Gospodarka

Na zmywaku to bez znaczenia, czy jesteś Polką czy Syryjczykiem

Gdy pogarsza się sytuacja migrantów, miejscowi pracownicy wcale nie zyskują.

Dawid Krawczyk: Co to jest strajk społeczny?

Paola Rudan: Najprościej ujmując, jest to próba zorganizowania świata pracy w czasach naznaczonych prekaryzacją i niespotykaną wcześniej mobilnością pracowników.

A jeszcze prościej?

Cóż, strajk nigdy nie był czymś łatwym i prostym. Nie da się go sprowadzić do tego, że robotnicy odchodzą od maszyn i przerywają produkcję. Strajk zawsze był czymś więcej – nawet w czasach, kiedy pracownicy byli zgromadzeni w jednym zakładzie pracy, połączeni jednym łańcuchem wyzysku i zrzeszeni w związku zawodowym.

Niestety, dzisiaj jest to jeszcze bardziej skomplikowane. Po pierwsze, z powodu głębokiej fragmentaryzacji świata pracy. Pracownicy połączeni tym samym łańcuchem wyzysku mają do czynienia z różnymi warunkami pracy, różnymi umowami. Ich pozycję określa status prawny, płeć i wysokość płacy – które są różne. A po drugie, chyba niemożliwe jest wskazanie dziś jednego odrębnego podmiotu, który byłby wstanie zorganizować masowy strajk i przerwać produkcję.

Związki zawodowe już nie mają takiej siły?

Miałabym co do tego wątpliwości. Współczesny świat pracy jest podzielony na bardzo różne sposoby. Nawet w typowej przemysłowej fabryce spotykamy się dziś z różnymi formami zatrudnienia – bywa, że robotnicy wykonujący te same zadania raz mają umowy o pracę, innym razem nie, jedni są obywatelami, inni tylko imigrantami. Znajdują się przez to w różnych miejscach społecznej hierarchii. A wszystkie te różnice przekładają się na możliwość korzystania z praw pracowniczych. Trudno w takich warunkach skomunikować się pracownikom i walczyć o jakieś wspólne cele.

Sytuacja staje się coraz trudniejsza. Przez długi czas społeczeństwa Europy Zachodniej były przekonane, że znajdujemy się w globalnym procesie obejmowania wszystkich prawami obywatelskimi. Sporo ludzi myślało, że z czasem mieszkańcy i mieszkanki Europy Wschodniej, a później też tak zwanych krajów Trzeciego Świata, będą mogli cieszyć się takimi samymi perspektywami, jakie mają obywatele w Europie Zachodniej. Okazuje się jednak, że jest dokładnie na odwrót.

Prawa pracownicze i osłony socjalne są obecnie demontowane w krajach, w których długo nikt nie podważał sensu ich istnienia. Europa Zachodnia idzie ścieżką wydeptaną przez sprekaryzowane peryferia.

W jaki sposób na te problemy odpowiada strajk społeczny?

Budując pomosty między pracownikami. Bo z jednej strony wszyscy pracują w warunkach ciągłej niestabilności, a z drugiej istnieją realne różnice, które utrudniają organizowanie się w jakimś wspólnym celu.

W Bolonii rozpoczęliśmy współpracę z kilkoma oddolnymi związkami zawodowymi. W większości zrzeszają one ludzi zatrudnionych na umowach o pracę, ale to nie znaczy, że zamykają się na pracowników w mniej stabilnej sytuacji. Zdają sobie sprawę, że prekarność nie zależy tylko i wyłącznie od rodzaju umowy. Udało nam się zaangażować do udziału w strajku społecznym osoby pracujące w publicznym muzeum – 14 listopada 2014 odeszły od swoich stanowisk pracy i przyłączyły się do demonstracji. Na takie zaangażowanie nie mogli pozwolić sobie pracownicy innych miejskich muzeów, którzy zatrudniani są przez firmę zewnętrzną. Gdyby wyszli z pracy, nie mieliby pewnie już dokąd wrócić. Ale oni też włączyli się w nasze działania, publikując zdjęcia z hasłami wspierającymi strajk w internecie. To pokazuje jeden z podstawowych problemów, które chcieliśmy naświetlić – nie wszyscy pracownicy mają realne prawo do strajku. Mimo że formalnie im ono przysługuje, to nie mogą posłużyć się tym narzędziem w walce o lepsze warunki pracy.

