Oleksij Radynski

Ciągle chcemy do lewicowej Europy

W odróżnieniu od prorosyskich haseł, „zaciskanie pasa” i „niezbędne reformy” naprawdę mogą wywołać Antymajdany w całej Ukrainie.

Czy obecny konflikt na wschodzie Ukrainy rozleje się na cały kraj czy zostanie konfliktem regionalnym? Inaczej mówiąc, czy uda się plan Kremla polegający na wywołaniu ogólnoukraińskiej wojny domowej poprzez angażowanie lokalnych mieszkańców do rosyjskiej inwazji?

Odpowiedź na to pytanie zależy nie tylko od przebiegu „operacji antyterrorystycznej” na wschodzie Ukrainy i nie tylko od sukcesów lub porażek unijnych dyplomatów w mediacji między Kijowem a Kremlem. Odpowiedź zależy przede wszystkim od tego, w jakim stanie znajdzie się ukraińska gospodarka w najbliższych miesiącach.

Inaczej mówiąc, pytanie o pokój lub wojnę na Ukrainie to też pytanie o politykę zachodnich instytucji finansowych.

Jeśli nie potrafią wypracować wobec Ukrainy polityki wsparcia innej niż ta klasyczna, skazana na kłęskę polityka „bolesnych, ale niezbędnych reform”, wina za ogólnoukraiński krwawy konflikt będzie leżeć na zachodnich instytucjach finansowych niemal w tym samym stopniu, co na rosyjskim wojsku i jego ukraińskich marionetkach.

Regionalny bunt przeciwko rządowi w Kijowie może wyjść się poza jego ognisko w Donbasie tylko wtedy, gdy wskutek „niezbędnych reform” pogorszą się tu warunki życiowe. Już jest jasne, że poza Donbasem prorosyjskie hasła nie są w stanie zmobilizować poważnego ruchu społecznego. Nawet w samym Donbasie wielu protestujących, ogólnie nazywanych przez ukraińskie media „separatystami” czy wręcz „terrorystami”, zmobilizowało się nie z miłości do Rosji, tylko z powodu fatalnej sytuacji społecznej i zapowiedzi kolejnego zaciskania pasa przez kijowski rząd. W odróżnieniu od prorosyskich haseł, to zaciskanie pasa może wywołać Antymajdany w całej Ukrainie.

Nie zaprzeczajmy, że w Donbasie są prawdziwi separatyści i rosyjscy państwowi terroryści – ale nie łudźmy się też: separatyści i terroryści ukrywają się za plecami autentycznie wkurzonych miejscowych mieszkańców.

Nawet jeśli władze Ukrainy poradzą sobie z dywersantami z Rosji, będą musieli poradzić sobie też z usprawiedliwionymi roszczeniami robotników Donbasu, które dali się uwieść prorosyjskiej piątej kolumnie po prostu dlatego, że nikt im nie zaoferował żadnej innej politycznej reprezentacji. Jeśli ukraiński rząd zacznie radzić sobie z tymi roszczeniami według wskazówek MFW, to dostanie powstanie narodowe – nawet bez udziału rosyjskich dywersantów.

W tej chwili nic nie wskazuje, że zachodnia polityka gospodarcza wobec Ukrainy przynajmniej trochę zmieniła się w porównaniu z tym, co Europa oferowała Ukrainie w listopadzie 2013. Wówczas Ukraina została zaproszona do podpisania umowy stowarzyszeniowej na warunkach, które zostały najtrafniej opisane jako „zaproszenie biedaka do najdroższej restauracji, gdzie będzie musiał sam zapłacić za rachunek”. Od tamtego czasu jednak sytuacja na Ukrainie trochę się zmieniła. Trzy miesiące protestów na Majdanie totalnie zradykalizowały społeczeństwo na wszystkich poziomach. Obalenie Janukowycza kosztowało potworną liczbę ludzkich ofiar, których nowa władza nie jest w stanie nawet policzyć. Ukraina jest na skraju społecznego wybuchu, który mógłby się wydarzyć nawet bez sterowania zza wschodniej granicy.

Jakoś nie widać, żeby to wszystko wpłynęło na stanowisko europejskich władz wobec ukraińskiego społeczeństwa.

Najlepiej sformułował je Carl Bildt podczas protestów na Majdanie. Napisał wówczas w felietonie dla witryny „Ukrainska Prawda”, że skoro Ukraińcy potrafią przez kilka miesięcy demonstrować na zimnie, w fatalnych warunkach, to na pewno będą w stanie wytrzymać kolejną terapię szokową, który doprowadzi ich do wymarzonej Europy. To wydawało się szczytem cynizmu, ale z upływem czasu okazało się, że takie myślenie ma dalsze konsekwencje. Teraz pewnie inni z unijnej wierchuszki sądzą, że skoro Ukraińcy potrafią masowo ginąć od kul snajperów w walce o europejską przyszłość, to na pewno przełkną nie tylko podwyżkę ceny gazu o połowę, która została już wprowadzona 1 maja, ale też wiele innych zmian, „bolesnych, ale niezbędnych”.

Mylą się – jeśli tak dalej pójdzie, rosyjscy dywersanci dostaną możliwość ukrywania się za plecami autentycznie oburzonych tłumów nie tylko w Doniecku i Ługańsku, ale też w Dniepropietrowsku, Połtawie, a może nawet w Kijowie.

Wydawało się, że nic nie może zmienić europejskiego gospodarczego dogmatyzmu wobec słabych, upadających gospodarek na wschodzie Europy: tylko bolesne, ale niezbędne, there is no alternative. Teraz jednak ofiarą tej polityki mogą się okazać nie tylko te najsłabsze, niezauważalne warstwy społeczne. Jej ofiarą może się stać kilkudziesięciomilionowy kraj, który pogrąży się w wojnie – wywołanej przez Rosję, ale podżeganej przez zachodnie przepisy radzenia sobie z kryzysem gospodarczym. Ukraina daje więc Europie szansę, by sobie uświadomiła, że nawet jeśli alternatywy dla neoliberalnej doktryny jeszcze nie ma, należy ją natychmiast stworzyć. Jeśli, oczywiście, chce się uniknąć kolejnej wojny w Europie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Oleksij Radynski
Oleksij Radynski
Publicysta i filmowiec (Kijów)
Filmowiec dokumentalista, współzałożyciel Centrum Badań nad Kulturą Wizualną w Kijowie. W latach 2011-2014 redaktor ukraińskiej edycji pisma Krytyka Polityczna.
Zamknij