Piotr Kuczyński

Złoto i bitcoin – dwie strony jednego medalu

Czytam i słucham wypowiedzi profesora Leszka Balcerowicza na temat systemu emerytalnego w kontekście zmian w OFE. Smutne, że człowiek uważany za ojca polskiej transformacji używa mediów tak, jak robiłby to populistyczny polityk. Zarzuty demagogii i czarnego piaru wyrażane demagogicznie i z użyciem chwytów erystycznych proszą się o mocną odpowiedź, ale na razie zamilknę. Poczekam na ostateczną rozgrywkę, czyli na moment, kiedy to rząd przedstawi swoje propozycje i rozpocznie się debata nad nimi, a nie nad tym, co sobie ktoś (Moody’s czy profesor Balcerowicz) wyobraża. Do tematu jeszcze z całą pewności w tej rubryce powrócimy. 

W tym felietonie zajmę się dwoma fenomenami, które mają pewne wspólne cechy. Chodzi o bitcoin i złoto. Pierwszy z nich aspiruje do roli światowej waluty, a drugie było i niewykluczone, że jeszcze będzie walutą lub miernikiem siły pieniądza. Co ostatnio miały ze sobą wspólnego bitcoin i złoto? W obu przypadkach doszło do spektakularnej przeceny, którą można nawet nazwać krachem. 

Czytelnikom, którzy złoto oczywiście znają, ale pojęcie „bitcoin” jest im być może obce, trzeba wyjaśnić, że bitcoin jest walutą wirtualną. Nie ma jednego emitenta takiego, jak dolar (Rezerwa Federalna), euro (Europejski Bank Centralny) czy polski złoty (Narodowy Bank Polski). Emitentem są w tym przypadku komputery rozmieszczone na całym świecie, a wielkość emisji jest ściśle ograniczona i z roku na rok dynamika wzrostu ilości bitcoinów ma być mniejsza. Można powiedzieć, że jest to taka waluta jak różnego rodzaju wirtualne waluty w grach komputerowych.

Nie jest to zresztą pierwsza wirtualna waluta, było ich już wiele, a niektóre nadal istnieją. Wspólną ich cechą jest to, że wymieniane są na waluty realne – te poparte autorytetem banków centralnych. W przypadku bitcoinów są też giełdy, na których się handluje tą walutą. Jest to na tyle interesujące zjawisko, że zajął się nim nawet Europejski Bank Centralny. EBC twierdzi, że wirtualne waluty w internetowych społecznościach pełnią same funkcje, jak pieniądz w świecie fizycznym. Są miernikiem wartości i środkiem wymiany. 

W tym tekście nie mam jednak zamiaru zajmować się walutami wirtualnymi i ich przyszłą rolą (o ile taką będą odgrywały). Chodzi mi o mechanizm, który doprowadził do krachu. W przypadku złota był to mini krach, bo co prawda złoto staniało w ciągu dwóch dni (piątek 12 i poniedziałek 15 kwietnia) najmocniej od 30 lat, ale był to spadek jedynie o ponad czternaście procent. 

Piszę „jedynie”, ponieważ bitcoin zdrożał w tym roku kilkunastokrotnie (od połowy marca do blisko połowy kwietnia około sześciokrotnie), a krach był zdecydowanie bardziej spektakularny niż w przypadku złota. W dniach 10 do 16. kwietnia wartość bitcoina spadła z ponad 270 dolarów (podczas sesji) do mniej niż 50 dolarów. Osiemdziesiąt procent straty w ciągu kilku dni to prawdziwy krach. Potem cena zaczęła rosnąć i obecnie wynosi około 120 USD. To jednak nie koniec przeceny, bo mechanika rynków jest nieubłagana – takie korekty najczęściej są trzyfalowe: po zwyżkach spadek, potem korekcyjny wzrost, a w końcu zaczynają sprzedawać ci, którzy nie zdążyli tego zrobić podczas zwyżki.

Oba krachy wydarzyły się mniej więcej w tym samym czasie (złoto: 12–15 kwietnia, bitcoin 10–16 kwietnia), ale jest to według mnie najpewniej przypadkowa koincydencja i nie o nią mi chodzi. Interesująca jest inna wspólna cecha. W obu przypadkach handel odbywał się elektronicznie. Nie jest bowiem prawdą, że to fizyczny popyt doprowadził od 2002 do 2011 roku do blisko ośmiokrotnego wzrostu ceny złota. To tylko i wyłącznie działania funduszy inwestycyjnych i posługiwanie się instrumentami pochodnymi (niewielki depozyt pozwala na wygenerowanie potężnych zysków) doprowadziły do takiego wzrostu ceny (podobnie było na rynku ropy). 

Przerzucanie gorącego kartofla, którym jest handel instrumentami pochodnymi (kupujemy nie po to, żeby posiadać, ale po to, żeby dalej sprzedać), i generalnie handel elektroniczny oraz użycie do tego celu programów komputerowych znacznie zwiększają szybkość wymiany aktywów, doprowadzając do zmian na rynkach, które czasami zapierają dech w piersiach. 

Wiele lat temu nowojorski oddział Rezerwy Federalnej ostrzegał, że stosowanie zautomatyzowanych systemów komputerowych do przeprowadzania operacji giełdowych może doprowadzić do krachu. Komputery otrzymują bowiem sygnały kupna/sprzedaży w podobnych momentach, co znacznie zwiększa skalę i zakres wzrostów/spadków cen. 

Tak było według mnie w przypadku złota. Brak wysokiej inflacji (mimo tego, że banki centralne drukują na potęgę waluty), obawy o to, że państwa będą się oddłużały, sprzedając złoto, plus dwukrotne obniżenie rekomendacji przez Goldman Sachs –  to wszystko doprowadziło do dawno niewidzianej paniki. Była to jednak panika elektroniczna, bo bardzo szybko okazało się, że fizycznego złota po prostu zabrakło. Nie można go było kupić. Inna sytuacja jest z bitcoinem, ale i tutaj szybkość handlu sprzyjała zarówno obłędnemu wzrostowi ceny, jak i podobne szalonemu spadkowi. 

Co mają wspólnego oba przypadki? Otóż to, że jeśli zna się zasady, jakie obowiązują w handlu elektronicznym, i używa się do handlu komputerów, a do tego posiada odpowiednio duże pieniądze,  bardzo łatwo wówczas popchnąć rynek w pożądanym przez siebie, nie zawsze racjonalnym, kierunku. Potem wystarczy z uśmiechem zebrać zyski. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński
Analityk rynku finansowego
Analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion. Współautor, razem z Adamem Cymerem, wydanej nakładem Krytyki Politycznej książki "Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)". Felietonista Krytyki Politycznej.
Zamknij