Kaja Malanowska

Życie kulturalne i towarzyskie

Byłam ostatnio na spotkaniu autorskim z okazji wydania antologii opowiadań o Warszawie i dowiedziałam się na nim, że mieszkam w mieście twórczym, w mieście tętniącym życiem, z tradycjami, w którym historia splata się z teraźniejszością, dając jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy klimat.  Dziwne, stropiłam się, zupełnie się to nie zgadza z moim doświadczeniem, albo mieszkam w innym mieście niż uczestnicy spotkania, albo mam zaburzony światoogląd i dociera do mnie zniekształcony obraz rzeczywistości. 


Zaraz po powrocie do domu zajęłam strategiczną pozycję, na stanowisku obserwacyjnym przy oknie, i oddałam się mojemu ulubionemu zajęciu, czyli oglądaniu. Od kilku miesięcy jestem bezrobotna, co nastraja mnie leniwie, a także kontemplacyjnie, spędzam, więc czas na siedzeniu i obserwowaniu. Obserwuję kawałek Warszawy, który mam za szybą. Lustruję własne podwórko. Być może zaraz za rogiem, albo po drugiej stronie parku, przechadzają się trotuarem ludzie inni niż tutaj, myślałam. Ludzie usposobieni poważnie, świadomi przeszłości miasta. O, tu właśnie, zginął Kamil Baczyński, tłumaczą ściszonym głosem. A tu przyjmowano zrzuty z samolotów, dodają i ogarnia ich wielkie wzruszenie, wzruszenie ciepłe jak łzy, wywołujące powagę i czułość. Idą, idą, wspominają, a potem rozchodzą się do swoich zajęć niecierpiących zwłoki, do swoich projektów artystycznych i działań o charakterze społeczno-kulturalnym. Być może mieszkam w zaułku, który z prawdziwą Warszawą nie ma zupełnie nic wspólnego. 


Zmartwiłam się, że na mojej ulicy o Powstaniu Warszawskim nikt nie rozmyśla. Ogarnęła mnie też obawa, że mało kto oddaje się tutaj działalności twórczej. Wyjrzałam przez okno, bo naprawdę chciałam uratować honor dzielnicy i udowodnić, że u nas też zdarzają się rzeczy ciekawe, rzeczy atrakcyjne, widowiskowe, a także poważne, a nawet i wielkie. Ale ulica była pusta. Pora roku akurat nie sprzyjała interesującym wydarzeniom. Życie na Górnym Mokotowie podąża jednostajnym, ustalonym rytmem, co roku przyśpieszając w okolicach kwietnia, kiedy to sezon towarzyski zostaje otwarty, kiedy po długich zimowych miesiącach przychodzą dni jasne, dni bystre, pośpieszne, i zapełniają się skwerki i ławki przy śmietnikach, a wieczory pełne są gwałtownych rozmów, krzyków i migoczących kogutów na dachach samochodów Straży Miejskiej.  Pod koniec jesieni jednak pustoszeją bramy i podwórka. Życie zwalnia tradycyjnie, do następnej wiosny. Zaczyna płynąć gęstą, leniwą strugą. Gnuśne, ospałe i ciche. Patrzyłam przez okno, mając nadzieję, że mimo tak niesprzyjającej pory, uda mi się jednak zobaczyć coś godnego opowiedzenia. 


Tymczasem pod bramą kucały gołębie, jak srebrne, nastroszone kulki, wiatr z nudów podrywał do góry pustą torebkę foliową, wysoko nad miastem ciągnęły gęsiego chłodne, białe obłoczki i ulica została pusta i cicha. Ulica została sama. A wszystko, co ciekawe, działo się w głębi mieszkań, za przyszarzałą od kurzu szybą, przysłonięte doniczką z geranium, schowane dobrze za firankami z tiulowej koronki. Nie mogłam tam zajrzeć, zobaczyć jak czuje się pani Basia, i spytać czy boli ją nadal wątroba? Nie mogłam się dowiedzieć, czy Beata dostała rentę, o którą się przed wakacjami ubiegała z powodu wrodzonej wady serca i jeszcze, dlatego, że ma problemy z koncentracją uwagi, to się nazywa FAZA, albo też może i FAS, cholera tych psychologów by wzięła, razem z ich chorobami, nie do zapamiętania dla normalnych ludzi. Nie miałam pojęcia, czy znalazł się kot pana Jurka ani czy Iza Fryzjerka kupiła na Allegro BaByliss super PRO, maszynkę do włosów, Clipper Power. Widuję ich wszystkich tylko rano, jak biegną do spożywczaka na rogu, zmarznięci i niecierpliwi, a chwilę później wracają już uspokojeni, niosąc w plastikowych siatkach chleb, fajki i mleko, a przede wszystkim 200 ml. na odprężenie i na przetrwanie wilgoci i chłodu, na odegnanie myśli niechcianych i smutnych, zimowych myśli jak brazylijski serial. 


Nic się nie zdarzy, pomyślałam z żalem, mieszkam w nieodpowiedniej dzielnicy, na niewłaściwej ulicy, w nudnym, szarym domu, bez tradycji, co gorsza też bez interesującej przyszłości.  I już miałam zrezygnować, opuścić stanowisko obserwacyjne i iść do kuchni, zaparzyć herbaty, kiedy tuż pod moim oknem przystanęła Bliźniaczka. Ta grubsza, co zawsze z psami chodzi, bo nie pracuje, odkąd ją zwolniono z pozycji woźnej szkolnej z powodu notorycznego spóźniania się na pierwszą przerwę. Gruba Bliźniaczka raczej mnie nie lubi, bo jeden z jej psów rzuca się na moją Tolę i ona teraz musi go przeze mnie na smyczy prowadzać. Zdziwiłam się więc bardzo, kiedy pomachała mi z dołu.


– Sąsiadko! – krzyknęła. – Sąsiadka otworzy okno.

 

Otworzyłam.

 

– Jest taka sprawa – powiedziała, ściszając konfidencjonalnie głos. – Sprawa raczej przykra – dorzuciła cierpko.

 

Wychyliłam się do niej, żeby lepiej słyszeć. Bliźniaczka pokręciła się trochę nerwowo, powzdychała dwuznacznie i w końcu wyznała:

 

– Nasikałam pani na klatce schodowej. Zaraz wyschnie – zapewniła skwapliwie. – Nie ma co afery robić  – dodała widząc moją zdumioną minę. – Mówię, bo nie chcę, żeby sąsiadka myślała, że jakimś chujem jestem, czy co? Normalnie, nie zdążyłam. Chciałam w bramie, ale tam akurat moja siostra stała, to jak by mnie zobaczyła… Sama sąsiadko wiesz, z siostrą nie ma żartów. No to na klatkę poszłam, nachy w dół i szybko, żeby nikt nie zauważył…

 

– Aha – odpowiedziałam poważnie. – To może lepiej to wytrzeć?

 

– Lepiej by – zgodziła się Bliźniaczka. – Pewnie ktoś wytrze – dodała wesoło, bo jej się lżej na sercu zrobiło po tym trudnym wyznaniu. – No idę już, bo tu się ostatnio tyle rzeczy dzieje, że człowiek dla siebie samego w ogóle czasu nie ma – i zaczęła odchodzić, ale przystanęła jeszcze i wróciła pod okno. – Sąsiadko, sąsiadka da jedną fajeczkę, tak się zdenerwowałam, że muszę zapalić…

 

Rzuciłam jej papierosa.

 

– Dziękuję – zawołała i poszła.

 

– Oj dzieje się, dzieje… – słyszałam jeszcze, jak mruczy do siebie, oddalając się pośpiesznie.

 

Zamknęłam okno i usatysfakcjonowana poszłam do kuchni, zaparzyć herbaty. No niech mi teraz ktoś powie, że na mojej ulicy nie zdarza się nic ciekawego. 

 

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Malanowska
Kaja Malanowska
Pisarka
Z wykształcenia biolożka, napisała doktorat z genetyki bakterii na University of Illinois at Urbana-Champaign. Felietonistka „Krytyki Politycznej”. Zadebiutowała powieścią "Drobne szaleństwa dnia codziennego" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010), która przyniosła jej uznanie krytyki i nominację do Gwarancji Kultury – nagrody TVP Kultura. Autorka książek "Imigracje" i "Patrz na mnie Klaro!".
Zamknij