Michał Sutowski

Czy lew zdechł, czy tylko śpi?

Donald Tusk postanowił wbić nóż w plecy być może najbardziej propolskiemu politykowi, jaki w historii objął urząd kanclerza Niemiec. Warto było?

Gdy polityka Angeli Merkel przynosiła wspólnocie europejskiej szkody, Donald Tusk stał za nią murem; gdy wreszcie postanowiła zachować się jak na europejską patriotkę przystało, jednym „ćwierknięciem” wystawił ją do wiatru. Nie jestem pewny logiki, jaka za tym stoi: nie chce mi się wierzyć, że tak wytrawny gracz polityczny liczy na poparcie rządu PiS dla kolejnych 2,5 roku w Brukseli. W sprawie uchodźców Jarosław Kaczyński od Tuska może bowiem „brać, ale nie kwitować”. Nie o intencje i kalkulacje Tuska toczy się jednak gra, a o dalsze trwanie Merkel na stanowisku. Z potężnymi reperkusjami dla Polski w perspektywie.

Dotychczasowa mentorka „prezydenta Europy” zdaje się dziś faktycznie tracić swą pozycję: nienawidzona, ale i traktowana z respektem za surowość wobec zadłużonych Greków, traci dziś wpływy po tym, gdy ze „skrzętnej gospodyni” zechciała zostać „mamą Merkel”. Krytykowana jest w Niemczech za brak zdecydowania, atakowana w całej Europie za narzucanie innym niemieckich rozwiązań, a Rosja niemal jawnie dąży do jej usunięcia ze stanowiska . W tej sytuacji przewodniczący Rady Europejskiej wysyła sygnał poparcia dla polityki państw bałkańskich, które jednostronnie zamykają granice, by odciąć dopływ uchodźców na swoje terytorium. Tej samej polityki, którą Merkel krytykuje, ponieważ odcina się w ten sposób Grecję od reszty Europy, co skazuje ten mały kraj z dziesiątkami tysięcy uchodźców na kryzys humanitarny i polityczną destabilizację .

Rzecz jednak nie w tym, że to Merkel zwyczajnie ma rację, a Węgrzy i Bułgarzy zwyczajnie się mylą (i dlatego Tusk popełnia błąd).

Sprawa jest faktycznie skomplikowana, bo kraje bałkańskie są w dramatycznej sytuacji i nie otrzymują wystarczającej pomocy od bogatszej części UE; do tego forsowane przez Niemcy porozumienie z Turcją budzi zrozumiałe kontrowersje i prawie na pewno nie wystarczy do rozwiązania problemu fali uchodźców. Kłopot z postępowaniem Tuska leży gdzie indziej, a mówiąc dokładniej – chodzi o dwa kłopoty.

Po pierwsze: ogólny zamysł Merkel jest słuszny (napływu uchodźców nie zatrzyma – co najwyżej skieruje na inną drogę – budowa lepszych drutów kolczastych plus dodatkowe udręczenie i tak zmaltretowanych przybyszów na bułgarskich posterunkach granicznych), ale wykonanie tragiczne (tak jak tragiczne są warunki w obozach dla uchodźców w samych Niemczech, do tego dochodzą spóźnione rozmowy z Turcją, brak pomysłu na stabilizację polityczną regionu bliskowschodniego i północnej Afryki, wreszcie niewydolność logistyczna UE przy realizacji planów, które sama sobie wyznaczyła). Jednak zamiast zawalczyć o solidarność całej Unii wobec problemu Bałkanów (w tym o zasadę relokacji) w imię ratowania samej idei projektu europejskiego („wszyscy jedziemy na jednym wózku”), Donald Tusk poparł egoizm Bałkanów wobec tragedii Greków – którym akurat (chichot historii) pomóc chciała niemiecka kanclerz, tym razem rozumiejąca potencjalnie dramatyczne konsekwencje katastrofy Grecji dla reszty UE.

Po drugie – i z polskiego punktu widzenia ważniejsze – porażka polityczna Merkel i złożenie przez nią stanowiska oznaczałyby dla Polski dramatyczny problem.

Jej dalsze przywództwo w Niemczech zależy zaś od tego, czy będzie dla wyborców i własnej partii wiarygodna w roli menadżera wielowymiarowego kryzysu Europy; jeśli ona temu zadaniu nie podoła, jej następcy rozliczani będą wyłącznie z rozwiązywania problemów samych Niemiec – to bynajmniej nie to samo. Zdolność koalicyjna Merkel w Europie jest dziś dla jej wizerunku kluczowa – i to z tej perspektywy wolta Tuska jest może być wyjątkowo brzemienna w skutki.

Wyniki wyborów w trzech landach są bowiem dla CDU niedobre, ale nie tragiczne. Najwięcej chadecy stracili w Badenii-Wirtembergii (12 procent), ale regionu nie przejęła skrajna prawica tylko pragmatycznie rządzący landem Zieloni; porażka w Nadrenii-Palatynacie to tak naprawdę sprawa wewnątrz koalicyjna; Saksonia-Anhalt to katastrofa przede wszystkim dla lewicy – SPD i Die Linke straciły tam łącznie 17 procent głosów, a CDU niecałe 3. Wynik Alternatywy dla Niemiec to wyraz generalnego rozczarowania politycznym establishmentem – nie przypadkiem największy sukces AfD odniosła w jednym z najbardziej zaniedbanych, postenerdowskich landów. I nie przypadkiem większość jej wyborców (od 64 procent w Saksonii-Anhalcie do 93 procent w Badenii-Wirtembergii) podziela opinię, że „AfD nie rozwiąże problemów, ale przynajmniej nazywa rzeczy po imieniu”. Bardzo wielu z nich głosowałoby chętnie na CSU – gdyby partia ta startowała w ich landzie.

Ogólna tendencja tych wyborów wydaje się zatem czytelna. Wyborcy „protestu” (ci pierwszy raz głosujący i ci, którym wcześniej bliska była Die Linke) skręcają z lewa na prawo (i na tych ani Merkel, ani SPD, ani Zieloni liczyć nie mogą); wyborcy „lęku” (ci od CDU i ci od SPD) domagają się zdecydowanych działań państwa w sprawie uchodźców. I teraz – jeśli opcja „europejskiego rozwiązania” kryzysu uchodźczego się nie powiedzie, koalicji rządzącej z Merkel na czele grozi, że tę drugą grupę wyborców utraci na trwałe. Co wówczas nastąpi? To oczywiste, że skrajna prawica zyska kolejne głosy. Co ważniejsze jednak, sama CDU przesunie się na pozycje swej bawarskiej partii siostrzanej. A Angeli Merkel pozostanie polityczna emerytura. W czym tkwi problem? W tym, że „CSU-izacja” niemieckich chadeków po odejściu Merkel oznacza bardzo dla Polski nieprzyjemny pakiet zmian.

Ten pakiet oznacza nie tylko przymknięcie strefy Schengen na granicach niemieckich (z których jedna, tak się składa, jest też granicą polską), ale przede wszystkim zwrot w niemieckiej polityce wschodniej. Wzmocniona symbolicznie CSU, której lider odbył niedawno wizytę przyjaźni w Moskwie, forsować będzie tradycyjny bawarski „pragmatyzm” w niemiecko-rosyjskich stosunkach; z radością pójdzie jej w sukurs „empatyczna” wobec Rosji frakcja w SPD do spółki z Komisją Wschodnią Gospodarki Niemieckiej.

Polska i Ukraina w tej optyce właściwie nie istnieją, a tradycja „Russia first” ma w Niemczech wielkie grono zwolenników. Krytycy niemieckiej polityki w ostatnich latach lubują się w przypominaniu „antysolidarnych” czy wprost „antypolskich” konszachtów Berlina z Moskwą, od dozbrajania rosyjskiej armii począwszy, a na rurach bałtyckich i blokowaniu unii energetycznej skończywszy. I wszystko to (zazwyczaj) prawda; warto tylko pamiętać, że za korzystnymi dla Polski odchyleniami od tej logiki stała osobiście Angela Merkel. Nie tylko ze względu na osobistą niechęć do Władimira Putina; po prostu jej logika „europejskich rozwiązań” dawała również szansę na negocjowanie interesów naszych krajów. Układ w rodzaju: „wy przyjmiecie dziś kilkanaście tysięcy uchodźców, jutro zgodzicie się na obowiązkowy schemat ich relokacji, pojutrze zaczniecie odchodzić od węgla – a my uznamy wspólne zakupy gazu przez Unię, poprzemy bazy NATO pod Suwałkami i załatwimy kasę z Brukseli na kolejne lata” ma szansę na urzeczywistnienie tylko z Niemcami „europejskimi”. Niemcy „suwerenne” za tani gaz z Rosji zapomną o naszym istnieniu tak samo łatwo, jak Polska zapomniała o milionie uchodźców w Niemczech.

Klęska „polityki uchodźczej” Merkel oznaczać będzie zwrot w polityce niemieckiej – i zapewne dymisję jej rządu.

Tymczasem przewodniczący Rady Europejskiej postanowił wbić nóż w plecy być może najbardziej propolskiemu politykowi, jaki w historii objął urząd kanclerski; z pewnością najbardziej nam przychylnemu, jaki może rządzić Niemcami w przewidywalnej przyszłości. Zachował się w duchu ludowego powiedzenia, że na pochyłe drzewo każda koza skacze. A mówiąc brutalniej: w zgodzie z zasadą, że „zdechłego lwa to i małpa wytarmosi za ogon”. Jeśli lew faktycznie przysnął, tylko małpa będzie miała problem (z reelekcją). Jeśli lew faktycznie nie żyje, wszyscy mamy przechlapane.

 

**Dziennik Opinii nr 74/2016 (1224)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij