Gospodarka, Kraj

Nie ma lewicy bez sentymentów. Pytlik odpowiada Leszczyńskiemu

Kiedy mówimy o konieczności transformacji – kiedyś ustrojowej i gospodarczej, dziś energetycznej – musimy się pilnować, żeby chwilę potem nie musieć mówić o „koniecznych ofiarach” tej transformacji. Po to lewicy są potrzebne sentymenty.


„Zero sentymentów, panie i panowie. Górnikami tracącymi pracę – a stracą ją prędzej czy później – musi się zająć opiekuńcze lewicowe państwo. Zasługują na wszelką pomoc. Płacz za zamkniętymi kopalniami prowadzi nas jednak donikąd” – tymi słowami Adam Leszczyński podsumowuje swoją polemikę z apelem o szacunek dla tradycji i kultury górniczej w świetle transformacji energetycznej. Autor bardzo dużo miejsca poświęca tezie, według której świat „umorusanego węglem górnika” nieuchronnie odchodzi do przeszłości. Prowadzi go to do wniosku, że w związku z nieuniknionym końcem górnictwa jakikolwiek sentymentalizm jest politycznym błędem – kopalnie należy zamykać bez mrugnięcia okiem. Do takiego wniosku miałby dojść sam Karol Marks.

Czy lewica powinna zamykać kopalnie? Marks powiedziałby „tak”

Leszczyński pisze: „Biedroń w sprawie kopalń ma rację. Aż dziwne, że nikt tego nie powiedział przed nim” (o propozycji zamknięcia wszystkich kopalń do 2035 r.). Stwierdzenie to jest dalekie od prawdy. Publicysta pomija przytoczone w moim tekście stanowiska Partii Zieloni z 2015 r. oraz Partii Razem na temat rozwoju energetyki. Biedroń w sprawie kopalń nie powiedział niczego nowego – nawet postulowana przez niego data odejścia od węgla, tj. 2035 rok, znajduje się we wspomnianym stanowisku Razem.

Biedroń nie powiedział niczego nowego – nawet postulowana przez niego data odejścia od węgla znajduje się w stanowisku Partii Razem.

Marksem dałoby się świetnie uzasadnić stanowisko przeciwne do prezentowanego przez Leszczyńskiego. Problem tkwi jednak w tym, że cytując kilkukrotnie Marksa, publicysta w ogóle nie tłumaczy, dlaczego należałoby porzucić sentymenty. Przekonując do nieuchronności zamknięcia kopalń, mówi oczywistą prawdę, wyrażoną nawet przez samego adresata jego polemiki. W jaki sposób ta nieuchronność ma jednak uzasadniać niedopuszczenie górników do rozmów o przestrzeni, której są gospodarzami? W jaki sposób usprawiedliwia brak troski o ciągłość ich tożsamości zawodowej? Do tego w istocie sprowadza się krytykowany „sentymentalizm”. Te pytania pozostają jednak bez odpowiedzi. Zamiast tego mamy jedynie mglistą hipotezę, że Marks powiedziałby beztrosko: „wasz czas już minął”.

Żeby czarny był zielony, czyli jak odchodzić od węgla?

Znaczące jest to, że Leszczyński zawsze pisze o „zamknięciu” kopalń, a nie o ich „wygaszeniu” – tak jakby miało się to dokonać nagle, szokowo, a nie stopniowo, po dialogu i wspólnych ustaleniach z górnikami. Wizja, którą kreśli autor, jest prosta jak budowa cepa: zamknąć, zwolnić i dać pod opiekę państwa. Tymczasem ten ostatni element tej triady, jak gdyby dodany dla przyzwoitości, stanowi sedno całej dyskusji: co oznacza, że „górnikami musi się zająć opiekuńcze lewicowe państwo”? Ma podwyższyć im ubezpieczenie od bezrobocia lub wręczyć odprawy – czyli zrobić to, co zawsze? Czy może zaprosić do współtworzenia nowej, lepszej przyszłości w energetyce?

Dla Leszczyńskiego sentymentalizm „to większy polityczny grzech, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka”, bo lewica „zawsze była zwrócona ku przyszłości”. To, w czym autor widzi tęsknoty lewicowych romantyków, jest jednak twardym opisem górniczej rzeczywistości. Świat miniony, o którym pisze Leszczyński, to dla dziesiątek tysięcy pracowników kopalń i ich rodzin wciąż teraźniejszość. Jeśli odmawia się jej rozpoznania i nie zechce zrozumieć, jak ona funkcjonuje w sercach i umysłach samych górników, to faktycznie zwracamy się ku przyszłości – pełnej protestów, strajków, pacyfikacji i kryzysów społecznych. Czy tak jednak wygląda przeciwieństwo grzechu politycznego?

Francja to okno na naszą przyszłość

Próbę powstrzymania realizacji tej wizji można – jak autor – upupiać przez sprowadzanie jej do wzruszającej lewicowej bajki o ciężkim przemyśle i tęsknoty za umorusanym górnikiem. Jednak szacunek dla kultury zawodowej jest tak naprawdę czymś do bólu pragmatycznym. Sentymentalizm to nie grzech polityczny, ale w przypadku górnictwa narzędzie do osiągnięcia politycznego celu – pokojowej transformacji energetycznej. Wiedziały o tym Niemcy, które z sentymentów bynajmniej nie zrezygnowały.

