Gospodarka

Nowa transformacja ustrojowa: z gospodarki ludzkiej na zautomatyzowaną

Robot i Leszek Balcerowicz. Fot. Inverse, Balcerowicz.pl. Edycja KP

Czy używany przez Margaret Thatcher slogan „There is no alternative” (z ang. nie ma alternatywy) będziemy musieli stosować do robotyzacji rynku pracy? Wiele na to wskazuje – pisze Robert Skidelsky.

Dementowanie pełnych niepokoju doniesień o dominacji robotów stało się ostatnio czasochłonnym zajęciem dla apologetów biznesu. Zdroworozsądkowa – i bynajmniej nie głupia – opinia głosi, że im więcej zadań ulegnie automatyzacji, tym mniej zostanie do wykonania ludziom. Przykładem z pierwszych stron gazet jest samochód bezzałogowy. Jeśli pojazdy mogą się same prowadzić, to co stanie się z kierowcami, taksówkarzami i podobnymi zawodami?

Roboty zabiorą nam (co najmniej) pracę

Teorie ekonomiczne mówią nam, że obawy pracowników nie mają podstaw. Mówią, że dołączanie maszyn do pracowników zwiększa po prostu ich produkcję na każdą przepracowaną godzinę. Mają oni więc godny pozazdroszczenia wybór: pracować mniej za tę samą stawkę lub pracować taką samą liczbę godzin za wyższe wynagrodzenie. A skoro koszt produkowanego towaru spada, konsumenci będą mieli więcej pieniędzy do wydania na te same bądź inne dobra. Tak czy inaczej, nie ma powodu spodziewać się straty netto w ludzkich stanowiskach – czy czegokolwiek innego poza ciągłym podwyższaniem się standardów życia.

Tak też sugerują dane historyczne. Przez ostatnie blisko 200 lat wydajność produkcji stale wzrastała, zwłaszcza na Zachodzie. Jego mieszkańcy wybrali zarówno więcej czasu wolnego, jak i wyższe dochody. Przepracowane godziny w krajach zamożnych wynoszą dziś połowę tego, co w 1870 roku, natomiast realny dochód per capita wzrósł pięciokrotnie.

Dwa mity na temat robotyzacji pracy

czytaj także

Ilu dzisiejszym ludzkim zajęciom „zagrażają” roboty? Według wartościowego raportu McKinsey Global Institute, około 50 proc. czasu spędzonego w globalnej gospodarce na ludzkiej aktywności zawodowej teoretycznie mogłoby być zautomatyzowane już dziś Najnowsze trendy wskazują jednak, że będzie to nie więcej niż 30 proc. do 2030 roku. Wielkość ta zależy głównie od prędkości adaptowania nowych technologii. Raport przewiduje, że w połowie zakładanego okresu automatyzacja nastąpi w Niemczech w 24 proc., w Japonii w 26 proc., w USA w 23 proc., w Chinach w 16 proc, w Indiach w 9 proc., a w Meksyku w 13 proc. MGI szacuje, że do 2030 roku pomiędzy 400 a 800 milionów osób będzie musiało poszukać sobie nowych profesji, z których wiele jeszcze nie istnieje.

Nie taka robotyzacja straszna?

Takie tempo likwidacji miejsc pracy nie odróżnia się tak bardzo od poprzednich okresów historii. Jednym z powodów, dla których automatyzacja tak przeraża, jest fakt, że niegdyś nie dało się wiedzieć tak wiele o przyszłości; brakowało danych do alarmistycznych prognoz. Jeszcze głębszy powód do niepokoju kryje się w tym, że obecne perspektywy automatyzacji przepowiadają taką przyszłość, w której maszyny mogą prawdopodobnie zastąpić ludzi w wielu niespodziewanych sferach pracy, wydawałoby się zarezerwowanych dla nas.

Ekonomiści zawsze sądzili, że poprzednie fale eliminacji archaicznych stanowisk pracy doprowadzały do równowagi pomiędzy podażą a popytem na rynku pracy, ustalonej na wyższym poziomie zarówno zatrudnienia, jak i zarobków. Jednak jeśli roboty mogą naprawdę zastąpić ludzi, a nie tylko przesunąć ich na inne stanowiska, to trudno wyobrazić sobie taką równowagę inaczej niż jako zbędność rodzaju ludzkiego.

Raport MGI odrzuca tak ponure wnioski. W długiej perspektywie gospodarka będzie potrafiła się dostosować, by dać satysfakcjonującą pracę ludziom jej szukającym. „Na rzecz ogółu społeczeństwa maszyny mogą przejąć zajęcia rutynowe, niebezpieczne i brudne, co być może pozwoli nam pełniej wykorzystywać nasze przyrodzone ludzkie talenty i cieszyć się większą ilością czasu wolnego”. Z perspektywy ekonomiki przedsiębiorstw – lepszego scenariusza nie ma. Jednak nie brakuje w nim poważnych luk.

Po pierwsze, pojawia się problem z długością trwania i zakresem transformacji z gospodarki ludzkiej na zautomatyzowaną. Tutaj przeszłość może okazać się mniej godną zaufania przewodniczką niż nam się zdaje. Wolniejsze tempo zmiany technologicznej w przeszłości oznaczało, że pojawianie się nowych stanowisk dotrzymywało kroku likwidacji starych. Dzisiaj likwidacja – lepiej powiedzieć: destabilizacja – będzie dużo szybsza, ponieważ dużo szybciej wynajduje się i rozprowadza nowe rozwiązania technologiczne. „W gospodarkach rozwiniętych – pisze McKinsey Global Institute – wszystkie przyjęte scenariusze kończą się pełnym zatrudnieniem w roku 2030, ale procesowi transformacji mogą towarzyszyć okresy wyższego bezrobocia i obniżania płac”.

Im szybciej, tym gorzej

Tu rodzi się dylemat dla decydentów. Im szybciej będą wprowadzane nowe technologie, tym więcej będą one pożerać ludzkich stanowisk, ale w konsekwencji szybciej zrealizują się też obiecywane potransformacyjne korzyści. Raport MGI potępia próby ograniczania zakresu i tempa automatyzacji, które „ograniczyłyby wkład, jaki te technologie mają w dynamikę przedsiębiorczości oraz wzrost gospodarczy”.

Biorąc pod uwagę taki priorytet, trzeba automatycznie założyć najważniejszą reakcję ustawodawców: ogromne inwestycje, na „skalę planu Marshalla”, w edukację i szkolenia, by zapewnić ludziom najważniejsze umiejętności pozwalające im radzić sobie z transformacją ekonomiczną.

Raport rozpoznaje także potrzebę dopilnowana, by „wynagrodzenia wiązały się z rosnącą wydajnością, aby dobrobyt podzielono pomiędzy wszystkich”. Ignoruje jednak fakt, iż na dotychczasowym wzroście wydajności maszyn skorzystała głównie nieznaczna mniejszość populacji. Autorzy raportu niespecjalnie zastanawiają się, jak obiecywany przez ekonomistów wybór pomiędzy pracą a czasem wolną można będzie w przyszłości udostępnić wszystkim.

Wreszcie, w całym raporcie raz po raz powraca założenie, że automatyzacja jest nie tylko pożądana, lecz także nieodwracalna. Gdy nauczymy się robić coś bardziej efektywnie (i mniejszym kosztem), nie mamy możliwości powrotu do wykonywania tej pracy mniej efektywnie. Pozostaje wtedy wyłącznie pytanie, jak ludzie mogą najlepiej przystosować się do wymogów wyższego standardu wydajności.

Z filozoficznego punktu widzenia trzeba stwierdzić, że w raporcie nastąpiło pomieszanie pojęć: zrównano większą wydajność z wyższą jakością. Pomylono argument technologiczny z argumentem moralnym.

Światu obiecywanemu nam przez apostołów technologii można i trzeba postawić pytanie: czy jest dobry dla ludzi? Czy świat, w którym jesteśmy skazani na wyścig z maszynami, by produkować coraz większe ilości towarów konsumpcyjnych, jest wart zamieszkania? Jeśli nie możemy mieć nadziei na zapanowanie nad takim światem, to jaka jest wartość człowieczeństwa? Takie pytania mogą nie mieścić się w zakresie ekspertyzy McKinsey Institute, ale nie powinny być wyłączone z debaty publicznej.

**
Copyright: Project Syndicate, 2017. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Robert Skidelsky
Robert Skidelsky
Ekonomista, członek brytyjskiej Izby Lordów
Członek brytyjskiej Izby Lordów, emerytowany profesor ekonomii politycznej Uniwersytetu Warwick.
Zamknij