Max Cegielski

Nieudana próba emigracji wewnętrznej

Czytając Sierakowskiego, rozmawiając z Ziemkiewiczem i biegnąc na Kongres Kultury.

To żadna wyprawa, nawet nie wycieczka, nie wsiadam w pociąg do pięknej Łodzi, nie jadę na północ ani południe kraju. Zmieniam tylko codzienną trasę i z tramwaju przesiadam się w metro: jestem rowerzystą-lemingiem, więc kiedy leje jak z cebra, wybieram publiczną komunikację. Ulewa jest demokratyczna, nawet ci, co jeżdżą samochodami, muszą cierpieć i stać w jeszcze większych korkach niż zazwyczaj. Poza tym leje iście biblijnie (nawet z punktu widzenia ateisty) w całym kraju, po równo w dawnym zaborze pruskim, austriackim i rosyjskim. W Warszawie kara boska jest najcięższa, chyba za grzechy lokalnej władzy, a może całej stolicy, ponieważ właśnie trwa Czarny Protest. A ja zamiast iść i moknąć z moją partnerką, wybieram emigrację wewnętrzną w eksterytorialnej enklawie Uniwersytetu Warszawskiego.

Drugiego dnia potopu, zamiast szykować się na nadchodzący Kongres Kultury, też uciekam od rzeczywistości i śledzę rozwój pojęcia cywilizacji w historii. Już wtedy jednak współczesność przyciąga mnie syrenim śpiewem, kwestia nie jest bowiem wcale akademicka i abstrakcyjna. Wszystko wskazuje na to, że aby dana „cywilizacja” przetrwała, to jej przedstawiciele muszą się z nią identyfikować. Z tym zaś jest kłopot: siła Zachodu (w podbijaniu Wschodu i świata) brała się także z jego różnorodności, która teraz powoduje niemożność komunikacji między poszczególnymi niszami kulturowymi, aż po kryzys tożsamości. Nie spowodowali go „islamiści” „sikający na nasze katedry” (Oriana Fallaci), lecz my sami, przytłoczeni ciężarem własnej demokratycznej kultury. „East Coast, West Coast, West Coast, East Coast; jedno miasto czy dwa miasta przedzielone Wisłą?” – podśpiewuję sobie w metrze stary przebój kabaretu „Pożar w burdelu”. W wagonie z błogostanu emigracji wewnętrznej wyrywa mnie Rafał A. Ziemkiewicz, który podchodzi, by się przywitać.

To chyba przypadłość felietonistów Krytyki Politycznej, że spotykają swojego intelektualnego wroga nr 1 w miejscach publicznych – przydarzyło się to już na siłowni Jasiowi Kapeli (nadal nie rozumiem, co zarówno RAZ jak i JK tam robili?). Mój kolega z redakcji chciał dawać niepokornemu w mordę, ale się powstrzymał, ja zaś wstaję i podaję rękę, ponieważ uważam, że PiS nie byłby dziś u władzy, gdybyśmy wcześniej wszyscy częściej ze sobą rozmawiali. Ziemkiewicz proponuje, żebym jednak usiadł, więc śmieję się, że byłby to gest polityczny. Ideowego przeciwnika chyba też rozbraja ta przypadkowa terapia śmiechem i ciągnie gorzki dowcip, że symboliczne jest również moje powstanie. Nie zdążyłem dodać, że „z kolan”, ponieważ redaktor wysiada przy starej części UW, ja zaś jadę dalej, do nowego kampusu. To spotkanie pcha mnie głębiej w odmęty już nie tylko współczesności, ale samej Polski.

Zamiast spokojnie analizować tekst Chrétiena de Troyes z XII wieku, myślę o polityce, z wielką stratą dla literaturoznawstwa i zajęć z „kultury w ujęciu francuskim”. Po wyjściu z wydziału sprawdzam, co tweetuje redaktor Ziemkiewicz i czytam, że w „Polityce” „złodziejstwo nazywa się demokracją”. Nie mogę więc dumać nad nieokreślonością pierwszego literackiego i historycznego opisu „grala” (jeszcze nie świętego, pisanego z małej litery, przez jedno „a”) i zagłębiam w tekst Sławomira Sierakowskiego, o którym RAZ grzmi w necie. „Ujawnienie afery reprywatyzacyjnej grozi samobójstwem obozu demokratycznego, a z pewnością politycznie działa głównie na korzyść populistycznej władzy. Nieujawnienie (zakładając, że w ogóle było możliwe) albo pozostawienie ujawnienia afery mediom rządowym (wówczas miałaby wagę tylko jednego z wielu konfliktów rządu i opozycji) zaprzeczyłoby tożsamości obozu demokratycznego”.

Ziemkiewicz potrzebował chyba wpisu na twittera, dał się uwieść szumowi informacyjnemu, zamiast przejrzeć na oczy i zobaczyć, że wróg jest jeden i wspólny, a imię jego kapitalizm.

Sierakowski pointuje, słusznie, choć zbyt ogólnie i filozoficznie, jakby razem ze mną wrócił na studia: „W trudnych czasach nie będzie łatwych wyborów. Trzeba szukać własnej odpowiedzi na dylematy, które opierają się na współistnieniu przeciwieństw”.

Tyle to już właściwie wiem, albowiem Percewal nie pyta, czym jest „gral”, ponieważ lęka się, „iż pytanie poczytano by mu za niecnotę”. Milczy także wtedy, gdy tajemnicze naczynie pojawia się po raz drugi niesione przez komnatę, a wraz z nim przychodzi kolejna szansa na „oświecenie”. Chrétien de Troyes komentuje: „Lęk mnie zbiera, że niedobrze się stało, bo słyszałem, że zbytek milczenia nie lepszy od zbytku gadania”. Niezależnie od tego, czy zanurzam się w przeszłości, czy we współczesnej polityce, nadal więc nie wiem, czy lepiej mówić, czy jednak milczeć, działać czy kontemplować, wreszcie zaś: wstawać czy nie wstawać z kolan, szczególnie na widok redaktora Ziemkiewicza? Trzeba szukać własnej odpowiedzi pośród współistnienia przeciwieństw.

Być może przez zwykłe lenistwo i wygodę studiuję, zamiast protestować, czyli wstaję z kolan razem z pretorianami dobrej zmiany, ale jednak im wbrew. Wyrzuty sumienia dręczą mnie okropnie, że porzucam ojczyznę w potrzebie, bo trzeba pisać, tweetować, lajkować, gadać, robić już teraz, zaraz. Szukam salomonowego rozwiązania, czytam, ale zamiast „Percewala z Walii” – „Gazetę Wyborczą”. „Jarosławowi Kaczyńskiemu z bilansu wyszło, że straty z powodu rozpętania wojny aborcyjnej są o wiele wyższe niż potencjalne zyski. Skala «czarnego protestu» uświadomiła mu, że konflikt ten zaktywizuje kolejne grupy społeczne przeciwko PiS”. Trudno się nie zgodzić także z innym fragmentem komentarza Dominiki Wielowieyskiej: „Kobiety triumfują, pokonały potężnego «naczelnika». Społeczeństwo obywatelskie wyegzekwowało od władzy swoje prawa. To dobry sygnał. Ale naiwne byłoby przekonanie, że w innych sprawach władza też się cofnie”. Rzeczywiście, taktyka prowokowania konfliktów, a następnie zarządzania nimi świetnie pasuje prezesowi, powoduje, że wciąż to on narzuca dyskurs, jego rytm i tematy. Władza nie cofnęła się w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, mimo kolejnych demonstracji. Ja przyznaję: wolałem co weekend zostać w nagle cichym domu, nie zgadzam się bowiem, że ma być „tak jak przedtem”: od paru lat tłumaczyłem rodzicom i ich pokoleniu, że ciągłe głosowanie na PO ze strachu przed PiS tylko demoralizuje ekipę Donalda Tuska. Wspominałem już o tym w Krytyce Politycznej: próbuję zrozumieć tych, którzy z radością powitali „dobrą zmianę”, ponieważ uważają, że „im też się należy”. To, że rozumiem, nie znaczy, że usprawiedliwiam, ale żałuję, że Ziemkiewicz wysiadł tak wcześnie z metra, chętnie bym z nim o tym porozmawiał.

Zamiast spokojnie bujać w akademickich obłokach i analizować tym razem zapiski Słowackiego z podróży do Grecji, przeglądam jeszcze wrześniowy, a już zaległy numer „Tygodnika Powszechnego”. „Obawiam się, że często retoryka dialogu i akceptowanie «inności» kończą się tam, gdzie powinno nastąpić spotkanie. Jakoś tak się dzieje, że czytamy te gazety (oglądamy te stacje telewizyjne, słuchamy tych rozgłośni), które utwierdzą nas w naszych przekonaniach. O «innych» dowiadujemy się od «swoich», bez kłopotliwego spotkania z nimi. (…) Udzielenie głosu «innemu» może wymagać odwagi. Łatwiej samemu kreślić złowrogi obraz przeciwnika, niż się z nim spierać twarzą w twarz, gdy, o zgrozo, przemawia ludzkim głosem”. Tak ks. Adam Boniecki komentował aferę, która wybuchła, kiedy jego tygodnik zamieścił wywiad z działaczem Młodzieży Wszechpolskiej. „Kiepsko się żyje w kraju i w Kościele, w którym powtarza się wprawdzie, że rozmawiać z «innym» należy, ale gdy przychodzi co do czego, jesteśmy przerażeni albo oburzeni”. Życie w Kościele mnie akurat nie dotyczy, ale zgadzam się z Bonieckim: nie możemy się usprawiedliwiać, że już z nimi nie rozmawiamy, bo są złymi faszystami i też nie chcą gadać, a w ogóle to żarty się skończyły.

Dlatego też, niezależnie od politycznych konsekwencji afery reprywatyzacyjnej, dziennikarze muszą o niej pisać – to nie jest żaden dylemat, jak chciał Sierakowski. A kiedy Ziemkiewicz wita się ze mną w metrze, to wstaję, a nie daję mu w mordę. Z tych samych powodów muszę schować swoją dumę i u boku studentów, którzy mogliby być moimi dziećmi, chcę wreszcie skończyć studia. Ale nie chcąc zostać Percewalem, który rano w pustym zamku nie miał już kogo spytać, czym właściwie jest „gral”,

zapraszam 15 października od 16:00 na Plac Defilad w Warszawie na koncert, wiec, balangę, manifestację w ramach ogólnopolskiego Dnia Solidarności z Uchodźcami.

Będę tam, Słowackiego poczytam później, a teraz pędzę na Kongres Kultury.

Anna-Cieplak-Ma-Byc-Czysto

 

**Dziennik Opinii nr 281/2016 (1481)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Max Cegielski
Max Cegielski
Dziennikarz, pisarz
Dziennikarz, pisarz. W TVP Kultura współprowadził „Halę Odlotów” uhonorowaną nagrodą Grand Press w 2015 roku. Autor między innymi książek „Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu” (Nagroda imienia Beaty Pawlak, 2009), „Mozaika. Śladami Rechowiczów” (2011), oraz „Wielki Gracz. Ze Żmudzi na Dach Świata” (2015). Twórca i kurator projektów artystycznych: Migrujący Uniwersytet Mickiewicza (Stambuł), Global Prosperity (Gdańsk, Warszawa). Współautor (wraz z Anną Zakrzewską) wielu reportaży i dokumentów telewizyjnych o sztuce współczesnej.
Zamknij