Piotr Kuczyński

Prawda o kredytach we frankach

Trzeba walczyć nie z bankami, ale o zmianę prawa bankowego.

Niestety, tekst znowu o frankach i kredytach. W mediach (szczególnie w Internecie, ale nie tylko) pojawiają się takie kuriozalne wypowiedzi, że czasem nóż się w kieszenie otwiera. Poza tym zadłużeni protestują na ulicach, żądając przewalutowania po kursie wzięcia kredytu. Mając do wyboru wyciągnięcie tego noża albo napisanie tekstu, wybrałem oczywiście to ostatnie.

Zanim przejdę do meritum muszę wyjaśnić, z jakich pozycji piszę. Po pierwsze mogę być nieobiektywny (mimo że bardzo się staram o zachowanie obiektywizmu), bo jestem pracownikiem spółki Dom Inwestycyjny Xelion, której udziałowcami są dwa banki (Unicredit i Pekao SA). Zmniejsza prawdopodobieństwo bycia nieobiektywnym to, że Pekao SA pod wodzą Jana Krzysztofa Bieleckiego nie udzielał kredytów walutowych. Za co zresztą był wdeptywany w ziemię przez media i polityków, bo stał na drodze do własnego mieszkania wielu potencjalnym kredytobiorcom. A kredytobiorcy walutowi to bardzo wpływowa grupa…

Drugie wyjaśnienie jest takie, że od dzisięciu lat, a może i wcześniej, mówiłem, że należy brać kredyty w walucie, w której się zarabia. Powtarzało to zresztą dużo osób.

Ja dodawałem jednak też, że jeśli ktoś świadomie zdecyduje się wziąć taki kredyt, to powinien zdawać sobie sprawę, że automatycznie staje się spekulantem walutowym, narażonym nie tylko na ryzyko stopy procentowej (jak złotówkowy kredytobiorca), ale i na ryzyko kursu walutowego.
Skoro tak zawsze mówiłem, to mam pełne prawo do krytykowania tych, którzy mnie nie słuchali, a teraz wyciągają ręce po pieniądze do banków lub państwa. Poniżej udowodnię, że tak naprawdę do wszystkich Polaków.

Przejdę teraz do demistyfikowania różnych fałszywych twierdzeń, a na końcu przedstawię własne propozycje pomocy dla zadłużonych we frankach. Bo nie twierdzę, że coś im się nie należy. Dla przejrzystości przedstawię temat w punktach.

1. Szokowe umocnienie franka

Tak, to prawda, że Swiss National Bank w połowie stycznia nagle uwolnił franka. Bronił poziomu 1,20 do euro przez trzy lata, ale wystraszył się tego, co tydzień później zrobił Europejski Bank Centralny. Przez trzy lata kredytobiorcy korzystali z tego zamrożenia. Gdyby go nie było, to kurs franka w Polsce dawno przekroczyłby cztery złote. Był czas na przewalutowanie…

2. Gdybyśmy przyjęli euro, to nie byłoby problemów

To kolejne fałszywe twierdzenie tych, którzy chcą znaleźć winę nie w sobie, a w rządzie lub w bankach. W czasie, kiedy złoty osłabł w stosunku do franka o 100%, euro straciło do tegoż franka 70%. Nieco lepiej, ale niewiele lepiej. Gdybyśmy mieli od kilku lat euro, to mielibyśmy też tańsze kredyty (we frankach nadal byłyby tańsze), ale szybko posuwalibyśmy się po greckiej drodze.

3. Orban na Węgrzech przewalutował kredyty i pomógł kredytobiorcom

Całkowity fałsz. Decyzja o przymusowym przewalutowaniu została przyjęta w połowie listopada 2014 z kursem z 7 listopada. Banki nic na tym nie straciły, a kredytobiorcy przeszli na forinta, płacąc wyższe odsetki. To nie był prezent dla kredytobiorców – to był prezent dla banków. Oczywiście teraz, po decyzji SNB, kredytobiorcy są zachwyceni, ale premier Orban nie miał jasnowidzenia, podejmując tę decyzję.

4. Banki nie miały żadnych franków

To klasyczne już twierdzenie ludzi, którzy walczą z bankami. Mówią, że banki pożyczały w złotych i nigdy nie musiały mieć żadnych franków, czyli że uprawiały hazard. Tak mówią „eksperci” poważnych partii. To nieprawda. Jeśli ktoś tak uważa, to powinien przeczytać blog redaktora Maciej Samcika albo Rafała Hirscha. Jeśli nadal nie wierzy, to w „Rzeczpospolitej” Cezary Stypułkowski tłumaczy wszystko jeszcze jaśniej. Banki musiały albo stosować „naturalny hedżing”, czyli posiadać franki, albo zabezpieczać pozycję instrumentami pochodnymi.

