Sławomir Sierakowski

Świat zwariował, a Niemcy źle grają w piłkę

Euro w piłce i w polityce.

Na Mistrzostwach Europy całkiem jak w polityce. Nie wiadomo, czy Niemcy są czy nie są mocarstwem. Joachim Löw, trener mistrzów świata, pręży muskuły, obiecując prasie zwycięstwo z… Irlandią Północną, w której mieszka mniej ludzi niż w Niemczech jest zarejestrowanych piłkarzy (odpowiednio 1,8 mln i ponad 2 mln). Im bardziej pręży, tym bardziej można być pewnym, że sprawa nie jest oczywista. Bo wcale nie jest, Północni Irlandczycy, którzy przyjechali do Francji na wczasy z aktywnym wypoczynkiem, sprali w poprzedniej kolejce rewelacyjną w sparingach Ukrainę. Okazuje się, że trudno jednak być mocarstwem futbolowym bez napastnika. Mario Gómez wszedł na boisko w meczu z Polską chyba tylko po to, żeby to udowodnić. Hiszpania zdobyła trzy tytuły dzięki genialnym, choć mikrym pomocnikom i idzie po czwarty, ale miała i ma napastników.

Lepiej niż drużyna piłkarzy radzi sobie we Francji armia bandytów z Rosji. Moskwie spodobały się chyba sankcje, bo ciągle prosi się o kolejne. Dopiero co rosyjscy lekkoatleci zostali zdyskwalifikowani za cały gigantyczny przemysł dopingowy i nie wystąpią na olimpiadzie, a już rosyjska drużyna została zdyskwalifikowana na Euro, na razie w zawieszeniu. Sankcje i dyskwalifikacje okazują się łatwiejszym sposobem na legitymizowanie swoich rządów niż jakiś rzeczywisty sukces. Każdy inny kraj wstydziłby się takich historii, Putin jest dumny, że dwustu Rosjan pobiło tysiące Anglików. Kreml ustami wiceprzewodniczącego Dumy otwarcie „zuchów” chwali, jeśli ich w ogóle sam nie nasyła. „The Guardian” ujawnił, że służby specjalne Wielkiej Brytanii wykryły, że kibole rosyjscy działali za przyzwoleniem Kremla, a wielu z nich należy do rosyjskich służb mundurowych.

Polska jest jednak bardziej transparentnym krajem. U nas nie trzeba „Guardiana”, żeby wiedzieć, że kibole trzymają się z partią rządzącą, a jej krytykom grożą przemocą. Spłacają po latach poręczenie za „Starucha”, przywódcę kiboli, dane przez dzisiejszą szefową kancelarii rządu Beatę Kempę, która uzasadniała swoje postępowanie jego patriotyzmem.

Nasi patrioci postanowili chyba pilnować ojczyzny i nie wybrali się do Francji, gdzie na trybunach zachowujemy się bez zarzutu. Czego nie można niestety powiedzieć o Węgrach i Chorwatach. W obu krajach rządzą władze bojowo zagrzewające swoje narody do pokazania Europie wielkości. I kończy się tak jak zwykle z takim patriotyzmem, wyręcza przeciwnika w pokonaniu własnej ojczyzny. Chorwaccy kibole odebrali swoim piłkarzom pewne zwycięstwo, doprowadzając racami i bijatykami do przerwania meczu i wytrącenia świetnie grającej drużyny z równowagi. Coś takiego zdarzyło się chyba po raz pierwszy w historii mistrzostw Świata i Europy. Chorwacja, podobnie jak Węgry, przez swoich patriotycznie nastawionych kibiców, zamiast zostać czarnym koniem, może zostać czarnym charakterem turnieju i pożegnać się z nim przed czasem. Obie drużyny fantastycznie przygotowały się do walki z przeciwnikami, zapomniały tylko o własnych patriotach.

Ukraina również jest w takiej samej kondycji na Euro jak w polityce. Niby jest potencjał, niby ma lidera wartego ciężkie miliony, ale targana kłótniami wciąż nie umie z tego skorzystać. Nikt Ukraińców nie potrafi zrozumieć. Jak można grać jak równy z równym z Niemcami i dać się orżnąć turystom z Irlandii Północnej?

Efekt jest taki, że Ukraina jako jedyna już po dwóch kolejkach jest poza Euro. I w piłce, i w polityce.