Ale najważniejszy cel strajku to zbudowanie stałej więzi między pracownikami niemającymi ze sobą na co dzień żadnego kontaktu. Dlatego to dobrze, że podczas strajku w listopadzie na ulice włoskich miast nie wyszli przedstawiciele tylko jednego zakładu pracy czy jednej branży przemysłu. Udało nam się zaangażować też pracowników sektora publicznego. Sporo osób, które przyszły na demonstracje, było zatrudnionych przez urzędy.

W akcje skupione wokół strajku społecznego zaangażowali się również imigranci pracujący we Włoszech. I to według mnie jest szalenie ważne.

Dlaczego?

Wróćmy do problemu różnic między pracownikami. Bardzo łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której zatrudnieni na umowach o pracę są niechętni wobec imigrantów i obwiniają ich za spadek płac. Wytłumaczenie im, że tak naprawdę wszyscy jadą na tym samym wózku, zajmuje trochę czasu, ale to nie jest niemożliwe. Bo to, że ktoś w danej chwili ma umowę o pracę, ubezpieczenie czy inne świadczenia społeczne, nie znaczy, że za miesiąc, dwa wyląduje na kontrakcie w agencji pracy tymczasowej. Umowa, jaką podpisuje się z pracodawcą, nie przesądza automatycznie, czy jest się w bezpiecznej czy w prekarnej sytuacji. Decyduje o tym struktura rynku pracy, która wymusza ciągłą gotowość do zakończenia jednej pracy i rozpoczęcia następnej, żeby mieć z czego się utrzymać. W dokumentach unijnych nazywa się to „employability”. Migranci są szczególnie poddawani tej presji.

Z czego to wynika?

Pod koniec lat 90. na europejskim rynku pracy pojawiła się duża liczba pracowników spoza Unii Europejskiej, głównie za sprawą wojen bałkańskich. Reakcją rządów na ten napływ siły roboczej było wprowadzenie legislacji, która połączyła zezwolenie na pobyt z umową o pracę. Jeśli chciałeś zostać w którymś z unijnych krajów, musiałeś udowodnić, że jesteś zatrudniony.

Dlaczego widzisz w tym niebezpieczeństwo?

Bo za sprawą tych zmian imigranckim pracownikom jest dużo trudniej walczyć o swoje prawa. Utrata pracy ma dla nich katastrofalne skutki, z wydaleniem z kraju włącznie. Przekłada się to również bezpośrednio na obniżenie płac. Skoro pracodawca wie, że w zasadzie całe życie pracownika zależy od tego, czy jest zatrudniony, to może obniżać jego pensję do woli – zdesperowany robotnik musi zgodzić się na każdą propozycję. Powiązanie zezwolenia na pobyt z wymogiem bycia zatrudnionym to prosta droga do szantażu: „Chcesz iść na strajk? Proszę bardzo. Stracisz pracę i cię deportują”.

We Włoszech regulacje uzależniające pobyt od pracy pojawiły się po raz pierwszy w 1998 roku. Wtedy też zaczęliśmy dochodzić do tego, że to właśnie migranci są kluczowym podmiotem politycznych zmian. Nie tylko Włochy zreformowały się tak, żeby zyskać na pracy migrantów jak najwięcej. A zmiany prawa dotyczącego migracji spowodowały pogorszenie warunków pracy dla wszystkich. Belgia i Wielka Brytania też są znane z tego, że wykluczają ze swoich systemów pomocy społecznej nawet tak zwanych migrantów wewnętrznych, czyli pochodzących z krajów członkowskich UE. Nie pracujesz, nie przysługują ci praktycznie żadne świadczenia.

Żeby dowiedzieć się, jak będą wyglądały relacje na rynku pracy za kilka lat, wystarczy spojrzeć, jakim regulacjom podlega obecnie praca imigrantów. Dlatego uważam, że problemy imigranckiego świata pracy skupiają w sobie problemy wszystkich pracowników – żeby to zrozumieć, naprawdę nie trzeba deklarować solidarności z imigrantami na każdym kroku.

Mówisz o imigrantach tak, jakby to była jednorodna grupa. Mam wątpliwości, czy rzeczywiście robotnicy z Europy Środkowo-Wschodniej mogą mieć zbieżne cele z wysoko wykwalifikowanymi specjalistami z branży IT, którzy pracują za granicą.

