nie da się prowadzić ani polityki przemysłowej, ani podwyższyć płac. W systemie kapitalistycznym opartym na kredycie możliwości spłacenia długów zależą od wzrostu płac i inwestycji, a nie od jakiegoś abstrahowanego od rzeczywistości „ryzyka”; sam system kredytowy musi być uregulowany tak, żeby zapobiegać okazjom do spekulacji.

Co poza przywiązaniem do kryteriów konwergencji z Maastricht każe politykom trzymać się polityki cięć?

To strach przed inflacją, ale też nostalgia do czasów wyobrażonej stabilności. U austriackich ekonomistów można z kolei dostrzec sentyment do XIX wieku i standardu złota albo bajecznego okresu lat 80. i początków deregulacji. W ich mniemaniu był w historii taki okres, kiedy wolne rynki same się regulowały i stabilizowały.

Taki stabilny, samoregulujący się układ nigdy jednak nie istniał – stabilne rynki finansowe zawsze miały jakieś zaplecze refinansowania, a i tak co kilkanaście lat miały miejsce kryzysy finansowe.

Taki był właśnie „złoty wiek” globalizacji w epoce standardu złota, kiedy bankierzy i politycy chwalili się, że pieniądz jest tak świetnie uregulowany, bo przecież nie ma inflacji. Tymczasem inflacja była powstrzymywana przez bezrobocie oraz import taniego zboża z Ameryki, z kolei wstrzymany kredyt powodował kolejne kryzysy bankowe. Na skutek ingerencji Międzynarodowego Funduszu Walutowego Argentyńczycy przeżyli podobną „stabilizację” i kryzys na początku obecnego stulecia.

A może kryzysy są naprawdę potrzebne? Taka właściwie jest puenta pana książki.

To pewien chwyt retoryczny, dość naiwny, przyznaję. Niektórzy twierdzą, że kryzysy gospodarcze to świetna sprawa, bo kapitalizm wreszcie się kończy… Ja to widzę inaczej – kryzys pobudza niezdrowe reakcje faszystowskie czy nacjonalistyczne, a klasa średnia wcale nie wierzy w socjalizm ani bardziej uspołeczniony system. I tak długo, jak pozostaną niezmienione instytucje, jak długo siły wspierające cięcia będą kojarzone z Unią, tak długo różne grupy interesu będą wspierać nacjonalistów – po to, żeby zachować wpływy w społeczeństwie. Michał Kalecki dużo pisał o latach 30. i o tym, jak niemieccy przemysłowcy wspierali Hitlera, choć oni sami nie byli nazistami, a prywatnie często uważali funkcjonariuszy NSDAP za hołotę. Im jednak chodziło o to, żeby partia socjaldemokratyczna nie zastosowała żadnych radykalnych rozwiązań – naziści to był straszak, że jeśli spróbuje, to wybuchną zamieszki na ulicach. Schyłek Republiki Weimarskiej to nauczka, że nie należy czekać na wielki kryzys kapitalizmu, który ostatecznie rozwiąże wszystkie problemy.

Lewica powinna za to wytłumaczyć ludziom, jak można opanować system, rozkręcić koniunkturę, przynieść wzrost i pełne, dobre zatrudnienie dla wszystkich.

Niestety, jak wskazywał Michał Kalecki w swoim słynnym eseju Polityczne aspekty pełnego zatrudnienia pracodawcy zawsze będą stawiać opór wobec pełnego zatrudnienia, wspólnie z ekonomistami, którzy widzą w nim katastrofalne niebezpieczeństwo inflacji. Kręgi biznesu i ich paziowie ekonomiści uważają, że pracownicy powinni sami płacić za pełne zatrudnienie obniżeniem zarobków. Przeoczają przy tym konsekwencje takiego obniżenia płac, powodujące ograniczenie rynku. W Niemczech w ostatnich latach skoordynowana presja na obniżanie zarobków spowodowała przede wszystkim zubożenie, i wśród pracujących, i wśród niepracujących.

Jan Toporowski (1950) – wykładowca ekonomii i dziekan Wydziału Ekonomii Szkoły Studiów Orientalnych i Afrykańskich (SOAS) Uniwersytetu Londyńskiego, znawca problematyki rynków finansowych i bankowości międzynarodowej, autor m.in. książek The Economics of Financial Markets and the 1987 Crash (1995), The End of Finance: Capital Market Inflation, Financial Derivatives and Pension Fund Capitalism (1999), Theories of Financial Disturbance: An Examination of Critical Theories of Finance from Adam Smith to the Present Day (2006) oraz Dlaczego gospodarka światowa potrzebuje krachu finansowego (2010, wyd. polskie 2012). Obecnie przygotowuje biografię Michała Kaleckiego.

Czytaj także:

Jan Toporowski: Powrót Kaleckiego

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij