Gospodarka

Umowy handlowe a prawa pracownicze: małżeństwo z rozsądku?

Protest przeciwko porozumieniom TTIP i CETA w Berlinie, 2015 r.

Prawa pracownicze są zbyt istotne, by zostawiać je tylko w rękach negocjatorów porozumień handlowych. Zapisy ich dotyczące są tylko listkiem figowym tych umów: ani nie podnoszą standardów pracowniczych za granicą, ani nie chronią ich w kraju.

CAMBRIDGE – Działacze pracowniczy od dawna utyskują, że międzynarodowe umowy handlowe powstają z myślą o planach i dążeniach wielkich podmiotów gospodarczych, niewiele zaś miejsca poświęca się w nich ludziom pracy. W preambule porozumienia ustanawiającego Światową Organizację Handlu wspomniano co prawda o „pełnym zatrudnieniu” jako o jednym z jej celów, jednak standardy pracy wyrzucono poza nawias tego wielostronnego układu handlowego. Wyjątek stanowi zapis przejęty z Układu Ogólnego w sprawie Taryf Celnych i Handlu (prekursora WTO), który pozwala rządom nakładać restrykcje na import towarów produkowanych przez więźniów.

Świetlik: TTIP, czyli wyścig do dna

czytaj także

Regionalne umowy handlowe z kolei od dawna już biorą standardy pracy na warsztat.  Coraz wyraźniej zauważamy w nich powiązania między preferencyjnym dostępem do rynku i przestrzeganiem podstawowych praw pracowniczych. W pierwszej umowie ustanawiającej Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu (NAFTA), podpisanej w 1992 roku, standardy pracownicze przerzucono wprawdzie do umowy towarzyszącej, ale od tamtej pory w amerykańskich umowach handlowych zazwyczaj pojawia się rozdział poświęcony pracownikom.

Zdaniem orędowników Partnerstwa Transpacyficznego, Wietnam, Malezja i Brunei miałyby dzięki niemu znacząco poprawić panujące w tych krajach warunki pracy, a Wietnam – uznać niezależne związki zawodowe. Z kolei według administracji prezydenta Trumpa umowa USA z Meksykiem zawiera w swej nowej odsłonie najdalej idące zapisy dotyczące praw pracowniczych spośród wszystkich umów handlowych.

Generalnie jednak w krajach rozwijających się istnieje duży opór przed wprowadzaniem standardów pracownicy do umów handlowych, a to z obawy przed wykorzystywaniem tych zapisów przez kraje bardziej rozwinięte w celach protekcjonistycznych. Obawy te mogą być uzasadnione, jeżeli wymagania wykraczają poza podstawowe prawa pracownicze i obejmują np. konkretne postulaty dotyczące różnych zasadniczych kwestii, takich jak płace. I tak np. zgodnie z nową amerykańsko-meksykańską umową, co najmniej 40-45 procent każdego samochodu musi zostać wykonane przez pracowników zarabiających co najmniej 16 dolarów na godzinę.

Szymielewicz o TTIP: Porzuceni obywatele i pragmatyczni eksperci

Fabryki samochodów z pewnością mogą sobie pozwolić na wyższe płace i zapis ten sam w sobie niekoniecznie musi pogorszyć perspektywy zatrudnienia w Meksyku. Tyle że trudno go uznać za jakiś zbawienny precedens, skoro narzuca nierealistyczny poziom płac, wielokrotnie wyższy niż średnie wynagrodzenie w całym sektorze produkcyjnym w Meksyku.

Z drugiej strony kraje rozwijające nie mają zbytnich powodów, by odrzucać standardy pracy dotyczące asymetrii w negocjacjach zakładowych i podstawowych praw człowieka. Elementarne standardy pracy, takie jak wolność zrzeszania się, prawo do negocjacji zbiorowych oraz zakaz pracy przymusowej nie są kosztowne dla rozwoju gospodarczego, a wręcz – stanowią jego warunek sine qua non.

W praktyce problem z zapisami na temat kwestii pracowniczych w umowach handlowych nie polega na tym, że są one zbyt restrykcyjne z perspektywy państw rozwijających się, ale raczej na tym, że mogą mieć charakter w znacznym stopniu kosmetyczny i przynosić niewielkie efekty praktyczne. Największy zaś kłopotem jest ich egzekwowanie. Przede wszystkim dlatego, że oskarżenia o naruszenie kodeksu pracy mogą wnosić wyłącznie rządy, a nie związki zawodowe czy organizacje działające na rzecz praw człowieka. A już na przykład spory dotyczące warunków inwestycji mogą wszczynać same korporacje.

Władza niewybrana. Czy euro jest demokratyczne?

Krytycy słusznie obawiają się, że rządy nieszczególnie sprzyjające sprawom pracowników raczej nie będą skłonne wykonywać kroków w tym kierunku. Jak dotąd mieliśmy zaledwie jeden przypadek dochodzenia roszczeń z tytułu naruszenia praw pracowniczych w ramach procedur rozstrzygania sporów przewidzianych przez porozumienie handlowe. Jego wynik raczej nie napawa optymizmem.

Oto bowiem po dwóch latach skarg zgłaszanych przez amerykańskie i gwatemalskie związki zawodowe, w 2010 roku amerykańskie władze formalnie wszczęły postępowanie przeciwko Gwatemali. Kiedy w 2017 roku wydano ostateczne orzeczenie, blisko dekadę po tym, kiedy pojawiły się pierwsze zarzuty, trybunał arbitrażowy opowiedział się po stronie Gwatemali, a nie – USA. Bynajmniej nie dlatego, żeby Gwatemala przestrzegała reguł własnego prawa pracy: trybunał ustalił, że owszem, gwatemalski kodeks pracy został naruszony, bo m.in. nie wykonywano orzeczeń sądowych przeciwko pracodawcom, którzy zwalniali pracowników za działalność związkową. Arbitrzy orzekli jednak, że naruszenia te nie miały żadnego wpływu na przewagę konkurencyjną Gwatemali i jej eksport i dlatego dana umowa handlowa ich nie dotyczy!

Istnieją co najmniej dwa powody, by zainteresować się standardami pracy. Po pierwsze, mogą to być pobudki humanitarne – chęć poprawienia warunków pracy w każdym zakątku ziemi. Wówczas powinniśmy z równą troską traktować pracowników budujących gospodarkę lokalną, co pracowników zatrudnianych w branżach eksportowych. Jeżeli jednak skupimy się wyłącznie na tych drugich, to nie jest wykluczone, że efekt będzie odwrotny do zamierzonego, prowadząc do pogłębienia dualistycznej struktury rynku pracy.

Prof. Oręziak: Za CETA zapłacą najsłabsi

Zasadniczo można by oczywiście rozszerzyć obowiązkowe klauzule pracownicze w układach handlowych tak, by pokrywały warunki pracy w całej gospodarce. Ale już samo to powiązanie wydaje się cokolwiek dziwne: dlaczego bowiem o losie pracowników mieliby decydować negocjatorzy umów handlowych? Dlaczego mielibyśmy zostawiać prawa pracownicze na pastwę interesów komercyjnych i negocjacji dotyczących dostępu do rynku?

Jeżeli naprawdę zależy nam na powszechnej poprawie warunków pracy, powinniśmy raczej oddać sprawy w ręce ekspertów od praw człowieka, rynków pracy i rozwoju, a także podnieść prestiż i znaczenie Międzynarodowej Organizacji Pracy. Cele krajowych związków zawodowych i międzynarodowych działaczy na rzecz praw człowieka można z większym powodzeniem realizować w inny sposób niż przez wielo- czy dwustronne umowy handlowe.

Rodrik: Jednym z zagrożeń dla demokracji liberalnej jest niedemokratyczny liberalizm

Jeden z argumentów przemawiających na korzyść powiązań tych kwestii z handlem polega na tym, że jest to realna zachęta do reformy praktyk panujących na rynku pracy. Jednak zagraniczne agencje pomocowe, które mają wieloletnie doświadczenie ze wsparciem warunkowanym wiedzą, że jest ono skuteczne tylko w określonym kontekście. Chęć wprowadzenia zmian musi pochodzić z samego kraju i przejawiać się we wcześniej podejmowanych tam działaniach. Próby wymuszenia reform przez odgrażanie się wstrzymaniem korzyści materialnych, pomocy finansowej czy dostępu do rynku, spalą raczej na panewce.

Można też zawęzić podejście do standardów pracy stając na straży dobrych jej warunków na własnym podwórku i starając się powstrzymać „wyścig do dna”. Wówczas należy szukać rozwiązań krajowych, podobnych jak w przypadku zabezpieczeń przed gwałtownym wzrostem importu. Potrzebny jest do tego mechanizm chroniący przed „dumpingiem socjalnym”, który nie pozwoli na przenikanie złych praktyk pracowniczych z krajów-eksporterów do krajów-importerów.

Jeżeli tego typu rozwiązanie zostanie niewłaściwie opracowane, może prowadzić do nadmiernego protekcjonizmu. Ale nawet wyraźnie protekcjonistyczne środki antydumpingowe w ramach istniejących reguł handlowych nie osłabiły nazbyt handlu, a jednocześnie okazały się pewnym wentylem bezpieczeństwa w obliczu presji politycznej. Dlatego właśnie dobrze przemyślane zabezpieczenia przed dumpingiem socjalnym nie powinny w poczynić większych spustoszeń.

Świetlik: Arbitraż według TTIP? Nie, dziękuję!

Prawa pracownicze są zbyt istotne, by zostawiać je tylko w rękach negocjatorów porozumień handlowych. Jak na razie zapisy ich dotyczące są nadal tylko listkiem figowym tych umów: ani nie podnoszą standardów pracowniczych za granicą, ani nie chronią ich w kraju. Prawdziwa zmiana będzie wymagać zupełnie innego podejścia. Na początek może warto zacząć traktować prawa pracownicze na równi z interesami handlowymi, zamiast spychać je do roli załącznika.

 

**
Dani Rodrik – profesor międzynarodowej ekonomii politycznej w John F. Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda, autor książki Straight Talk on Trade: Ideas for a Sane World Economy.

Copyright: Project Syndicate, 2018. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dani Rodrik
Dani Rodrik
Uniwersytet Harvarda
Profesor Międzynarodowej Ekonomii Politycznej w John F. Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda, jest autorem książki „Straight Talk on Trade: Ideas for a Sane World Economy”.
Zamknij