Te różnice klasowe, o których mówisz, rzeczywiście istnieją, ale już za granicą kraju pochodzenia ulegają spłaszczeniu. Granice mają to do siebie, że dokonują swego rodzaju proletaryzacji. I choć nie wszyscy podlegają jej w tym samym stopniu, to przykłady nauczycieli akademickich, którzy kładą kafelki, albo wykształconych kobiet sprzątających biura i opiekujących się starszymi ludźmi nie biorą się znikąd.

Dzieje się tak, ponieważ po przekroczeniu granicy tracisz wiele praw – w przypadku sporej części imigrantów spoza Unii nie masz nawet prawa pobytu. To znaczy masz je pod warunkiem, że pracujesz i jesteś w stanie się utrzymać, ale nie przysługuje ci ono bezwarunkowo. A przez to tracisz możliwość polepszenia swojej sytuacji. Twoja pozycja negocjacyjna też nie zostawia ci wielu możliwości. Często wybór jest między akceptacją tego, co proponuje pracodawca, a powrotem do domu.

Mimo tych trudności imigranci pracujący we Włoszech zorganizowali przed pięcioma laty ogólnokrajowy strajk.

Ten strajk miał miejsce 1 marca 2010 roku, tak jak znany francuski „Dzień bez pracy migrantów”, i wzięło w nim udział czterdzieści osiem fabryk z prowincji Brescia, sześć z Bolonii, dwanaście z Reggio Emilia i siedem z Parmy. W Turynie udało się całkowicie zablokować targ Porta Palazzo. A wielu migrantów prowadzących własne sklepy zamknęło je tego dnia.

Nie wiemy dokładnie, ile osób spośród tych, które pracują w wyjątkowo prekarnych warunkach – mam na myśli opiekunki osób starszych i osoby zajmujące się utrzymaniem domów – wzięło udział w strajku. Ale dzień przed jego rozpoczęciem skontaktował się z nami związkowiec, który dopytywał się, czy nie wiemy, dlaczego wydzwaniają do niego od kilku dni sprzątaczki i pytają, jak się strajkuje. Ta sytuacja pokazuje pewien problem – związki zawodowe były zaangażowane w to przedsięwzięcie tylko częściowo, a niektóre wręcz otwarcie sprzeciwiały się strajkowi. Ich przedstawiciele twierdzili, że migranci są za słabi i nie są w stanie zorganizować porządnego strajku. A nam zarzucali, że chcemy „podzielić klasę robotniczą”.

Prawda jest taka, że migranci od zawsze stanowili problem dla związkowców. Po pierwsze, mobilność migrantów poddaje w wątpliwość przywódczą rolę związków, których struktury mają ramy narodowe. Po drugie, migrancki świat pracy kwestionuje wewnętrzny podział ruchu związkowego na branże: motoryzacyjną, rolniczą, opiekuńczą, usługową, transportową itd. W związkach zawodowych w Brescii znaleźli się członkowie będący migrantami i udało im się przezwyciężyć tę niechęć do udziału w strajku. W Bolonii musieliśmy radzić sobie inaczej. Jako Coordinamento migranti organizowaliśmy zgromadzenia z pracownikami, zarówno włoskimi, jak i migrantami. W niektórych fabrykach, tak jak w Ducati Motors na przykład, większość uczestników strajku pochodziło z Włoch. Zgromadzenia odbywały się w zakładach pracy i poza nimi. W ten sposób udało nam się zdobyć poparcie przedstawicieli pracowników w fabrykach.

Jak zdołaliście ogłosić strajk? Nie potrzeba do tego związku zawodowego, który na podstawie prawa pracy ma do tego prawo?

Wykorzystaliśmy zapisy włoskiego prawa, zgodnie z którymi prawo do strajku przysługuje każdemu i każdej. Przedstawiciele pracowników w zakładach pracy napisali oświadczenia popierające nasze działanie i rzeczywiście wyszli 1 marca na strajk – na osiem godzin. W większości byli to ludzie z fabryk motoryzacyjnych, jak na przykład Ducati Motors, o której już wspominałam. Ale już wsparcie reprezentacji związkowej z FIOM okazało się niewystarczające, żeby zapewnić możliwość strajku sprzątaczom, którzy zatrudnieni byli w fabryce przez firmę zewnętrzną. Dlatego musieliśmy ich wesprzeć poprzez mniejszy oddolny związek spoza tego zakładu pracy.

Łącznie na demonstrację ulicami Bolonii wyszło ponad 10 tysięcy ludzi. Wierzymy, że dzięki temu doświadczeniu lepiej rozumiemy zarówno trudności, jak i możliwości, które wynikają z organizacji ponadnarodowego strajku społecznego.

Wróćmy do roku 2015. Co sądzisz o tym, jak Unia Europejska reaguje na tak zwany kryzys uchodźczy?

Nie dziwi mnie na pewno ostatni zwrot Angeli Merkel w stosunku do uchodźców. Wielu ludzi zastanawiało się, jak to możliwe, że była taka nieugięta w sprawie utrzymania polityki oszczędności w Grecji, a wobec uchodźców jest tak dobroduszna. Według mnie te dwa podejścia wcale się ze sobą nie kłócą.

W Niemczech postępuje coraz większa prekaryzacja pracy. Wszyscy neoliberalni ekonomiści mówią w mediach jednym głosem, że potrzebny jest dopływ świeżej siły roboczej, który pozwoli zachować obecny poziom efektywności niemieckiej gospodarki i posunąć jeszcze dalej prekaryzację pracowników (widoczną m.in. w niedawnym wzroście liczby osób zatrudnianych w niepełnym wymiarze godzin). Europejczycy potrzebują ludzi, którzy będą pracować, płacić podatki i utrzymywać emerytury.

Włoscy politycy są trochę bardziej bezczelni i niektórzy zupełnie serio mówią, że powinniśmy przyjąć uchodźców, ale pod warunkiem, że będą pracować za darmo – czyszcząc ulice, sprzątając parki i ogrody.

Nazywają to wolontariatem. A mamy do czynienia de facto z bardziej agresywnym mechanizmem, który już dobrze znamy – możecie u nas zostać, ale pod pewnymi, poddańczymi warunkami. Ten proces dotknie wszystkich, nie tylko migrantów.

O tym, jak obecność imigrantów wpłynie na rynek pracy, znacznie częściej mówią konserwatyści. Najczęściej szczując rodzimych pracowników na „obcych”. Z drugiej strony słyszymy zaś wezwania do pomocy uchodźcom. Wolontariusze wożą koce i jedzenie na granicę Unii.

Ludzie, którzy jeżdżą teraz w najbardziej krytyczne miejsca, robią świetną robotę. Pomoc przy przekroczeniu granicy jest bardzo ważna. Ale pamiętajmy o tym, żeby nie traktować uchodźców tylko jako przedmiot naszej troski i dobroduszności. To wbrew pozorom może być bardzo niebezpieczna postawa, w której my, Europejczycy, możemy poczuć się uprzywilejowani, a w rzeczywistości ogromna większość z nas jest w niewiele lepszym położeniu. Powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak wiele łączy nas z tymi, którzy przybywają do Europy.

Prędzej czy później połączy nas na pewno rynek pracy. Będziemy pracować w tych samych sklepach, biurach, fabrykach.

Tak jest. Skala migracji, z którą mamy do czynienia obecnie, jest bezprecedensowa. Jeszcze nigdy w najnowszej historii tak wielu ludzi nie przybywało do Europy. I musimy zdać sobie sprawę z tego, że doprowadzi to pewnie do jeszcze większej prekaryzacji pracy i obniżenia płac. Przed nami wyzwanie – jak ustosunkujemy się do tego faktu? Czy będziemy traktować migrantów jak obcych i dzielić ich na tych dobrych (biednych uchodźców) i złych (tak zwanych migrantów ekonomicznych)? Czy może dostrzeżemy, że są oni grupą, która jest w stanie zmieniać Europę na lepsze? Jeśli jesteśmy do tego zdolni, to powinniśmy już zastanawiać się nad tam, jak skomunikować ze sobą nowo przybyłych migrantów z tymi, którzy wyjechali lata temu, oraz z pracownikami pracującymi w swoim kraju – w ten sposób można przejść od solidarności do samoorganizacji.

Spójrz, jak przez samą obecność u granic Unii Europejskiej udało im się zmusić kraje członkowskie do porzucenia obowiązującego prawa. Poszczególne państwa stopniowo odchodziły od egzekwowania regulacji dublińskich. Po prostu nie dało się już dłużej udawać, że można je zastosować. Migranci, którzy przybywają obecnie do Europy, są jak „nawałnica”, która na pewno zmieni to, jak żyjemy i jak pracujemy. Prawdziwym wyzwaniem jest to, jak zorganizować polityczną odpowiedź na próby UE, których celem jest zarządzanie tym niespotykanym ruchem ludności.

Jak wyobrażasz sobie te zmiany?

Dzisiaj wszystkie walki pracownicze skupiają się na poziomie krajowym, bo takie są też ramy prawne regulujące pracę. Wzrost migracji – zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej – poważnie poddaje w wątpliwość nie tylko sam sens granic, ale także sens regulacji pracy na poziomie narodowym. Musimy jasno powiedzieć, że ktoś na różnicach między poszczególnymi rynkami pracy zyskuje, i na pewno nie są to pracownicy. We Włoszech robotnicy Fiata walczyli o podwyżki, domagali się zmian właśnie na lokalnym poziomie. Ich protest skończył się przeniesieniem fabryki do Polski, gdzie jest niższa płaca minimalna i mniejszy opór ze strony związków.

Niespotykana nigdy wcześniej mobilność pracowników i pracownic zmusza do przyjęcia ponadnarodowej perspektywy, przez którą postrzegamy problemy świata pracy.

A co zgodnie z tą perspektywą należałoby zmienić w pierwszej kolejności?

Mamy tutaj dosyć klarowne postulaty. Jednym z nich jest ustanowienie europejskiej płacy minimalnej – żeby uniknąć możliwości tłumienia strajków robotniczych w sposób, jaki miało to miejsce w fabryce Fiata. Domagamy się również wprowadzenia europejskiego bezwarunkowego dochodu podstawowego, który mógłby stanowić podstawę dla wspólnej polityki społecznej. Nie mniej ważne jest też oddzielenie zezwolenia na pobyt w danym miejscu od umowy o pracę. Obecne regulacje zaprojektowane są w taki sposób, żeby wprowadzać podziały między pracownikami i szantażować migrantów, a przez to ograniczać ich mobilność.

Te postulaty są w dużej mierze zbieżne z tym, czego domagaliście się podczas włoskiego strajku społecznego.

To prawda. Ale teraz zależy nam, żeby zbudować warunki dla ponadnarodowego strajku społecznego. Po to między innymi spotkaliśmy się kilka tygodni temu w Poznaniu z europejskimi związkowcami i aktywistkami. Wiemy, że strajk nie wybuchnie ani dziś, ani jutro. Na razie pracujemy nad tym, żebyśmy byli w stanie w ogóle wyobrazić sobie, jak coś takiego mogłoby wyglądać, a później jak to zorganizować i wprowadzić w życie.

***

Paola Rudan od 2003 roku nalezy do Coordinamento Migranti – autonomicznej organizacji zrzeszającej migrantów i włoskich pracowników, z siedzibą w Bolonii, która współpracuje z pracownikami z regionu Emilia-Romania. Od 2011 roku jest również członkinią zespołu precarious di∫connections – przestrzeni skupiającej mężczyzn i kobiety, prekariuszy, prekariuszki oraz pracujących migrantów i migrantki. Problemy prekariatu i migranckiego świata pracy są uznawane przez przez precarious di∫connections za najważniejsze pole ich politycznych interwencji oraz kluczowe zjawisko pozwalające zrozumieć zmiany warunków pracy zachodzące na poziomie globalnym.

Artykuł powstał w ramach projektu współfinansowanego przez Fundację im. Róży Luksemburg

 
**Dziennik Opinii nr 303/2015 (1087)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dawid Krawczyk
Dawid Krawczyk
Dziennikarz
Dziennikarz, absolwent filozofii i filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, autor książki „Cyrk polski” (Wydawnictwo Czarne, 2021). Od 2011 roku stale współpracuje z Krytyką Polityczną. Obecnie publikuje w KP reportaże i redaguje dział Narkopolityka, poświęcony krajowej i międzynarodowej polityce narkotykowej. Jest dziennikarzem „Gazety Stołecznej”, warszawskiego dodatku do „Gazety Wyborczej”. Pracuje jako tłumacz i producent dla zagranicznych stacji telewizyjnych. Współtworzył reportaże telewizyjne m.in. dla stacji BBC, Al Jazeera English, Euronews, Channel 4.
Zamknij