5. Banki oszukały kredytobiorców

Rzeczywiście, przynajmniej do 2006 roku, kiedy to Komisja Nadzoru Finansowego zaostrzyła kryteria przyznawania kredytów walutowych, polityka banków była bardzo lekkomyślna. Nie oszukiwały, ale naiwnie myślały (zarządy), że jeśli przez dwadzieścia lat frank był stabilny, to będzie stabilny nadal. Poza tym wierzono (jak się okazało, bezpodstawnie, ale ja też wtedy w to wierzyłem) w umacnianie się złotego. Doradcy często robili wszystko, żeby klient wziął kredyt, bo za to dostawali potężne pieniądze. To wszystko prawda, ale decyzje podejmował klient i on za nią odpowiada. Gdyby tak nie było, to klienci funduszy inwestycyjnych czy giełdowi gracze też powinni żądać rekompensaty, jeśli inwestycja przynosi straty…

6. Nic chcemy pomocy od państwa – chcemy rekompensat od banków

Bardzo chwytliwe hasło, bo banki kochane nie są. Prawda jest jednak taka, że uderzenie w banki skończy się uderzeniem w kieszenie wszystkich Polaków. Dowód jest banalnie prosty. Jeśli przewalutuje się kredyty po niższym kursie, to banki stracą od 20 do 50 mld złotych. Mówi się, że je na to stać, bo rocznie zarabiają około 18 mld złotych. Tak, duże na to stać.

  • Małe zbankrutują, o ile państwo im nie pomoże (czyli my wszyscy).
  • Jeśli nie pomoże, to depozyty wypłaci Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Weźmie je z banków i od państwa – znowu my zapłacimy.
  • Takie odebranie bankom zysków z dwóch lat zmniejszy znacznie akcję kredytową (zmniejszą się ich kapitały i możliwości), co uderzy potężnie w gospodarkę i rynek pracy.
  • Na GPW zanurkują ceny akcji banków. Mogą stracić nawet 50-80%. Stracą akcjonariusze, posiadacze funduszy inwestycyjnych oraz emeryci (OFE odnotują duże straty).
  • Banki będą się starały odrobić straty, więc droższe staną się opłaty bankowe i kredyty. Zapłacą wszyscy klienci banków.Naprawdę tego chcemy, żeby pomóc zadłużonym we frankach?

Czyli wszystko w porządku i nic nie trzeba robić? Szczególnie że Związek Banków Polskich (ZBP) złożył propozycje, które mają doprowadzić do tego, że płacona w 2015 roku rata będzie nie większa niż w grudniu 2014. Poza tym frank słabnie (to osobny temat) i tak jak pisałem i mówiłem, po decyzji SNB wróci pod 4 zł.

Nie, coś zrobić według mnie trzeba. W interesie banków i ich klientów. Klienci składają pozwy zbiorowe i wygrywają (i będą wygrywali) z tymi bankami, które tabele do płacenia rat kredytu brały z sufitu. Spread (różnica między kursem sprzedaży i kupna franka) sięgał czasem nawet 10 procent, co było według mnie zwykłym oszustwem.

Prawnicy mówią, że takie zapisy to tzw. klauzule abuzywne (niedozwolone), co powoduje, że umowa jest nieważna, a klient ma prawo żądać powrotu do stanu wyjściowego (czyli np. kredytu w złotych wyliczonego z pierwotnego kursu franka). To doprowadzi banki do potężnych strat, więc będą się one w sądach latami broniły. Zarobią prawnicy, klienci zarobią mniej, niż powinni i za wiele lat.

Dlatego politycy powinni uchwalić prawo, zgodnie z którym raty w takich umowach zostaną przeliczone ponownie, z kursem kupna franka w NBP.

Banki stracą kilka miliardów (na to je stać), klienci zyskają (wydadzą na zakupy, pomagając gospodarce), sprawiedliwość zatriumfuje, a prawnicy nie zarobią.

I na koniec – uważam, że trzeba walczyć nie z bankami, a o zmianę prawa bankowego. Bankowy tytuł egzekucyjny daje bankom zbyt potężną władzę. Trzeba wzorować się na rozwiązaniach znanych w innych krajach UE. Przyjąłbym też anglosaską zasadę, zgodnie z którą klient odpowiada za kredyt do wartości nieruchomości. Nie daje rady spłacać? Oddaje klucze i jest wolny od długu. Warto też stosować (tak jak np. w USA) obok zmiennej również stałą stopę oprocentowania – do wyboru przez klienta.

Kredyt do wysokości wartości nieruchomości i ten ze stałym oprocentowaniem byłby nieco droższy, bo banki musiałyby się zabezpieczać, ale dawałoby to elastyczność kredytobiorcom. I nie byłoby potem pikiet i nierealnych żądań.

Czytaj także
Piotr Kuczyński: Szwajcarom zabrakło wyobraźni

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński
Analityk rynku finansowego
Analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion. Współautor, razem z Adamem Cymerem, wydanej nakładem Krytyki Politycznej książki "Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)". Felietonista Krytyki Politycznej.
Zamknij