Oleksij Radynski

Ani grosza okupantom

Wojna w Donbasie dostarczyła prorosyjskiej ludności Krymu przynajmniej jeden twardy argument: „Teraz widzicie, co by było, gdyby Rosja nas nie anektowała?”.

Symferopol, plac przed dworcem kolejowym. Zbliżam się do przypadkowej marszrutki jadącej na południowe wybrzeże Krymu. Nagle okazuje się, że podróżować po Krymie, nie wspierając swoimi pieniędzmi władzy okupacyjnej, jest łatwiej, niż mogłoby się wydawać.

Zapytany o bilet, kierowca rozgląda się na boki i namawia, by nie iść do kasy biletowej – 100 rubli do ręki i już. Podatki czasem nie są fajne, szczególnie gdy płyną do budżetu okupanta. Na propozycję rozliczenia się w hrywnach kierowca odpowiada wyrazistym, pełnym wyrzutów poglądem: „Jak mnie złapią, taki mandat dostanę, że już na ten dworzec nie wrócę. I w ogóle co ja z tymi hrywnami potem zrobię?”.

Słyszę, że kierowcy marszrutek gadają między sobą po krymskotatarsku. Łapię się na myśli, że niechcący uprawiam coś w rodzaju profilowania rasowego na odwrót: skoro płacę Tatarowi, na pewno wspieram przeciwnika aneksji Krymu. Antyputinowskich Rosjan i Ukraińców na Krymie dużo trudniej zidentyfikować. Nie dlatego, że jest ich mniej. Po prostu muszą ukrywać swoje poglądy.

Krymscy Tatarzy nie mają takiej szansy.

Obecnie na Krymie wystarczy mieć odmienny kolor skóry czy specyficzny kształt oczu, by każdy agresywny patriota Rosji, każdy przedstawiciel „Samoobrony Krymu” czy każdy świeżo wysłany na Krym współpracownik władzy okupacyjnej odbierał cię jako potencjalnego wroga. 

W drodze na wybrzeże obserwuję symboliczną wojnę flag prowadzoną przez krymskich kierowców. Flagi ukraińskie na numerach wielu samochodów są pozaklejane nalepkami z rosyjskim trójkolorem. Po prostu rejestrację rosyjską dopiero trzeba załatwić, a policji drogowej lepiej nie drażnić flagą żółto-błękitną na numerze rejestracyjnym: już teraz wielu policjantów na Krymie to wysłani tutaj Rosjanie, kto wie, czego można się po nich spodziewać. Natomiast na antenach samochodów dosyć często da się zobaczyć flagę Tatarów krymskich lub flagę Republiki Krym. To chyba największa fronda, na którą można sobie tutaj pozwolić: wywieszenie flagi ukraińskiej może skończyć się źle dla samochodu lub jego właściciela.

„Mimo wszystko nasze symbole są odbierane dużo mniej agresywnie niż, powiedzmy, w marcu” – mówi mi Rustem w drodze do swego budynku na przylądku Meganom. To Rustem namówił mnie na wycieczkę po okupowanym Krymie, twierdząc, że wspólnota krymskich Tatarów wymyśiła nowy gatunek lokalnej turystyki: „Nie zapłacisz ani grosza okupantom”.

Mimo że nie mam w tym przypadku żadnych złudzeń co do skuteczności bojkotu konsumenckiego, postanowiłem zobaczyć, czy alternatywna ekonomia Krymu, o której mówił mi Rustem, istnieje naprawdę. Dla krymskich Tatarów, jak dla niemal wszystkich mieszkańców Krymu, turystyka od dawna była jedynym stałym źródłem dochodu. Okupacja sprawiła, że to źródło zanika. Teraz Tatarzy próbują uratować chociażby małą część swoich zarobków, przekonując byłych klientów z Ukrainy, że wycieczka na Krym wcale nie równa się wspieraniu Rosji.

„Pamiętam, jak szybko odcięło nas od Rosji po 1991 roku – wspomina Rustem. – Wszyscy niby wciąż rozmawiali po rosyjsku, ale po dwóch latach nie mieliśmy już nawet połowy tych więzi, które łączyły nas z Rosjanami za czasów ZSRR. Boję się, że to samo stanie się teraz z Ukrainą”.

