Piotr Kuczyński

Politycy przysłużyli się rynkowym bykom

Inwestorzy obawiali się zaostrzenia amerykańskie polityki monetarnej, ale już wiadomo, że do tego nie dojdzie.

Przed dwoma tygodniami pisałem o tym, jak to politycy w USA idą na czołowe zderzenie, uprawiając swoistą „chicken game” w sprawie przyjęcia budżetu USA na nowy rok budżetowy (od 1 października 2013 do 30 września 2014). Rynki finansowe prawie wcale się tą grą nie przejmowały, zakładając, że politycy muszą się dogadać, bo przecież Stany Zjednoczone są zbyt duże, żeby upaść. Nawet Grecja była za duża na to, żeby pozwolono jej upaść, a co dopiero USA. Konsekwencje takiego bankructwa dla całego świata (w tym oczywiście również dla Polski) byłyby niewyobrażalne.

Politykom pomogło to, że agencja ratingowa Fitch umieściła rating Stanów na liście obserwacyjnej z możliwością jego obniżenia. To dało do myślenia politykom i z pewnością przyspieszyło porozumienie. Paraliż rządu został zakończony, ale budżet musi być uchwalony do 15 stycznia 2014 roku, a limit zadłużenia podniesiony do 7 lutego 2014.

Inwestorzy mogą udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku, ale na przełomie roku batalia zapewne rozpocznie się od początku. Ma powstać komisja, która będzie uzgadniała stanowiska Republikanów i Demokratów, a historia uczy, że prawdopodobieństwo konfliktu jest większe tuż przed granicznymi datami.

Jest jednak możliwość, że do konfliktu na początku roku nie dojdzie. Jeśli sondaże pokażą, że Tea Party gwałtownie traci poparcie, to pozostali Republikanie nie będą się bali wiosennych prawyborów (przed jesiennymi wyborami do Kongresu) i wtedy Kongres przyjmie odpowiednie regulacje już w grudniu. To zresztą byłoby najlepsze wyjście dla Republikanów, którzy na tej awanturze stracili najbardziej. Być może w ich gronie ideolodzy z Tea Party mają większe poparcie, ale do Kongresu wybierać będą wszyscy Amerykanie, a nie tylko Republikanie. A im się to polityczne zawirowanie bardzo nie podobało.

Problem w tym, że członkowie Tea Party boją się sukcesu reformy zdrowia przeforsowanej przez Baracka Obamę (zwanej w USA „Obamacare”). Dlaczego? Dlatego, że gdyby Amerykanom reforma się spodobała, to być może zaczęliby zmieniać pogląd na państwo, które według nich powinno być jak najmniejsze (oczywiście chodzi o uprawnienia rządu, a nie o terytorium). Gdyby reforma okazała się sukcesem, to racja bycia Tea Party zostałaby podważona.

Na razie sukcesem nie jest, bo okazało się, że przygotowany do obsługi Amerykanów system do sprzedaży ubezpieczeń jest bublem.

Zresztą cała reforma też nie musi wypalić, bo pozbawiona została ważnego elementu. W założeniach było powołanie państwowego ubezpieczyciela, który konkurowałby z prywatnymi. Można sobie wyobrazić, ile straciłyby prywatne firmy ubezpieczeniowe i instytucje (oczywiście też prywatne) ochrony zdrowia, gdyby państwowy ubezpieczyciel doprowadził do gwałtownego spadku ceny ubezpieczenia.

Nie jest bowiem tajemnicą, że w USA koszty ochrony zdrowia (w przeliczeniu na głowę obywatela) są dwa razy wyższe niż w kolejnym ze względu na te koszty kraju. I nie dlatego, że jest to taka doskonała opieka, a dlatego, że między światem opieki zdrowotnej i ubezpieczalniami istnieje sprzężenie zwrotne. Szpitale i inne placówki robią wszystko, żeby ich usługi były bardzo drogie, bo i tak za nie płaci ubezpieczalnia. Owszem, płaci, ale podnosi to znacznie koszty polis ubezpieczeniowych. To lobby nie mogło pozwolić na powstanie państwowej konkurencji. Utrącić ten pomysł było bardzo łatwo, bo przecież większość Amerykanów nienawidzi tego, co państwowe.

Wróćmy jednak na rynki finansowe. Dlaczego politycy przysłużyli się inwestorom grającym na zwyżki indeksów i cen akcji, czyli rynkowym bykom? Otóż dlatego, że od dłuższego już czasu rynki bardzo obawiały się zaostrzenia polityki monetarnej przez Komitet Otwartego Rynku (FOMC). Ludzie z Rezerwy Federalnej (Fed) dawali sygnały, że już w tym roku mogą ograniczyć skup różnych aktywów z rynku (poluzowanie ilościowe – QE). Obecnie Fed kupuje aktywa za 85 miliardów dolarów miesięcznie. W ten sposób „drukuje” dolary, co bardzo pomaga rynkom finansowym (mniej, ale też trochę, gospodarce).

Mówiono, że FOMC może zmniejszyć zakupy o 10-15 mld USD. Już to wystarczyło, żeby rynki zaczęły się bać. Teraz pojawiła się nadzieja (prawie pewność), że z powodu zawirowań politycznych Fed jeszcze długo nie ograniczy skupu aktywów. Podobno częściowy paraliż rządu i czekanie na decyzje polityków obniży PKB o około 0,6 punktu procentowego. Fed nie będzie chciał sytuacji pogorszyć. Ben Bernanke zostawi decyzję Janet Yellen, która obejmie fotel szefa Fed w lutym.

Z tego wniosek, że cięcie będzie miało miejsca najwcześniej w marcu. I że fundusze będą mogły bezkarnie poprowadzić indeksy na północ, po to, żeby doskonale zakończyć rok i zasłużyć na potężne premie. Tak to politycy swoim uporem przysłużyli się giełdowym graczom.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński
Analityk rynku finansowego
Analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion. Współautor, razem z Adamem Cymerem, wydanej nakładem Krytyki Politycznej książki "Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)". Felietonista Krytyki Politycznej.
Zamknij