Wszyscy słusznie jednak ostrzegają, że Ukraińcy mogą wykorzystać doświadczenia Polaków i odwinąć się – tak jak my kiedyś na mistrzostwach świata USA i Kostaryce – grając już na luzie po spakowaniu się do domu. Ukraińcy udowodnili wielokrotnie, że o honor bić się umieją. Nadzieja w tym, że niedosyt po meczu z Niemcami (co za czasy!), okaże się wystarczającą motywacją, żeby nie grać na pokojowy remis z naszymi przyjaciółmi zza Buga.

Na mistrzostwach mieszają się wszystkie możliwe kryzysy światowe. Strach przed terroryzmem poskutkował przywróceniem kontroli granicznych i stadionowych, ale to nie przeszkadza kibolom wnoszącym race. Kryzys uchodźczy ciekawie rezonuje z tym, jak bardzo imigranckie są reprezentacje grające na Euro. Niektóre, jak Szwajcaria czy Austria, bez byłych uchodźców w życiu nie osiągnęłyby obecnego poziomu, albo w ogóle na te mistrzostwa by się nie dostały (Szwecja).

Pół piłkarskiej Europy wciąż stoi piłkarzami z rodzin pochodzących z byłej Jugosławii, zwanej kiedyś zasłużenie „Brazylią starego kontynentu”.

Piłka dominuje dziś w mediach i przykrywa wszystkie inne tematy, ale obok futbolowych toczą się wciąż prawdziwe wojny (ta z tytułu książki Ryszarda Kapuścińskiego między Hondurasem i Salwadorem była oczywiście prawdziwa). I świat konsekwentnie zmierza w kierunku katastrofy. Politycy zamiast próbując jej uniknąć, zachowują się tak, jakby chcieli ją przyspieszyć. Sondaże Brexitu wskazują remis między zwolennikami i przeciwnikami, a do referendum już tylko kilka dni. Zezowate szczęście Camerona może rozwalić Unię Europejską i przy okazji zaszkodzić ciężko Wielkiej Brytanii tylko przez to, że jeden polityk chciał drugiemu sprytnie podebrać trochę głosów.

W USA popularność Donalda Trumpa nie spada, a rośnie, co przy jego całkowitej odporności na wpadki i całkowitej podatności na nie Hilary Clinton, nie wróży niczego dobrego. Władimir Putin zna już chyba wynik wyborów w Rosji, skoro na toczącym się Forum w Sankt Petersburgu stwierdził: „Ameryka jest jedynym supermocarstwem i my to akceptujemy. Jesteśmy gotowi z nią współpracować”. W tym samym czasie wywiad Kanady ujawnia obszerny raport alarmujący, że Rosja przygotowuje się do wojny, silnie dozbrajając w broń konwencjonalną armię na swoich zachodnich rubieżach.

I w takiej sytuacji niemiecki minister spraw zagranicznych w tabloidzie „Bild” otwarcie krytykuje przeprowadzone w Polsce natowskie manewry Anakonda: „Nie powinniśmy teraz podgrzewać atmosfery poprzez głośne wymachiwanie szabelką i wojenne okrzyki (…) Myli się ten, kto uważa, że zwiększy bezpieczeństwo za pomocą symbolicznych parad czołgów na granicy wschodniej NATO”. Steinmeier proponuje zamiast tego ograniczenie arsenałów militarnych w Europie w porozumieniu z Rosją. Doskonale, należy się na to zgodzić następnego dnia po tym, jak Niemcy zamienią się z nami miejscami na mapie.

O sankcjach nałożonych na Rosję wypowiada się krytycznie coraz większa ilość polityków Zachodu. Nicolas Sarkozy nalega na zniesienie sankcji wobec Rosji, a o Ukrainie mówi tak: „Ukraina nie może wybierać między partnerami, jest przyjacielem Rosji i powinna być przyjacielem Europy. Dlatego zawsze uważałem, że będzie błędem integrowanie Ukrainy z NATO i Europą”. Ukraina jest przyjacielem toczącej z nią wojny Rosji? Jakie prawo ma francuski Napoleonek do mówienia, co Ukraina może i czego nie może, oraz do wybierania jej przyjaciół?

Świat zwariował. Ukraina się zapada. Rosja zbroi. W Stanach do zwycięstwa idzie wariat. Wielka Brytania odcina się od Europy. A Niemcy? Niemcy źle grają w piłkę…

Felieton ukazał się na łamach Wirtualnej Polski

 

**Dziennik Opinii nr 173/2016 (1373)

imperium-peryferii-borys-kagarlicki

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij