Kinga Dunin

Dlaczego PiS nie lubi „Gazety Wyborczej”

„Nierozsądni” mogą mnożyć argumenty, by potem zobaczyć je doprowadzone do absurdu przez „rozsądnych”. Tak działa władza.

Pretendent Komorowski sięgnął po klasyczny instrument uprawiania polityki, czyli wyartykułowanie prostej zasady podziału. Takiego, który, rzecz jasna, będzie odgradzał go od PiS. Tym razem to podział na racjonalnych i radykalnych, a więc zupełnie niemerytoryczny. Na pierwszy rzut oka też niezbyt logiczny, bo przeciwieństwem racjonalnych są nieracjonalni, co pozostaje tak czy owak w domyśle. Na dodatek racjonalizm w katolicko-pogańskiej Polsce jest postawą niszową i uchodzącą za radykalne dziwactwo. Przynajmniej jeśli będziemy trzymać się potocznego rozumienia tego terminu: racjonalizm jako przeciwieństwo irracjonalnych wierzeń i objawień.

Tym razem jednak został on zdefiniowany inaczej, chodzi bowiem nie o rozum, tylko o kompromis i zgodę. Jak wyglądają kompromisy w Polsce, to mniej więcej wiadomo, weźmy ten w sprawie aborcji. Poza tym polegają one na odwlekaniu rozmaitych działań w nieskończoność albo na obietnicach, że jednocześnie obniży się podatki i zwiększy wydatki na szkoły, szpitale, naukę, kulturę i wszystko, czego moglibyśmy sobie jeszcze zażyczyć.

Oczywiście ktoś może powiedzieć, że racjonalne jest mówienie o zgodzie i umiarkowaniu, strasznie radykalizmami, powoływanie się na „zdrowy rozsadek”, jeśli chce się utrzymać władzę w kraju zaniepokojonych o swój los kredytobiorców. W kraju, w którym jakiś milion instytucji, stowarzyszeń i ludzi dobrej woli zajmuje się dialogiem społecznym, a wszyscy domagają się „uzdrowienia debaty publicznej”, zgoda i kompromis są powszechnie uznawanymi wartościami. Uznawanymi, co nie znaczy, że realizowanymi. Może im mniej realizowanymi, tym bardziej pożądanymi.

Jednak podział na racjonalnych i radykalnych, a w domyśle jednak nieracjonalnych, w szczególny sposób jest sprzeczny z ideą porozumienia. Ze swojego punktu widzenia wszyscy zachowujemy się, a przynajmniej staramy się, zachowywać racjonalnie. I odmowa uznania partnera za równie jak my, chociaż może inaczej, rozsądnego jest w gruncie rzeczy sposobem na wykluczenie z debaty.

Przecież to, co mówią nieracjonalni, jest z definicji pozbawione sensu i znaczenia. A to, co robią radykalni, odbiega od zasad zdrowego rozsądku, który uwielbia złoty środek.

Dużo więcej wspólnego ma to z władzą i siłą niż z rozumem. Co jest aktualnie racjonalne, definiują ci, którzy akurat sprawują władzę. I chodzi tu o układ szerszy niż panujący układ partyjny. Poza wypracowanym przez centrum konsensusem znajdują się rozmaici „wariaci”, radykałowie niewarci wysłuchania. I wbrew pozorom to wcale nie jest PiS. Głos PiS-u, cokolwiek by nie mówił Komorowski, jest jak najbardziej zalegitymizowany. Choćby z obowiązkowego szacunku dla Kościoła zostaną wysłuchane wszelkiego jego roszczenia ideologiczne. Może odmawia się im rozumu, ale spełnia większość ich życzeń.

To, co ten układ wytwarza, to wcale nie wykluczenie prawicy, a poczucie wykluczenia. Produkt uboczny wojny politycznej toczonej o władzę, a nie o sensowne rozwiązania.

Jednak to działa – prawica w Polsce chyba naprawdę czuje się upokorzona, ośmieszana, niewysłuchana. I ten emocjonalny antagonizm jest politycznie funkcjonalny. Nie lekceważyłabym tego uczucia, które może podzielać też lewica. Szczególnie że w przypadku rozmaitych lewicowych i emancypacyjnych tendencji ma ono solidniejsze podstawy. Również ludzie, którzy nie mają czasu zastanawiać się, czy są lewicowi, czy prawicowi, bywa, czują się traktowani przez władze jak idioci. Jak będzie im się w ogóle chciało pójść do urn, zagłosują na Kukiza.

Do żelaznego repertuaru publicystycznych narzekań należy załamywanie rąk nad agresją i chamstwem polskiego życia publicznego. Dodajmy do tego jeszcze tę jego część, która dzieje się w internecie. Na pytanie, skąd się ono bierze, pada wiele odpowiedzi – poczynając od zaborów, które nie pozwoliły nam na wykształcenie obywatelskiej kultury. Oskarżony jest i internet, zwalniający z odpowiedzialności, i stabloidyzowane media, podsycające konflikty ku uciesze gawiedzi. Brak właściwej edukacji. A także frustracja nieznajdująca konstruktywnego ujścia.

I przynajmniej za część tej frustracji może odpowiadać poczucie „niebycia słuchanym”. Rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że odmowa wysłuchania, lekceważenie, traktowanie czyichś wypowiedzi jako nieważnych, bezsensownych, niewartych rzeczowej polemiki jest też formą agresji. Można ją nazwać bierną, chociaż jest aktywnie – choć nie wiadomo, czy świadomie –stosowana. Jest atrybutem władzy. I, jak każda agresja, rodzi agresję. Zgoda, przyjmującą często kuriozalną formę, z twarzą posła Pawłowicz czy ks. Oko. Poza tym jest ona dodatkowo wzmacniana, bo napędza tryby politycznej walki.

Laboratorium, gdzie możemy się przyjrzeć temu mechanizmowi w skali mikro, może być i rodzina, w której dzieci i ryby głosu nie mają. Stereotypowa marudna żona, która wciąż czegoś się domaga i oczekuje wyjaśnień, a naprzeciwko niej stereotypowy mężczyzna, który mówi jej: nie jazgocz już, nie mam zamiaru o tym rozmawiać. Lekarze niesłyszący, co mówią do nich pacjenci…

Kiedy przestaniemy skupiać się na tym, w jaki sposób – już w sferze publicznej – kto i komu dopiekł, jak obraził i jakich epitetów użył, to zauważymy też te bardziej subtelne sposoby odmawiania uznania. Lekceważenie, protekcjonalne tony, pomijanie argumentów, traktowanie mówiącego jako nie dosyć poważnego, żeby w ogóle z nim rozmawiać. Albo po prostu przemilczenie. Ci, którzy zostali zaliczeni do grona „nie dość rozsądnych”, mogą mnożyć najbardziej wyrafinowane argumenty, by potem zobaczyć je sparodiowane i doprowadzone do absurdu przez tych „rozsądnych”. „Rozsądni” zazwyczaj bywają też bardziej kulturalni, wyważeni, swobodni i pewni swoich racji. Nie muszą ich wywrzaskiwać, a z podobnymi sobie przerzucają się zgrabnymi bon motami. Wszystko rozumieją poza jednym – dlaczego tylu ludzi jednak ich nie lubi. Przecież są tacy racjonalni. I w przeciwieństwie to radykałów zupełnie nieagresywni. Ci mają twarz ks. Sowy na przykład.

I naprawdę jest to podział polityczny, czyli związany z pozycją zajmowaną w przestrzeni władzy symbolicznej.

Nie będę wylewała krokodylich łez nad ustawionym w pozycji radykalno-nieracjonalnej PiS-em. Jednak dobrze rozumiem, czemu środowiska te nie znoszą (pars pro toto) „Gazety Wyborczej” i TVN-u. Mogą to potem racjonalizować, opowiadać coś o kłamstwach, lewactwie, ale jakież to lewactwo? To po prostu centrum przekonane o swojej hegemonii. I zaraz wybierze sobie ono na prezydenta Znaciemnie-Komorowskiego, co będzie dowodem na to, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. I lepiej być racjonalnym, kulturalnym i gotowym do kompromisów, wiadomo jakich, niż jakimś nieco śmiesznym radykałem z tej czy innej strony. Czyż nie jest to racjonalne?

**Dziennik Opinii nr 83/2015 (867)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij