Piotr Kuczyński

Liczy się tylko pracodawca?

Niedawno słyszałem w radiu TOK FM w audycji pana Grzegorza Chlasty dwóch dziennikarzy, których bardzo szanuję za ich inteligencję, ale którzy w sprawach dotyczących gospodarki niezwykle często mają poglądy ode mnie krańcowo różne. Mniejsza o nazwiska, bo nie chodzi mi o to, żeby z nimi polemizować, ale żeby napisać o zjawisku. 

Tym razem mówili o rynku pracy, podatkach, kodeksie pracy i zachowywali się jak dwaj dziadkowie z „Muppet Show”. Uwaga jednego z panów prowadziła do kolejnej uwagi w tym samym kierunku drugiego. Mówili na przykład, że należy zbliżać prawo pracy dotyczące „etatowców” do prawa obowiązującego ludzi pracujących na umowach cywilno-prawnych, zwanych też śmieciowymi. Chodziło im o to, żeby nieco poprawić tym bez etatu i pogorszyć tym z etatem. Tak jakby potrzebne było pogorszenie sytuacji „etatowców”. Czy naprawdę mają oni takie potężne prawa, że należy je zmieniać na ich niekorzyść? W mediach często spotyka się narzekania na to, że trudno jest zwolnić pracownika, że wiąże się to z kosztami, że związki zawodowe utrudniają itp. itd. 

Nie będę się rozprawiał z tymi mitami, ale powiem, że te trudności są wydumane. Związki zawodowe? Tylko 6 procent pracujących należy do związków, a w mniejszych firmach prywatnych praktycznie ich nie ma. Można powiedzieć, że niestety tylko 6 procent. Nie bronię prawa, który umożliwia działanie w jednej firmie wielu związków – to jest aberracja. Jest też wiele innych spraw, które należy zmienić. Uważam jednak, że związki zawodowe są potrzebne. Nie bez powodu Franklin D. Roosevelt, podczas ratowania gospodarki amerykańskiej w czasach Wielkiej Depresji, prowadził politykę sprzyjającą „uzwiązkowieniu” pracowników. 

Można powiedzieć, że to stare czasy i zupełnie inna struktura zatrudnienia niż dzisiaj. To prawda, ale przecież pod bokiem mamy Niemcy, gdzie „uzwiązkowienie” jest 3-4 razy większe niż w Polsce, a pracodawcy ze związkowcami potrafią wypracować konsens. Związki reprezentują tam nie tylko związkowców, ale i innych pracowników z danej branży. Potrafią to zrobić, dzięki czemu Niemcy rozwijają się najlepiej w Europie. 

Nie o związkach miał jednak być ten felieton. Zwolnić pracownika można w Polsce bez wielkiego problemu. Do sądu pracy pójdą naprawdę nieliczni, a wypowiedzenie pracy dające pracownikowi od dwóch tygodni do trzech miesięcy (w zależności od stażu pracy) na znalezienie się w nowej sytuacji nie jest czymś, co bardzo uderzałoby w pracodawców. Dziennikarze w TOK FM mówili też o wprowadzeniu możliwości szybkiego zwalniania pracowników (elastyczność rynku pracy), tak jak zwalnia się ich w Danii.

Wygodnie zapomnieli (bo przecież wiedzieli) o tym, że Danii wprowadzono w największym zakresie zasady flexicurity, czyli połączenia angielskiego „flexibility” (elastyczność) z „security” (bezpieczeństwo). Pracownika można błyskawicznie zwolnić, ale państwo rozpina pod nim taką siatkę go ubezpieczającą, że przez (dla nas, Polaków) niewyobrażalnie długi czas nie musi się martwić, z czego będzie żył. Poza tym państwo bardzo aktywnie szuka mu pracy. Realnej pracy, a nie takiej, że zwolniony górnik ma zająć się fryzjerstwem. 

Dziennikarze, od których zacząłem ten felieton, nakręcali się tak bardzo swoim wzajemnym poparciem, że mało brakowało, a zaproponowaliby, żeby w stosunki pracy wprowadzić niewolnictwo. To oczywiście żart, ale prawdą jest, że niektóre ich pomysły zdecydowanie i mocno uderzały w pracobiorców. Na przykład taki pomysł, żeby pracodawcy nie płacili części ZUS za pracownika „bo niby dlaczego mają to robić”? 

No dobrze, ale skoro nie o rzeczonych, bardzo dobrych przecież, dziennikarzy mi chodzi – to w czym rzecz? Otóż w sobotę przeczytałem w „Dzienniku. Gazecie Prawnej” (wydanie piątkowe zamieniło się praktycznie w interesujący tygodnik) tekst redaktora Rafał Wosia „Polak Polakowi liberałem”. Tekst, w którym autor pisze o tym wszystkim, o czym i ja od dawna myślę, mówię lub/i piszę. 

W dużym skrócie, bo felieton się kończy: w Polsce dominuje główny nurt, elita, która propaguje klasyczne, neoliberalne poglądy na gospodarkę. Ta elita opanowała media tak dokładnie, że bardzo trudno jest przebić się (bez ujemnych konsekwencji) z innym poglądem. Trzeba chyba być Jackiem Żakowskim, żeby to systematycznie robić. Dlaczego polski mainstream tak mocno wierzy w neoliberalne recepty, które przyniosły w trakcie ostatnich 30+ lat olbrzymie rozwarstwienie społeczeństw i doprowadziły do tego, że co parę lat wybucha kryzys? To pytanie powinien sobie zadać (bez uprzedzeń) każdy członek medialno-ekonomicznej elity. 

Piotr Kuczyński, ur. 1950, analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński
Analityk rynku finansowego
Analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion. Współautor, razem z Adamem Cymerem, wydanej nakładem Krytyki Politycznej książki "Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)". Felietonista Krytyki Politycznej.
Zamknij