Piotr Kuczyński

Zagłodź swojego sąsiada?

To bardzo prawdopodobne, że czeka nas prawdziwa wojna walutowa.

Wiele rzeczy podczas ostatniego miesiąca wydarzyło się w polityce, ale moje teksty poświęcone są przede wszystkim gospodarce i rynkom, a tutaj dużej zmiany nie było. Ciągle w świetle reflektorów stał nowy prezydent USA – o nim pisano i mówiono najwięcej.

Na giełdach akcji kontynuowana była „Trump-hossa” i nawet trudno się temu dziwić. Skoro prezydent Trump (nadal brzmi to dla mnie jak oksymoron) obiecuje „fenomenalne” zmiany podatkowe (kurtyna ma opaść w okolicach połowy marca, a zmiany mają zostać uchwalone do sierpnia 2017 r.) to trudno oczekiwać, żeby inwestorzy chcieli nie mieć w portfelu akcji przed zaprezentowaniem tych zmian.

Ostatnie wystąpienie prezydenta Trumpa wygłoszone na forum połączonych izb Kongresu USA uspokoiło inwestorów, ale według mnie nie było w nim niczego nowego. Trump obiecał fundusz modernizacji infrastruktury wartości 1 biliona dolarów, mur na granicy z Meksykiem, obalenie Obamacare i zastąpienie jej innym programem, duży program obniżki podatków (teoretycznie dla klasy średniej), większe wydatki na zbrojenia, reformę praw dotyczących imigracji. W sprawie podatków nie padły żadne szczegóły.

Trudno zrozumieć, co myśli Trump

Prezydent brzmiał dosyć pojednawczo, ale pamiętać trzeba o tym, że w dowolnej chwili może zmienić zdanie. Poza tym, jak powiedział jeden z amerykańskich dziennikarzy: trudno jest zrozumieć Donalda Trumpa, bo nie wiadomo, co on myśli wypowiadając słowa…

Poważne problemy są przynajmniej dwa. Po pierwsze napompowany obietnicami balon bardzo łatwo będzie można przekłuć. Po drugie, jak zawsze przypominam, żaden analityk nie przewidzi, jak wysoko może pognać indeksy ludzka chciwość, a wyceny akcji są już teraz bardzo wysokie.

Wskaźnik cena/zysk (C/Z lub po angielsku P/E) za ostatnie 12 miesięcy spółek w indeksie S&P 500 jest na wysokości 26 – niewygórowane wyceny cechują się wskaźnikiem na poziomie 15. Ten sam wskaźnik dla prognozowanych w 2017 roku zysków kręci się koło poziomu na wysokości 19 i też jest bardzo wysoki. Rynek jest przewartościowany, co nie znaczy, że nie może być przewartościowany jeszcze bardziej, ale jeśli się jest inwestorem czy graczem giełdowym to warto o tym przewartościowaniu pamiętać.

Złoto

Przy okazji kilka słów o bezpiecznej przystani, czyli o złocie – znowu oczywiście w kontekście tego, co może nam przynieść prezydentura Donalda Trumpa. Na wykresie widać, że trwająca już 5 lat korekta zniosła 50% wzrostu ceny złota. Przypominam, że zdrożało ono z 250 dolarów za uncję w 2002 roku do 1910 dolarów w 2011, po czym staniało do 1050 dolarów w grudniu 2015. Teraz trwa korekta tego spadku. Jeśli zostanie przełamana linia trendu spadkowego (okolice 1300 $), to trzeba będzie brać pod uwagę, że następuje zmiana trendu na wzrostowy.

Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że cokolwiek by się nie stało, to podtrzymuję swoją tezę sprzed półtora roku – im cena złota jest bliżej poziomu 1100 dolarów, tym bardziej warto kupować ten kruszec. A na wszelki wypadek 10% w fizycznym złocie (nie w kontraktach, opcjach, itd.) warto zachomikować. Dlaczego warto? Dlatego, że jeśli rozpocznie się kolejny duży kryzys (a jest wiele czynników, które mogą do niego doprowadzić), to złota fizycznego zabraknie, a jego cena wystrzeli w niebiosa.

Co się stanie w Fed?

W tym kontekście, aczkolwiek nie tylko w tym, bardzo ważne jest to, co zrobi prezydent Trump po zakończeniu kadencji przez Janet Yellen, szefową Fed. W 2018 roku prezydent będzie decydował o tym, czy mianuje Yellen na drugą kadencję, czy może wyznaczy innego przewodniczącego Rezerwy Federalnej. Ja zakładam, że zmieni zarówno szefa jak i wiceszefa Fed i wyznaczy na te miejsca ludzi o podobnych poglądach do tych, które sam wyznaje.

Trump uważa, że wiele krajów prowadzi wojny walutowe z dolarem. Te kraje to według Trumpa Chiny, Japonia i… Niemcy (czyli de facto strefa euro). Pogląd Trumpa nie jest wcale taki bezzasadny, na jaki może wyglądać. Z całą pewnością taką wojnę prowadziła Japonia (od 2012 do 2015 roku działania rządu i banku centralnego osłabiły jena w stosunku do dolara o 65 procent), a Chiny od zawsze starały się o to, żeby ich waluta była słaba. Słabsza waluta (ale nie za słaba) – to większa konkurencyjność gospodarki, a co za tym idzie, duży impuls dla eksportu i wzrostu gospodarczego.

Dlatego nie dziwi, że wiele państw stara się o to, żeby ich waluta była słaba. I nie zmienia tego faktu to, że ostatnio Chiny, walcząc z ucieczką kapitałów, umacniają juana. To państwo jest rzeczywiście, tak jak określa je Donald Trump, mistrzem w manipulowaniu walutą. Europejski Bank Centralny też zresztą, skupując aktywa z rynku, osłabia euro. Europejscy eksporterzy, a szczególnie niemiecka gospodarka, bardzo zyskują na słabszej wspólnej walucie. Można sobie wyobrazić, jak wyglądałby eksport Niemiec z bardzo silną marką (z całą pewnością byłaby dużo mocniejsza niż euro).

Nie dziwi, że wiele państw stara się o to, żeby ich waluta była słaba.

Co się stanie, jeśli Donald Trump obsadzi swoimi ludźmi Rezerwę Federalną? Fed zacząłby w takiej sytuacji odkręcać ostatnie posunięcia Komitetu Otwartego Rynku (FOMC) i obniżałby stopy procentowe. Wróciłby też do skupowania na wielką skalę aktywów z rynku (tzw. druk dolarów). Jaki byłby wynik takich działań? Taki, jak opisany wyżej, gdzie pisałem o japońskim jenie. Nie wiem, czy dolar straciłby 30, czy 60 procent wartości, ale z pewnością szybko by tracił.

Tani dolar zwiększyłby atrakcyjność amerykańskiego eksportu, za to zmniejszył atrakcyjność chińskiego, japońskiego czy niemieckiego. Poza tym na rynkach obowiązuje korelacja: słaby dolar to drogie surowce. Najmocniejsza jest ta korelacja w przypadku złota. Pierwszym efektem słabego dolara byłby więc duży wzrost cen surowców, a liderem byłoby złoto. Poza tym drogie surowce szybko podniosłyby inflację na całym świecie (w tym i w Polsce).

Beggarthyneighbor, czyli zagłodź swojego sąsiada

Przez pewien czas pomagałyby też we wzroście indeksów giełdowych. Na początku hiperinflacji w Republice Weimarskiej (Rzesza Niemiecka) w latach 20. zeszłego wieku to właśnie wzrost cen akcji chronił posiadaczy kapitału przed inflacją (a nawet pozwalał im na tym wzroście realnie zarabiać). Warto o tym poczytać w książce Kiedy pieniądz umiera Adama Fergussona (pierwsze wydanie w 1975 roku, ale można nowe wydanie kupić w księgarniach).

Ten obraz skomplikowałby się po roku czy dwóch wtedy, kiedy Chiny, Japonia i strefa euro doszłyby do wniosku, że nie mogą pozwolić gospodarce USA na „jazdę na gapę”. Rozpoczęłaby się walka o słabą walutę, czyli prawdziwa wojna walutowa. Takie działanie ma swoje, staroangielskie, określenie: Beggarthyneighbor (w wolnym tłumaczeniu: zagłodź swojego sąsiada). Konkurencyjna dewaluacja walut i otaczanie się murem protekcjonizmu byłyby potężnym, impulsem zwiększającym napięcia geopolityczne… Oto do czego może nas doprowadzić polityka Donalda Trumpa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński
Analityk rynku finansowego
Analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion. Współautor, razem z Adamem Cymerem, wydanej nakładem Krytyki Politycznej książki "Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)". Felietonista Krytyki Politycznej.
Zamknij