Przyszłość może też wyglądać inaczej niż strajki i pacyfikacje. Przysłowie mówi: „Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”. Można zgadywać, czy oczy autora widziały skutki postawy „zero sentymentów” w Wałbrzychu, Bytomiu albo Sosnowcu. Raport z unijnego projektu Shrink Smart z 2013 r. wskazuje, że miasta konurbacji katowickiej dotykają największe problemy społeczno-gospodarcze w całej Unii Europejskiej wśród miast powyżej 100 tys. mieszkańców. A mówiąc prościej: wycieczki do śmietników, beznadzieja, bezrobocie, walące się familoki – i chuligaństwo, które wszystkie te braki rekompensuje psychicznie.

W świetle takich wizji przyszłości powoływanie się na Marksa to trochę za mało. Daje ono jednak świadectwo innej tęsknocie, której autor w sobie nie dostrzega: tęsknocie intelektualisty do zmiany świata słowem i cytatem. W lewicowej wersji widać ją nierzadko w fetyszyzowaniu Marksa, którego on sam zapewne by nie polubił, a które jako doktorant zajmujący się niemieckim filozofem znam aż za dobrze. Nie ma w tym kontekście znaczenia, że Leszczyński nie zawsze właściwie powołuje się na autora Kapitału (np. twierdząc, że Marks widział w socjalizmie „koniec dziejów”) – sposób, w jaki bezduszne decyzje polityczne uzasadnia Marksem, z lewicowej perspektywy przypominają raczej szantaż intelektualny niż dobry pomysł na transformację energetyczną.

Tymczasem są intelektualistki, które mają odwagę „ruszyć się i rozmawiać twarzą w twarz” z ludźmi wielkiego przemysłu – i zbierają od nich brawa zamiast cięgów (jakie zapewne dostałby dziś Leszczyński od górników); które apelując o zieloną rewolucję pracowniczą do robotników przemysłów wydobywczych, zamiast „zero sentymentów, panie i panowie”, mówią: „Potrzebujemy was, abyście byli naszą bazą”; które nie mają potrzeby – jak Leszczyński w swej polemice – cytowania stanowisk relatywizujących kolonializm, lecz składają pokłon starszyźnie rdzennych ludów. Jeśli ktoś rozumie, jak dokonać transformacji energetycznej bez kolejnych „koniecznych ofiar”, to jest to Naomi Klein.

Polityka energetyczna w Polsce to polityka „gaszenia pożarów”

Autorka książki To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat jest pełna sentymentu, gdy mówi do kanadyjskich związkowców: „Nasze zdrowie w przyszłości wymaga od nas nie kopania głębszych dziur, lecz spojrzenia w głąb siebie – aby zrozumieć, że losy nas wszystkich są połączone”. Doskonale rozumie też to, z czego najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy Leszczyński: troska o klimat i zachowanie najlepszych tradycji robotniczych idą ze sobą w parze. Na razie tradycje te znacznie lepiej reprezentują górnicy niż pracownicy naukowi, a Naomi Klein w środowiskach pracowniczych ma znacznie większy posłuch niż Robert Biedroń, Adam Leszczyński i Michał Pytlik razem wzięci.

Troska o klimat i zachowanie najlepszych tradycji robotniczych idą ze sobą w parze.

Niebagatelną przeszkodą w walce ze zmianami klimatu jest nieregulowany kapitalizm – to założenie nie wzbudza wielkich kontrowersji na lewicy, a Leszczyński zdaje się je podzielać. Kiedy o sposobie wykorzystania zasobów planety decyduje kierująca się logiką zysku garstka superbogaczy, poddanie przemysłu wydobywczego społecznej kontroli to warunek wstępny do powstrzymania katastrofy. Sentymentalne „biadolenie nad odchodzącym światem orkiestr górniczych” jest w tej sytuacji o wiele cenniejszą nauką niż biadolenie o idei postępu zza biurka w warszawskim wieżowcu. Jest cenniejszą nauką dla wszystkich: przyszłych pracowników OZE oraz szczurów biurowych i prekariuszy z sektora usług i wielkiego handlu, których Leszczyński nazywa „górnikami naszych czasów”. Jeśli bowiem zależy nam na losie Ziemi, społeczna kontrola będzie potrzebna także w przyszłości. Dziś prędzej nas jej nauczą górnicy niż ci, którzy chcą zamykać kopalnie.

Klein: Walczmy, zanim wszyscy trafimy przeżuci na hałdę

Z troski o przyszłość planety należałoby więc oczekiwać, że pracownicy OZE także będą mieli swój mundur, hymn, patronkę, godło i święta, które – podobnie jak górnikom – pomogą im organizować się wokół swoich interesów. Miejmy nadzieję, że pozostanie w nas dość sentymentu, by ich w tym wspierać.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Pytlik
Michał Pytlik
Aktywista, publicysta, Ślązak
Zamknij