Felietony

Tusk jako wunderwaffe?

Oni naprawdę myślą, że Tusk to jakiś nowy Piłsudski (a prawica, że Lenin).

Pociąg? Jest. Wiwatujące tłumy na dworcu? Są. Niemcy przysłali? No dobra… Nieśmiertelna, choć nadużywana fraza o historii, co powtarza się dwa razy, i tym razem sama się narzuca: czerwone kartki na przyjazd Tuska od jego… zwolenników i przepychanki na peronie Centralnego budziły raczej zażenowanie niż entuzjazm. Z drugiej strony w konkursie żenady trudno było przykryć prokuratorskie zarzuty, które ekscytują już tylko – słabnącą, jak się zdaje – frakcję „smoleńską” w PiS.

Tusk wjechał na tor czwarty przy peronie trzecim

O farsie już jednak pisaliśmy, więc ja spróbuję o tragedii, tzn. o polityce na serio.

Pomysł triumfalnego pochodu (witamy zbawcę) jakoś przykrył fakt, że Donald Tusk przyjechał na wezwanie prokuratury. Nawet jeśli sprawa jest dęta, to z niuansów proceduralnych relacji z wywiadem rosyjskim ludzie rozumieją tyle, co kiedyś z pierwiastka i systemu głosowania w Nicei, czyli niewiele. Mogłoby więc wyjść na to, że ukradł zegarek czy mu ukradli, zamieszany jest. PR-owo akcja dworcowo-marszowa miała więc jakiś sens. Kłopot w tym, że dla PO (centroprawicowego skrzydła opozycji, KOD…) to chyba nie była sprytna maskirowka, tylko naprawdę inscenizacja Wielkiego Powrotu. Niedawny wywiad z Grzegorzem Schetyną sugeruje, że Tusk nie będzie traktowany jako dodatkowy atut, „nasz człowiek w Brukseli”, ale – sorry za skojarzenie – wunderwaffe przeciw Kaczyńskiemu.

Jak to wunderwaffe, Tusk miałby sam odmienić losy wojny i wystarczyć za charyzmatycznego lidera na miejscu, program (Mateusz Morawiecki tak się mniej więcej przestraszy liberalnych krytyk Andrzeja Rzońcy, jak Kaczyński felietonów Maziarskiego) i budowanie szerokich sojuszy (po niewykluczonym pożarciu Nowoczesnej jako przystawki, na deser zostaną Platformie Kamiński z Niesiołowskim, tylko dania głównego brak).

Niejeden jest w Polsce Trybunał

Polski mąż stanu, z którym Tusk miał się w środę Polakom skojarzyć, miał rozliczne wady, a do tego nieszczęście do przywołujących go bez sensu kolejnych pokoleń rodaków. Na użytek wielbicieli Pierwszego Europejczyka i jego kolegów z partii zaryzykuję jednak jeden cytat – z pełną świadomością, w jak innej epoce żyjemy. Po przyjeździe z Magdeburga 10 listopada Piłsudski powiedział przedstawicielom lewicy: „Jeżeli wy tego okresu, gdy będziecie mieć władzę w ręku, nie wykorzystacie na to, by stać się realną, zorganizowaną siłą – to ja panów ostrzegam, ja was z błota za uszy wyciągać nie będę”. Historia zapamiętała to jako gest definitywnego porzucenia „czerwonego tramwaju”, ale może też te słowa rozumieć inaczej.

To, czy wyrastający ponad resztę polityk będzie wierny swej opcji, zależy od jej mocy. Tusk wzmocni PO, jeśli ta będzie siłą polityczną – przynajmniej potencjalną kandydatką do władzy. Wówczas Tusk może zagrać tych kilka ról, które czynią go atutem PO w polityce krajowej – ikony modernizacyjnego europeizmu, dyplomaty „trzymającego dla Polski otwarte drzwi” do ściślej zintegrowanej UE po końcu rządów Kaczyńskiego, poprawiacza ogólnego samopoczucia u dość zgnębionej ostatnio prawej frakcji polskiego anty-PiS-u, a na koniec kandydata na prezydenta. W innym wypadku – gdy opozycja zatrzyma się na swych trzydziestu-trzydziestu pięciu procentach – wyczekany zbawca Polski może uznać, że wykłady gościnne na zachodnich uniwersytetach to większa atrakcja niż żyrandol w Pałacu Namiestnikowskim, do tego z widokiem na pomnik smoleński zamiast księcia Poniatowskiego.

To, czy wyrastający ponad resztę polityk będzie wierny swej opcji, zależy od jej mocy. Tusk wzmocni PO, jeśli ta będzie siłą polityczną – przynajmniej potencjalną kandydatką do władzy.

Klęska PO w wyborach 2015 roku nie była pokłosiem wyjazdu Tuska do Brukseli; to jego wyjazd był „złotym spadochronem” na wypadek spodziewanej klęski. Krótko mówiąc: Tusk za Platformę umierał (czyt. użerał się z rządem PiS) raczej nie będzie, chyba że przed emeryturą naprawdę uwierzy, że jest mężem opatrznościowym.

Ale niepewność wsparcia własnego człowieka w sytuacji słabości opozycji to niejedyny problem – i już niestety nie tylko PO, ale nas wszystkich. Tu zaryzykuję drugą analogię historyczną z dawnymi czasami. Zamach majowy przeprowadzono głównie dlatego, że w 1925 roku państwa Zachodu podpisały umowy lokarneńskie, a w kwietniu 1926 Niemcy weimarskie zawarły tzw. traktat berliński z ZSRR. Krótko mówiąc: dotychczasowy porządek europejski zaczynał właśnie walić się nam na głowę, a jednocześnie u steru władzy (i na dodatek polityki zagranicznej) stał wykształcony i światowy, ale chyba jednak idiota. Że z tej równi pochyłej Polska po maju bynajmniej nie zeszła, a nowa elita władzy kontynuowała błędy poprzedników, to już inna sprawa.

Darth Tusk

Na użytek komentatorów niepokornych inaczej podkreślam wężykiem: nie, nie sugeruję tą analogią Grzegorzowi Schetynie, by zbierał szable i maszerował na Nowogrodzką (bo przecież na Sejm i tak nie ma po co). Chciałbym tylko, aby prawa i centrowa część opozycji pamiętała, że jak nie stanie się „realną, zorganizowaną siłą”, to fantaści i cynicy rojący o międzymorskich sojuszach antyniemieckich będą nami rządzili przez kolejne cztery lata. A strona lewa żeby zrozumiała, że odsunięcie PiS od władzy to też jest jej priorytet – i że bez co najmniej 15 procent po lewej stronie zostaniemy z tym, co jest albo gorzej (tj. koalicją PiS z narodowcami). Zresztą, pewnie wcale nie na cztery lata, bo po zakończeniu obecnej perspektywy budżetowej UE z PiS-em u władzy Polexit i geopolityczny zwrot na wschód przestaną być straszakiem na lemingi z felietonów w „GW”.

Notabene, konserwatywno-liberalna agenda Schetyny (kompromis aborcyjny w Konstytucji, przyjaciel Balcerowicza w roli głównego ekonomisty partii) ucina niejasności i wyznacza granice ideowe dla wyborczych sojuszy i koalicji. Z silną, tak czy inaczej, prawicą narodową w Sejmie, każdy liberalny czy centrowy rząd musiałby w wielkim stopniu polegać na życzliwości lewicy, co oczywiście dawałoby jej siłę nieproporcjonalnie dużą do liczby mandatów. A zatem, lewico, don’t panic, organize! A opozycyjna prawica, zamiast urządzać quasi-historyczne szopki, niech przypomni sobie trochę historii.

Fot. Jakub Szafrański

Opozycjo, chcesz wygrać z PiS? Podziel się na pół

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij