Maciej Gdula

Bliżej bruku: Prezydencki slalom

Uznanie otwartości i nieprzewidywalności polityki to coś, co szczególnie lubię w brukowcach.

Czytam brukowce. Gdyby to była mroczna przyjemność, nie przyznawałbym się do tego. Nie robię też tego dla beki. To po prostu pouczająca lektura. Czytając brukowce, ma się lepsze rozeznanie w polityce i społecznych trendach.

Nie twierdzę, że „Fakt” i „Super Express” to elektrownie polskiej rzeczywistości. Nie skacze mi też puls w przekonaniu, że właśnie zapoznaję się z prawdą ludu i w mistyczny sposób nawiązuję z nim łączność. W brukowcach tak jak w innej prasie konstruuje się obraz świata, ale nie następuje to dowolnie, bo z jednej strony są przyzwyczajenia czytelników, a z drugiej materialna rzeczywistość tylko do pewnego stopnia dająca się formować. Na przykład ciężko zrobić z Bronisława Komorowskiego mistrza nart.

Brukowce robią oczywiście straszne i głupie rzeczy. Organizują nagonki i pompują sensacje. Ale powiedzmy sobie szczerze, robią to też dziś tak zwane szacowne media, ale w nieco innej formie. Rytualnie zatem plują na brukowce i robią mniej więcej to samo. Podgrzewanie różnicy między „dojrzałym” i sensacyjnym dziennikarstwem zostawiam więc na boku jako spór w rodzinie.

Interesuje mnie, jak w brukowcach opisywana jest polityka, bo zawsze pojawiają się tam krytyka, podejrzliwość i emocje. Brukowce w swoisty sposób realizują zasadę prywatne jest polityczne, pokazując hipokryzję i słabości polityków, ale także ich odwagę, opiekuńczość czy wytrwałość. Często takie właśnie historie decydują o tym, czy ludzie w polityku rozpoznają swojego reprezentanta czy członka wyalienowanej elity. Brukowce budują też określoną wizję konfliktów i problemów społecznych. Czasem nie wychodzą poza sensację, ale bywa, że wprowadzają do debaty kwestie ignorowane przez innych. Są wreszcie niezłym barometrem tego, co staje się już akceptowanym elementem rzeczywistości, a co wciąż jest nieprawomocne.

Będę zdawał co jakiś czas relację z moich lektur. Kto ciekawy, niech czyta, kto nieciekawy, niech nie hejtuje.

Na politycznej tapecie brukowców, tak jak i gdzie indziej, przede wszystkim kampania prezydencka. Jej obraz przypomina nieco starcie Wałęsa – Kwaśniewski, oczywiście przy znacznie mniejszej temperaturze sporu. Komorowski to polityczny weteran. Ma burzliwą opozycyjną przeszłość (w wywiadzie-rzece mówi o planowanym przez siebie zamachu na milicjanta) i długi staż w kolejnych rządach i parlamentach. To, co jest atutem, jest też wadą, bo prezydent nie jest zbyt aktywny, działa rutynowo i nie zna się na mediach społecznościowych. Sami Komorowscy prezentowani są jako zwykli ludzie, którzy pojechali kiedyś pracować jako pomoc hotelowa, żeby zarobić na mieszkanie. W pałacu prezydenckim Komorowskiemu nie uderzyła do głowy woda sodowa, raczej zasiedział się w wygodnym fotelu i trochę drzemie.

Z tego właśnie powodu jego los jest niepewny, bo nieoczekiwanie wyrósł mu u boku znaczący pretendent. Andrzej Duda w opozycji do Komorowskiego jest aktywny, sprawny i nowoczesny. Zbyt młody, żeby załapać się na starą opozycję, prezentuje się jako dziedzic Lecha Kaczyńskiego. Duda odważnie łączy tradycyjny patriotyzm ze współczesnością. Rymuje się z tym kształt rodziny Dudów, którą można określić jako rodzinę z tzw. tradycjami, ale jednocześnie małą (tylko jedna córka) i z pracującą żoną. Ta rodzina wyraźnie różni się od wielodzietnej rodziny Komorowskich, gdzie żona zajmowała się domem. W wątku narciarskim ważniejsze niż sprawność Dudy w slalomie było to, że pomógł kontuzjowanemu koledze. Okazał się zarazem kimś zdecydowanym, jak i opiekuńczym. Gotowość do szybkiego podejmowania działań buduje jego wizerunek jako osoby niezależnej i samodzielnej. Prezes nie musiał do niego dzwonić z instrukcjami.

Inni kandydaci traktowani są jako ciekawostki. Króluje oczywiście Magdalena Ogórek, która przykuwała uwagę zwłaszcza na początku swojej kampanii. Dla mnie najciekawsze jest to, że jej mozolnie budowany publiczny wizerunek jako córki górnika, która staż po stażu pracowała na swój sukce,s a teraz proponuje głęboką zmianę w polityce, rozpada się na stronach brukowców jak domek z kart. Po pierwsze sterowana jest przez starych polityków, którzy zadecydowali, że nie będzie kontaktować się z mediami. Po drugie jej mąż jest dobrze ustawionym człowiekiem establishmentu, a w dodatku ciążą na nim poważne zarzuty nadużywania swojej pozycji. Po trzecie Ogórek chce reprezentować młodych z problemami, a na konwencjach nosi sukienki za ponad dwa tysiące i szpilki za pięćset złotych. Trudno uwierzyć takiej osobie, że „jest jej tak samo trudno” jak nam.

Reszta kandydatów wlecze się gdzieś w ogonie i albo nie zrozumiała jeszcze, że ich czas przeminął, albo nie nadaje się na razie na poważnych polityków, bo nie zna na przykład nazwisk ważnych przywódców sąsiednich państw. Inflacja startujących nie sprawia jednak, że kampanię można nazwać farsą. Dramat rozegra się miedzy starym prezydentem i młodym pretendentem. Najpierw gra idzie o drugą turę, a potem nigdy nie wiadomo, co się wydarzy.

Uznanie otwartości i nieprzewidywalności polityki to coś, co szczególnie lubię w brukowcach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Gdula
Maciej Gdula
Poseł Lewicy
Poseł Lewicy, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, pracownik Instytutu Socjologii UW. Zajmuje się teorią społeczną i klasami społecznymi. Auto szeroko komentowanego badania „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Opublikował m.in.: „Style życia i porządek klasowy w Polsce” (2012, wspólnie z Przemysławem Sadurą), „Nowy autorytaryzm” (2018). Od lat związany z Krytyką Polityczną.
Zamknij