Po aneksji Krymu sporo Ukraińców postanowiło, że nie pojawią się na okupowanym półwyspie, dopóki panują tam Rosjanie. Taka postawa bardzo ułatwia życie władzy okupacyjnej, bo de facto oznacza uznanie, że Krym należy do Rosji – czego z kolei nie akceptuje bardzo wielu lokalnych mieszkańców.

Na Krymie rzeczywiście panuje widmo totalnego wsparcia dla nowej władzy – tych 96 procent, które w marcowym referendum rzekomo głosowały za dołączeniem do Rosji. Zachodnie media chętnie powielają ten obraz, zupełnie ignorując okoliczność, że władza na półwyspie została przejęta przez absolutną, ale radykalną mniejszość, która na to referendum w ogóle poszła. Ta mniejszość jest z kolei skłonna do tłumienia innych mniejszości – jak na przykład mniejszości krymskich Tatarów, która solidarnie zbojkotowała prorosyjskie referendum.

Wystarczy zacząć rozmowę z tatarskim handlarzem na bazarze w Sudaku, by narazić się na pytanie, czy nie jestem z Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Po usłyszeniu kluczowej frazy „ani grosza okupantom”, handlarz Gafar mięknie i kilka minut później siedzimy na tyłach jego namiotu z warzywami. „Wcale nie musisz wprost używać tortur, żeby kogoś przestraszyć. Wystarczy, że pokażesz mu szczypce . Krymskim Tatarom właśnie te szczypce pokazano”. Parę dni wcześniej przez Sudak przetoczyła się plotka, że w należącym do Tatarów sklepie materiałów budowlanych znaleziono dwie ciężarówki broni. Sklep pracuje sobie dalej, plotka więc nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Ale świetnie nadaje się do wsparcia sianego przez prorosyjskich kolaboracjonistów złudzenia, że krymscy Tatarzy aktywnie się zbroją, gotując się do powstania przeciwko Rosji. 

Wśród Tatarów szerzą się kolejne informacje, które trudno zweryfikować. Gafar twierdzi, że w sąsiedniej dzielnicy ze szkoły zwolniono kilkanaście tatarskich nauczycielek – rzekomo z powodu uchodźców z Donbasu, które przejmą ich miejsca pracy. Do rozmowy dołącza się robotnik, który przed chwilą ciągał worki z owocami. Okazuje się, że uciekł na Krym parę tygodni temu z obwodu ługańskiego, by uniknąć mobilizacji do lokalnej „republiki ludowej”. Na pytanie, czy wiele ludzi z ukraińskiego wschodu uciekło na Krym, tylko się uśmiecha i macha ręką w stronę grupy turystów przechodzących przez bazar. „Skąd twoim zdaniem są ci wszyscy ludzie? Z Rosji? Nie rozśmieszaj mnie. Tu prawie nie ma turystów z Ukrainy. Tych, którzy są, nazywają inaczej – „zwiedzający uchodźcy”. Niby przyjechali na Krym na wakacje, ale nie mają dokąd wrócić, bo w domu jest wojna”.

Wojna w Donbasie dostarczyła prorosyjskiej ludności Krymu przynajmniej jeden twardy argument: „Teraz widzicie, co by było, gdyby Rosja nas nie anektowała?”. Fala uchodźców ze wschodu Ukrainy – zdominowana przez nastroje prorosyjskie – chętnie wspiera tę tezę. Wojna jest blisko i pasywna większość mobilizuje się wokół agresywnej mniejszości. Nie zapowiada to nic dobrego dla tych mniejszości, które nie zamierzają się poddawać wszechobecnej agresji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Oleksij Radynski
Oleksij Radynski
Publicysta i filmowiec (Kijów)
Filmowiec dokumentalista, współzałożyciel Centrum Badań nad Kulturą Wizualną w Kijowie. W latach 2011-2014 redaktor ukraińskiej edycji pisma Krytyka Polityczna.
Zamknij