Piotr Kuczyński

Czy rzeczywiście dzieci musi się rodzić więcej?

W minionym tygodniu medialną burzę rozpętał profesor Krzysztof Rybiński, doradca profesora Piotra Glińskiego, kandydata Prawa i Sprawiedliwości na premiera rządu technicznego. Chciałby przyjęcia regulacji, którą nazwał „stypendium demograficznym”. Po jej wejściu rodzina, w której urodzi się dziecko, miałaby dostawać tysiąc złotych miesięcznie do ukończenia przez dziecko osiemnastu lat. 

Zgodnie z propozycją profesora stypendium dostawałyby tylko te rodziny, w których dzieci urodziłyby się po wejściu w życie regulacji przyjętych przez Sejm. Wtedy co roku koszt takiego rozwiązania zwiększałby się o około 6 miliardów złotych, za kilkanaście lat osiągając 90 miliardów złotych. Pozostaje jednak pytanie – skąd wziąć te pieniądze? 

Rybiński ma na to pomysł, ale nie jest to pomysł realny. Jednym ze źródłem miałoby być przekazanie części pieniędzy z OFE. Można sobie tylko wyobrazić, co by się stało, gdyby takie rozwiązanie zaczęło być serio rozważane. Już przy zmniejszeniu składki do OFE w Polsce prawie doszło do buntu, choć żadnych pieniędzy rząd nikomu nie zabierał. Gdyby miał zabrać, to doszłoby do rewolucji. 

To nie wszystko. Proszę sobie wyobrazić rodziny, w których dzieci urodziłyby się przed wejściem w życie planowanych rozwiązań. Według mnie nie ma nawet śladowego prawdopodobieństwa, żeby nie doszło do protestów na olbrzymią skalę. Polacy liczyć potrafią. Rodzina z dwojgiem dzieci, które urodziłyby się przed wejściem w życie ustawy, traciłaby do rodziny z sąsiedniego mieszkania, gdzie dzieci urodziły się po wejściu w życie takich rozwiązań, 432 tysiące złotych. Takie prawo doprowadziłoby do rewolucji jeszcze większej niż ta, o której napisałem wyżej. 

Jest jeszcze jedna sprawa. Postawiłem sobie pytanie: czy naprawdę musimy wałczyć o to, żeby rodziło się więcej dzieci? Rzeczywiście, w Polsce statystyczna kobieta rodzi około 1,3 dziecka, a do zastępowalności pokoleń potrzeba ponad 2,1. Z tego wynika (oczywiście Krzysztof Rybiński ma rację), że Polska będzie się szybko wyludniała i za 100 lat może nas być mniej niż 20 milionów. 

Moje pokolenie, to z powojennego boomu demograficznego, zrodziło kolejny mini-boom w latach 70. i 80. XX wieku. My (pokolenie powojenne) w szybkim tempie przechodzimy na emeryturę. Nasze dzieci zrobią to za około 30 lat. Piramida się odwróci. Mała ilość pracujących będzie musiała utrzymać (opieka zdrowotna plus emerytury) bardzo dużą ilość osób starych. Katastrofa i bankructwo państwa są pewne. Wniosek? Trzeba rodzić więcej dzieci i szybko szukać metod na zwiększenie dzietności. 

Spójrzmy jednak na to, o czym mało kto mówi. Założenie opisane wzorem „większa liczba dzieci równa się większym wpłatom do budżetu państwa i Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS)” jest słuszne tylko przy pewnych założeniach, o których niżej. Równie prawdziwy może być niestety inny wzór: „większa liczba dzieci równa się wyższym kosztom socjalnym i mniejszym wpłatom do budżetu państwa i Funduszu Ubezpieczeń Społecznych”. 

Jak to jest możliwe? To naprawdę bardzo proste – wzór pierwszy będzie obowiązywał tylko wtedy, jeśli polska gospodarek będzie się rozwijała w tempie około pięciu procent rocznie, bo tylko wzrost PKB o dobrze ponad cztery procent zapewnia zmniejszenie skali bezrobocia. Jeśli wzrost będzie niższy ,to naprodukujemy dzieci, które wylądują na bezrobociu i będą kosztem, a nie dochodem budżetu i FUS. Doprowadzimy wtedy do katastrofy. 

Jak widać, politycy stoją przed diabelską alternatywą. Jeśli pójdą w kierunku zwiększenia dzietności, co będzie kosztowało mnóstwo pieniędzy, bo tanich rozwiązań nie ma, to mogą przyczynić się do bankructwa państwa, bo dla bardzo wielu Polaków nie będzie pracy. Jeśli zaś nie będą pomagali w zwiększeniu dzietności, to z całą pewnością za kilkadziesiąt lat dojdzie do bankructwa, bo młodzi nie utrzymają starych. 

Oczywiście bezpieczniej jest dbać o dzietność, ale trzeba pamiętać o tym, że po 2020 roku, kiedy już nie będziemy dostawali środków unijnych, nasza gospodarka będzie musiała być niezwykle innowacyjna, proeksportowa i konkurencyjna, jeśli ma zatrudnić i utrzymać Polaków. Nie uda się tego zapewnić montażowniami, centrami serwisowymi i innymi usługowymi, nisko płatnymi przedsięwzięciami. Po to, żeby w ciągu 2–8 lat zmienić Polskę, trzeba mieć bardzo realny plan i konsekwentnie go realizować. Jak już widać od 20 lat, trudno o to, jeśli ma się perspektywę czteroletniej kadencji…

Piotr Kuczyński, ur. 1950, analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński
Analityk rynku finansowego
Analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion. Współautor, razem z Adamem Cymerem, wydanej nakładem Krytyki Politycznej książki "Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)". Felietonista Krytyki Politycznej.
Zamknij